Kategoria: Recenzje (Page 28 of 214)

Yeskiezsirumem „Muzyko!”

Druga płyta długogrająca formacji Yeskiezsirumem rozpoczyna się od autorskiej kompozycji Pawła Soleckiego, opartej na kaukaskich rytmach. Dalej mamy już głównie to, do czego zespół przyzwyczaił nas na płycie „Z aniołami” – piękne, poetyckie utwory, zagrane w folkowy sposób. Przy czym zarówno istrumentarium (m.in. flety, duduk, cajon, darabuka, akordeon, marimba, skrzypce czy banjo), jak i umiejętności muzyków pozwalają nam cieszyć się rzeczywistymi odwołaniami do brzmien typowych dla wsi, pól, bezdroży i wiejskich, przydrożnych karczm. No, może z tymi karczmami to nie do końca by się zgadzało, ale to głownie dlatego, że w karczmach gra się teraz niewłaściwą muzykę.
Członkowie zespołu sami piszą piosenki, niekiedy wspierając się wierszami znanych poetów (jak choćby Poświatowskiej, Gałczyskiego czy Wojtyły), a nawet sięgając po kompozycje z repertuaru Marka Grechuty. Ta płyta jest wybitnie „grechutowa”, bowiem wśród szesnastu zawartych na krążku kompozycji znalazło się aż cztery spośród piosenek tego wykonawcy.
Słuchając nowych nagrań Yeskiezsirumem nietrudno dojść do wniosku, że kapela trochę się rozwinęła. Przede wszystkim brzmi dużo bardziej różnorodnie. Zahaczają rejony zarezerwowane dotąd dla Voo Voo, czasem przechadzają się po ścieżkach wydeptanych przez Stare Dobre Małżeństwo, innym zaś razem brzmią jak rasowa folk-rockowa kapela.
Mam wrażenie, że muzyka jest w całym tym projekcie równie ważna jak tekst, co nie zawsze da się powiedzieć o zespołach śpiewających poezję. Yeskiezsirumem nie dość, że robią to z wdziękiem, to jeszcze pokazują, że mogą to być po prostu świetne piosenki.

Rafał Chojnacki

Żywiołak „Nowa Ex-Tradycja”

Żywiołak to kapela nietypowa na polskiej scenie. Nic dziwnego, tworzą ją mrowiem muzycy, którzy szlifowali swoje muzyczne umiejętności w Kapeli ze Wsi Warszawa, grupach ich troLe (Robert Jaworski) i Open Folk (Robert Wasilewski).
Sami swoją muzykę nazywają bio metalem, ale w rzeczywistości jest to konglomerat różnych wpływów, mieszczących w sobie elementy folku, różnych odmian rocka, metalu czy muzyki dawnej.
Kiedy męskie i żeńskie wokale pojawiają się razem, tworzy to pełen dynamizmu plan muzyczny. Również instrumenty potęgują wrażenie niesamowitości. Nic dziwnego, że muzykę Żywiołaka określa się jako mroczną. Kwintesencją tego brzmienia jest „Oko Dybuka”, autorska kompozycja Wasilewskiego. To chyba najbardziej znany utwór tej formacji.
Pierwszy pełnowartościowy album Żywiołaka (poprzedzony EP-ką „Muzyka Psychodelicznej Świtezianki”) to album pokazujący wszystko co zespół ma najlepszego w swoim repertuarze. Transowe utwory, takie jak „Oj a na Jana Kupała”, „Latawce”, „Ballada o głupim Wiesławie” towarzyszą tu artystycznym, nieco teatralnym kompozycjom, w stylu „Wojownika”, „Czarodzielnicy”, „Oka Dybuka”, „Psychoteki”, a jednak wszystko brzmi spójnie i przejrzyście. Nie brakuje też bardziej bezpośrednich odwołań do muzyki dawnej („Epopeja wandalska”) i ludowej („Wiły”, „Oj Ty Petre Petre”, „Ballada o głupim Wiesławie” czy „Femina”).
Praktycznie cała twórczość Żywiołaka ociera się o tematy pogańsko-ludowe. Udało się jednak uniknąć śmiesznego napuszenia tekstów, które często psuje odbiór muzyki zespołów z kręgu tzw. pogańskiego metalu. Przy tej muzyce to o wiele ważniejsze, bo w odróżnieniu od płyt metalowych zapiewajłów na albumie Żywiołaka bardzo wyraźnie słychać teksty. Z resztą Iza Byra i Anna Piotrowska doskonale radzą sobie na tej płycie z wokalami. Są czytelne, a przy tym bardzo różne od siebie.
Jak zwykle w takim przypadku warto mieć nadzieję, że doczekamy wkrótce kolejnej płyty Żywiołaka. Mieli czas na zrobienie czegoś nowego, bo od momentu wydania
„Nowej Ex-Tradycji” do czasu opublikowania tej recenzji minęły dwa lata. Póki co mamy już na rynku płytkę innego projektu Roberta Jaworskiego (Roberto Delira & Kompany), to jednak nie to samo. Czekam na Żywiołaka.

Rafał Chojnacki

Danar „Danar”

Czy to nie dziwne, że polska grupa, grająca muzykę celtycką, wydaje płytę dla austriackiej wytwórni? Nie. Świadczy to po prostu o tym, że świat staje się powoli coraz mniejszy. Dziwne jest natomiast to, że polskie wytwórnie nie poznały się na tym zespole. Niestety dobrze obrazuje to sytuację na polskim poletku fonografii folkowej. Zespoły grające muzykę celtycką są dobre na festiwale – przyciągają publiczność, jednak tak naprawdę środowisko folkowe nie czuje z nimi zbytniej wspólnoty. Przynajmniej nie na tyle, by inwestować w wydanie płyty młodego zespołu. To dlatego większość grup grających po celtycku wydaje swoje krążki samodzielnie.
Austriacy mieli nosa. Danar, to zespół, który od momentu powstania konsekwentnie się rozwija i w momencie wydania debiutanckiego krążka jest już formacją ukształtowaną na tyle, by warto było zainwestować w jego karierę.
W muzyce tak w sumie młodego zespołu jak Danar nie da się nie zauważyć wpływu innych zespołów. Tyle tylko, że w folku to oczywiste i nie bardzo jest tu się nad czym rozwodzić. Rozkołysane i nieco oniryczne (zwłaszcza dzięki brzmieniom fletów!) utwory zespołu tworzą już na pierwszej płycie podwaliny własnego stylu, to na nim więc powinniśmy się skoncentrować obcując z tą płytą.
Przede wszystkim są tu wyśmienite piosenki, czyli to, co lubię najbardziej. „Newry Highwayman”, „Uncle Rat” czy „Black Is The Colour” brzmią rewelacyjnie. „Bellaghy Fair” początkowo zaskakuje surowością, ale ładnie się rozwija. Z kolei „The Maid That Sold Her Barley” mogłoby się stać ozdobą każdej płyty, nie tylko folkowej.
W instrumentalnych utworach rzuca się w ucho jedna ważna cecha: muzycy doskonale wiedzą co grają, mają warsztat i obeznanie w świecie muzyki folkowej, zwłaszcza celtyckiej. Sprawia to jednak, że o wiele łatwiej przychodzi im poszukiwanie na płaszczyźnie tych inspiracji dalszych, nieco mniej oczywistych przestrzeni dźwiękowych. To dlatego na przykład jigi i reele mają tu nowe tła, nowe są pomysły na ich ukazanie, ale wciąż są jigami i reelami.
Interesujące jest też sięganie po odmienne kulturowo inspiracje, choć przyznaję, że tytułowanie utworów „Turkish” czy „Bulgaria”, to wyjątkowo kiepski pomysł. Może się sprawdzać na próbach, ale tytuł ma też za zadanie pobudzenie wyobraźni, a tego przy tak dobranych nazwach brakuje. W rzeczywistości to jednak tylko nieistotny detal, warto więc, żeby nie zepsuł Wam wrażenia. Danar to bowiem obecnie jedna z najciekawszych grup w swojej około-celtyckiej lidze, zaś „Danar”, to album potwierdzający ich klasę. To nic, że są debiutantami na rynku fonograficznym. Możecie im zaufać.

Rafał Chojnacki

Shanties „The Shanties Fear Not”

Amerykańska grupa The Shanties odnalazłaby się prawdopodobnie bardzo dobrze w Polsce. Grają muzykę oparta o irlandzkie brzmienia, lecz bez większej dbałości o szczegóły. Komponują sami, piszą do tego morskie teksty, a czasem podeprą się czymś tradycyjnym. Doskonałym przykładem mogą tu być dwie znane piosenki: „Mairi`s Wedding” i „Sally Gardens”. Pierwsza ma niecodzienną, acz bardzo przyzwoitą aranżację, druga dorobiła się nawet nowej melodii.
W brzmieniu zespołu słychać ciągoty o akustycznego folk rocka z Wysp. Jeśli kojarzycie muzykę grupy Albion Band z czasów płyty „Albion Heart” czy też czas, kiedy mistrzowie brytyjskiego folk-rocka przemianowali się na Fairport Acoustic Convention, to będziecie wiedzieli o czym mówię.
Słucha się tego przyjemnie, ale odnoszę wrażenie że czasem swoboda wykonawcza za daleko odbiega od pewnych standardów. Przydałoby się jednak trochę bardziej popracować nad niektórymi elementami, bo to co zespół obecnie proponuje, to jednak bardzo zwulgaryzowana wersja muzyki celtyckiej.

Rafał Chojnacki

Natasha Bouchard „Toute Seule”

Muzykę wykonywaną przez Natashę Bouchard określa się zwykle mianem pop folku. Na tym mini albumie mamy ledwie sześć kompozycji, pozwala to jednak na zorientowanie się w proponowanych przez nią piosenkach. Świetny wokal, delikatne gitarowe granie i niesamowity feeling – to chyba właściwe słowa, by opisać zawartość płytki.
Można by tu wspomnieć o takich artystkach, jak Suzanne Vega czy Tracy Chapman, tylko po co? Natasha gra swoje piosenki na tyle ciekawie że nie trzeba porównywać jej z bardziej znanymi artystkami. Niestety we współczesnych mediach nie znajdzie się dla niej wiele miejsca. A szkoda, bo takie piosenki, jak „Writing On the Wall”, „Apricot Sky” czy przede wszystkim zaśpiewany po francusku „La Parole Du Coeur” przypominają nam, ze już dawno nie mieliśmy do czynienia z tak ciekawym zjawiskiem muzycznym z kanadyjskiego Quebecku. Pozostaje mięć nadzieję, że tamtejsza scena folkowa wypromuje ją w odpowiedni sposób, bo na pewno na to zasługuje.

Rafał Chojnacki

Kilmaine Saints „The Good, The Plaid, and the Ugly”

Kilmaine Saints to najprawdopodobniej najbardziej szkocki zespół w całej Pennsylvanii. Łoją ostrego celtyckiego rocka z dudami, banjo, whistlami i innymi etniczno-celtyckimi elementami, sięgając co prawda do innych niż szkockie kawałków, ale przerabiając je tak, że The Real Mackenzies by się nie powstydzili.
Kwintesencją albumu są wysokoenergetyczne kawałki, takie jak „The Saints Are Up!”, „Farewell, Self Esteem”, „Painting Paradise Square”, „Wearing of the Green”. Czasem zdarza im się zagrać lżej, w stylu zbliżonym do kanadyjskich kapel pokroju Great Big Sea. Tak jest np. w „My Island”. W „Ten Fathoms Deep” sięgają nagle po modłę wschodnioeuropejską, co może nieco zdziwić celtycko nastawionego słuchacza.
Innym razem proponują swoje utwory zagrane zupełnie oryginalnie, z wolną ale ciężką gitarą i wyrazistymi skrzypcami („Gold and Guns (Will Get the Job Done)”)
Tradycyjne utwory, takie jak „Whiskey In the Jar”, „Wearing of the Green” czy „The Leaving of Liverpool” również postanowili zagrać po swojemu, blisko tradycji, ale bez oglądania się na innych.
Swoistym podsumowaniem może tu być utwór „Póg Mo Thóin”, utrzymany w stylistyce irlandzko-pubowej, który można też odebrać jako hołd dla The Pogues, ale to też po prostu udany utwór autorski, stylizowany na brzmienie zespołu Shane`a MacGowana.

Rafał Chojnacki

Kilmaine Saints The Good, The Plaid, and The Ugly – Kilmaine Saints

a”

Test Band Test Title

test review

WhiskeyDicks „Time Distortion”

Kanadyjska grupa The WhiskeyDicks, jak przystało na kapele z taką nazwą, to goście, którzy ostro dają do pieca, zapodając skoczne drinking songi. Próżno tu jednak szukać znanych piosenek, wszystkie sześć zawartych na płycie utworów, to kompozycje autorskie członków zespołu. Stylistyczny rozrzut jest dość duży, dlatego przyjęło się ich nazywać nieślubnym dzieckiem Corb Lund Band i Gogol Bordello.
„The Only Traitor” przypomina nam o starych korzeniach rodem z Irlandii czy Wielkiej Brytanii. To piosenka, która mogłaby spokojnie znaleźć się w repertuarze jakiejś „Paddy Punkowej” kapeli. Podobnie jest z „Koozy’s Husky Team”.
„Cheechako”, to połączenie rytmów latynoskich ze wschodnim klimatem. W podobnej stylistyce utrzymana jest kompozycja „Festival Time”. Również „Red Tape” mogłoby trafić na płytę Gogol Bordello, choć to nieco spokojniejszy, bardziej mroczny klimat.
Płytkę zamyka zakręcona „The Ballad of Bill the Beaver”, która pozwala nam zastanawiać się nad tym co jeszcze ta kapela nam pokaże. Sami określają siebie: Celtic Gypsy Punk Rockers i nie ma w tym przesady. Pozostaje więc mieć nadzieję, że na kolejnej płycie będzie jeszcze lepiej. Tymczasem ruszam szukać ich wcześniejszych nagrań, płyty „Get’er Done” sprzed dwóch lat.

Rafał Chojnacki

Liam Clancy „Irish Troubadour”

Reedycja starych nagrań ze wczesnego okresu kariery najsłynniejszego irlandzkiego balladzisty. Jego ciepły, miękki głos brzmi tu tak doskonale, jak nie brzmiał już nigdy później. Piękne ballady, takie jak „Freeborn Man”, „Ten and Nine”, „Blackwaterside”, „The Convict of Clonmel”, „Lang a’Growing”, „Anach Cuain”, „Royal Canal”, „The Water is Wide” i „Downie Dens of Yarrow” z delikatnym gitarowym akompaniamentem, to to, co wielbiciele takiego grania lubią najbardziej. Perełką wśród nich jest wzorcowe wykonanie „The Foggy Dew”.
Liam potrafił jednak dać czasem czadu. Zaśpiewany a cappela we współpracy z Dublinersem Lukiem Kelly’m słynny utwór „Rocky Road to Dublin” porywa żywiołowością wykonania. Pijacki song „All for me Grog” i marynarski „Navvy Boots On” brzmią przy nim o wiele za spokojnie. Znacznie lepiej jest z szybką piosenką „Hi for the Beggarman”. Również „The Nightengale” i „Galway Races” brzmią bardzo dobrze.
Niniejsze wydanie jest uzupełnione o kilka nagrań, których nie było na oryginalnym krążku. Mimo to całość brzmi niezwykle spójnie i do dziś może inspirować wykonawców chcących sięgnąć po jakieś mniej znane irlandzkie piosenki. Takich tu również nie brakuje.

Rafał Chojnacki

Page 28 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén