North Wind wreszcie zrealizował całą, długogrającą płytę. Po demówce, która ma być numerowana jako płyta „0”, przyszedł czas na pełne brzmienie zespołu.
Album otwiera surowy zaśpiew „Pull Down Below”. Ta tradycyjna szanta ma prawdopodobnie pokazać nam, że z North Windem nie ma żartów. Będzie twardo i ostro, a czasem nawet bardzo surowo.
Niekiedy jednak robi się nostalgicznie, a przy okazji nieco bardziej nowocześnie. Nie da się przeciez uznać „Marynarza z Terre-Neuve” za pieśń twardą i surową. Nawet w oryginalnym (na polskiej scenie) wykonaniu The King Stones taką nie była. W wersji North Wind, z pięknymi partiami instrumentalnymi możemy mówić nawet o nawiązaniach do nowoczesnych brzmień z bretanii. Takie połączenie nieco jazzujących instrumentów z tradycyjnym spiewaniem jest bardzo charakterystyczne dla kierunku w jakim rozwija się współczesna muzyka bretońska. Wstęp i gitara Wiktora Bartczaka to właśnie elementy nowsze. Później, w drugiej części mamy znacznie bardziej tradycyjne brzmienie, tam z kolei głos Jerzego Ozaista wybija się z grania, które nagle stało się taneczne, niemal przaśne. Wokal za to gęstnieje, staje się niemal mroczny.
Atmosferę zagrozenia potęguje pierwsza z opowieści Jerzego, które towarzyszyły nam już na demówce. Tutaj opowiadacz bardziej się rozgadał i okazuje się, że ma szalenie radiowy głos. Jeżeli na kolejnych płytach taka formuła będzie utrzymana, to możemy mówić o jednym z ciekawszych pomysłów na indywidualny charakter fonogramu. Swego czasu podobnie skonstuowana była kaseta „From Baltic To Bahamas” Marka Siurawskiego i Johna Towneya. Cieszę się, że North Wind do takiej furmuły nawiązuje.
Piękna bretońska pieśń „Aloue Lafalaloue” również nie brzmi tradycyjnie. Nie jest to może styl do jakiego przyzwyczaiły nas polskie zespoły szantowe – North Windom bliżej do tradycji. Polsko-bretońska wersja „Trzech marynarzy z Groix” z repertuaru The King Stones to również przeróbka twórcza, z dodaniem zupełnie innych brzmień niż miało to miejsce w przypadku zapomnianej już dziś kapeli Damiana Leszczyńskiego. Dziwi mnie natomiest, że nie użyto jego tekstu w „Les Filles a Cinq Deniers”. „Dziewczyny za pięc denarów” to tekst prosty, lecz mający swój urok. Na szczęście pozostały jego słowa w „Gdy żegnaliśmy Toulon” (znanej już z demówki). Pojawia się tez nowe dziecko Damiana – przekład pieśni „Na redzie w Lorient”. Jeśli współpraca tekściarza z zespołem się utrzyma, to North Windom nie zabraknie dobrych tekstów.
Na płycie znalazło się też miejsce dla instrumentalnej kompozycji „Return From Fingal”. To też raczej granie do słuchania, niż do pląsów. Jednak ciekawie urozmaica brzmienie albumu. To bardzo dobrze, bo po deklaracjach surowości i odcinania się od popularnych trendów obawiałem się, że zabraknie tego czegoś, czym możnaby poczęstować kogoś nieobeznanego z takim granie.
Nieco niespodziewanie North Wind staje się czołową polską kapelą czerpiącą z wzorców bretońskich. Niby na płycie znajdują się nie tylko bretońskie melodie, ale przewaga jest znacząca. Od czasów wspomnianych już The King Stones nikt na scenie szantowej aż tak bardzo nie wnikał w struktury tamtejszych utworów. Co ciekawe mamy tu nie tylko tłumaczenia, ale rónież próbę wykonania w języku oryginału – moim zdaniem bardzo udaną. Co prawda nie znam bretońskich dialektów, ale słyszałem kilka płyt szantowych stamtąd i wykonania North Wind brzmią wiarygodnie.
Ciekawostką na tej płycie jest utwór „Ye Mariners All”, którego tekst przełożył na polski Krzysztof Janiszewski, na codzień basista folk-rockowej formacji Smugglers. Przy takim zestawieniu tradycji z nowoczesnością niemal od razu nasuwają się myśli na temat zestawienia ze sobą tych dwóch grup. Myślę, że takie spotkanie byłoby bardzo inspirujące. Tu jednak pieśń przedłumaczona przez rasowego folk-rockowca brzmi w wykonaniu North Wind bardzo surowo i majestatycznie.
Milczenie fonograficzne grupy Cztery Refy i odejście od bardziej tradycyjnego grania przez Stare Dzwony sprawiają, że w obecnej chwili właściwie tylko North Wind broni barw tradycyjnego, morskiego śpiewania. Są oczywiście liczne młode zespoły, ale niewiele z nich sięga po szanty, zadowalając się morskim folkiem. Tymczasem materiał z płyty zatytułowanej „1” przywraca naszej scenie różnorodność. Rzecz jasna polecam.

Taclem