Kategoria: Recenzje (Page 74 of 214)

Bra-De-Li „Żeglarski wór”

Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem zwolennikiem dzieciencych zespołów próbujacych śpiewać piosenki morskie. Może i ma to jakiś swój urok, ale ja go nie dostrzegam.
Na szczęście Bra-De-Li z płyty „Żeglarski wór” to już zespół bardziej dziewczęcy, a może nawet młodzieżowy, niż dzieciency. Najwyraźniej wokalistki trochę podrosły. Wciąż jednak nie jest to odpowiedni wiek (zwłaszcza wiek głosów!), by śpiewać takie pieśni, jak „Mobile bay” czy „Wielorybnicy grenlandzcy”. Piosenki te brzmią tak niewiarygodnie, że aż trudno sobie wyobrazić kto obdarzył dziewczęta takim repertuarem. Zdumiewająco dobrze brzmi za to „Ballada o wikingach”, choć już linijki o winie są co najmniej kontrowersyjne.
Na szczęście jest tu trochę piosenk, które znacznie lepiej pasują do Bra-De-Li. „Żeglarski wór”, „Nadzieja”, „Dwie Róże” czy też „Gdyński Port” to piosenki, które dużo ciekawiej brzmią w proponowanym przez zespół opracowaniu.
Grupa Bra-De-Li co kilka lat ulega odmłodzeniu, podejrzewam więc, że nie doczekam się ich „dorosłej” płyty. A szkoda.

Taclem

Alkonost „Pesni Vechnogo Dreva”

O folk-metalowej grupie Alkonost z Rosji słyszałem już dawno. Opisywano mi ją jako black-metalową grupę z folkowymi wstawkami. Tymczasem na albumie „Pesni Vechnogo Dreva” black-metalu jakby niewiele, sporo za to folk-metalu z ciągotami w stronę brzmień charakterystycznych dla doom i gothic.
Postanowiłem więc sięgnąć wstecz i posłuchać czegoś starszego z repertuaru Alkonost. Nowy album Rosjan, to nie tylko lżejsze brzmienie, ale też bardziej selektywna i moim zdaniem ciekawsza muzyka. Czasem, jak w przypadku „Солнце Нашей Земли” do głosu dochodzą jeszcze elementy folkowo-progresywne.
Mój ulubiony motyw na tej płycie, to „В Сердце Легенды”, ze świetnym, gitarowym motywem. Również folk-metalowy wałek w postaci utworu „День Последний Мой” zasługuje na uwagę.
Alkonost zdobył moje zainteresowanie, chętnie jeszcze wrócę do ich muzyki, choć raczej wolałbym poczekać na nowe krążki, niż zagłębiać się w przeszłość.

Rafał Chojnacki

North Wind „1”

North Wind wreszcie zrealizował całą, długogrającą płytę. Po demówce, która ma być numerowana jako płyta „0”, przyszedł czas na pełne brzmienie zespołu.
Album otwiera surowy zaśpiew „Pull Down Below”. Ta tradycyjna szanta ma prawdopodobnie pokazać nam, że z North Windem nie ma żartów. Będzie twardo i ostro, a czasem nawet bardzo surowo.
Niekiedy jednak robi się nostalgicznie, a przy okazji nieco bardziej nowocześnie. Nie da się przeciez uznać „Marynarza z Terre-Neuve” za pieśń twardą i surową. Nawet w oryginalnym (na polskiej scenie) wykonaniu The King Stones taką nie była. W wersji North Wind, z pięknymi partiami instrumentalnymi możemy mówić nawet o nawiązaniach do nowoczesnych brzmień z bretanii. Takie połączenie nieco jazzujących instrumentów z tradycyjnym spiewaniem jest bardzo charakterystyczne dla kierunku w jakim rozwija się współczesna muzyka bretońska. Wstęp i gitara Wiktora Bartczaka to właśnie elementy nowsze. Później, w drugiej części mamy znacznie bardziej tradycyjne brzmienie, tam z kolei głos Jerzego Ozaista wybija się z grania, które nagle stało się taneczne, niemal przaśne. Wokal za to gęstnieje, staje się niemal mroczny.
Atmosferę zagrozenia potęguje pierwsza z opowieści Jerzego, które towarzyszyły nam już na demówce. Tutaj opowiadacz bardziej się rozgadał i okazuje się, że ma szalenie radiowy głos. Jeżeli na kolejnych płytach taka formuła będzie utrzymana, to możemy mówić o jednym z ciekawszych pomysłów na indywidualny charakter fonogramu. Swego czasu podobnie skonstuowana była kaseta „From Baltic To Bahamas” Marka Siurawskiego i Johna Towneya. Cieszę się, że North Wind do takiej furmuły nawiązuje.
Piękna bretońska pieśń „Aloue Lafalaloue” również nie brzmi tradycyjnie. Nie jest to może styl do jakiego przyzwyczaiły nas polskie zespoły szantowe – North Windom bliżej do tradycji. Polsko-bretońska wersja „Trzech marynarzy z Groix” z repertuaru The King Stones to również przeróbka twórcza, z dodaniem zupełnie innych brzmień niż miało to miejsce w przypadku zapomnianej już dziś kapeli Damiana Leszczyńskiego. Dziwi mnie natomiest, że nie użyto jego tekstu w „Les Filles a Cinq Deniers”. „Dziewczyny za pięc denarów” to tekst prosty, lecz mający swój urok. Na szczęście pozostały jego słowa w „Gdy żegnaliśmy Toulon” (znanej już z demówki). Pojawia się tez nowe dziecko Damiana – przekład pieśni „Na redzie w Lorient”. Jeśli współpraca tekściarza z zespołem się utrzyma, to North Windom nie zabraknie dobrych tekstów.
Na płycie znalazło się też miejsce dla instrumentalnej kompozycji „Return From Fingal”. To też raczej granie do słuchania, niż do pląsów. Jednak ciekawie urozmaica brzmienie albumu. To bardzo dobrze, bo po deklaracjach surowości i odcinania się od popularnych trendów obawiałem się, że zabraknie tego czegoś, czym możnaby poczęstować kogoś nieobeznanego z takim granie.
Nieco niespodziewanie North Wind staje się czołową polską kapelą czerpiącą z wzorców bretońskich. Niby na płycie znajdują się nie tylko bretońskie melodie, ale przewaga jest znacząca. Od czasów wspomnianych już The King Stones nikt na scenie szantowej aż tak bardzo nie wnikał w struktury tamtejszych utworów. Co ciekawe mamy tu nie tylko tłumaczenia, ale rónież próbę wykonania w języku oryginału – moim zdaniem bardzo udaną. Co prawda nie znam bretońskich dialektów, ale słyszałem kilka płyt szantowych stamtąd i wykonania North Wind brzmią wiarygodnie.
Ciekawostką na tej płycie jest utwór „Ye Mariners All”, którego tekst przełożył na polski Krzysztof Janiszewski, na codzień basista folk-rockowej formacji Smugglers. Przy takim zestawieniu tradycji z nowoczesnością niemal od razu nasuwają się myśli na temat zestawienia ze sobą tych dwóch grup. Myślę, że takie spotkanie byłoby bardzo inspirujące. Tu jednak pieśń przedłumaczona przez rasowego folk-rockowca brzmi w wykonaniu North Wind bardzo surowo i majestatycznie.
Milczenie fonograficzne grupy Cztery Refy i odejście od bardziej tradycyjnego grania przez Stare Dzwony sprawiają, że w obecnej chwili właściwie tylko North Wind broni barw tradycyjnego, morskiego śpiewania. Są oczywiście liczne młode zespoły, ale niewiele z nich sięga po szanty, zadowalając się morskim folkiem. Tymczasem materiał z płyty zatytułowanej „1” przywraca naszej scenie różnorodność. Rzecz jasna polecam.

Taclem

Shantymentalni „Kafejka / Tawerna”

Trójmiejska grupa Shantymentalni dała się już poznać szerszej publiczności, jednak zanim to nastąpiło miała za sobą kilka lat występów w lokalnych klubach i na festiwalach o nieco innym, niż szantowy profilu. Pamiętam, że słyszałem ich kilka lat temu na turystycznej Bazunie.
Wówczas czegoś mi w ich muzyce brakowało. Minęło jednak trochę czasu i ekipa Piotra „Słupka” Słupczyńskiego pojawila się na żeglarskich scenach. W ślad za nimi podążała informacja o płycie.
„Kafejka/Tawerna” to wydawnictwo dość ciekawe. Mamy tu bowiem dwie płytki, na każdej z nich po pięć utworów. Pierwsza zawdzięcza swój tytuł autorskiej piosence „Słupka”, druga zaś wybitnie tawernianemu charakterowi utworów.
Jako że „Tawernie” planuję poświęcić nieco mniej miejsca w tej recenzji – zacznę więc od niej. Shantymentalni wzięli na warsztat pięć piosenek będących evergreenami pochodzącymi z repertuarów innych trójmiejskich kapel. Jest tu więc coś z płyty legendarnego Packetu („Mona” i „Matthew Anderson”), dwie piosenki Krewnych i Znajomych Królika („Belfast” i „Irlandka”), oraz największy przebój Ryszarda Muzaja („Gdyński Port”). Wykonując te piosenki Shantymentalni zgrabnie wpisali się w nurt piosenki żeglarskiej z Gdańska i okolic. Pod względem wykonawczym folk-rockowe aranżacje brzmią bardzo poprawnie i spójnie.
„Kafejka” to już inne, autorskie oblicze zespołu. Tytułowy utwór ociera się muzycznie o nieco swingującą, jazzową balladę. To już nie zadymiona knajpa, a mała kafejka w porcie, w której zamiast litrów piwa raczymy się herbatą. Poetyka tekstu zbliża się z jednej strony do portowego folku takich twórców jak Jurek Porębski czy Krzysiek Jurkiewicz, z drugiej zaś są tu pewne tropy wiądące w kierunku poezji śpiewanej. Znacznie lepiej je widać w przypadku „Wiosny”. To już piosenka autorska, zakorzeniona w tradycji poetyckiego śpiewania, bez morskich akcentów.
Piękne brzmienie skrzypiec otwiera nam piosenkę zatytułowaną „Tylko deszcz…”. Jeśli w założeniu zespół miałgrać, to nie dziwięsięjego nazwie. To najbardziej sentymantalny utwór na płycie.
Ballada „A Ty…” przenosi nas ponownie nad morze, w okolice pachnące słonym wiatrem. Zamykająca autorską płytę „Pastorałka dla mojego synka” to z kolei po raz kolejny bardziej osobista liryka, ubrana dla odmiany w nieco żywaszą melodię.
Oba nurty zaprezentowane przez zespół nie przeplatają się zbytnio. A szkoda – lirycznym piosenkom „Słupka” przydałoby się czasem nieco pełniejsze brzmenie. Chyba tylko „Kafejka” realizuje ten postulat. Mam nadzieję, że kolejna płyta Shantymentalnych będzie już w pełni autorska – no może z jednym czy dwoma wyjątkami. No i dobrze by było gdyby brzmiały tak pełnie, jak piosenki z „Tawerny”.

Taclem

Neavus „The Body Speaks”

W opisach nagrań tego zespołu dominują określenia takie jak dark folk, neo-classical, czy nawet folk-rock i muzyka industrialna. Trzeba przyznać, że niektóre z tych określeń są od siebie wzajemnie dość odległe. Ja tymczasem zdecydowanie przyznaję im tytuł jednej z ciekawszych grup neo-folkowych.
Czy to zatem muzyka podobna do tej jaką grają Sol Invictus i Current 93? I tak i nie. Podobny bywa klimat, można powiedzieć, że czuć, że są częścią tej samej sceny (choć przecież nie brakuje też nawiązań do Joy Division czy Death in June. Generalnie jest więc to muzyka o mrocznym, zimnym brzmieniu. Jednak środki wyrazu są nieco inne, więcej tu brudnych brzmień, ze śladem elektroniki i z akordeonowymi pasażami. Jak dla mnie to obecnie jedno z ciekawszych odkryć na neo-folkowej scenie.

Rafał Chojnacki

Celtic Warriors „Celtic Warriors”

Grupa Celtic Warriors jest u nas zupełnie nieznana, a szkoda, niewiele bowiem jest obecnie aż tak archaicznie, a jednocześnie sympatycznie brzmiących grup na scenie muzyki celtyckiej. Niestety, zespół ten pochdzi z Australii, głównie tam koncertuje, nagrywa i wydaje płyty. Z resztą te ostatnie produkują sami, na użytek fanów. Omawiany tu album „Celtic Warriors” to właśnie taka płyta.
Sporo tu pubowych pieśni, zarówno rebelianckich, jak i po prostu pijackich. Całość brzmi, jakby The Dubliners zrzucili z ramion bagaż co najmniej 30 lat koncertowych wojaży. Inny ważny trop, to The Wolfe tones i the Clancy Brothers. Mniej znane utwory, jak „Very Special Hand” i ” Strawberry Beds”, to dodatkowa gratka na tej płycie.
Czasem trochę żałuję, że taka muzyka na dobre nigdy się u nas nie zadomowiła, właściwie słychac ją teraz chyba tylko na pubowych sesjach, a i to rzadko.
Irlandzkie korzenie australijskich emigrantów, to coś więcej, niż picie guinnessa. Słychać to dokładnie w pieśniać Celtic Warriors.

Taclem

Cisza Jak Ta „Sen natchniony”

Drugi album kołobrzeskiej formacji Cisza Jak Ta, to nieco więcej dryfów po różnych stylach muzycznych, niżmiało to miejsce na debiutanckiej płycie „Zielona Magia”. Jest tu trochę folku w amerykańskim stylu, troszkę folk-rocka, a nawet odrobina jazzu. Dominuje jednak autorskie granie w leko folkującym stylu, ktory grupa zawdzięca skrzypcom i akordeonowi. Wciąż jest to jednak brzmienie zespołu bardzo młodego – co głównie za sprawą wokalistek pozwala nam zaklasyfikować grupę do środowiska studenckiego. Należy jednak dodać, że mimo młodego wieku grupa ma już niemały staż i gra bardzo sprawnie.
Dla folkowców dodatkowym atutem będzietu zapewne brzmienie dud galicyjskich, na których gra Marek Przewłocki (wcześniej członez tej grupy), znani z grup Boreash, The Reelium i Dullahann.
Grupa wciąż wspiera się wierszami polskich klasyków (Kofta, Pawlikowska-Jasnorzewska, Leśmian, czy Poświatowska), jednak sporo utworów jest od początku do końca autorskich. To spory atut. W dwóch utworach – tytułowym „Śnie natchnionym” i w „Młodym lesie – grupa sięgnęła po teksty klasyków autorskiego śpiewania – grupy Bez Jacka i Jacka Kaczmarskiego. Dzięki temu, że opatrzyli te teksty nową muzyką, doskonale wpasowują sięw koncepcję płyty. Ciekawie brzmi też „Praga”, wyraźnie inspirowana twórczością Słodkiego Całusa od Buby.
Cisza Jak Ta wciąż pozostaje grupą obiecującą. Nieco bardziej dojrzałą niż poprzednio, liczę więc na kolejne, coraz lepsze albumy.

Taclem

Harvey Band „Tracks”

Akustyczny folk rock oparty na amerykańskich korzeniach, zagrany instrumentalnie, z bardzo dużym feelingiem – to właśnie krótki opis projektu znanego jako Harvey Band. Celowo napisałem o projekcie, nie zespole, gdyż na tej płycie niemal wszystkie ścieżki nagrał Harvey Possemato, jedynie w kilku utworach pojawia się gościnnie Jerry O`Dell, doskonale grający na basie, z brzmienia wnioskuję, że bezprogowym. Sam Harvey gra na różnych gitarach, banjo, dobro i perkusji. Mimo że w opisie płyty tego nie znalazłem, prawdopodobnie pogrywa też na harmonijce.
Czasem trochę tu bluesa, innym razem jazzu, ale dominuje akustyczne granie z pogranicza amerykańskiego folku i country, wzmocnione niekiedy wspomnianą już ustną harmonijką.
Moim ulubionym utworem – takim do którego często wracam – jest tu pierwsza część kompozycji „River Suite”.
Bardzo ciekawie brzmi tu też jedyna na tej płycie melodia, której autorem nie jest Harvey Possemato. Mowa tu o „Whiter Shade of Pale” z repertuaru Procol Harum, która to melodia jest wariacją na temat „Arii na strunę G” J.S. Bacha. Wersja Harvey Band to całkowita re-interpretacja tego utworu.
Zastanawiałem się, czy płyta z instrumentalnym folkiem w jego gitarowej odsłonie nie będzie nudna. Okazuje się, że moje obawy były bezpodstawne, słucha się tej płyty świetnie.

Rafał Chojnacki

Karpatské Horké „10 Ludowych Pieśni”

Grupa Karpatské Horké to moje najnowsze odkrycie ze Słowacji. Zespół ten przesłał mi swoje studyjne demo, zatytułowane „10 Ludovych Piesni”. Już od pierwszego utworu grupa ta robi doskonałe wrażenie profesjonalizmem swojego folk-rockowego grania. Mam wrażeni, że czeski Čechomor może sięczuć zagrożony, tuż obok, za granicą rośnie im silna konkurencja.
Sporym atutem słowackiej grupy jest doskonały wokal Zuzki Volekovej, oraz mocne granie gitarzystów.
Już od pierwszego utworu wiemy, że to przemyślana muzyka. Połączenie słowiańskich melodii z mocnym folk-funky-rockowym graniem kojarzy się czasem z najlepszymi kompozycjami naszej rodzimej Szeli. Jednak nawet nasi krajanie nie prezentują folk rocka od tak progresywnej strony.
Czasem muzyka staje się niesamowicie odważna, tak jest chocby w przypadku utworu „Vychodňarske”, gdzie pop-folk łączy się z hip hopem.
Karpatské Horké to grupa z wielkim potencjałem, mam nadzieję że będzie u nas często gościć, moze zarazi nasze folk-rockowe grupy swoją lekkoscią. Dobrze by było usłyszeć u nas kilka tak selektywnie brzmiących zespołów.

Taclem

Melanie Dekker „Revealed”

Ciekaw jestem ile osób było na polskim koncercie Melanie Dekker kilka lat temu w Chojnowie. Podejrzewam, że niewiele, a przecież w swojej rodzimej Kanadzie to jedna z gwiaz pop-folku.
Album „Revealed” stawia ją w jednym rzędzie z Tracy Chapman i Tori Amos. Świetnie śpiewająca dziewczyna z gitarą, solidna sekcja i bardzo dobre, przebojowe piosenki. No i folk, od którego zabrzmieliby puryści. Taka właśnie jest tu Melanie Dekker.
Słuchaczom wrażliwym polecam zapoznanie się z piękną (w sumie bardzo radiową) piosenką „This Song”. Świetnie brzmi też nieco dylanowskie „I Said I”. Najpiękniejsza jest jednak ballada „Fall In”, trochę amerykańska, ale na pewno warta uwagi.
Spośród polskich artystek mozna by ją czasem porównać do Martyny Jakubowicz, która sama siebie też uważa za folkową, choć mimo wybitnie folkowego albumu, nagranego całkiem niedawno, jakoś nie zostałą zauważona przez tzw. scenę folkową. Artystki takie jak Melanie Dekker czasem występują z gwiazdami pop, innym razem z rockmenami, ale grają też z folkowcami. U nas nie do pomyślenia. A szkoda.

Taclem

Page 74 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén