Miesiąc: Styczeń 2005 (Page 1 of 4)

Wędrowny Kopacz Torfu „Od Skibbereen do Donegal”

Dziś to już wspomnienie, ale kilka lat temu, kiedy kaseta ta się ukazała, była to nie lada ciekawostka. Wszystkim tym, którzy kojarzyli rodzimą scenę celtycką z grupami Open Folk i Carrantuohill, oraz szybko rozwijającymi się Shannonami, wydawnictwo Folk Time zaprezentowało nagle coś nowego.
Wędrowny Kopacz Torfu to krakowska kapela, która w piękny sposób różniła się od pozostałych przedstawionych grup. Przede wszystkim grali w sposób zbliżony do tradycyjnego, ale nie sucho i statycznie. Mimo że w tych nagraniach czuć trochę braków, to wciąż potrafią one wciągnąć. Być może stało się tak za sprawą Patricka Crowleya, Irlandczyka, który zainspirował młodych muzyków do grania. Nie brzmią co prawda jak rasowa irlandzka kapela, ale jak na zespół grający w ówczesnych polskich realiach (przy znikomym dostępie do źródeł) wciąż brzmią stylowo.
We wkładce do kasety grupa przyznaje się do inspiracji zespołami takimi, jak The Chieftains, czy Clannad. Ja dorzuciłbym może jeszcze Planxty. Ciekaw jestem, czy nie okazałoby się, że mam rację.
Wędrowny Kopacz Torfu oczywiście już od dawna nie istnieje. Trochę szkoda, bo bardzo jestem ciekaw co, a przede wszystkim JAK by dzisiaj grali.

Taclem

Various Artists „Putumayo Presents: Africa”

Składanka współczesnej, głównie folk-rockowej, muzyki afrykańskiej. Na krążku wytwórni Putamayo mamy zarówno zespoły, grające bardzo współcześnie, jak i solistów nawiązujących na różny sposób do tradycji.
Na przykładzie tej płyty widać wyraźnie jak wielki wpływ na współczesną muzykę afrykańską ma muzyka europejska i amerykańska, zwłaszcza rock. Inspiracje przechodzą z resztą w dwie strony. Taka np. grupa Soul Brothers brzmi momentami niemal jak nasze Voo Voo.
Słychać tu również sporo elementów, które dotarły do nas już z innej strony. „Love Is Just A Dream” wykonywane przez Johnny`ego Clegga i Juluke, czy też „Doly” Les 4 Etoiles, to brzmienia znane z Kuby i Jamajki. Nieco uwspółcześnione, ale przecież wciąż rozpoznawalne.
Album jest zaproszeniem do źródeł salsy, samby, bluesa, jazzu, soulu i rocka, a nawet hip hopu i zydeco.
Do najciekawszych fragmentów płyty zaliczam doskonały początek, czyli utwór Olivera Mtukudzi z Zimbabwe, wspomnianych już Soul Brothers, oraz Diaou Kouyate.

Taclem

Soig Siberil „Digor”

Dziś, kiedy wiem, że Soig Siberil to jeden z najbardziej znanych bretońskich gitarzystów, sięgam po jego płytę z dużą ciekawością. Kiedyś wpadła mi w ręce i nawet jej nie przesłuchałem. Nie muszę chyba pisać, że postapiłem wówczas bardzo głupio. Cóż, nazwisko Siberila nic mi wówczas nie mówiło
Po raz pierwszy natrafiłem na niego w grupie Kornog, później odkryłem, że gra też w Gwerz, Den i wielu innych grupach. Przypomniałem sobie wtedy o płycie „Digor” i bezzwłocznie po nią sięgnąłem.
Mimo, że dominuje tu muzyka celtycka, głównie bretońska, to zdarzają się bardzo ciekawe wycieczki, jak choćby w utworze „A Tribute To Andy”. Jest to dedykacja dla Andy Irvine`a, który odkrył dla celtofilów muzykę bałkańską. Bardzo ciekawie brzmi ta kompozycja wśród celtyckich melodii.
Jak na solowy album gitarzysty, gra tu sporo instrumentów. Oznacza to, ni mniej ni więcej, tylko tyle, że Soig ma wielu przyjaciół, którzy zgodzili się zagrać na jego płycie. Dodam jeszcze, że to pierwsza z trzech nagranych jak dotąd przez niego płyt solowych.

Taclem

Poeta Magica „Froy”

Medieval folk, to ciekawy gatunek, bardzo często eksploatowany przez zespoły niemieckie. Właściwie można powiedzieć, że serce tej sceny bije na ziemiach Teutonów. Mimo że podobne zespoły znajdziemy w Skandynawii (Krauka), czy w Rosji (Drolls), to właśnie w Niemczech jest ich najwięcej i robią największą karierę.
Poeta Magica to już klasycy nurtu łączącego dawne melodie z folkowym – kreatywnym myśleniem o muzyce. Tym razem odeszli jednak dalej niż zwykle od środkowo-europejskich korzeni swej muzyki. Sporo na tej płycie skandynawskich nawiązań, a nawet przejawiają się jakieś ciągoty w kierunku dawnej muzyki o korzeniach sefardyjskich.
O średniowiecznych korzeniach przypominają nam cantigi i tańce, ale te ostatnie też wykonano w bardziej współczesny sposób. Właściwie wszelkie zmiany odbywają się tu na poziomie aranżacji. Na replikach dawnych instrumentów gra się dziś w sposób bardziej odpowiadający współczesnemu słuchaczowi.
Jeśli chcecie spróbować jak brzmi muzyka świata oglądany przez średniowieczny pryzmat, to Poeta Magica będzie doskonałym przewodnikiem. Jedyną wadą – widoczną zwłaszcza dla nie wprawionego w średniowieczny folk słuchacza – jest długość albumu. „Froy” to po prostu płyta nieco zbyt rozległa tematycznie.

Taclem

Old Blind Dogs „The Gab o Mey”

Kolejne płyty Old Blind Dogs, to zwykle okazja dla miłośników muzyki celtyckiej, by sięgnąć pamięcią wstecz i przypomnieć sobie, że jakiś dziesięć lat temu to właśnie oni stanowili awangardę celtyckiej sceny. Pierwszym płytom ODB towarzyszyła aura podniecenia. Dziś to po prostu dobra muzyka. Jako że wierni są swej stylistyce, to nie przełamują już żadnych barier. Ale faktem jest, że to na ich plecach do popularności doszło wiele młodszych zespołów inspirujących się nowoczesnym, aczkolwiek akustycznym graniem Szkotów.
Mimo, że na płytach tej kapeli dominują zwykle wiązanki tańców, ja zawsze lubię przede wszystkim piosenki. I tu również mnie nie zawodzą – taka np. „The Wisest Fool” jest rewelacyjna. Ale chylę też czoła przed instrumentalistami, bo set „Archie Beag” to mistrzostwo świata. Ciekawie robi się też, kiedy grupa wykracza poza utarte wyspiarskie schematy i sięga po melodie bretońskie i galicyjskie.
Myślę, że zespół Old Blind Dogs jest już w takim momencie swej kariery, że nie nagrywa płyt poniżej pewnego poziomu, wręcz przeciwnie – często podnoszą jeszcze trochę poprzeczkę. Ta płyta to według mnie właśnie taka zwyżka formy.

Rafał Chojnacki

Magenta „Canterbury Moon”

Już dawno stara płyta nieznanego mi zespołu nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. „Canterbury moon” nagrano w 1978 roku, zaś Magenta, to kapela z Belgii, która nawiązywała do tego, co wówczas grano na wsypach brytyjskich, jednak bez folk-rockowego zacięcia.
Już od zaczynającego płytę utworu „Foxtrot” nie mamy wątpliwości, że to rzeczywiście wartościowe nagrania. Sporo się tu dzieje, a jednocześnie czuć, że brzmienie grupy jest nieco inne, niż kapel z Wysp. I to spory plus dla grupy Magenta, bo nie kopiują, a jedynie inspirują się.
Kompaktowa reedycja z 2003 roku została oczyszczona z szumów, dzięki czemu słucha się jej dużo lepiej.
Słuchając grupy, która brzmi trochę jak skrzyżowanie Simona & Garfunkela z akustycznym Albion Band, a może nawet naszym Starym Dobrym Małżeństwem, zastanawiałem się jak wiele płyt z tamtych lat bardzo się zestarzało. Ten album nie.

Rafał Chojnacki

Lonstar „Rio Bravo”

Michał Łuszyczński, znany szerzej, jako Lonstar, to jeden z czołowych polskich wykonawców country. Założył pierwszy w Polsce zespół grający taką muzykę, mowa tu o grupie Country Family, powstałej w 1978 roku.
Lonstar zasłynął nie tylko jako wokalista i gitarzysta, ale również jako kompozytor, autor teksów i popularyzator gatunku. Tym razem jednak nie sięga po własne piosenki, a po utwory, które większość z nas już słyszała. Robi to jednak po swojemu.
Podtytuł tej płyty, to „Country na drogę”, ale myliłby się ten kto znając Lonstara uznałby, że są ty rockowe piosenki dla amerykańskich kierowców. Nic bardziej mylnego. Płyta ta mogłaby się nazywać „Lonstar Unplugged”. Mamy tu głos, gitarę i wokal. Oraz kilka naprawdę fajnych folkowych i countrowych standardów. Nie zdziwi mnie, jeśli wielbiciele współczesnej odmiany country po prostu ominą tą płytę, a spodoba się ona folkowcom, bo właśnie taka – surowa i folkowa – ona jest.
Dominuje tu klimat kowbojskich ballad, ognisk na prerii i opowieści o odwadze. Pewnie dlatego znalazły się tu piosenki znane z westernów.
Bardzo ciekawa propozycja dla każdego, kto szuka country w tradycyjnej formie, a jednocześnie lubi piosenki wykonywane przy akompaniamencie gitary.

Taclem

Jamie Clarke`s Perfect „Nobody is Perfect”

Jamie, to facet, który przez jakiś czas grał na gitarze w kultowej grupie The Pogues. Podkreśla to na każdym kroku, upatrując w tym najwyraźniej przepisu na sukces jego własnej kapeli. Z resztą koledzy, którzy dziś wciąż jeszcze grywają jako The Pogues odnoszą się do działań Jamie`go z pobłażaniem. Nie przeszkadza to jednak Clarke`owi nagrywać płyt i grać koncertów. Głównie w Niemczech, gdzie stał się lokalną gwiazdkę folk-rocka.
Perfect powstał w Niemczech, gdzie Jamie osiadł w jakiś czas po rozpadzie The Pogues. Na koncertach grupa ta oprócz autorskiego repertuaru i irlandzkich piosenek wykonuje czasem coś z repertuaru dawnej grupy gitarzysty. Na ich studyjny album zawędrowała melodia „Turkish”, która jest instumentalną wersją poguesowego „Turkish Song Of Damned”. To z resztą nie jedyny cover. O ile nie zaskakuje mnie popularna ballada „Ride On” McCarthy`ego, to „Sunny Afternoon” z repertuaru The Kniks trochę dziwi. Trzeba jednak przyznać, że folk-rockowa wersja tej piosenki dobrze się broni.
Oprócz coverów są też na płycie utwory pisane przez członków grupy, oczywiście w klimacie zbliżonym do zespołu, którego nazwa pada tu już chyba zbyt często. I co się okazuje? Ano część z tych piosenek jest po prostu bardzo dobra. „Temptress”, „Shake Some Action”, „Terrorist Activity”, czy „Best Thing” to utwory, które mogłyby się znaleźć na płycie która ukazałaby się po „Pogue Mahone”, gdyby nie rozpad grupy. To co prawda nieco inna ścieżka, niż na wcześniejszych płytach z MacGowanem, ale właśnie ta odmienność jest tu atrakcyjna.
Podchodziłem do tej płyty ostrożnie, ale przyznam Wam, że właśnie te autorskie piosenki Perfectu mnie przekonały. To niezła płyta, gdyby jeszcze lider grupy przestał siedzieć w cieniu swego poprzedniego zespołu i zajął się na poważnie własnymi piosenkami, było by bardzo dobrze.

Taclem

Punk-folkowy zawrót głowy (3)

Naśladowcy i kontynuatorzy.

Popularność i rozgłos zdobyte przez The Pogues sprawiły że wiele grup sięgnęło po podobne środki wyrazu. Nie można co prawda mówić o eksplozji punkfolka, ale niewątpliwie Irlandczycy z londyńskiego Soho znaleźli liczne grono naśladowców. Są wśród nich zarówno naśladowcy bezpośredni, którzy inspirują się stylem The Pogues, jak i tacy, dla których wyznacznikiem jest jedynie łączenie folku z punkiem.
Do tych pierwszych zaliczyć można sporo kapel pubowych, z których większość nie osiąga zbytniej popularności, ograniczając się do przeróbek tradycyjnych utworów, lub nawet coverów The Pogues. Są jednak i takie, na które warto zwrócić uwagę.
Istnieje kapela nawiązująca do Pogues`ów również nazwą. Nazywa się The Mahones. The Mahones, to ciekawa grupa, której nagrania to mieszanka elementów znanych z nagrań The Pogues, z własnymi, często bardzo ciekawymi pomysłami. Jeden z utworów grupy, zatytułowany „London” został zadedykowany Shane`owi. The Mahones mają doskonałe wytłumaczenie drobnej wtórności względem stylu The Pogues. Otóż zespół powstał w momencie, kiedy jego członkowie, zadeklarowani fani The Pogues zauważyli że ich ulubiona kapela odchodzi coraz bardziej od klimatów celtyckich i zaczyna się inspirować bardzo odległymi klimatami. Widać to zwłaszcza w utworach takich. jak „Hell`s Ditch”, czy „Fiesta”. Rzeczywiście The Mahones brzmi jak wcześniejsze The Pogues, a ich inspiracje są niewątpliwie celtyckie. Słychać to już na pierwszej płycie – „Dragging the Days”, oraz na kolejnej – „Rise Again” Jednak już wydany w 1999 roku album „The Hellfire Club Sessions” niesie ze sobą muzykę nieco inną, a na pewno bogatszą. Kontynuacją tej drogi jest ostatni jak dotąd album studyjny The Mahones – „Here Comes Lucky”. Uwaga! Nie należy mylić tej kanadyjskiej grupy z niemiecką kapeląo tej samej nazwie.
Warto na pewno zwrócić uwagę na takie „post-poguesowe” zespoły jak Pint O`Guiness, Dust Rhinos, The Greenland Whalefisheries czy kapele niemieckie, czerpiące z The Pogues, lecz idące własna drogą, jak Fiddler`s Green, Waxie`s, czy Paddy Goes To Holyhead. Zwłaszcza ta ostatnia kapela zdaje się zdobywać coraz większą popularność. Nagrała już kilka płyt i choć w jej aranżacjach znajdują się też elementy muzyki pop, łatwo znaleźć w nich punkowy pazur. Ciekawostką może też być fiński Wild Rover, śpiewający The Pogues w swym rodzimym języku, oraz podobnie czyniący słoweński Belfast Food.
Jak wspomniałem wyżej jest też cała gama kapel o punkfolkowym brzmieniu, które nie starają się bezpośrednio naśladować The Pogues. Może się to wydać dziwne, ale albumem punkfolkowym ochrzczono debiutancki album kanadyjskiego zespołu Spirit of The West. Jest to jednak płyta w dużej mierze akustyczna i w tym przypadku chodzi raczej o dynamikę i tematykę utworów. Muzycznie porównać ich można z bardziej znanym w naszym kraju zespołem Great Big Sea.
W środowiskach emigrantów irlandzkich i szkockich za Wielką Wodą muzyka celtycka też jest bardzo popularna. Nic więc dziwnego że i tam młodzi ludzie doszli do tego by łączyć punka z folkiem. Powstało tam sporo ciekawych zespołów, takich jak Flogging Molly, The Young Dubliners czy nowojorski Black 47. Muzycy tej ostatniej kapeli łączą ze sobą prawie wszystko co przyjdzie im do głowy, np. ciężkie gitary, hip hopowe wokale i irlandzkie dudy. I wszystko to w jednym utworze.
Wśród tych kapel wyróżniają się niewątpliwie dwa zespoły grające najbardziej siarczyście i nie bojące się zagrać po prostu punkowo. Pierwszy z nich to Irlandczycy z Bostonu – Dropkick Murphy`s. Panowie z DM są bostońskimi punkowcami z irlandzkimi korzeniami. Swoje songi o walce i zabawie wyśpiewują z wielkim zapałem. Są też całkiem sprawni muzycznie, poza siarczystymi gitarami operują też takimi instrumentami jak dudy czy tin whistle. Udowodnili że potrafią zagrać zarówno folkowy utwór The Pogues, jak i oi! z repertuaru Cock Sparrer – a będzie to dalej brzmiało jak Dropkick Murphy`s. Na płycie zespołu – „Sing Loud, Sing Proud” pojawia się gościnnie Shane MacGowan.
Drugą kapelą, która też wie do czego służą elektryczne gitary (i nie jest to zespół Kuby Sienkiewicza) jest zespół The Real MacKenzies. Muzycy ci mają z kolei szkockie pochodzenie. Charakterystyczne dla ich muzyki są majestatycznie brzmiące dudy grające razem z gitarami. Wojciech Ossowski w radiowej Trójce prezentował kiedyś koncertowe nagrania tej kapeli i z tego co słyszałem podobała się ona wielu słuchaczom. Na pewno warto zapoznać się ze studyjnym albumem zespołu „The Clash of Tartans”.
Niewątpliwie punkowy klimat panuje też w nagraniach The Tossers. Zespół zaczynał dość oryginalnie, krocząc własną ścieżką przez punkfolkowy światek, kiedy nagle niespodziewanie na przedostatnim albumie „Communication & Conviction” pojawiły się piosenki bardziej „poguesowe”, w tym również tematy nad którymi pracowali wcześniej The Pogues: „Young Ned Of The Hills”, „Maidrin Rua” i „Irish Rover”. Muzyka ta wciąż różni się od tej prezentowanej przez protoplastów punkfolka, ale zapewne spodobałaby się miłośnikom ostrzejszych utworów The Pogues.

Kontynuatorami idei łączenia punka z folkiem jest pochodząca z angielskiego Brighton formacja The Levellers. Niestety w pewnym momencie muzyka tej grupy skłoniła się raczej w kierunku britpopu niż dźwięków punk-folkowych. Należy jednak przyznać że kapela ta miała spory wpływ na rozwój punkfolka i to nie tylko na Wyspach Brytyjskich. Wspominając o korzeniach muzycznych (i być może ideowych) The Levellers nie sposób pominąć zespoły New Model Army i The Waterboys. Ten drugi zwłaszcza z okresu fascynacji muzyką celtycką (płyty „Room to Roam” i „The Fisherman`s Blues”). Do pierwszego zespołu nawiązuje już choćby nazwa kapeli, zaczerpnięta z angielskiej historii. W połowie lat 90-tych mówiło się że uczniowie (czyli właśnie The Levellers) prześcignęli swoich mistrzów (New Model Army). Ile w tym prawdy – nie wiem, pozostawiam to więc ocenie słuchaczy.
Pierwsze dwie płyty The Levellers – „Weapon Called The World” i „Levelling The Land” – to folkowa akustyka z punkową energią, mieszanka najwyższych lotów. Pochodzą z nich pierwsze hity zespołu, takie jak „Carry Me”, czy „One Way”. Doskonałe współbrzmienie ostrej niekiedy rytmiki z dźwiękiem akustycznych gitar, charakterystycznym „luzackim” wokalem Marka i świetnymi skrzypcami Jona stanowiły doskonały znak rozpoznawczy The Levellers we wczesnych latach istnienia grupy. Zespół zyskał spore grono zwolenników, a także prężnie działający fan club, który regularnie wydaje bootlegi zespołu, niekiedy znacznie ciekawsze od wydawanych oficjalnie albumów studyjnych. Należą do nich choćby takie rodzynki jak „Subway Songs” – piosenki wykonywane niemal wyłącznie przez Marka (z gitarą akustyczną), brzmiące jak demo ewentualnej solowej płyty wokalisty, „Drunk In The Public” i „Too Drunk In The Public” – nagrania z pubowych sesji z towarzyszeniem przyjaciela kapeli Reva Hammera. Można na nich usłyszeć akustyczne wersje utworów, które na późniejszych płytach Levellersów nagrane były przy pomocy gitar elektrycznych i elektroniki.
Ów elektryczny zwrot w muzyce zespołu nastąpił wraz z wydaną w 1993 roku płytą „Levellers”. To płyta która zawiera najmroczniejszą jak dotąd muzykę. Dużo się na niej dzieje, ale mimo iż zyskała sporą popularność nie ma na niej dawnej przebojowości. Jej echa wracają na płycie „Zeitgeist”. Wiele tu elektryczno-akustycznych fragmentów i muzyka jest taka jakaś… ładna. Nic dziwnego że utwór „Hope Str.” trafił na listę przebojów MTV. Podobnie było z przebojem z kolejnej płyty (album „Mouth To Mouth”), utworem „Beautiful Day”, który stał się jednym z letnich hitów. Niestety poza radosnymi kawałkami, które znajdowały się na singlach, oraz poza kilkoma miłymi balladami zespół pod płaszczykiem rozwoju swej formuły zaczął grac coraz bardziej popowo, a nawet britpopowo. Szczytem tego nurtu w twórczości zespołu był album „Hallo Pig”. Na szczęście zanosi się na to, że zespół powrócił do punkfolkowych kompozycji, co słychać już na głycie „Green Blade Rising”.
Na szczęście Levellersi znaleźli również swoich kontynuatorów, są więc obecnie zespoły punkfolkowe inspirujące się wcześniejszymi i późniejszymi (ale wciąż folkowymi) nagraniami tej kapeli. Osobiście mogę polecić płyty Trick Upon Travellers, zespołu który pochodzi z tego samego miasta (Brighton), co The Levellers. Obecnie co prawda zespół przechodzi pewne perturbacje i nie wiedzą sami czy powinni kontynuować karierę jako Trick Upon Travellers, czy też Trick Upon Travellers 2, lub też pod inną nazwą. Pozostaje jednak faktem że to niezły zespół, którego inspiracje stanowi zarówno punk rock, jaki i folk spod znaku The Levellers i… Fairport Convention. Właśnie do kompozycji Fairport można porównać niektóre piosenki zespołu, a jednocześnie zespół zachowuje typowe dla siebie garażowe brzmienie.

Znakiem wyróżniającym The Levellers jest maniera wokalna Marka Chadwicka. Muszę przyznać, że ów charakterystyczny śpiew, brzmiący jakby wokalista śpiewał od niechcenia, jakby mu na niczym nie zależało, nie od razu potrafi do siebie przekonać. Jak się jednak okazuje trudno znaleźć drugi taki głos o podobnym brzmieniu. Jedyny zespół, który posługuje się podobnym brzmieniem wokali to francuski Louise Attaque. Muzycznie pobrzmiewają w nim echa zarówno The Pogues, jak i Mano Negry.

Kapel grających w sposób zbliżony do The Pogues i The Levellers jest niewątpliwie bardzo dużo i trudno byłoby je wszystkie wymienić. Na początku 2001 roku powstała jednak inicjatywa internetowa w postaci web-zina (fanzina internetowego) Shite`n`Onions (www.shitenonions.com) , poświęconego irlandzkiej muzyce punkfolkowej i punkowej, a ostatnio również o kapelach ska. Jakimś cudem znalazło się tam również miejsce dla Thin Lizzy i Horslips.
Zinowi daleko jeszcze do miana kompendium wiedzy o punk-folku, jednak można w nim poczytać sporo o zespołach, zarówno młodych, jak i starszych, są też recenzje płyt i koncertów, oraz linki do stron internetowych wykonawców. Polecam kontakt z tą witryną, jako swoistym uzupełnieniem i aktualizacją niniejszego artykułu.

Rafał „Taclem” Chojnacki

Artykuł ukazał się w piśmie Gadki z Chatki – 38-39 w roku 2002.
Poprawki i korekta – styczeń 2005.
Na zdjęciu: The Levellers

Tomasz Szwed „Tam jeszcze jest dobrze”

Tomasz Szwed to pionier piosenki autorskiej nie tylko w polskim country, ale również w folku. Przed laty, jako jeden z pierwszych śpiewał irlandzkie i szkockie ballady na countrowych scenach. Później jego autorskie piosenki stawały się z biegiem lat coraz bardziej folkowe. To już nie tylko ballady dla kierowców, co dobrze udowadnia ta płyta.
Zaskoczeniem jest już pierwsza piosenka – „Zobacz ten świat”. Kojarzy się ona aranżacyjnie raczej z folkowym obliczem Voo Voo, nie z festiwalem w Mrągowie.
Tytułowa „Tam jeszcze jest dobrze” to ukłon w kierunku poezji śpiewanej, z lekką nutką country w tle. Przy okazji to bardzo fajna piosenka.
W utworze „Domowe wino” wreszcie zbliżamy się w regiony bliższe amerykańskiej tradycji, tym razem w konwencji bliższej bluesowi. Country w polskim, balladowym wydaniu mamy też w „Moja Country Girl”.
Ballada „Gdzieś tam”, to znów powrót do konwencji balladowej. Stary przebój Szweda pod tytułem „Cieple piwo i zimne kobiety” jest tym razem podany w konwencji country-rockowej. Niezbyt mnie taka aranżacja przekonuje, ale to i tak bardzo dobra piosenka.
Kolejna ballada „Kiedy pada deszcz” to nieco weselsza, może trochę błaha, ale na pewno po prostu fajna. Z kolei w „Siedzę na ganku” wracamy do bluesa. Tekst tu trochę polityczny, ale całość bardzo przyjemna w odbiorze.
Lekkie country z muzycznymi wycieczkami bardziej w południowe regiony (akordeonik!), to elementy, które odnajdziemy w piosence „Nie oglądaj się za siebie”. Na zakończenie otrzymujemy piosenkę, którą Tomasz Szwed lubi kończyć koncerty „Byle doczekać do końca”, tym razem aranżacja może się nieco kojarzyć z zespołem Pod Budą, ale nie jest to raczej stylizacja, ot po prostu przypadkowe zetknięcie się dwóch stylistyk.
Nie wiem, czy na którejś z poprzednich płyt było tak mało prawdziwego country i tak dużo prawdziwego Tomka Szweda. Jego country jest inne, jego folk też jest nieco inny, niż to, co dotąd słyszeliście. Ta płyta nie jest co prawda doskonała, ale jest bardzo dobra, a to już więcej, niż można napisać o masowo produkowanych na całym świecie albumach, zarówno country, jak i folkowych.

Taclem

Page 1 of 4

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén