Kategoria: Recenzje (Page 173 of 214)

Camelot „Oczekiwanie”

Ta kaseta sprawiłą mi spore zaskoczenie. I to niezbyt pozytywne. Z jednej strony znana tematyka – piosenki żeglarskie, bardzo dobra gra muzyków, ciakawe utwory autorskie, z drugiej całość zupełnie mnie nie przekonuje, choć przyznam że momentami przykuwa uwagę. Dlaczego tak jest ? Myślę że to za sprawą konwencji muzycznej, ora kilku innych detali o których za chwilę. Ubranie całości w konwencję blues-rockową było dość odważnym pomysłem, niestety nie do końca udanym. Autorskim utworom Stanisława Iwana nie można tu wiele zarzucić, niestety zespół sięgnął po pare utworów z repertuaru innych grup.
„Powroty II”, które otwierają kasete, to piosenka grupy Smugglers, tam gdzie przyzwyczailiśmy się do skrzypiec i innych elementów folkowych mamy saksofon. Inna sprawa to wokal Agnieszki Rogińskiej. To naprawdę ładny głos, niekiedy może dziewczyna śpiewa trochę nieśmiało, niestety w takim repertuarze jaki zawiera „Oczekiwanie” brzmi po prostu za młodo, nie przekonuje. Podobnie jest momentami ze śpiewającym w Camelot Stanisławie Iwanie, takiego np. „Śmiałego harpunnika” położył brakiem zaangażowania w to co śpiewa. Równie dobrze mógłby śpiewać tekst książki telefonicznej.
Jak już wspomniałem silną stroną tego materiału są instrumentaliści. Utwory gdzie najlepiej zabrzmała zarówno muzyka jak i wokale sa: „Rejs bez powrotu” (dedykowany nieżyjącemu już Januszowi Sikorskiemu), „Modlitwa o blues’a” i „Kilka prostych prawd” – autorskie utwory lidera, który najwyraźniej czuje się w nich najlepiej. Bardzo fajnie też brzmi reggae’owy początek „Esequibo River”.
Całość zamyka tytułowe „Oczekiwanie”, znane z repertuaru Krewnych i Znajomych Królika. Sprawa ma sie tu podobnie jak z „Powrotami II”.
Materiał raczej dla ciekawskich, oraz dla zbieraczy.


Taclem

Mechanicy Shanty „W granicach folku”

No proszę jaki ładny tytuł. Mechanicy zawsze pozostawali jednym z najbardziej folkowych zespołów z kręgów piosenki żeglarskiej. Kiedy ukazała się ich pierwsza płyta (LP. „Mechanicy Shanty”) porównano ich do Dublinersów. Był to rok bodajże 1987. No i w sumie podobnie grają do dziś.
Mechanicy należą do zespołów które kombinują, zaś „Szkot” (Henry Czekała – wokalista) słynie z ciekawych tekstów często nie mających nic wspólnego z oryginałami. Działająca niegdyś spółka autorska H.Czekała / S. Klupś stworzyła teksty takich żeglarskich przebojów jak „Dziki Włóczęga”, „Maui” czy „Marco Polo”.
Na płycie mamy wszystko czego można by się spodziewać po Mechanikach Shanty. Są żywiołowe piosenki, jak choćby otwierająca album „Bitwa”, czy „Piracki Bryg”, są ballady – jak „Saint Mary”, utworek instrumentalny – „Radość żeglarza”, oraz shanty śpiewane a capella – jedna z wersji „Roll Alabama Roll” czy „Ciągnij, chociąż mokre plecy”. Ale mamy też więcej. Choćby zgrabna piosenka „Mechanicy”, autorstwa Leszka Klupsia, która przedstawia po kolei poszczególnych członków zespołu.
Płyta pokazuje że mimo tylu lat na scenie Mechanicy nie stracili radości płynącej z grania. No i poza tym jest „w granicach folku”.


Taclem

Stare Dobre Małżeństwo „Bieszczadzkie Anioły”

Od jakiegoś czasu chciałem coś napisać o SDM. Tymczasem w ręce wpadła mi właśnie ta płyta i okazja okazała się wyśmienita. O ile dotąd zespół grał na pograniczu poezji śpiewanej, piosenki studenckiej i paru innych … sztucznie stworzonych szufladek, to teraz coraz bliżej im do folka. Zarówno tekstowo, jak i brzmieniowo jest to wciąż ten sam zespół, lecz jak się okazuje nie jest odporny na progresję. I bardzo dobrze.
Wrzucenie całej twórczości SDM do worka z folkiem może wywołać czyjeś oburzenie, ale tak właśnie mam zamiar zrobić. Zagraniczny wydawca usłyszawszy taką muzykę umieściłby płytę w kategorii „współczesny folk”, postawił na takiej właśnie półce i pewnie dobrze by się sprzedała.
Za materiał jaki znalazł się na płycie odpowiada spółka autorska Andrzej Ziemianin (teksty) i Krzysztof Myszkowski (muzyka). Nie ma tym razem ani Stachury ani Leśmiana, zyskujemy za to spójność tekstową.
Nie wiem czy tytułowy utwór ukazał się na jakimś singlu, ale jest do niego ładny teledysk.
Płyta godna polecenia tym, którzy chcą poszerzyć sobie horyzonty. Miłośnikom SDM polecać nie trzeba.


Taclem

Cruachan „Folk-Lore”

I oto najnowsze dzieło irlandzkiego Cruachana.Od razu rzuca się w oczy zbieżność okładki „Folk-Lore” do graficznego opracowania pierwszej płyty Cruachan. Jak się okaże, podobieństwa nie kończą się tylko na oprawie graficznej.
Zaczyna się politycznie, kawałkiem „Bloody sunday”, z odgłosami demonstracji i strzałami z broni palnej. Tekst jest bardzo dosłowny,i nic dziwnego-słowa dotyczą dramatycznych wydarzeń ze stycznia 1972 roku, kiedy to w Derry w Irlandii Północnej brytyjscy żołnierze otworzyli ogień do irlandzkich demonstrantów. Dzień ten wszedł do historii jako „krwawa niedziela”. Dalej mamy folkowometalową balladę „Death of a Gael”. Według mnie, utwór ten,oprócz oczywiście celtyckiego folku, silnie trąca doom metalem.Dlaczego? Może ze względu na sposób w jaki zaaranżowano żeński wokal, melodyjną partię smyczków i bardzo odważne, jak na Cruachana, użycie klawiszy.
Generalnie, jest to płyta genialnie wyważona: pod względem proporcji folku i ostrzejszej muzyki,jak i pod względem dynamiki. Świetny „Ossian’s return”-ten kawałek to dla mnie numer jeden na płycie, muzycy Cruachana udowadniają tutaj, że są w rewelacyjnej formie. Tak właśnie powinien wyglądać (to znaczy brzmieć…) folkmetal! Znowuż nawiązanie Cruachana do metalowej przeszłości… W ogóle, więcej jest tutaj nawiązań do metalu-nie tylko wspomniana wcześniej okładka łudząco podobna do tej z „Tuatha…” . Posłuchajcie solówki gitary w balladzie „Spancil hill” (balladzie śpiewanej zresztą przez Shana MacGowana), skojarzenia z „Cruel sea” irlandzkiego Primordiala są zupełnie na miejscu! Albo końcówka „The children of Lir”, ten kawałek strasznie chodził mi po głowie,aż wreszcie znalazłem-bardzo podobnie pogrywały niektóre doomowe kapele z wczesnego okresu.Nie zapominając, że właśnie „The children…” mógłby spokojnie znaleźć się na płycie jakiegoś zespołu blackmetalowego (o ile mówimy o melodyjnej odmianie blacku), ze względu na tempo i charakterystyczny dla tego stylu drapieżny wokal. Podobnie jak na „The middle kingdom”,tak tutaj też na wkładce płyty znalazły się objaśnienia co do poszczególnych utworów, co wprowadziło walor edukacyjny. Ostatecznie namaszczono Karen Giligan na wokalistkę Cruachana.
Aha, jak będziecie słuchać płyty w trybie pętli,to zwróćcie uwagę, jak ogłosy średniowiecznej bitwy z ostatniego utworu przechodzą w rozpoczynające płytę dźwięki irlandzkiej demonstracji w Derry… Czyżby Celtowie,jak niegdyś, wciąż musieli walczyć o niepodległość narodu?
P.S Po tym albumie zespół obiecał wydanie wszystkich trzech albumów na płytach winylowych w okolicznościowym pudełku-tytuł całości „The Celtic Trilogy”.

Mojmir

Enya „The Celts”

Niesamowita muzyka ilustracyjna oparta na motywach celtyckich. Duża doza elektroniki w tym przypadku zupełnie nie razi – to właściwie płyta-prekursor nurtu celtyckiego new age w muzyce.
Płyta ukazała się najpierw jako „Enya” w roku 1987 i jest to debiut solowy wokalistki znanej wcześniej ze współpracy z zespołem Clannad (czasy płyty „Fuaim”). W 1992 roku ukazała się reedycja – do dziś znana jako „The Celts”.
Część materiału została wykorzystana w dokumentalnej serii BBC pt. „The Celts” – stąd tytuł płyty.
Oprócz charaktrystycznej – mistycznej i natchnionej – muzyki ilustracyjnej mamy tu też miejsce na piękne piosenki. Enya (właściwie Eithne Ní Bhraonáin) wielokrotnie później wracała do podobnych pomysłów, lecz nalezy pamiętać, że to właściwie jej debiut i tu pomysły te są wyjątkowo świeże.
Do dziś m rozgłośniach radiowych można usłyszeć choćby piosenkę „I Want Tomorrow”, a pochodzi ona właśnie z tej płyty.
Część tekstów piosenek napisana jest w języku gaelickim, co w roku 1987 stanowiło jeszcze nie lada rzadkość, Enya jest jedną z wykonawczyń, które ten język spopularyzowały.
Do najpiękniejszych częsci płyty należy „The Sun In The Stream” – wspaniała instrumentalna miniuatura z gościnnym udziałem Davy’ego Spillane’a.

Taclem

Greenland Whalefishers „The Mainstreet Sword”

The Greenland Whalefishers to przede wszystkim jeden z najlepszych na świecie zespołów grających „w stylu The Pogues”. Udowodnili to doskonale na albumie „Loboville”, nieco nowszym od „The Mainstreet Sword”. Kilka lat które dzieli te albumy pokazuje rozwój możliwości wokalnych Arvida Grova – norweskiego MacGowana.
Płytę rozpoczyna autorski (jak 90% materiału grupy) „I Am Roving”, jeden z najlepszych kawałków w stylistyce poguesowej jakie powstaly od czasu rozpadu grupy. Podobnie jak „The Clown”, „Mary B.”, czy „Corea Wet Jam” mogły by się spokojnie znaleźć na albumach tej londyńskiej formacji. Z kolei tytułowy „The Mainstreet Sword”, czy „4.Season Song” to już nieco bliżej solowych dokonań Shane’a Macgowana. Niektóre utwory, mimo że zdecydowanie są folk-rockowe (tradycyjny „Peggy Lettermore”, „Father MacLean is Headbanger”, czy „Uthopia”) wskazują na trochę inne podejście do muzyki.
Czasem Greenlandzi oddalają się zupełnie od swojego pierwowzoru, ich własne poszukiwania. Takie są choćby „The Stranger Inside of You” i „Darkland”. Nieco podobnie jest z utworem „If”, który przechodzi w wiązankę irlandzkich tańców, w której zespół brzmi jak rasowa irlandzka kapela, żywcem wyciągnięta z pubu.
Na zakończenie otrzymujemy kołysankę. „Lullaby” znów zabiera nas w krainę MacGowana i klimacik „podpitego pubu”.
Polecam The Greenland Whalefisheries wszystkim lubiącym dobrą zabawę w irlandzkim, lekko punk-folkowym stylu. Zapraszam też do „Loboville”, nowszego dzieła grupy.

Taclem

Levellers Acoustically with Rev Hammer „Too Drunk in Public”

Koncertowy bootleg to zazwyczaj kiepskiej jakosci nagrania z konsoli (rzadko) lub z magnetofonu (częściej). Tu jednak mamy ładnie nagrany półoficjalny bootleg, stanowiący kontynuację płyty „Drunk In The Public”. „Wydawcą” jest oficjalny fan klub zespołu.
Zaczynamy od od zapowiedzi świątecznego koncertu The Levellers z Revem Hammerem (odbył się 23.12.1997 w Ashburton). Kilka dźwięków, chwila ustawiania i zaczynają. Na początek idzie dość już stary utworek „The Road” – jako że dwie pierwsze płyty należą do moich ulobionych, wręcz kocham ten utworek. Lista utworów nie była chyba układana. Rev zaczyna „Celebrate”, Mark śmieje się i zaczyna śpiewać. Miłą atmosferka, o to chyba chodzi.
Następny jest hicior z MTV – „Beautiful Day”, przerwany zabawną gadką, Mark z resztą śmieje się tu wyjątkowo często. Jak pozostałe utwory i ten zagrany jest akustycznie. W sumie to mamy w ten sposób dwupłytowy album „Levellers – Unplugged”.
Najlepsza, według mnie, ballada Levs’ów „Another Man’s Cause” wychodzi też świetnie, choć są małe różnice w tekście. W tle słychać że cały czas publiczność śpiewa z Markiem.
„Elation” w wersji akustycznej, podobnie jak wszystkie te piosenki, brzmi bardziej folkowo niż ostatnie studyjne dokonania Levellers.
„Musical Folk Group” śpiewa Rev Hammer, mamy tu do czynienia z żartobliwym utworkiem o kapeli folkwej. „Sea of Pain”, jeden z utworów, dla których zbiera się bootlegi – nie ma go na płytach studyjnych. „Paling Of The Moon” i znów Hammer. Tym razem klimatu dodaje tu Jon… ech te skrzypki…
„Punch Drunk” to z kolei stary rock’n’roll, ocierający się mocno o bluesa. Świetny w pubowym klimacie. Do starych levellersowych klimatów (tym razem z trzeciej płyty) wracamy w rytmie „Dirty Davey”.
„Burford Stomp” to typowy dla muzyki Levellersów punk-folkowy wałek, nawet w wersji akustycznej nie traci żywiołowości. Wstęp do „River O ” trochę się chłopakom posypał, zaczęli więc od nowa. Świetny kawałek, zwłaszcza jako duet Marka i Reva.
Warto poszukać tej płyty, wątpię by ktoś w Polsce chciał ją sprzedać w komisie, ale są w tym kraju miłośnicy Levellersów i na pewno kilku ją ma.

Taclem

Oyster Band „Holy Bandits”

Najlepszy album folkrockowego zespołu z angielskiego Essex. Uważam że to jedna z najlepszych folkrockowych płyt jakie kiedykolwiek nagrano. Był czas (właśnie po tym albumie) kiedy w Anglii byli bardziej popularni od Pogues i Levellers. Przebojowe „When I’m Up (I Can Get Down)” doczekało się trybutu w postaci wykonania Great Big Sea. „The Road To Santiago” z czymś co brzmi jak orkiestra irlandzkich flecistów, „I Look For You” ze wstawkami na ciężej brzmiącej gitarze… pełno tu potencjalnych folkowych przebojów. „Gone West” to nawet w rockowych rankingach mogłoby zajść wysoko. Najbliżej tej muzyce do Levellersów, choć nie ma ani jakichś bezpośrednich odwołań. Muzyka jest za to na pewno świeższa od tego co ostatnio robi zespół z Brighton. Idąc dalej mamy utwór „We Shall Come Home”, który przypomina skrzyżowanie rockowego hymnu z klimatem podobnym do New Model Army. „Cry, Cry” – bez zbytnich fajerwerków, choć na innej płycie mógłby to być najlepszy utwór. Z kolei w tym towarzystwie pubowo – tawerniane wykonanie „Here’s To You” nieco zaskakuje, choć w sumie to urocze urozmaicenie. Na kazdej płycie znajdą się utwory, jeśli nie kiepskie, to słabsze od pozostałych. Tutaj tą rolę spełnia „Moving On”. Pięken wykonanie „Rambling Irishman” to ozdoba tej płyty. „A Fire Is Burning” jest jeszcze blizej New Model Army. Słychać dobrze że Oyster Band to kapela wychowana na muzyce brytyjskiej. Pobrzmiewają wyraźne echa zarówno Fairport Convention, jak i The Smiths. Album kończy „Blood Wedding”, dla odmiany, jakby troche Poguesowe.

Taclem

Steeleye Span „Horkstow Grange”

Steeleye Span to kapela niemal klasyczna. Mimo iż uznaje się ich za jedną z prekursorskich kapel brytyjskiego folku, to w Polsce nigdy nie znaleźli takiego uznania jak choćby Fairport Convention. W odróżnieniu od Albion Band czy Fairport kiedy widzi się płytę Steeleye Span zawsze wiadomo czego oczekiwać. Również na „Horkstow Grange” nie ma za wiele niespodzianek. Folkrockowe, lekko zabrudzone brzmienie towrzyszy wolniejszym i szybszym piosenkom. Powplatano w nie skrzypcowe pasaże Petera Knighta. Po takiej kapeli oczekuje się jednak czegoś więcej.
Płyta ma całkiem fajny klimat, jednak jej najsłabszą stroną są autorskie kompozycje. Niestety nie jest to najlepszy skład Steeleye i choć muzycy starają się dorównać swym poprzednikom, to ich własne utwory (jak ” The Old Turf Fire”) nie są takimi piosenkami jakie znamy choćby z „Below The Salt”. Honor ratuje tytułowe „Horkstow Grange”, lecz coś mi się wydaje że piosenka Knighta nie jest tu premierowym nagraniem.
Nieco ciekawiej prezentują się aranżacje utworów tradycyjnych. „Erin” nie jest może zbyt skomplikowanym utworem, ale urzeka właśnie prostotą. Śpiewany zawsze z niesamowita werwą pubowy utwór „The Parting Glass” w wersji Steeleye Span wprawia w zadumę. Tak, odrobina niepokoju to element zawsze obecny w muzyce tej grupy. Posłuchajcie z resztą banalnej wydawałoby się ballady „Australia”. Ma w sobie tą właśnie ciekawą nutkę.
Mam wrażenie że Steeleye Span mają jeszcze szansę na nagranie płyty ciekawej i zaskakującej, choć ta taką nie jest. Jak już wspomniałem może nie ten skład, może coś w nim trzeba zmienić.

Taclem

Wolfstone „Seven”

Hmm… ten albumik mnie totalnie zaskoczyl. Jest taki jakis nietypowy – cichy i nastrojowy, niepodobny do wiekszosci plyt z wesola, szalona, taneczna muzyka folk. Ten wg. mnie jest typowo relaksacyjny, niezly przed egzaminami na studia.
Rozpoczyna sie calkiem ciekawie, dopiero od 2 utworu zostajemy wprowadzeni w konkretny klimat plyty. Mile, spokojne melodie, okraszone niekiedy jakims nieco mocniejszym uderzeniem, cudownie wkomponowane, byc moze niezbyt rzucajace sie w oczy, elementy leciutkiego folku, a poza tym taki przyjemny meski wokal …
Co oczywiscie nie oznacza, ze wszystko jest idealnie – chyba ze do pomyslenia w upalny letni wieczór nad sensem zycia :). Widac, ze Wolfstone talent maja, zabraklo troche wlasnych pomyslów na naprawde fajne, „pamietliwe” utworki.
Ale mimo wszystko po kilkukrotnym przesluchaniu albumik jest naprawde spoko. Polecam.

Irish

Page 173 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén