Miesiąc: Czerwiec 2004 (Page 1 of 2)

Stormalong John „Through Stormy Seas”

To najnowszy, wydany w 2000 r. album tej czołowej brytyjskiej grupy. O klasie zespołu nie trzeba pisać, wystarczy wspomnieć, że towarzyszyła ona w większości sesji nagraniowych Stana Hugilla, w tym w nagraniu jego ostatniej płyty „Sailing days”.
„Through the stormy seas” to, jak na zespół przystało, rasowo i bezbłędnie wykonana kompilacja tradycyjnych (z jednym wyjątkiem) utworów. Część z nich to standardy gatunku a część to utwory lub ich wersje mniej znane lub rzadziej wykonywane.
Na płycie znajduje się aż siedem pieśni wielorybniczych: „The whaleman`s lament” – pełna smutku i goryczy opowieść o losie wielorybników, kontrastująca z nią radosna i pełna energii „Talchuana girls”, poetycka – jak na ten gatunek – i pełna nostalgii „Farewell to Tarwathie”;
rzadko wykonywana, durowa wersja „The coast of Peru”, połączone ze sobą „23rd of March” i ” The bonny ship the Diamond” – pierwsza z nich spokojna, chwilami wręcz ponura natomiast druga zdecydowanie bardziej dynamiczna i żywiołowa, wreszcie na koniec rzadko wykonywana, durowa wersja słynnej „Off to sea once more”. Zainteresowanych polskimi wersjami wszystkich wymienionych utworów o tematyce wielorybniczej odsyłam do wydawnictw zespołu 4 REFY.
Ale pieśni wielorybnicze to tylko trzecia część materiału znajdującego się płycie.
Rozpoczyna ją zaśpiewana z werwą ballada rybacka „The smacksman”, dalej mamy pochodzącą z „bawełnianych” stanów U.S.A. szantę „Roll the cotton down”, żywiołowo i ostro zaśpiewaną, szybką szantę fałową „Ranzo Ray”, popularny kubrykowy temat „Jolly roving tar” (znany szerzej jako „Get up Jack” lub „Flash gals of the town”) oraz wiązankę trzech wywodzących się z Karaibów krótkich szant fałowych: „Lowlands low”, „Emma let me be” i „Coal black Rose”. Idąc dalej trafiamy na wykonaną z prostym akompaniamentem concertiny szantę „Heave away, boys”, kolejny kubrykowy standard opowiadajacy o Leeverpool`skim werbowniku – oszuście pt. „Paddy West”, nieco mniej znany utwór
„Bold Reilly” (wykonywany kiedyś przez grupe Tonam & Synowie), śpiewaną przy windzie kotwicznej szantę „We`re all bound to go”. Po niej następuje jedyny na płycie współcześnie napisany utwór – jest to opowiadająca o zanikającym fachu rybaków z portu Grimsby ballada autorstwa duetu John Connolly – Bill Meek. Szantę ceremonialną „Poor old horse” polscy miłośnicy morskiego folku znają z nieco bardzie progresywnego wykonania zespołu „Smugglers”. Po „przeplatance” dwóch szant „Sam`s gone away” i „Esequibo river” oraz śpiewanej przy długich pociągnięciach fałów „Haul away, John” zespół funduje nam kolejny zestaw dwóch szant, tym razem pompowych: „Bottle – o!” i jedną z rozlicznych wersji „Fire down below” (ta ostatnia, jak twierdził Stan Hugill, była ostatnią zaśpiewaną przy pracy na żaglowcu szantą a miało to miejsce w 1929 roku na pokładzie brytyjskiego żaglowca Garthpool). Ostatnie pozycje na płycie to dwuszantowy zestaw pieśni śpiewanych przy refowaniu żagli – „Paddy Doyle`s boots” i „Johny Bowker” oraz wieńcząca płytę przedstawicielka rzadkiego gatunku tzw. szant miarowego kroku pieśń „Roll the old chariott”.
Materiał, jak na grupę przystało, nagrany w oszczędnych i dzięki temu nie pozbawionych waloru autentyczności aranżacjach, większość utworów zaśpiewana bez rozbudowanych aranżacji głosowych czy wręcz unissono, czasem z towarzyszeniem anglo – concertiny – jednym słowem tak, jak się to dawniej na pokładach żaglowców śpiewało.
Pełen profesjonalizm i pozycja dla każdego miłośnika klasyki obowiązkowa.

Bartek Kubielski

Stary Szmugler „… z przemytu”

Stary Szmugler to dość młoda kapela ze Szczecina. Na swojej debiutanckiej płycie prezentują nam sporą dawkę folk-rocka o tematyce morskiej. Wyróżnia ich przede wszystkim fakt, że sami napisali większość utworów, oraz dość dobre brzmienie. Bardzo ładnie spisuje się tu sekcja rytmiczna, oraz skrzypek. Nieco słabiej jest z wokalami, ale nie wpływa to za bardzo na odbiór płyty. Pamiętam, że tak samo było przed laty z grupą The Bumpers.
Mimo, że sami piszą piosenki, to muzyka oparta jest głównie na brzmieniach charakterystycznych dla piosenek z Irlandii i Szkocji. Pierwszemu z tych krajów zadedykowana jest z resztą jedna z piosenek, z kolei jedyny na płycie utwór instrumentalny nosi tytuł „Celtish”. Przyznam, że to bardzo fajny folkowy utwór, jednak niespecjalnie celtycki.
Z tekstami jest na płycie dość różnie. Prawdopodobnie, jak w przypadku większości debiutanckich płyt jest tu sporo piosenek z wczesnego okresu istnienia zespołu. Biorąc pod uwagę, że korzenie grupy sięgają działającego od 1999 roku zespołu Kilwater, to piosenek mogło przez ten czas uzbierać się sporo. Tak czy owak do najlepszych tekstów niestety nie należą takie piosenki, jak „Irlandia”, „Northland” czy „Poprzez białe fale”. Równoważą to jednak takie utwory, jak „Mare Nostrum” czy „Poprzez białe fale”.
Folk-rockowa stylistyka zdaje się być niemal idealna dla piosenek Starego Szmuglera. Spokojnie grająca perkusja dobrze uzupełnia się z irlandzkim bodhranem, choć tego ostatniego mogłoby być trochę więcej.
Sporo tu potencjalnych morsko-folkowych przebojów. Podejrzewam, że takie piosenki, jak „Pieśń Piracka”, „Mare Nostrum”, czy „W imię króla” to już dziś znane bywalcom szantowych festiwali piosenki. Cieszy fakt, że są młode zespoły, które potrafią dać tak wiele od siebie – 10 autorskich tekstów i 9 inspirowanych muzyką ludową melodii to sporo jak na debiut. Mam nadzieję, że po takiej płycie grupa nie spocznie na laurach i za jakiś czas będzie można posłuchać kolejnych ich nagrań.

Taclem

Soil Bleeds Black „Mirror of the Middle Ages”

Grupa The Soil Bleeds Black prezentuje nam swoją wizję mrocznej muzyki dawnej. Jak przystało na zespół wywodzący się z kręgów mrocznego grania aranżują swoje utwory oszczędnie, ale wyraziście.
Płyta zaczyna się od dziecięcej wyliczanki z towarzyszeniem fletu i bębna. Dziecięcej? Nie puszczajcie dzieciom takich wyliczanek, bo na pewno nie zasną. Aranżacja jest upiorna – to dobre słowo. Ale pasuje do klimatu tej nietuzinkowej płyty.
Kolejna pieśń opowiada o Sigurdzie – aranżacja jest może mniej niepokojąca, ale atmosfera niesamowitości również się nad nią unosi.
Następna w kolejce jest średniowieczna muzyka sakralna. Dark folkowa aranżacja „Kyrie Eleison” nie brzmiała chyba jeszcze aż tak ponuro. Nie jest to z resztą jedyna przymiarka do sakralnych dźwięków.
Folkowa piosenka „Pastime with God Company” była niedawno przypomniana przez pop-folkową grupę Blackmoore`s Night. Porównajcie sobie z wersją The Soil Bleeds Black. Na pewno będziecie mieli bardzo ciekawe spostrzeżenia.
W łacińskim „Solus Maestitia Desperatio” odnajdziemy echa dark ambientu, ale też lekki powiew klimatu znanego z nagrań grupy Dead Can Dance. Po tej mrocznej pieśni dostajemy coś bardziej stonowanego – piosenkę „Tempus Est Iocundum”.
Utwór „Jubilation of Earthly Delights” z fletami, bębnem i gitarą może być właściwie kwintesencją stylistyki zespołu. Choć pewnie jak na nich to trochę zbyt radosny. Ale za to zdecydowanie folkowy.
„Veni, Veni, Emmanuel” to piękna pieśń śpiewana przez Eugenię Wallace – wokalistkę zespołu. Zastanawia niemal nabożny charakter w sakrelnej części repertuaru – The Soil Bleeds Black to grupa wywodząca się raczej z neopogańskich klimatów muzycznych. Faktem jednak jest, że trudno interpretować muzykę średniowiecza i ignorować całą spuściznę religijną.
W „In Taberna Quando Sumus” mamy coś z Corvus Corax, a może nawet z płyty „Aion” wspominanych tu już Dead Can Dance. Mam z resztą wrażenie, że ta płyta odcisnęła spore piętno na całym repertuarze grupy.
Śpiewany przez jednego z braci Riddicków „Palastinalied” to jedna z bardziej transowych pieśni na płycie, prawdopodobnie za sprawą jednostajnego rytmu bębnów, bardziej charakterystycznego dla muzyki afrykańskiej, ale świetnie wpasowującego sięw takie właśnie granie.
W kolejnej łacińskiej pieśni „Dum Pater Familias” wracamy znów do muzyki sakralnej i do pięknego głosu Eugenii, tym razem jednak wspomagają ją mężczyźni. Całość daje nieco teatralny (w średniowiecznym znaczeniu) efekt.
Album zamyka remix utworu „Palastinalied”, trochę psujący finalny efekt, ale ogólnie dość pomysłowy. Nie po raz pierwszy lączy się muzykę dawną z elektroniką, nie jest to więc nic, co mogłoby szokować. Nic złego by się nie stało, gdyby utwór ten odpuścić.
Mimo dość ciężkiego klimatu trudno odmówić płycie swoistego piękna.
Tytułowe lustro odbijające w sobie muzykę dawnych wieków wyda się Wam czasem krzywym zwierciadłem, jednak niewątpliwie można w nim zobaczyć rzeczy ciekawe.

Taclem

Shanty Koor Rolde „Aan Het Deurzer Diep”

Szantowe chóry to standardowe spojrzenie na folk spod żagli w większości krajów północnej i zachodniej Europy. Wieloosobowe zespoły, złożone w większości z osób starszych bawi się pieśniami morskim, zwykle przy niewielkim akompaniamencie. Polskich wielbicieli folkowego spojrzenia na szanty pewnie taka muzyka na długo nie jest w stanie przyciągnąć, ale za granicą się podoba.
Shanty Koor Rolde pochodzi z Holandii, wykonują zarówno pieśni morskie w rodzimym języku (choćby „Wo Watrosen Sind”), jak i w angielskim (klasyczne „Whishy Johnny”, „Sailing” czy „Farewell To Carlingfort”). Całość okraszają odrobiną irlandzkiego folku („Muirsheen Durkin”).
Zespoły takie jak Shanty Koor Rolde charakteryzuje swoista rubaszność. Widać, że chodzi tu głównie o zabawę, nie wszystko musi być dopięte na ostatni guzik – ważne by dobrze brzmiało.
Album „Aan Het Deurzer Diep” to dobre źródło mało u nas znanych piosenek (jak „The Sailorboy” i „The Fisherman from Pimbeco”), choć standardów też nie brakuje.
Jako urozmaicenie ta płyta sprawdza się dobrze, ale nie jestem pewien, czy dałbym radę większej ilości takiego materiału.

Taclem

Pankharita „Musica Andina”

Muzyka andyjska w polsce to temat ciekawy. Dzięki zespołom takim jak Sierra Manta, czy Varsovia Manta stała się ona częścią naszej sceny folkowej, nie dziwią dziś nikogo liczne zespoły prezentujące wariacje na temat tej muzyki i to zarówno na festiwalach folkowych, jak i na ulicach naszych miast.
Pankharita to grupa, któa działa na naszej scenie od 1992 roku – jest więc zespołem doświadczonym. Iche celem – co dobrze słychać na tej płycie – jest przybliżenie nam tradycyjnej muzyki z Peru, Boliwii, Kolumbii i Ekwadoru. Zdarzają się im również utwory, których korzenie tkwią w Chile, w Argentynie, a także na Kubie. Warto zaznaczyć, że członkowie grupy grają w większości na instrumentach sprowadzanych z Ameryki Południowej.
Płyta brzmi o tyle dobrze, że jest czysta stylistycznie. Polacy nie mają na szczęście takich pomysłów, jak grające na ulicach zespoły indiańskie i nie próbują podbijać swojej muzyki elektronicznym bitem. Bardzo dobrze słucha się właściwie wszystkich utworów, łatwo dać się ponieść takiej przestrzennej muzyce.
Album został wydany z okazji Mikołajek Folkowych 2003 w Lublinie.

Taclem

Novi Sad „Europe`s Other Side”

Grupa Novi Sad przedstawia ciekawie zagraną muzykę, która może być określona mianem europejskiego folku. Co prawda są to utwory współczesne, ale dzięki temu inspiracje mogą być bardzo różne. Powstaje wówczas ciekawy muzyczny miks tradycji zachodnich z wschodnimi.
Całość przedstawiona jest w konwencji miejskiego folk-rocka. Więkaszość utworów napisał Klaus Schuch, choć trudno takiej osoby szukać w składzie zespołu.
Muzyka zespołu jest wypadkową spotkania wokalistki brzmiącej nieco jak Dolores O`Riordan z Cranberries (Evi Blumenau), z miejskim folkiem spod znaku The Waterboys, oraz odrobiną wschodnioeuropejskich wpływów. Efekt jest ciekawy, choć ja sam wskazałbym raczej na szybsze utwory jako na ciekawsze. „Song for a Love” to jedna z takich właśnie piosenek. Czasem wolny utwór również potrafi zapaść w pamięć, tu do takich należą niewątpliwie „Soft as Snow” i „(Waltzing the) Big World”. Ta ostatnia piosenka powinna wydać się Wam znajoma, to jedyny na płycie cover.
Może zabrzmi to nieco niezręcznie, ale myślę, że nigdy byście nie powiedzieli, że to Austracy. Jakieś elementy ich brzmienia pewnie odnoszą się do rodzimych klimatów, ale muzykę z łatwością można nazwać europejską.

Taclem

Lehto & Wright „Ye Mariners All”

Pod dość tradycyjnie wyglądającą okładką kryje się folk-rockowa płyta. Mimo że kapela pochodzi z Minneapolis, to zachowuje brzmienie charakterystyczne dla brytyjskich zespołów z fali która wyniosła na szczyt grupę Fairport Convention. Do duetu dołączył tym razem perkusista Matt Jacobs, grający nie tylko na tradycyjnej rockowej perkusji, ale również na etnicznych bębnach, oraz obsługujący sampler. Dodatkowo na płycie pojawiają się goście, m.in. Sean Conway grający na irlandzkim whistle.
Płyta niemal szantowego tytułu zachowuje folkowy brytyjsko-irlandzki klimat. Grupa sięga po rozmaite inspiracje z tego właśnie kręgu kulturowego. Dzięki temu mamy tu koło siebie ostrą folk-rockową piosenkę „Four Drunken Maidens” i łagodną balladę „The Butcher Boy”.
Nie brakuje tu też skocznych tańców w lekkiej folk-rockowej aranżacji. Podejrzewam, że dzięki nim występy zespołu mogą przekształcać się czasem w radosną potańcówkę. Innym razem mamy z kolei instrumentalną suitę opartą na utworach Thurlogha O`Carolana, bardzo wyciszającą i spokojną.
Większość repertuaru to tradycyjne piosenki, co niekiedy, jak w przypadku „Skewbald” może być nieco zaskakujące. Utwór ten brzmi bowiem bardzo współcześnie i to nei tylko przez wzgląd na aranżację, ale również motorykę. Można to jednak wytłumaczyć nową aranżacją. Steve Lehto i John Wright lubią najprawdopodobniej piosenki Nicka Drake`a. Jak inaczej można wytłumaczyć obecność na płycie aż dwóch jego piosenek, podczas gdy niemal cała reszta jest tradycyjna? Faktem jednak jest że piosenki te dobrze komponują się z klimatem płyty.
Są też na płycie momenty nieco słabsze, jeśli miałbym coś wymienić, to na pewno w pierwszej kolejności postawiłbym na „The Drinking Gourd”. Bez tej piosenki mogłoby się tu spokojnie obejść.
Płyta dość ciekawa, na pewno słucha się jej z uwagą. Możliwe, że pomysły muzyczne na niej zawarte zainspirują kogoś, jest tu bowiem sporo mało znanego repertuaru.

Taclem

Gian Castello „Taliesin”

Z tego co mi wiadomo Gian Castello był przez jakiś czas muzykiem włoskiego zespołu Birkin Tree, z którym grał muzykę celtycką.
„Taliesin” to jego autorska opowieść z pogranicza muzyki folkowej, progresywnego rocka i ambientu. Jest tu troszkę brzmień generowanych przez komputer, nie rażą jednak, zwłaszcza że nad całością unosi się brzmienie wokaliz, fletów i skrzypiec.
Opowieść o Taliesinie to część tradycji celtyckiej związanej z mitami arturiańskimi. Nic więc dziwnego, że właśnie muzyka celtycka legła u podstaw tej płyty. Najłatwiej byłoby porównać muzykę Giana do Alana Stivella (od którego z resztą pożycza kilka pomysłów), jednak „Taliesin” wyróżnia się na tle naśladowców Stivella. Zdecydowanie jest to płyta, która ma własny charakter, świadczy o tym choćby jej spójność.
Po raz kolejny słuchając włoskiego artysty mam wrażenie, że Italiani muszą byc chyba jakimś zaginionym celtyckim plemieniem. Ich wrodzona łagodność (a z drugiej strony ognisty temperament) świetnie pasują do celtyckich brzmień. Nawet irlandzka „Star of the County Down”, która legła u podstaw kompozycji „Le vite precedenti” nie brzmie tu tak typowo, jak w większości standardowych wykonań.
Nieco nietypowe spojrzenie na muzykę celtycką sprawia, że Gian często jest kojarzony z rockiem progresywnym. Całkiem słusznie, bo o ile na płycie „Taliesin” takich motywów jest tylko kilka, to inne albumy tego wykonawcy znacznie bliżej są progresywnym dźwiękom. Z drugiej strony takie piosenki, jak „Chi é il tuo dio” mogłyby się spokojnie znaleźć na art-rockowej płycie.
Podstawą są tu jednak melodie folkowe. Niektóre nawet dość znane, jednak w aranżacjach Giana i zaproszonych przez niego muzyków stają się właściwie nowymi utworami.
Opowieść o Taliesinie – mimo że tekstowo niezrozumiała dla nie znających włoskiego – pozostaje ciekawą opowieścią muzyczną.

Taclem

Brychan „Vexed Fanatica”

Pod szyldem Brychan kryje się Brychan Llyr, artysta, który urodził się i wychował w Walii, tam też stawiał pierwsze kroki na muzycznej scenie. Obecnie mieszka w nadmorskim okręgu Calabria w południowych Włoszech.
Muzyka Brychana oscyluje wokół autorskiej muzyki folkowej. Dominuje tu gitara i niski głos wokalisty, niekiedy brzmiący niemal tak, jak Brada Robertsa z Crash Test Dummies. Brychan ma jednak zdecydowanie szerszą skalę głosu, co udowadnia choćby w świetnej balladce „Honesty”, gdzie idealnie moduluje głos, dostosowując się do klimatu piosenki.
„Vexed Fanatica” to płyta akustyczna, pełna odwołań nie tylko folkowych, ale również jazzowych czy bluesowych. Dobrze się jej słucha, ale wyraźnie widać, że artysta znajduje się tu na muzycznym rozdrożu. Płyta została wydana we Włoszech, ale część nagrań powstała jeszcze w Walii.
Jeśli nieobce wam nagrania Richarda Thompsona, czy choćby Jeffa Buckleya, to pewnie znajdziecie tu coś dla siebie.

Taclem

Bandalpina „Sta `n banda”

Włoska orkiestra folkowa Bandalpina specjalizuje się w folklorze z północy Włoch. Dlatego też klimaty zawarte na tej płycie czasem mogą nam się kojarzyć z muzyką szwajcarską, czy nawet austriacką. Na szczęście prze teutońskimi zaśpiewami ratuje nas włoski język.
Sporo tu muzyki wesołej, skocznych polek i tym podobnych tematów. Widać, że Alpy (bo stąd pochodzi większość utworów) zamieszkuje ludek wesoły, skory do zabawy. Znalazło się też jednak miejsce na tradycyjną włoską tarantellę, a nawet walca i mazurka.
Bandalpina to skład kilkunastoosobowy, dlatego pisałem o folkowej orkiestrze. Jednak nie ma tu epickiego rozmachu szkockich orkiestr dudziarskich. Trudno mi jednoznacznie orzec, czy takie grupy jak Bandalpina rzeczywiście kiedyś w Alpach grały, ale w sumie to całkiem możliwe, bo muzyka ta sprawdza się w takich aranżacjach.

Rafał Chojnacki

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén