Kategoria: Recenzje (Page 91 of 214)

Fiddle Folk Family „Live in der Pauluskirche Leipzig”

Niemcy z Fiddle Folk Family łączą style i mieszają gatunki niemal jak Sidney Polak w kawałku „Chomiczówka”. Różnica taka, że omawiana tu kapela robi to wszystko w ramach folku. Ale tych folków tu kilka. Mimo, że dominuje tu irlandczyzna, to zagrana jest w bardzo różny sposób.
Zaczynający album „Scotland” być może pochodzi z Górzystej Krainy, ale brzmi jak cajun z bagien Luizjany. W chwilę póżniej śpiewają po niemiecku. To co wykonują raczej nie jest piosenki niemieckie, ale kto ich tam wie?
Nie brakuje tu ciekawie zaaranżowanych reeli i jigów rodem z Irlandii, ale czasem zaplącze się np. jakiś polonez czy walczyk. Innym zaś razem pojawiają się echa dawnej muzyki dworskiej.
Słychać, że Niemcy lubią bawić się granymi przez siebie utworami. „The dancing lord”, czyli to, co znamy jako „Lord of the Dance”, brzmi tu nieomal jak piosenka dla dzieci, ale juz standardy w stylu „The Wild Rover” czy „Whiskey in the Jar” zagrano „po staremu”.
Fiddle Folk Family to zapewne jedna z wielu kapel grających podobną muzykę w niemieckich pubach i klubach. Trzeba jednak przyznać, że w swoje granie wkładają sporo pracy. Warto czasami posłuchać takich zespołów, żeby wyrobić sobie dystans do poważnych zawodowców.

Taclem

Swot Guld „Pa Jysk – Pa Irsk”

Wesołą historią o syrence zaczyna swoją płytę duńska grupa Swot Guld. Irlandzko-skandynawskie granie to ich domena.
Duńczycy brzmią nieco podobnie do holenderskiego zespołu Irish Stew. Być może dlatego, że Klaus Thomsen ma nieco podobny głos do Johana Juckersa. Również samo granie, inspirowane pubowymi klimatami, zbliża do siebie te dwie grupy.
Kolejne podobieństwo polega na tym, że muzycy obu kapel oprócz adoptowania na własne potrzeby irlandzkich i szkockich standardów, piszą własne piosenki. Repertuarowo rozróżnia ich jednak to, że Duńczycy czasem sięgają jeszcze po standardy country. Gdyby nie to byliby bliźniaczym zespołem Holendrów.
Niestety w odróżnieniu od Irish Stew grupa Swot Guld z każdym kolejnym utworem coraz bardziej nuży. Być może takie granie na żywo ma swój sens. Płyta jest jednak męcząca i nie wnosi nic nowego. Troszkę lepiej jest w przypadku utworów instrumentalnych, ale nie aż tak, by ten krążek uratować.

Taclem

Witches of Elswick „Out Of Bed”

Często daje się słyszeć głosy, że kobiety w zespołach szantowych brzmią nieautentycznie. Wszystkim, którzy tak myślą polecam kontakt z płytą „Out Of Bed” grupy The Witches Of Elswick. To nie są szanty, ale zaśpiewane a capella brytyjskie pieśni folkowe.
Repertuar jest w większości tradycyjny, choć zdarzają się też współcześniejsze kompozycje, w tym dwie piosenki Petera Bellamy`ego i po jednej autorstwa Kaitha Maesdena oraz Lal i Mike`a Watersonów. Taki zestaw definiuje nieco brzmienie grupy. Podąża ona bowiem śladami, które przed laty wytyczyły takie zespoły, jak The Young Tradition, czy The Watersons.
Cztery śpiewaczki tworzące grupę The Witches Of Elswick dają sobie doskonale radę z takim repertuarem. Nie brak w nim znanych pieśni, zwłaszcza te ze zbiorów Childa, jak „Lord Randal” czy „Two Sisters”. Są tu również o wiele trudniejsze utwory, zawłaszcza te wielogłosowe. Co ciekawsze wszystko to zaśpiewane jest w sposób zbliżony do tradycyjnego, nijak nie mającego się do quasi-gospelowych wokaliz, znanych z naszych scen szantowych.
Ciekaw jestem jak ten zespół zostałby przyjęty w Polsce, gdzie przeróbki wyspiarskiego folku są popularne, ale wielu słuchaczom brak podstaw. Być może The Witches Of Elswick uzupełniłyby tą lukę.

Taclem

Słodki Całus od Buby „Równoległe”

Już od rozpoczynającej płytę kompozycji tytułowej, aż do finalnej „Czekam na wiatr” przebywamy w świecie, gdzie poezja przeplata się z muzyką, a miasto z górskimi bezdrożami. W świecie Słodkiego Całusa od Buby takie połączenia nikogo nie zaskakują.
Sentymentalne „Własnymi wierszami” i „Niebieskooki sen”, szybsze „Równoległe” i „Czekam”, miejsko-folkowe „Czemu ja?” i „Miasto niesie mnie” czy podbarwione bluesem „Im dalej” – to wciąż piosenki charakterystyczne dla stylu zespołu. Jest w nim zawsze miejsce dla poetyckich tekstów Mariusza Kampera i Krzysztofa Jurkiewicza, które często stają się dla sympatyków grupy ważniejsze niż dobra muzyka.
Silną stroną piosenek Słodkiego Całusa zawsze były słowa. Nowe piosenki wydają się być pod tym względem bardziej dojrzałe, może przez to mniej przebojowe. Kiedy jednak posłuchamy takich utworów, jak „Równoległe”, „Czemu ja?” czy „Kochankowie jak wy i ja”, nie możemy mieć wątpliwości, że rozwój wyraźnie zespołowi służy.
Nie brakuje na płycie nowinek muzycznych, mamy bowiem ciekawe rozwiązania aranżacyjne z użyciem organów Hammonda, na któych gra gościnnie Artur Jurek (słychać je choćby w „Im dalej”). Jest akordeon Jacka Jakubowskiego, który zadomowił się w zespole po serii akustycznych koncertów. W jednym z utworów słyszymy („Czekam na wiatr”) skrzypce, jest to króciutka partia, ale kojarzy się od razu ze zmarłym niedawno Józkiem Kanieckim.
Wreszcie słychać też Krzysztofa Zakrzewskiego, który niejednokrotnie, bardzo spontanicznie, wspierał zespół na koncertach swoją grą na saksofonie (można wsłuchać się w jego grę choćby w piosenkach „Miasto niesie mnie” i „Czekam”). W opracowaniach pojawiają się czasem elementy muzyki funky (tu zwłaszcza w grze sekcji rytmicznej Rzepczyński-Skrzyński), ostrzejszego rocka (gitara Mariusza Wilke), a nawet muzyki pop.
Wiele pojawiających się tu piosenek ma korzenie w piosence poetyckiej, utwory takie jak „Im dalej” i „Za daleko” mogłyby się znaleźć choćby w repertuarze Starego Dobrego Małżeństwa, tyle że aranżacje są wybitnie słodko-całusowe. Z kolei „Są morza”, to piosenka kojarząca się muzycznie z góralszczyzną, zaś tekstowo z grupą EKT Gdynia i ich eklektyzmem tematycznym. Między Kamperem i Jurkiewiczem zachodzi czasem magiczne sprzężenie, niemal tak silne, jak w przypadku najbardziej znanego duetu, liderów pewnej liverpoolskiej grupy. Jeśli to porównanie wyda się komuś dziwne, niech posłucha wspólnej kompozycji „Czekam na wiatr”, może wówczas okaże się ono bardziej trafne.
Mimo, że w ostatnich latach zespół jest nieco aktywniejszy fonograficznie (pojawiły się w sprzedaży dwie płyty – koncertowa „Nie ma rzeczy niemożliwych” i akustyczny projekt „Bubowe Berdo”), to na studyjne nagrania trzeba było czekać od czasów wydanej w małym nakładzie kasety „Pańska 7/8”. Jeśli zaś liczyć płyty kompaktowe, to jest to właściwie studyjny debiut. Jak na mijające właśnie 20 lat wspólnego grania, to w sumie niewiele. Ale przecież piosenki Słodkiego Całusa żyją wśród słuchaczy i na koncertach spotykają się ze świetnym odbiorem. Myślę, że to nowe, bardziej dojrzałe oblicze zespołu również spotka się z przychylnym przyjęciem.

Rafał Chojnacki

Abisko „Samhradh”

Bardzo sympatycznie zagrana muzyka celtycka i skandynawska z odrobiną klimatycznego zacięcia. Mam wrażenie, że grupie nieobce są inspiracje artystami takimi, jak Clannad czy Loreena McKennitt. Jednocześnie w pełni akustyczne instrumentarium nie pozwala im na zbytnie eksperymenty brzmieniowe. Płyta nieco na tym traci, jest bowiem monotonna, ale kiedy się w nią wsłuchamy, łatwo zapada w pamięć.
Abisko to dość tajemniczy, nie udało mi się ustalić skąd pochodzi. Dlatego też nie dziwi mnie, iż mimo że dominują na płycie brzmienia celtyckie, to znalazło się miejsce dla innych melodii – tym razem rodem ze Skandynawii. Być może to właściwy trop w poszukiwaniu źródła.

Rafał Chojnacki

Dysart & Dundonald Pipe Band „Terra Incognito”

Dudziarski atak ze Szkocji. Czym różni się ta płyta od setek albumów pipe bandów dostępnych za małe pieniądze obok stoisk z mięsem w hipermarketach? Przede wszystkim marką wytwórni. Jeśli Greentrax coś wypuszcza, to jest to już pewien znak dla słuchacza. Od razu powiem, że w tym przypadku marka przekłada się bezpośrednio na jakość.
The Dysart & Dundonald Pipe Band, to zespół, którego tradycje sięgają 1929 roku.
Obok dudziarskiego grania słyszymy tu też surowe szkockie pieśni, a nawet świetną, zagraną na small pipes melodię „Kintail”. Takie elementy doskonale urozmaicają płytę. To one w dużej mierze świadczą o klasie zespołu.

Taclem

Jill Rogoff „The King`s Well”

Jill Rogoff sama siebie mówi, że jest śpiewaczką celtycko-sefardyjską. Jak na osobę, która urodziłą się na Nowej Zelandii i mieszka w Jerozolimie, to całkiem niezła mieszanka.
„The King`s Well” to piosenki autorskie, które Jill wykonuje z zaprzyjaźnionymi muzykami. Część aranżacji ma wyraźnie folkowe brzmienie, inne oscylują w klimatach bardyjskich, kojarzących sięnieco z naszą rodzimą Antoniną Krzysztoń z wczesnych płyt.
Warto na pewno zatrzymać się na dłużej przy takich utworach, jak „Come Again, Love”, „Racheli” czy „A Piece of My Heart”.
Jill jest śpiewaczką o bardzo klasycznym głosie, który często wibruje w sposób charakterystyczny dla wokalistek z krajów śródziemnomorskich. To prawdopodobnie cecha nabyta podczas pracy z muzykami izraelskimi. Nie każdemu ten styl będzie pewnie odpowiadał, ale myślę, że same piosenki i tak warte są tego, by po ów krążek sięgnąć, zwłaszcza że niekiedy słychać podobieństwa np. do Joan Beaz.

Taclem

McDermott`s 2 Hours „The Enemy Within”

Angielski zespół McDermott`s 2 Hours, dobrzy kumple chłopaków z The Levellers, to jedna z ciekawszych folk-rockowych kapel z Anglii. Płyta „The Enemy Within” to obecnie jeden z folk-rockowych klasyków, a zamieszczoną tu piosenkę „Dirty Davey” skoverowali właśnie ich bardziej znani koledzy. Dowodzona przez duet Nick Burbridge i Tim O`Leary grupa i wspierana m.in. przez Jeremy`ego Cunninghama, basistę Levellersów, kapela nagrała z nimi nawet trzy wspólne albumy. Aż dziw bierze, że McDermott`s 2 Hours są aż tak mało znani w Polsce, podczas gdy ich koledzy mają tu rzeszę fanów.
Na tej płycie zespół radzi sobie praktycznie własnymi siłami, nie ma więc problemu z wyróżnieniem tego, co która kapela wniosła do brzmienia. Jak przystało na linię muzyczną, którą reprezentują Trick Upon Travellers, New Model Army i The Levellers mamy tu do czynienia z rzetelnym i bardzo ciekawym graniem. Scena muzyczna z Brighton musi coś w sobie mieć, skoro rodzi kapele grające takie kawałki, jak „Dirty Davey”, „Paddy in Harare” czy „Fox on the Run”.

Taclem

Andrzej Korycki „Chciałem być żeglarzem”

Andrzej to jeden z morskich bardów, który od ponad 20 lat gości na scenach festiwali szantowych. „Chciałem być żeglarzem”, to zbiór autorskich ballad, wśród których są największe przeboje koncertowe Koryckiego. Lata temu wielką popularnością cieszyły się jego autorskie piosenki, takie jak: „Sto pierwszy toast za zdrowie morza”, „Magda” i przede wszystkim „Yacht Rock`Roll”, który rozruszał niejedną salę koncertową.
Osobiście jednak wolę Koryckiego w bardziej lirycznych piosenkach. „Chciałem być żeglarzem” to pierwsza z piosenek, do których lubię wracać, jednak wszelkie rekordy w moim rankingu popularności bije „Trzech Bogów”. Uważam, że to wciąż najlepsza piosenka Koryckiego.
Dziś Andrzej Korycki, to już nieco inny artysta. Staż w grupie Stare Dzwony i muzyczna przygoda z Dominiką Żukowską sprawiły, że trudno usłyszeć go w aż tak surowym repertuarze, jak na płycie „Chciałem być żeglarzem”. Nie zmienia to jednak faktu, że album ten ma swój urok.

Rafał Chojnacki

Astarot „O Sentir Dunha Terra”

Połączenie heavy metalu spod znaku Gamma Ray z muzyką folkową to nietypowe zagranie. Jeśli jeszcze dodamy do tego, że Astarot, to zespół z Galicji i inspirują się swoją lokalną tradycją, to zdziwienie może okazać się jeszcze większe.
Niekiedy z muzyką folkową kojarzyć może się tylko ogólna koncepcja utworu, innym zaś razem mamy do czynienia z folk-metalem pełną gębą. W utworach takich jak „Senebteura” mamy jednak te akcenty bardziej zaznaczone.
Muzyka, którą gra asturyjski Astarot raczej nie podbije świata, ale nie mają się też czego wstydzić, grają bowiem na przyzwoitym poziomie.

Rafał Chojnacki

Page 91 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén