Kategoria: Recenzje (Page 77 of 214)

Limpopo „Give Us A Break”

Kolejna płyta amerykańsko-rosyjskiej grupy Limpopo, to znów radosne granie z pogranicza folku, rocka i kabaretu. Po świetnej płycie akustycznej tym razem zapoznamy się z jednym ze starszych albumów tej formacji.
„Give Us A Break” to krążek z 1995 roku, słychać na nim, że styl zespołu jeszcze dobrze nie okrzepł. Być może dlatego zespół brzmi tu bardziej kabaretowo niż na pozostałych albumach. Na szczęście pojawiają się ciekawe smaczki. Obok pop-ludowego grania są też delikatne jazzowe wstawki, które czasem potrafią zaskoczyć nawet kogoś kto zna już trochę dokonań Limpopo.
Do zaskoczeń bardzo pozytywnych można zaliczyć „Epic Song” i „By the Meadow”, piękne pieśni, które mogłaby trafić do repertuaru niejednego znacznie poważniejszego zespołu. Takich momentów jest tu więcej.
Czy „Give Us A Break” to płyta warta uwagi? Oczywiście, wschodniego folk-rocka dociera do nas tak mało, że każda kolejna płytka na pewno jest warta tego by jej posłuchać. Poza tym Limpopo tworzą sprawni muzycy, którzy wiedzą jak się gra solidną rosyjską muzę.

Taclem

Men in Kilts „Get Craic`n”

Jeśli grają Faceci w Kiltach, to nic dziwnego, że album otwierają dźwięki dud. Zaraz jednak dołącza do nich rockowa perkusja i cały zespół zaczyna grać razem.
Brzmienie kapeli zdradza punk-folkowe ciągoty. Grają ostro i konkretnie, dobrze lawirując pomiędzy tradycją celtycką, francuską i własną twórczością.
Niekiedym jak w „Whiskey in the Morning” czy „V`la L`Bon Vent” mamy do czyniania z motywami kojarzącymi się ze sceną celtycką w USA (np. Flogging Molly), zaraz jednak zespół sprowadza nas na powrót do swej rodzinnej Kanady, by w tamtejszych brzmieniach („Simple Man”, „Gone Someday”) nawiązać do takich zespołów jak Spirit of the West czy Great Big Sea.
Żywiołowe granie przerywa czasem ballada. Takie piosenki, jak „Tu Me Manques” w wykonaniu Men in Kilts to dla mnie nowa definicja kanadyjskiej ballady. Niemałym zaskoczeniem jest tu dla mnie „Molly Malone”, zagrana przez zespół w konwencji zbliżonej do ska!
Zespół ma niesamowicie duży potencjał. Mam nadzieję, że z takim graniem w końcu kiedyś pojawią sięw Polsce, bo ich muzyką bardzo łatwo się zarazić.

Taclem

Morris Family „Farewell to Summer…”

Amerykańska formacja The Morris Family gra akustycznego folka i muzyke zwaną popularnie Americana, a wszystko to głęboko osadzone w świecie celtyckiego folku.
„Farewell to Summer…” to druga płyta zespołu, zawierająca kilka celtyckich evergreenów (takich jak „Johnny Jump Up” czy „Farewell to Summer”), jednak wzbogaconych sporą ilością nieco mniej znanego materiału. W niektórych utworach, zwłaszcza w partiach skrzypiec słyszymy ciągoty muzyków do improwizacji. Niekiedy idciągają one kapelę nieco w stronę bluesa i jest to bardzo ciekawy krok.
Dobrze wychodzą zespoowi piosenki. „Tamlin” czy „Johnny Jump Up” to perełki tej kolekcji. Ciekawostką tez jest tytułowy utwór „Farewell to Summer”, autorstwa Aarona Morrisa, lidera zespołu.

Taclem

Polkasonic „Brave Combo”

Słuchając muzyki folkowej trudno od czasu do czasu nie natrafić na polkę. Co jednak, kiedy okazuje się płyta do której sięzabieramy zawiera wyłącznie polki? A na dodatek zespół właściwie nie gra nic innego? Coż w takiej sytuacji może się okazać, że mamy do czynienia z jakąś traumatyczną bawarską orkiestrą, albo z zespołem takim jak Polkasonic. W tym drugim przypadku mamy znacznie więcej szczęścia.
Grupa ta gra folk-rocka, przy okazji przerabiając swoje i cudze utwory na polki. Są to jednak kawałki dość różnorodne, zagrane z dużym wyczuciem i przede wszystkim porywające do tańca. Czasem może się okazać, że nawet sobie nie zdawaliśmy sprawy jacy muzycy pisali polki. W przypadku tej płyty dobrym przykładem jest rasowa polka Jimmy`ego Hendrixa „Purple Haze”.
Muzyka Polkasonic to w dużej mierze dobra zabawa, zarówno dla słuchaczy jaki i dla samych muzyków.

Taclem

Tantallon „Live”

Koncertowe nagrania niemieckiej grupy Tantallon pokazują nam sprawnie grający zespół folkowy, który przedkłada dobrą zabawę publiczności ponad kunsztowne instrumentalne popisy. I słychać wyraźnie, że to działa – publiczność jest zachwycona.
Nazwa Tantallon pochodzi od pięknego szkockiego zamku, którego ruiny stoją do dziś na stromym brzegu urwiska. Nic więc dziwnego, że grupa o takiej nazwie zajmuje się muzyką celtycką.
Większość płyty wypełniają dość prosto zagrane standardy, pojawiają się jednak również własne kompozycje członków zespołu („Monsters” i „Hexenbesen”), co dobrze wróży kapeli na przyszłość.
Ostatnie cztery utwory zarejestrowano w studio. Brzmią znacznie ciekawiej, co też pozwala wierzyć w rychły sukces niemieckiego zespołu. Mam nadzieję, że jeszcze o nich usłyszymy.

Taclem

Burach „Unstoppable”

Granie szkockiej grupy Burach można zakwalifikować jako pop-folk. Czasem zdarza się im nawet coś w stylu celtic-funky, nawiązującego do grania Capercaillie. To, co słyszymy na „Unstoppable” muzycznie nie różni się od poprzednich albumów, jednak mamy tu sporą zmianę pod względem wokalnym. Miejsce charyzmatycznej Ali Cherry zajął David Taylor. I niestety jest to zmiana na gorsze. Piosenki z „Unstoppable” sporo tracą w porównaniu ze śpiewanym repertuarem z poprzednich płyt. Nie znaczy to jednak, że same z siebie brzmią źle – co to, to nie.
Bardzo dobrze brzmią też utwory instrumentalne – tak granej muzyki celtyckiej można słuchać długo i namiętnie. W takich momentach słyszymy, że to wciąż ta sama grupa, która zjadła zęby na celtyckim pop-folku.

Taclem

Ceilidh Minogue „Ceilidh Minogue”

Zespoły folkowe mają często bardzo ciekawe pomysły na nazwy. Co prawda dotąd w takich kombinacjach słownych celowali głównie Niemcy (np. Paddy Goes To Holyhead, Tears For Bears, Ten Beers After), teraz jednak czas na zespół ze Szkocji. Oczywiście ich nazwę wymawia się niemal tak samo jak imię i nazwisko popularnej gwiazdki pop z Australii.
Na płycie nie znajdziemy co prawda popu, ale jest za to sporo nawiązań do szkockiego ceilidh – tradycyjnej zabawy przy celtyckiej muzyce. Trzeba jednak przyznać, że w odróżnieniu od klasyków ceilidh, takich jak choćby Kilfenora Ceili Band, nie mamy tu jarmarcznej perkusji wystukującej remizowe rytmy. Sekcja rytmiczna, jeśli już pojawia się w żywszych tańcach, przywodzi raczej na myśl lekki jazz. Wyjątkiem jest tu chyba tylko bardzo tradycyjnie brzmiący utwór „La Bastringue”. Jednak i w nim pojawiają się w drugiej części lekko jazzujące klimaty, a to za sprawą sprawnie grających instrumentów dętych.
Ceilidh Minogue tworzą doświadczeni muzycy i pewnie dzięki temu uda im się zdobyć serca fanów celtyckiego grania. Wiedzą jak zagrac do słuchu i do tańca.

Taclem

Cisza Jak Ta „Zielona magia”

Na zespół Cisza jak ta zwróciłem uwagę w konkursie jednej z edycji festiwalu Bazuna. Z zespołem grał wówczas na fletach i mandolinie Marek Przewłocki, znany mi z kilku zespołów grających muzykę celtycką. Cisza jak ta zaciekawiła mnie wtedy swoim brzmieniem, łączącym bardzo młodzieżowe brzmienie poezji śpiewanej, piosenki turystycznej i wyraźnych akcentów celtyckich.
Takie właśnie brzmienie prezentuje zespół na płycie zatytułowanej „Zielona magia”. Wszystkie piosenki, to autorskie kompozycje, ale skrzypce, flety, mandolina i miękkie brzmienie gitary nadają im folkowe brzmienia. Z drugiej strony bardzo młody głos Oli Kot zdecydowanie łączy grupę z nurtem studencko-turystycznym.
„Zapach chleba”, otwierająca płytę bardzo długa kompozycja autorska Mariusza Borowca – lidera zespołu – to swego rodzaju kwintesencja stylu grupy zarejestrowanego na „Zielonej Magii”. Bardziej poetyckie teksty zespół zawdzięcza wierszom Bolesława Leśmiana, Ernesta Bryla, Edwarda Stachury, Haliny Poświatowskiej i Franciszka Fenikowskiego. W takim zestawie nietrudno znaleźć coś dla siebie.
W autorskiej piosence Mariusza Borowca „Karuzela czasów” odnajdujemy muzyczne i tekstowe inspirację miejsko-folkowym Słodkim Całusem od Buby. Co ciekawe w utworze tym gościnnie pojawia się gitara Mariusza Kampera z tej właśnie kapeli.
Miłośnikom bardziej „mokrej” odmiany folku spodobać się może „Wodnikus”, piosenka o kołobrzeskim festiwalu, którego gospodarzem jest właśnie zespół Cisza Jak Ta. W nim z kolei pojawia się Przemysław Mordalski, znany ze scen szantowych. Również „Zielona magia” ma w sobie coś z klimatu portowej ballady.
Cisza jak ta, to zespół, który budzi spory apetyt słuchacza. Mają już nagraną drugą płytę, ponoć trochę inną. Ciekaw jestem czy nieco bardziej „dorosłą”. Wiele wskazuje na to, że wkrótce mogą dołączyć do czołówki poetycko-śpiewanego grania. Wówczas łatwiej będzie trafić gdzieś w Polsce na ich koncerty. Czego Wam i sobie życzę.

Rafał Chojnacki

Smokie „Wild Horses”

Nie sądziłem, że kiedykolwiek napiszę na Folkowej o grupie Smokie. Co prawda do ich repertuaru trafiały czasem folkowe piosenki (pamiętam nawet jakieś irlandzko zagrane kolędy), jednak nie było to nic znaczącego. Tymczasem album „Wild Horses” nagrany w 1998 roku nosi podtytuł „The Nashville Album” i zawiera próbkę możliwości Smokie w reperuarze country.
Trzeba przyznać, że piosenkom zespołu znacznie bliżej do nurtu country rocka, niż do klasycznego brzmienia country & western.
Podejrzewam, że większość z Was nie sądziłą nawet że powstała w połowie lat 70-tych glam-rockowa grupa jeszcze żyje. A tymczasem okazuje się że nie dość że żyją, to jeszcze coraz częściej zbaczają na folkowe ścieżki. Być może więc jeszcze do nich wrócimy.
Okazuje się, że nie dość że grają, to jeszcze czynią to całkiem nieźle. Dodatkową ciekawostką na płycie jest gościnny udział w nagraniach pani Maggie Reilly w utworze „Wrong Reasons”. Artystka ta, znana ze współpracy z Mike`m Oldfieldem (m.in. piękna „Moonlight Shadow”) i kilku płyt z pogranicza popu i folku dodaje smaczku wspomnianej piosence. Balladowy nastrój podrasowany dodatkowo gitarowymi slide`ami to jeden z ciekawszych momentów na płycie.Nie sądziłem, że kiedykolwiek napiszę na Folkowej o grupie Smokie. Co prawda do ich repertuaru trafiały czasem folkowe piosenki (pamiętam nawet jakieś irlandzko zagrane kolędy), jednak nie było to nic znaczącego. Tymczasem album „Wild Horses” nagrany w 1998 roku nosi podtytuł „The Nashville Album” i zawiera próbkę możliwości Smokie w reperuarze country.
Trzeba przyznać, że piosenkom zespołu znacznie bliżej do nurtu country rocka, niż do klasycznego brzmienia country & western.
Podejrzewam, że większość z Was nie sądziłą nawet że powstała w połowie lat 70-tych glam-rockowa grupa jeszcze żyje. A tymczasem okazuje się że nie dość że żyją, to jeszcze coraz częściej zbaczają na folkowe ścieżki. Być może więc jeszcze do nich wrócimy.
Okazuje się, że nie dość że grają, to jeszcze czynią to całkiem nieźle. Dodatkową ciekawostką na płycie jest gościnny udział w nagraniach pani Maggie Reilly w utworze „Wrong Reasons”. Artystka ta, znana ze współpracy z Mike`m Oldfieldem (m.in. piękna „Moonlight Shadow”) i kilku płyt z pogranicza popu i folku dodaje smaczku wspomnianej piosence. Balladowy nastrój podrasowany dodatkowo gitarowymi slide`ami to jeden z ciekawszych momentów na płycie.

Chuck Pyle „True Unity”

Chuck jest specjalistą od gry na gitarze w technice finger-style. Mimo że pisze i spiewa własne piosenki, to w Stanach bardziej znany jest jako autor, niż wykonawca. Jego piosenki trafily nawet do repertuaru takiego klasyka, jak John Denver.
Płyta „True Unity” pokazuje jednak Chucka również jako uzdolnionego wykonawcę. Otwierająca album piosenka „A Mystery to Me” każe nam wierzyć, że mamy do czynienia po prostu z dobrym wykonawca. Kolejne utwory tylko to potwierdzają.
Granie proponowane nam przez Chucka Pyle`a osadzone jest głęboko w amerykańskiej tradycji. Zespołowi, który towarzyszy Chuckowi nieobce zarówno balladowe granie, jak i bardziej żywiołowe brzmienia w stylu americana.

Taclem

Page 77 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén