Niemcy z Fiddle Folk Family łączą style i mieszają gatunki niemal jak Sidney Polak w kawałku „Chomiczówka”. Różnica taka, że omawiana tu kapela robi to wszystko w ramach folku. Ale tych folków tu kilka. Mimo, że dominuje tu irlandczyzna, to zagrana jest w bardzo różny sposób.
Zaczynający album „Scotland” być może pochodzi z Górzystej Krainy, ale brzmi jak cajun z bagien Luizjany. W chwilę póżniej śpiewają po niemiecku. To co wykonują raczej nie jest piosenki niemieckie, ale kto ich tam wie?
Nie brakuje tu ciekawie zaaranżowanych reeli i jigów rodem z Irlandii, ale czasem zaplącze się np. jakiś polonez czy walczyk. Innym zaś razem pojawiają się echa dawnej muzyki dworskiej.
Słychać, że Niemcy lubią bawić się granymi przez siebie utworami. „The dancing lord”, czyli to, co znamy jako „Lord of the Dance”, brzmi tu nieomal jak piosenka dla dzieci, ale juz standardy w stylu „The Wild Rover” czy „Whiskey in the Jar” zagrano „po staremu”.
Fiddle Folk Family to zapewne jedna z wielu kapel grających podobną muzykę w niemieckich pubach i klubach. Trzeba jednak przyznać, że w swoje granie wkładają sporo pracy. Warto czasami posłuchać takich zespołów, żeby wyrobić sobie dystans do poważnych zawodowców.

Taclem