Kategoria: Recenzje (Page 159 of 214)

Jacek Kaczmarski „Dwie Skały”

16 przypowieści o życiu miłości i śmierci. Tak określa swój program Jacek Kaczmarski. Coś w tym na pewno jest. Kaczmarski jest folkowy w dylanowski spokój, i udowadniają to płyty takie jak ta – akustyczne, słyszymy tu tylko gitarę i głos.
Kaczmarski od kilku lat ucieka przed mianem „barda Solidarności”, idzie mu to całkiem nieźle, pisze obecnie… o podobnych tematach. Dane mi było uczestniczyć w chacie internetowym z artystą i jego wypowiedzi łączą się w jedno. Oznacza to że jest on po prostu jednym człowiekiem i Kaczmarski – człowiek myśli to samo wypowiada Kaczmarski – artysta. To dobrze. Jako „folksinger” staje się przez to bardziej autentyczny.
Co można powiedzieć o muzyce. Trochę tu ballady, piosenki autorskiej, ale tak naprawdę na pierwszy plan w przypadku Kaczmara zawsze wychodzą teksty. To one są najważniejsze w jego twórczości. Wydawca poświęcił im ładną wkładeczkę.
Jak to zwykle z takimi płytami jest jakieś piosenki się wyróżniają. Do takich należą „Dwie Skały (Two Rocks)” o miejscowości w której stoi australijski dom artysty. Ważne też są piosenki o obrazach. Do tego cyklu należy stary program „Muzeum”. Potem wielokrotnie Kaczmarski opowiadał o swoich interpretacjach płócien mistrzów. „Sąd nad Goya” to spojrzenie na twórczość tego kontrowersyjnego malarza. Niektóre utwory są pisana niemal zupełnie folkowo, np. „Romans historyczno – erotyczny” to wypisz – wymaluj rosyjski folk. Z resztą Kaczmarski jest jednym z lepszych interpretatorów (i uczniów, oczywiście mentalnie) Wysockiego.
Znajdujemy tu przede wszystkim ciekawe opowieści, w większości opatrzone wyjaśnieniami autora. Polecam.

Rafał Chojnacki

Paweł Orkisz i zespół Baron „A wszystko te czarne oczy”

Przyznam że muzyka cygańska jakoś nigdy zbytnio mnie nie pasjonowała. Chyba jedyny przypadek kiedy o niej pisałem to płyta „Queen of Romany” Vera Bili. Tym jednak razem do muzyki tej przyciągnęła mnie osoba barda i poety – Pawła Orkisza, który zarejestrował te nagrania z zespołem Baron.
Same nagrania nie należą do najnowszych, gdyż przynajmniej częściowo pochodzą z roku 1994. Wcześniej niektóre z nich były dostępne na kasetach. Obecnie wypełniają dwupłytowy album.
Pierwszym, co zauważyłem w tych nagraniach jest fakt, że Pawłowi i Baronom udało się stworzyć ciekawą biesiadną stylistykę, jednocześnie skrajnie odległą od analogicznego nurtu, który pojawił się jako pochodna wiejskiej muzyki dyskotekowej. Podejrzewam że to za sprawą poetyckiej estetyki Pawła. Z drugiej strony płyta ma wyjątkową w tym klimacie, nieco knajpianą stylistykę. Jest to o tyle istotne, że artysta stojący na scenie nie wmawia nikomu że właśnie mknie stepem na rączym koniu. Wszystkie elementy charakterystyczne dla cygańskiej stylistyki są tu obecne, ale w postaci wspomnień, pełnych nostalgii i tęsknoty.
Obok typowych ballad i piosenek o włóczędze i cygańskiej miłości mamy też akcenty typowo słowiańskie w postaci romansów żywo kojarzących się z rosyjskim kręgiem kulturowym. Całość zgrabnie się przeplata.
Oprócz żywiołowych i nostalgicznych piosenek jest tu kilka utworów instrumentalnych, zarówno ludowych, jak i pochodzących z filmów o podobnej tematyce („Iwan Strogow, kurier carski” i „Dr. Żywago”). Wówczas to mamy do czynienia w dużej mierze z instrumentalnymi popisami muzyków grupy Baron, choć w piosenkach też się oni nie oszczędzają. Ciekawe dialogi akordeonowo-skrzypcowe, to jeden z atutów tej płyty.
Na płycie nie mogło zabraknąć kilku „evergreenów” cygańskich. Należą do nich choćby „Paszo wesz” – czyli słynne „My cyganie…”, „Daroga dlinnaja” – znane u nas jako „To były piękne dni” (to również międzynarodowy przebój, jako „Those Were The Days”). Mamy też „Czardasza”, jakże mogłoby zabraknąć takiej muzyki na tej płycie.
Płyta jest, jak już wspomniałem, pełna poetyki. Z tego powodu powinni po nią sięgnąć miłośnicy takiego grania. Myślę też że spróbować jej powinni miłośnicy etnicznych klimatów romskich. Kto wie, może ta konfrontacja będzie dla nich nie lada odkryciem.


Rafał Chojnacki

Trawnik „Sztajerska”

Tawnik to kapela dość wiekowa – początkowo była formacją towarzyską, lecz stopniowo wykształciła własny zarówno skład, jak i repertuar.
Muzycznie jest to ciekawa mieszanka miejskiego folku i ska. Ciekwe dźwięki mogą tu dla siebie znaleźć zarówno miłośnicy VooVoo, Raz Dwa Trzy, Jak Wolność To Wolność, lecz także np. Skankana.
Sporo folkowego klimatu wnosi akordeon, sprawnie obsługiwany przez Roberta Kuśmierskiego.
Tematyka utworów jest tzw. codzienna, zazwyczaj okołowarszawska.
Z utworów wyróżniających się polecam świetny tytułowy kawałek „Sztajerska”. Również bigbitowo-bałkanizujące klimaty w „Joannie” brzmią ciekawie.
Wesoły nastrój płyty potęgują utwory takie jak „Kowbojski” – udana parodia country. Pojawiają się też elementy reggae, jak choćby w „Zinedin Zidane”. Jednak nawet w takim przypadku piosenki nie gubią swoistego warszawskiego charakteru.
Na pewno warto posłuchać tego materiału, choć mam wrażenie, że zdolności muzyków pozwoliłyby na więcej, a i teksty można by nieco bardziej dopracować. Ale i tak warto słuchać.

Rafał Chojnacki

David Jones „From England’s Shore”

Na muzykę Davida Jonesa natknęłem się przez przypadek. Szukałem wówczas informacji na temat grupy Poor Old Horse, której David jest członkiem. Oprócz potrzebnych mi informacji uzyskałem od niego również solowy album, na którym gościnnie pojawiają się pozostali członkowie POH.
Album „From England’s Shore” nosi podtytuł „Ballads & Songs”, jednak byłoby pomyłką stwierdzenie, że mamy tu do czynienia tylko z balladami i piosenkami z angielskiego wybrzeza. Owszem, korzenie tych piosenek właśnie tam się zbiegaja, jednak drogi którymi utwory te dotarły do Anglii były rózne. Część z nich przywędrowała zza Wielkiej Wody, z Ameryki, część pochodzi z Australii, inne są nieco bardziej współczesne. Piosenki opatrzone zostały komantarzami dotyczącymi autorstwa, oraz często okoliczności powstania utworów.
David Jones jawi sie tu jako doświadczony wokalista. Już w „Jim Jones in Botany Bay” możemy się dowiedzieć jak folkowym instrumentem jest fortepian, gdyż z jego towarzyszeniem David wykonuje pierwszą piosenkę. Mam wrażenie że ten utwór łączy ze znanym „Prisoner From Botany Bay” coś więcej niż tylko tematyka, ale nie jestem pewny.
„All My Sailors” to właśnie jedna ze współcześniejszych rzeczy – utwór Gordona Boka, marynarza i znanego wykonawcy morskiego folku ze Kanady. Do pieśni angielskiego wybrzeza David Jones zaliczył też „Normandy Orchards” o inwazji w Normandii z czasów II wojny swiatowej.
Ascetyczne wykonanie z towarzyszeniem przyjaciół z Poor Old Horse nadaje kolejnej kompozycji wyjatkowo tradycyjne brzmienie. Stara żeglarska pieśń o opływaniu groźnego przylądka Horn brzmi tu bardzo dobrze. Podobnie „Poor Fellows” – piosenka zapożyczona z folkowej opery Petera Bellamy’ego „The Transports”.
„Just as the Tide was a’flowin” to tradycyjne brytyjskie granie folkowe. Mimo że mamy tu tylko wokal Dawida i gitarę, to klimatem przywodzi na myśl dokonania Steeleye Span. Podobnie jest z „Young Edwin in the Lowlands”, melodia z tej piosenki posłużyła tez do napisania jednej z popularniejszych brytyjskich kolęd – „Come All You Worthy Christians”.
Do twardych morskich pieśni powracamy w kompozycji „Spring Song” Alana Bella. Mam wrażenie że w takich wokalnych utworach David Jones czuje się najlepiej.
Zaśpiewana z akompaniamentem fortepianu „Treat Me Daughter Decent” to amerykańska piosenka folkowa, która była ponoć ulubioną piosenką pisarza – Jacka Londona. Z resztą temat literacki kontynuowany jest w „We Have Fed Our Sea”, gdyż jest to fragment poematu „Song of the Dead” Rudyarda Kiplinga z muzyka Petera Bellamy’ego.
W przypisach do „Bogie’s Bonnie Belle” David Jones zaznacza że nauczył się tej piosenki z płyty Davy Stewart’a. Ja zaś znam ją z nagrań folkrockowej grupy Tempest. Muszę przyznać ze kontrast pomiędzy wersją rockowa a folkowa (w dodadku a capella!) jest niesamowity. Właściwie nawet nie da się tych wersji porównać.
Dość prosta „The Glendy Burk” opowiada o statku (tytulowy „Glendy Burk”) pływajacym po Mississippi. Ciekawe czy rzeczywiście takie pieśni też śpiewano na angielskim wybrzeżu ? Pozostanie to zapewne tajemnica, choc może którys z naszych specjalistów od piesni morskich (choćby Szurawski czy Rogacki) mógłby ją wyjaśnić.
Pochodząca z pierwszej połowy XIX wieku piracka ballada „The Flying Cloud” prawdopodobnie nie była wcześniej nagrywana, jest znana tylko jej wersja zapisana w ksiazce „Songs of the Sailor and Lumberman” Billa Doerflinger’a.
W piosence „Cape Ann” powracamy do autorskiego repertuaru kanadyjskiego folkowca – Gordona Boka. Tym razem ostrzega on przed konsekwencjami pływania z pijanym kapitanem.
Płytę kończy utwór poświęcony królowi Henrykowi VIII, który to był fundatorem Marynarki Brytyjskiej.
Album Davida Jonesa można polecić zarówno folkowym słuchaczom, jak i szantowcom, choc raczej tym bardziej tradycyjnym, którzy cenią sobie zespoły takie jak Cztery Refy czy Mechanicy Shanty.

Taclem

Fiddler’s Green „Folk Raider”

Najnowszą przygodę z celtyckim folkrockiem niemiecki Fiddler’s Green zaczyna od znanej pieśni o wielorybniczym statku „Diament”, który jak wiedzą wszyscy żeglarze „dawno gotów już”. Polska wersja tej pieśni to jeden z najbardziej znanych standardów żeglarskich. Nie mamy tu większych zmian stylistycznych, szybko i sprawnie grające skrzypki i podklad w rytmie rockowego ska. To właściwie typowa dla FG muzyka, lecz przyznam że ma w sobie dużo uroku.
Nieco bardziej rockowy „Don’t Stand So” przywodzi na myśl kanadyjskie granie spod znaku Great Big Sea, lub Spirit of The West. W taneczne rytmy wprowadza nas „Weavers Reel” kilka elementów tego medley’a na pewno wyda się znajome tym, którzy obserwują krajową scenę celtycką. Warto zaznaczyć, że jak na FG utwór ten brzmi niespodziewanie lekko. I działa to na jego korzyść.
Tytułowy „Folk Raider” mógłby zmieścic się na którejś z wcześniejszych płyt The Levellers, choć pobrzmiewają w nim też echa … Madness. Z „Out of the Rain” wygląda na nas słoneczne reggae, oczywiście również podane po celtycku.
„The Crawl” to najbardziej tradycyjnie brzmiący utwór na płycie. Podobnie zaczyna się wiązanka „Pickard Jigs”, ale dalej już nie ma lekko, rockowa sekcja daje o sobie znać zmuszając do rytmicznych podrygów.
Myliłby się ktoś, kto po tytule „Whisky in the Spa” spodziewałby się przeróbki znanego utworu. Fiddler’s często bawili się tytułami utworów, nawiązując do klasyki, tak jest i tym razem. Poza tańcami, „Bonny Ship The Diamond” i „Girls Along The Road” właściwie wszystkie utwory są tu autorskie.
Utwory wzbogacone są o ciekawostki, jak choćby „Girls Along…”, na pewno sprawia to że odbiór płyty jest znacznie ciekawszy. Nawet jeśli dzieje się to kosztem popadania w stricte rockowe klimaty, nieco jedynie urozmaicone folkiem, jak ma to miejsce choćby w „Out of Your Life”. Niemałym zaskoczeniem są zupełnie metalowe gitary w finalnym „Tangerine”. Wśród inspiracji możnaby postawić chyba jedynie na In Extremo i Rammstein.
Cierpliwych czeka jeszcze niespodzianka… Akustyczna, niemiecko języczna wersja znanego u nas (kłaniają się lata 60-te) standardu Pete’a Seegera „Where The All That Flowers Gone”.
Możnany powiedzieć że zespół po prostu dodał kolejną płytę do swojej dyskografii, jednak nie sposób nie dostrzec kolejnego kroku naprzód, jaki zespół poczynił.

Taclem

Hevia „Tierra de Nadie”

Zacznę od okładki. Enigmatyczna w wyrazie okładka polskiego wydania płyty (prawdopodobnie wzorowana na niemieckiej bądź amerykańskiej reedycji) zawiera tytuł dwujęzyczny „TIERRA DE NADIE / NO MAN’S LAND”. Okładka jest brzydka, dlatego przedstawiam ją w wersji oryginalnej. Juan Angel Hevia (inne źródła podają, że to pseudonim, a muzyk nazywa się Juan Angel Velasco) to młody Hiszpan, grający na MIDIpipe. Czymże jest ten instrument? Ano to nic innego, jak elektroniczne dudy. No i właściwie jest to według mnie największy mankament tego wykonawcy. Hevia próbuje odtworzyć brzmienie dud i tradycyjnych bębnów, a następnie łączy je z instrumentami elektronicznymi. Pytanie tylko po co? Wielu wykonawców world music przekonało się że muzyka etniczna broni się sam bez przerabiania ją na dyskotekę. W przypadku Hevii nie jest to może aż tak nachalne jak przy jakiejś Erze czy Enigmie, ale razi nawykłe do tradycyjnego brzmienia uszy. Młody muzyk przyznaje że jest bardzo emocjonalnie związany z Asturią – rejonem Hiszpanii z którego pochodzi. Próbuje przeszczepić ludowe motywy do swojej muzyki, spopularyzować je. Nie mnie oceniać czy forma, która wybrał jest dobra, czy nie, na pewno sięgnie po jego płytę więcej ludzi niż po podobną produkcję czysto etniczną. Skupiając się na samej muzyce można z kolei dojść do wniosku, że nie jest tak źle. I gdyby nie przeświadczenie że artysta gra na instrumencie pochodnym od keyboardu, to płyta potrafiłaby cieszyć. Trzeba przyznać że Hevia musiał mieć sporo odwagi, aby wydać taki album. Nie mógł mieć pewności że muzyka się sprzeda, a na pewno naraził się na krytykę folkowych purystów. Jeśli chodzi o przekrój muzyczny, to jest w sumie dość ciekawy. Mamy tu muzykę celtycką, która najbardziej kojarzy się z dźwiękiem dud, sąsiadującą z ludową muzyką z Asturii i innych rejonów Hiszpanii. Jeśli kogoś nie zrazi beat pojawiający się miejscami na płycie, a lubi takie eksperymenty, to pozostaje tylko słuchać.

Adam Grot

Mahones „Get Stuffed”

Są dwie kapela nazywające się Mahones, o ile znałem amerykańskich punk-folkowców (szczerze mówiąc uważam ich za świetną kapelę), to Austriacy byli dla mnie zagadką. Może nie do końca, słyszałem o nich różne opinie, w tym również niezbyt pochlebne. Teraz w końcu mogę wyrobić sobie własną opinię
Mahones to taki folkowy Big Cyc. Generalnie płyta „Get Stuffed” to takie jaja z muzyki irlandzkiej, czego najlepszym dowodem może być okraszony śmiechami i bekaniem utwór „Danny Malone”, bedący mivem „Danny Boy i „Molly Malone” zaśpiewanym a capella w atmosferze alkoholowo-biesiadnej.
Muzycznie Mahones można zaliczyć do grup pop-folkowych, czasem całkiem dobrze brzmią takie wykonania. Innym razem zaś przekraczają niebezpiecznie granice kiczu.
To ciekawsze oblicze zaobserwować możemy na przykład w „Black is the Colour”. Ciekawa, właśnie pop-folkowa aranżacja, być może jedna z lepszych jakie słyszałem.
Drugi biegun, to jajcarskie piosenki autorskie, jak „Get Stuffed”, albo „Der lachende Vagabund”. Niespecjalnie mi sie podoba taka forma, ale przyznam, że nadaje to zespołowi oryginalności.
Jeśli nie zrażają Was żartobliwe płyty, być może zostaniecie fanami Mahones.

Rafał Chojnacki

Prodigals „The Prodigals”

Trzeba zaczac od tego, ze album ten jest naprawde dobry. Muzycy nie stronia od mocnych uderzen gitara, perkusja i czyms tam jeszcze (skrzypcami, fujarkami, bebenkami i cała reszta folkowych instrumentów). Wszystko to razem sprawia, ze tych kawałków słucha sie po prostu z zadowoleniem :). No i oczywiscie, niezbedny w muzyce folkowej, klimacik irlandzkiego pubu.
W niektórych momentach bardzo przypomina to jakies country zw. Bowling Green. Na tej plytce podoba mi sie bardzo to, ze melodie NAPRAWDE sie od siebie róznia. To sie bardzo ceni, bo czesto sie zdarza, ze nie mozna wysluchac, bo jacys „folkowcy” od 7 bolesci upchaja na takim krazku ze 12 takich samych, no identycznych piosenek. A tutaj – prosze – takie ładne melodie, czasem połaczone ze spiewem. Bardzo zywe, ładnie zagrane, rytmiczne i wpadajace w ucho, chociaz nie wszystkie sa jakos specjalnie radosne. Takim muzykom to tylko pozazdroscic talentu, bo utworki sa super skomponowane i wykonane z wielka pasja (od razu widac, ze Prodigalsi kochaja swoja robote).
Podobaja mi sie zwlaszcza Dunmore Chix, Jaw Of Life (grane min. na jakiejs fajnej brzdakałce), As I Roved Out (po prostu cudowny), Rain.
Polecam – jesli nie chcecie sie nudzic, potrzebujecie zywego folku, albo chcecie zaprosic znajomych na piwo. Powiem, ze albumik jest po prostu DOBRY.

Taclem

Tinker’s Own „Old Enough To Know Better”

Tytuł sugeruje że członkowie zespołu są wystarczającostarzy by wiedzieć lepiej. Gdyby zdanie to stanowiło tytuł płyty grupy takiej jak The Dubliners Czy The Chieftains zgodziłbym się bez dwóch zdań. W przypadku jednak The Thinker’s Own mam troszkę wątpliwości.
Niby wszystko jest tu na miejscu, mamy do czynienia z solidnym folkowym rzemiosłem. Są tu świetne piosenki, bardzo ładnie wykonane. Zwłaszcza dotyczy to utworów autorskich („Ramblin’ The Moors”). Zdarzają się też niezłe wersje utworów tradycyjnych („Ther Mingulay Boat Song”), oraz tańce irlandzkie i szkockie.
A jednak w całości płyta kanadyjskiego The Thinker’s Own mnie nie przekonuje. Może to trochę za sprawą układu piosenek, a może chodzi o nieco leniwy klimat płyty. Nie wiem, wiem tylko że wolę słuchać tej płyty wybiórczo, niż w całości.

Taclem

Chór Wujów „Żeglarska pieśń”

Archiwalne wydanie nagrań wrocławskiej grupy Chór Wujów. Zespół ten powstał w pewnym sensie przy Festiwalu Piosenki Żeglarskiej i Muzyki Folk „Szanty we Wrocławiu”, jego twórcą był Robert Gronowski. Pamiętam, że materiał wówczas wydany (tylko na kasecie i z nieciekawą szatą graficzną) wzbudził spory entuzjazm, jako że na rynku bardzo mało było tego typu muzyki.
Obecnie możemy słuchać tych nagrań w formie płyty CD. Można łatwo stwierdzić, co na tej płycie się zestarzało, a co nie. Na pewno brzmienie nie jest zachwycające, również niektóre utwory które zostały pożyczone od innych wykonawców nie brzmią zbyt porywająco. „Stortebekar” z tekstem Janusza Sikorskiego doczekał się już lepszych wykonań, „Halabaluby” do perfekcji doprowadził współautor słów polskich, Marek Szurawski we współpracy z Ryczącymi Dwudziestkami. „Żeglarska pieśń” wciąż najlepiej wychodzi Czterem Refom, a „Sacramento” Starym Dzwonom. Są tu też dwa utwory z repertuaru Mechaników Shanty – „Paddy Lay Back” i „Maui”. Ciekawostką było, że Chór Wujów wydał na swej kasecie piosenkę „Paddy Lay Back” z tekstem Mechaników, zanim wydali ją Mechanicy, zaś „Maui” zawiera dodatkowy tekst, który zespół ten śpiewał tylko na koncertach.
Nieco lepiej jest z trzema piosenkami nagranymi na zakończenie. Są to stare polskie piosenki żeglarskie Waldemara Bocianowskiego. Mowa tu o utworach „Jonasz”, „Napijmy się rumu” i „Cztery wiatry”, nieco dziś zapomnianych, całkiem niesłusznie.
Chór Wujów Śpiewa też dwie piosenki po angielsku. Są to tradycyjne „Erie Canal” i „Eliza Lee”. W pierwszej razi nieco akcent, ale druga wykonana jest bardzo fajnie.
Wśród autorskich piosenek zespołu wyróżniają się takie utwory, jak „Piękna Lee” i „List z morza”.
Stylistycznie grupę Chór Wujów można postawić gdzieś pomiędzy Mechanikami Shanty a Czterema Refami. To podobna szantowo-folkowa stylistyka.

Taclem

Page 159 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén