Kategoria: Recenzje (Page 69 of 214)

Don Scribner „I Know The Devil”

Nie bez powodu album ten otwiera rżenie konia. Ta muzyka, to old time country, czyli coś, co miłośnikom muzyki tradycyjnej nie powinno być obce. Tradycja amerykańskiego Zachodu widoczna jest tu w każdej nucie, choć środki wyrazu bywają czasem nieco nowocześniejsze (np. country-rockowe granie na slide guitar, czy współcześnie brzmiąca perkusja), jednak nie ulega wątpliwości, że Don Scribner ceni sobie stylowe granie.
Ciekawe jest to, że wszystkie te tradycyjnie brzmiące utwory Don sam napisał. Ma facet nie zgorszy talent, brzmią one bowiem, jakby pochodziły z czasów, gdy pierwsze kroku na country`owych scenach stawiał Willie Nelson. Nazwisko tego legendarnego artysty pojawia się tu nie bez powodu. W wielu utworach słychać bowiem podobne myślenie o country, jakie charakteryzowało muzykę Willie Nelsona. Czasem jest to też hołd złożony innemu herosowi – Johnny`emu Cashowi.
Mimo że Don Scribner jest Kalifornijczykiem, to jednak najwyraźniej realia Teksasu i brzmienia z dawnych czasów nie są dla niego żadną tajemnicą.


Taclem

Andrew & Noah VanNorstrand „Driftage”

Andrew i Noah to bracia, którzy pochodzą z bardzo muzykalnej rodziny. Folkowe dźwięki otaczały ich od dzieciństwa, a pierwsze kroki na scenie stawiali w zespole własnej matki – Great Bear Trio. Obaj uczyli się gry na skrzypcach, ale z czasem Andrew sięgnął też po gitarę, bouzouki i gitarę basową, zaś Noah zainteresował się afrykańskimi bębnami i australijskim didgeridoo. Ciekawe instrumentarium i wirtuozerska gra, to jedne z największych atutów tej płyty.
Również pochodzenie utworów ma to swoje znaczenie. Dominuje bowiem muzyka celtycka, ale jest też kilka tematów ze Skandynawii i z amerykańskich Apallachów. Myślę, że w przyszłości jest szansa, że duet braci VanNorstrand może stać się znaczącą formacją na amerykańskiej scenie folkowej. Na razie jest nieźle, choć brakuje jeszcze lekkości i swoistej ulotności.

Rafał Chojnacki

Barry & Beth Hall „A Feast of Songs”

Dzięki tej sympatycznej płycie poznamy pieśni, jakie towarzyszyły tradycyjnym świętom w tradycji folkowej sięgającej średniowiecza i renesansu. Boże Narodzenie pojawia się tu w pieśniach angielskich i łacińskich.
Album rozpoczyna dość popularna „Gaudete”, którą folkowy świat poznał dzięki interpretacji Steeleye Span. Później mamy przegląd muzyczny, który pokazuje różnorodność gatunkową tematyki bożonarodzeniowej. Instrumentalny „Patapan”, czy wesoło zagrany „Mors Vitae Propitia” występują tu obok bardziej dostojnych utworów, takich, jak „Il est Né le Divin Enfant” czy „Green Growth the Holly”. Album nie traci przez to jednak spójności.
Czasem jest sakralnie („Quem Pastores”), a czasem lekko i dworsko („Christchurch Bells”). Jednak dla mnie najciekawszym utworem na płycie okazała się kompozycja „Journey of the Magi”, kojarząca się nieco z dokonaniami Dead Can Dance.

Rafał Chojnacki

Brad Davis „I`m Not Gonna Let My Blues Bring Me Down”

Brad Davis należy do twórców grających w stylu americana. Blues, akustyczny folk-rock, bluegrass i kilka innych elementów – to własnie wizytówka artysty na tej płycie.
Charakterystyczny wokal i dobre piosenki – to największe atuty „I`m Not Gonna Let My Blues Bring Me Down”. Jeśli jednak dodamy do tego zaproszonych gości, okaże się nagle, że to również ważna pozycja dla kolekcjonerów ciekawostek. Earl Scruggs, Billy Bob Thornton, Sam Bush, Rob Ickes czy Glen Duncan, to nie są nazwiska, które spotykamy na kiepskich płytach. Zwłaszcza cieszy mnie obecność tego ostatniego. Ten legendarny skrzypek, związany był z większością liczących się wykonawców country. Lista płyt na których zagrał jest imponująca, pojawiają się na niej m.in. Kenny Chesney, Faith Hill, Tim McGraw, Shania Twain, Waylon Jennings, George Jones i Tammy Wynette. Współpracował też z Markiem Knopflerem i The Chieftains.
Brad Davis miał okazję poznać amerykańską śmietankę country, kiedy występował w zespole Marty Stuarta. Ponad dziesięćlat grania na największych scenach Ameryki zaowocowało też doskonałym ograniem.
„I`m Not Gonna Let My Blues Bring Me Down” udowadnia, że w cienu starych gwiazd pojawiają się nowe.

Taclem

Finlay MacDonald Band „reEcho”

Zespół Finlaya MacDonalda oscyluje wokół folk-rocka z elementami jazzu i celitc funky. Na tej ostatniej ścieżce idą nawet o krok dalej, niż ich krajanie z Capercaillie. Dzięki jazzującej sekcji rytmicznej dają poczucie niesamowitego pulsowania tej muzyki.
Finlay MacDonald gra tu na różnych dudach (highland i border pipes) oraz na whistle. Jego wcześniejsze płyty, nagrane z genialnym szkockim jazzmanem-perkusistą, Johnem Rae, to dla mnie miód na uszy. Tym razem również mamy do czynienia z rewelacyjnym graniem.
Ponad czterdzieści minut muzyki, gdzie gównym instrumentem są dudy, to jak mogłoby się wydawać, ciężka sprawa. Okazuje się jednak, że dzięki nowoczesnym aranżom kolejnych wiązanek tańców słucha się z wciąż rosnącą ciekawoiścią. Dodano tu elementy charakterystyczne dla folkowych dźwięków innych nacji („Salsa`s”, „Bulgarian”), co doskonale urozmaica płytę.

Taclem

InChanto „Citta sottili”

Włoska grupa InChanto zwróciła na siebie moją uwagę już albumem „Amors”. Wówczas porównywałem ich granie przede wszystkim do irlandzkiego Clannadu. Tym razem, mimo że nie brakuje tej płycie magicznego, art-folkowego klimatu, to jednak brzmi ona nieco inaczej.
InChanto sięgnęli przede wszystkim po inspiracje z okolic Włoch, Sardynii i Malty. Celtyckie inspiracje ograniczają się tu do pewnego rodzaju myślenia o muzyce. Za przykład może tu posłużyć skoczna pieśń „Enemico amor”, w której partie instrumentalne kojarzyć mogą się z graniem bretońskim.
Nie brakuje tu utworów, które kojarzą się z poprzednią płytą zespołu. Jest też jednak sporo zupełnie nowego klimatu. Najwyrażniej zespół wciąż się rozwija.
„Citta sottili” to płyta nieco trudniejsza w odbiorze, niż „Amors”, nie umniejsza to jednak w żaden sposób jej wartości. To z pewnością dziełko godne polecenia.

Taclem

Chris Stuart & Backcountry „Saints and Strangers”

Pierwsze dźwięki albumu „Saints and Strangers” przypominają nam, że duch wywołany przez Soggy Bottom Boys (w filmie „Bracie, gdzie jesteś?”) wciąż egzystuje i ma się dobrze. Szybkie kawałki, noszące na sobie wyraźne piętno stylu bluegrass są tu łagodzone doskonałymi balladami. Autorem większości repertuaru jest Chris Stuart, ale jego muzycy też się nie obijają i czasem coś napiszą.
Tematyka piosenek jest bardzo urozmaicona, do tego stopnia, że tytułowy utwór mógłby znaleźć się na płycie zespołów z kręgu „maritime folka”. Dominuje jednak świetnie zaaranżowane granie w stylu bluegrass.
Biorąc pod uwage, że większość piosnek na tej płycie brzmi jak starocie, a jest całkiem nowa, trzeba przyznać, że Chris Stuart wykonał kawał dobrej roboty.

Taclem

Wanda Staroniewicz i Kochankowie Rudej Marii „Piosenki”

Wanda Staroniewicz najprawdopodobniej zakończyła już swój romans z piosenką morską. Niestety jej odejście z zespołu Kochankowie Rudej Marii sprzęgło się czasowo z premierą pierwszej płyty tej grupy. Być może dlatego artystka jest na okładce wymieniona osobno. „Piosenki” były jednak wykonywane na żywo przez zespół.
Niesamowicie liryczny klimat, jaki wyłania się z tych nagrań jest czymś unikatowym na naszej scenie. Niewiele jest młodych zespołów, które potrafiłyby zaczarować nas takim utworem, jak choćby rozpoczynający płytę „Słony wiatr”. Takich momentów jest tu sporo, jednym z najciekawszych jest „Ballada o milczącym kutrze”, w której refren ożywia nieco klimat, ale zwrotki zdecydowanie ciągną w stronę liryzmu.
Najbardziej znana piosenka zespołu – „Ballada o Rudej Marii Latarniczej” – brzmi tu niespodziewanie folkowo. Mimo klimatu rozkołysanej ballady, skrzypcowo-fletowe zagrywki dodają tu wiele życia.
Wiele utworów tkwi w klimacie piosenki poetyckiej, z której Wywodzi się Wanda Staroniewicz. Piękna „Ballada o sławnym życiu szypra Jana” mogłaby z powodzeniem znaleźć się w repertuarze grupy Czerwony Tulipan, zaś piosenką „Holender” mogłoby się zainteresować Stare Dobre Małżeństwo.
Ciekawie brzmi w tym zestawie „Brat Szot”, jedna z piosenek, które zespół wykonywał w spektaklach teatralnych. Z jednej strony mamy bowiem zwrotki, które kojarzyć mogą się z klimatem odesskiego portu, zaś refren brzmi, jakby coś ściągnęło nas nagle do portów brytyjskich. Zestawienie jest bardzo ciekawe.
Jeśli chodzi o muzyczną stronę zespołu, to sporo folkowego charakteru nadają tu flety Andrzeja Kadłubickiego. Były członek grup takich jak Packet, Smugglers i Szela wie doskonale jak odnaleźć się również w autorskim repertuarze, dodając mu folkowego ducha.
Trzymam kciuki za zespół. Mimo że płyta bardzo charakterystyczna i ciekawa, to pewnie przyjdzie im szukać teraz nowego repertuaru. Oby wyszło to równie ciekawie.

Rafał Chojnacki

Shoormal „Turning Tide”

Shoormal to jedno z odkryć szkockiej sceny folkowej, uważani są też za najlepszą kapelę pochodzącą z Szetlandów. Ich klasę potwierdziła nagroda BBC Folk Award w kategorii „Best Newcomer”.
Album „Turning Tide” otwiera spokojna, folkowo-rockowa ballada „Serendipity”, nadająca już na starcie ciepły klimat całej płycie. To już trzecia ich płyta, nie muszą się więc nigdzie spieszyć, ani nic nikomu udowadniać.
Ten wewnętrzny spokój potwierdzają kolejne kompozycje takie jak „Turning Tide”, „Sanctuary” czy „”. Pierwsza z nich brzmi niemal jak ballada country, dominuje w niej jednak charakterystyczne brzmienie szetlanckiej grupy.
Z kolei „Full Circle” to bardziej wiosenny utwór, pełen ciepła.
Recenzując niedawno „Migrant”, poprzednią płytę grupy Shoormal, wyraziłem nadzieję, że wkrótce się odezwą. Są. I to z jeszcze lepszym albumem.

Taclem

Andy M. Stewart „Man In The Moon”

Dla osób, których edukację muzyczną ukształtowały takie zespołu jak Planxty czy Silly Wizard Andy M. Stewart to jeden ze współczesnych bogów folku. Jego głos, na stałe kojarzący sięz drugim spośród wymienionych zespołów, już zawsze będzie nam towarzyszył w przypadku takich płyt, jak „Caledonia`s Hardy Sons”, „So Many Partings” czy „Wild & Beautiful”.
Największym atutem solowych albumów Andy`ego M. Stewarta zawsze są ballady. Na tej płycie również ich nie brakuje. Na dodatek towarzyszą mu tutaj znakomici muzycy, przede wszystkim Gerry O`Beirne, muzyk znany ze współpracy z takimi zespołami, jak Patrick Street, Anam czy Clandestine.
Spośród wielu dobrych piosenek na szczególną uwagę zasługuje doskonała interpretacja pieśni „Lakes Of Pontchartrain”.

Rafał Chojnacki

Page 69 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén