Kategoria: Recenzje (Page 157 of 214)

Long John Silver „Krakow Ladies”

Słuchając tego mini-albumu trudno wyobrazić sobi, że dawno, dawno temu była to formacja wykonująca tradycyjne pieśni morskie. Współcześnie jest to folk-rockowa formacja, przywodząca na myśl raczej takie grupy, jak Jethro Tull (poprzeczny flet i wokal Gila Cueffa) i Fairport Convention (sposób myślenia o muzyce folkowej).
Płyta „Krakow Ladies” zostałą do Polski przywieziona przez sam zespół przy okazji kolejnej wizyty na festiwalu „Shanties” w Krakowie. Również tytułowa piosenka jest jakby specjalnie na tą okazję napisana, opowiada o pięknych paniach, jakie autor spotkał w tym mieście. Krakowska premiera tej piosenki również bardzo się spodobała.
Jako że piosenek tu niewiele, to bardzo łatwo się z nimi osłuchać. Nieco słodka „Love Songs” kontrastuje z folk-rockową balladą „The Old Man`s Docked”.
„Bigoud Creole” przypomina nam o kolonijnej przeszłości Francji, mimo zdecydownie francuskiego brzmienia pobrzmiewają tu (zgodnie z tytułem) kreolskie nuty.
Wspominana tu już piosenka tytułowa kojarzy się najbardziej właśnie z Jethro Tull. Prawdopodobnie chodzi tu o dość specyficzne brzmienie, ale również budowa utworu kojarzy się z formacją Iana Andresona.
„D`Ile en Ile” to połączenie morskiej tematyki z francuskim brzmieniem i ostrym momentami rockiem. Long John Silver to formacja niełatwa do zdefiniowania, ale niewątpliwie ciekawa.
Wszystkie utwory na płycie są autorskimi piosenkami lidera grupy, prawdopodobnie wszystkie, lub przynajmniej część z nich pojawi się na kolejnym długogrającym albumie zespołu. Póki co możemy raczyć się ciekawym mini-albumem.

Taclem

Anwyn & George Leverett „Songs from Shadow Wood”

Celtycka harfa, cymbały i irlandzkie flety – to podstawowe instrumentarium użyte na tej płycie. Przy takim zestawie narzędzi wykonawczych możemy być pewni, że będzie raczej spokojnie. I tak rzeczywiście jest – płyta urzeka ładnymi melodiami, zwłaszcza, że czasem pojawiają się też partie grane na lirze korbowej, skrzypcach, cytrze i citternie.
Przyznam szczerze, ze ta muzyka ożywa dopiero kiedy słucha się jej na dobrym sprzęcie. Początkowo słuchając jej na słuchawkach nie doceniłem w pełni jej uroku. Dopiero dobry zestaw nagłaśniający wydobył wszelkie smaczki.
Warto jeszcze na chwilkę zatrzymać się przy wokalu, jest to jeden z bardziej charakterystycznych elementów w każdej grupie muzycznej. Anwyn jest śpiewaczką obdarzoną pięknym głosem – bardzo łatwo można znaleźć wiele porównań z najlepszymi brytyjskimi wokalistkami folkowymi.
Tradycyjne brzmienie duetu Anwyn & George pozwala na oderwanie się od codzienności. Jeśli lubicie tak grane melodie, to płyta ta potrafi zaczarować. To muzyka lasu… ciekawe czy tylko mi kojarzy się ona z elfami?

Rafał Chojnacki

Dún an Doras „Sweet & Sour”

Czeska grupa Dún an Doras nie jest bynajmniej debiutantem, niektórzy uważają, że to najlepszy zespół grający muzykę celtycką za naszą południową granicą. Jednak „Sweet & Sour” jest ich debiutem na szerokich wodach folkowej fonografii, pierwszą płytą w większej wytwórni. Płyta jest bardzo dobra – a jak na grupę nie składającą się z irlandzkich autochtonów, to rewelacyjna.
Już przy ich drugiej demówce z 2002 roku zdradzali ciągoty do grania w stylistyce „coel nua” i podobieństwa do takich zespołów jak Lunasa, czy Solas. Teraz dorzuciłbym jeszcze irlandzki Dervish. Wokalistka śpiewająca z Dún an Doras – Kateřina García – ma co prawda inną barwę głosu, niż Cathy Jordan, jednak ma również niesamowite możliwości i jej głosu słucha się po prostu świetnie. Udowadnia to z resztą w zaśpiewanym a capella utworze „Both Sides the Tweed” z tekstem Roberta Burnsa i muzyką Dicka Gaughana.
Polskiego słuchacza od razu przykuje do płyty tytul jednego z instrumentalnych utworów – „Road to Wroclaw”. No cóż, zespół zdążył się u nas najwidoczniej zadomowić, skoro wiedzą jak wyboista jest droga do Wrocławia – w ich mniemaniu równie skoczna jak jig. W tej samej wiązance utworów mamy jednak większą niespodziankę – „Karlov Gankino”. Po kapeli znanej jako grupa grająca muzykę irlandzką nie spodziewałem się wschodnio-europejskiej melodii. Na dodatek kawałek ten zagrano z lekkością właściwą właśnie irlandzkim kapelom. Rewelacja!
Muzycy Dún an Doras dają się również poznać jako autorzy nowych melodii pisanych na modłę tradycyjnych irlandzkich tańców. W momencie kiedy dodamy do tego ciekawe i dynamiczne aranżacje otrzymujemy wysokiej jakości folkową produkcję. Ta płyta udowadnia, że muzykom nie powinno się patrzeć w paszporty.
Jak przystało na tak dobrą płytę, „Sweet & Sour” to album przy którym można potańczyć sobie po celtycku, a można też posłuchać. Właściwie do tego drugiego nadaje się jeszcze bardziej niż do pierwszego. Polecam wszystkim, których serca wrażliwe są na dobrą folkową muzykę.

Taclem

Hestela „Colori e Armonie”

Album tej włoskiej grupy zaczyna się od dźwięków przypominających raczej projekt Afrocelts. Szybko jednak elektronika ustępuje miejsca rockowej gitarze, która od tej pory wiernie sekunduje akordeonowi. Do tego dochodzą wokale i wokalizy w wykonaniu Alessandry Ferri. Tak oto zaczyna się płyta „Colori e Armonie”, która od pierwszego wejrzenia oczarowała mnie wdziekiem i klimatem.
Punktem wyjścia jest tu celtycka muzyka folkowa, jednak włoska grupa z tego źródła czerpie tylko samą stylistykę. Autorami wszystkich kompozycji są członkowie zespołu. Owszem, pojawiają się tu cytaty ze znanych melodii tanecznych, ale to raczej ozdobniki.
Mimo folk-rockowej estetyki sporo na płycie specyficznej dla śródziemnomorskich wykonawców melancholii. Mamy tu do czynienia z naprawdę fajnymi piosenkami, nawet jeśli elementy folkowe w kilku kawałkach pojawiają się tylko sporadycznie, to w niczym nie przeszkadza to w odbiorze płyty.
Czuć, że Hestela wyraźnie wie co chce osiągnąć, mają swoje brzmienie i dzięki nim ponownie przekonałem się o niezwykłości włoskich wykonawców inspirujących się muzyką celtycką.
Rockowej sekcji i odrobinie delikatnej elektroniki towarzyszą tu skrzypce, dudy, harfa i tin whistles. Świetnie brzmią gitarowo-skrzypcowo-akordeonowe motywy inspirowane irlandzkim folkiem w utworach instrumentalnych. Niekiedy jednak głównym instrumentem jest głos Alessandry – największy atut grupy.
Nie chciałbym ich porównywać do innych kapel, bo w swoich utworach są naprawdę oryginalni. Warto pochwalić za to całą grupę. Brzmienie przywodzi niekiedy na myśl klimaty fantasy, nie zdziwiłbym się też, gdyby grupę nazwano art-folkową. Pod tym względem przypominają nasz rodzimy Kontraburger, tyle że środki wyrazu Włochów są zdecydowanie bardziej rockowe.
Mimo że na płycie mamy dziesięć dość długich kompozycji, to czas spędzony z grupą Hestela mija bardzo szybko.

Taclem

In The Kitchen „Live!”

Włoska kapela grająca celtyckiego folk-rocka? No prawie. Jest to folk-rock z elementami folku z Zielonej Wyspy, jednak dominuje tu autorska twórczość Włochów, na dodatek pisana w rodzimym języku Erosa Ramazotti.
Nie martwcie się jednak, nie ma tu sielankowej atmosfery, bo In The Kitchen to grupa której bliżej do The Pogues, niż do plażowych lowelasów.
Album „Live!” to oczywiście koncert grupy, zarejestrowany został w miejscowości Varallo. Żywiołowa muzyka spotkała się z taką samą reakcją publiczności. Ostre gitarowe riffy i skrzypcowe galopady najwyraźniej mają we Włoszech spore grono sympatyków.
Jak już wspomniałem dominują piosenki autorskie – po włosku. Jednak jest tu kilka wyjątków – instrumentalne irlandzkie melodia „Scartaglen Polka” i „The Mist Covered Mountain”, a przede wszystkim piosenka „Dirty Old Town”. Przypominają one, że właśnie od takiej muzyki zaczynało In The Kitchen.
Własne utwory, pisane przez niemal wszystkich muzyków grupy zawierają niekiedy niewielkie cytaty z irlandzkich melodii. Jednak brzmienie włoskiego jezyka sprzyja nieco innym melodiom, podejrzewam więc, że wśród inspiracji jest też muzyka śródziemnomorska.
In The Kitchen przypomnieli mi o różnorodności włoskiej sceny folkowej. Sam zespół umieścić można na tej samej półce, co rewelacyjny Ned Ludd. Na korzyść tych drugich przemawia studyjna produkcja albumu, ale piosenki są równie dobre. In The Kitchen są może zespołem nieco wyraźniej rockowym, jednak przez rocka, ska i odrobinę punku wciąż przebija się u nich folk.
Album koncertowy, to jak dotąd jedyna pozycja w dyskografii grupy. Ciekaw jestem kiedy ukaże się płyta stucyjna, i jaki będzie zawierała materiał. Póki co raczę się płyta „Live!” i też jest nie źle. Polecam, zwłaszcza jeśli chcielibyście się przekonać jak The Clash zagraliby „Dirty Old Town”.

Rafał Chojnacki

West of Eden „A stupid thing to do”

Podstawowym, a a przynajmniej pierwszym atutem grupy West of Eden jest wokalistka Jenny Schaub. Dzieki jej bardzo miłemu wokalowi pop-folkowa muzyka zespołu nabiera bardzo ciekawego odcienia. Jest ona również akordeonistką i autorką tekstów.
Mimo że grupa pochodzi ze Szwecji, to etniczne korzenie ich muzyki sięgają raczej w kierunku Irlandii. Te bardziej wesołe piosenki kojarzyć się moga z zespołem The Corrs. Innym razem żywe rytmy przywodzą na myśl The Waterboys.
W bardziej lirycznych utworach – na czele z „Relationship” – wokal Jenny przypomina nieco głos Karen Matheson z Capercaillie.
Wszystkie utwory pospisane są przez Jenny i Martina Schaubów. Trzeba przyznać, że to bardzo dobre kompozycje, nie odbiegające od tego, co proponują wspomniane powyżej grupy. Słyszalne w każdym utworze celtyckie elementy wyraźnie umieszczają zespół na scenie folkowej.
Ciekaw jestem, czy jest to efekt niedawnej trasy po Irlandii? Być może. Wkrótce będę mógł się o tym przekonać słuchając starszych nagrań zespołu. Mam nadzieję, że będzie to produkcja na równie wysokim poziomie.

Taclem

AfroCelts „Seed”

To czwarta produkcja tego projektu, ale pierwsza pod nową nazwą. Wcześniejsze poczynania muzyków zebarnych w tej grupie sygnowane były przez Afro-Celt Sound System.
W samej muzyce tak wiele się nie zmieniło. Wciąż jest to elektroniczno-akustyczny mariaż muzyki etnicznej z nowoczesnymi aranżacjami.
Na „Seed” komputery są niemal wszechobecne, nie jest to jednak produkt skierowany do dyskotek. Elektronika jest tu wyszukana i nie można zarzucić muzykom, że wspomagając się komputerami idą na łatwiznę, zwłaszcza że zwykle wspierają one albo warstwę rytmiczną, albo dodają smaku etnicznej otoczce.
Już otwarcie płyty wróży niebanalne przezycia. „Cyberia” to flamenco z elementami charakterystycznymi dla takich przedsięwzieć, jak Enigma, Deep Forest, czy właśnie AfroCelts.
Tytułowy utwór „Seed” pozostaje w podobnej poetyce, choć etniczne żródła inspiracji są nieco inne. Słychać też wreszcie afrykańskie rytmy i celtyckie dudy – podstawowy i najbardziej rozpoznawalny element tego projektu.
„Nevermore” rozpoczyna się od elektronicznego beatu, delikatny kobiecy głos wplata w komputerowo generowaną muzykę swoją opowieśc. „Nevermore” to typowy singiel – piosenka do radia. Piosenka całkiem niezła, ale zastanawiam się, czy aby nie jest trochę wymuszona. W nieco hipnotycznym „Ayub`s song/As you were” brzmienie zmierza nieco w kierunku tego co zaproponowała grupa Dead Can Dance na swym ostatnim pełnowymiarowym albumie „Spiritchaser”. Utwór AfroCeltów jest może nieco „jaśniejszy”.
Utrzymany w klimacie new age „Rise” i bardziej etno-popowy „Rise above it” to właściwie jeden rozwijający się w drugiej części utwór. Gdyby nie jego rozbudowana pierwsza częśc byłby idealny do radia. Wokalista Simon Emmerson niesamowicie zbliża się tam do regionów zarezerwowanych dotąd jedynie dla Bono – wokalisty U2. Podobnie jest w „All remains”, nieco bardziej orkiestrowym utworze.
Instrumentalna kompozycja „Deep channel” zaczyna się bardzo spokojnie, by nagle przemienić się w opętańczy celtycki taniec. Mimo licznych zmian nastroju jest to niewątpliwie utwór, który najbardziej spodoba się fanom muzyki celtyckiej.
„Green”, czyli instrumentalna wersja „Nevermore” nie jest tylko podkładem do piosenki, to pełnoprawny utwór z rozbudowaną piękną partią low whistle na którym gra James McNally (ex-Pogues).
Płyta pozwala mieć nadzieję, że ten projekt nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Wciąż nie brakuje im pomysłów, choć nie wszystkie są tak świeże i oryginalne jak na poczatku przygody z AfroCelts.

Rafał Chojnacki

Dick Gaughan „True and Bold”

Płyta „True and Bold” nosi podtytuł „Songs of the Scottish Miners” i właściwie to powinno wystarczyć za całe wytłumaczenie kwestii repertuarowych na tej płycie. Jednak jak się okazuje nie jest tak, jak mogłoby się wydawać – nie jest to zbiór tradycyjnych piesni górniczych. Dzięki wkładce do płyty można się wiele dowiedzieć o samych piosenkach.
Już pierwszy utwór jest nietypowy. „Miner`s Life Is Like a Sailor`s” to pieśń najprawdopodobniej amerykańska, zaś melodia pochodzi z walijskiego hymnu. „Schooldays End” to z kolei pieśń napisana przez legendarnego Ewana McColla, robotniczego barda. Jak najbardziej pasuje do zestawu, choć powstała w latach 80-tych.
Jednym z najbardziej autentycznych teksów na płycie jest „Farewell to `Cotia” Jocka Purdona. Był on górnikiem w zamkniętej kopalni „Harraton” w Kanadzie, zwanej ze względu na pracujących tam Szkotów „Nova Scotia” (zdrobniale „`Cotia”). Jego piosenka wykorzystuje znaną melodię „Come aa ye tramps an hawkers” (pisownia za Gaughanem).
O najstraszniejszej górniczej śmierci opowiada „Auchengeich Disaster”, jedna z wielu piosenek o zawałach w kopalniach. O zapłacie jaką otrzymują górnicy za ciężką i niebezpieczną pracę możemy posłuchać w „Pound a Week Rise”. Ta piosenkę, podobnie jak „One Miner`s Life” zamieszczone dalej na tej płycie napisał Ed Pickford. W drugim przypadku Dick Gaughan dokonał translacji na scottish-english (oryginał napisano w dialekcie z Nowej Anglii).
Kilka tradycyjnych piosenek nosi też piętno Dicka. Tylko „Collier Laddie” i „Blantyre Explosion” zostały podane w bardzo surowej aranżacji, brzmią niemal ascetycznie.
Płyta z piosenkami górniczymi okazuje się być ciekawym źródlem nowych, w większości nieznanych mi dotad piosenek.

Taclem

Madingma „Madingma”

Pod nazwą Madingma kryje się dwóch muzyków z Belgii. Bracia Diederik (akordeon diatoniczny) i Stefan (dudy szkockie, dudy gaita i flety) Timmermans twierdzą, że grają po prostu muzykę europejską.
Na ich debiutanckim mini-albumie obok dwóch melodii szwedzkich i jednej bodajże flamandzkiej mamy kompozycję francuską i jeden utwór autorski braci Timmermans. To chyba najbardziej udany utwór, gdyż w pełni pokazuje możliwości wykonawcze muzyków. „Chabenatlike”, bo o tym utworze mowa, to duet dudziarsko-akordeonowy. Muzyka niby dość prosta, ale bardzo ciekawa.
Kompozycja francuska – „I`Inconnu de Lomoise” – to z kolei najładniejsza melodia na tej płytce. Z kolei następująca po nim polka, to najbardziej skoczny utwór.
Płytę zamykają dwa utwory szwedzkie. Pierwszy to walc, a drugi to polska. Ten drugi, dość skoczny taniec wydaje się być bardzo popularny w Skandynawii, no i trzeba przyznać że ładnie się nazywa. No i „Polska” nagrana na tej płycie ma doskonałe, wręcz KLASYCZNE intro.
Z kolei walczyk w wykonaniu Madingmy ma taki nastrojowo-bujany charakter.
Płytka jest bardzo krótka, tylko pięć utworów. Ale dają one ciekawą próbkę muzyki tego braterskiego duetu.

Rafał Chojnacki

Chris Michell „Celtic Sunset”

Muzyka celtycka w poetyce new age to dość popularny produkt zarówno w naszych, jak i w zagranicznych sklepach. Ta płyta jest o tyle ciekawa, że kupiono ją w Kuwejcie. Oznacza to, że celtyckie granie może być popularne również tam. Co prawda nie grają na tej płycie Arabi, ale to już i tak krok w ciekawym kierunku.
Kompozycje zawarte na płycie to utwory autorskie, co jest sporym atutem, zwłaszcza, że jest tu zachowana odrobina irlandzko-folkowego klimatu. Zwykle celtycka muzyka relaksacyjna ogranicza się do brzmień harfy i pseudo-orkiestrowych klawiszowych pasaży. Tu na pierwszy plan wybijają się jednak skrzypce i flety. Jest też gitara, mandolina i bouzouki, oczywiście harfa i niestety również klawisze, ale całość nie brzmi tak płytko i monotonnie, jak zwykle brzmią tego typu produkcje.
Jest kilka ciekawych melodii, nawet dośćzróżnicowanych brzmieniowo. Co prawda album ten bardziej przypomina filmowy soundtrack, niż zwykłą folkową płytę, ale myślę że nawet miłośnicy bardziej tradycyjnych brzmień.
Niektóre kompozycje są dośćzaskakujące, jak choćby „Soft Day”, który zawiera w sobie elementy celtic funky. Rownież piękna melodia „The Butterfly” (nie mająca nic wspólnego ze znanym tradycyjnym tematem pod tym samym tytułem) jest swego rodzaju ciekawostką.

Taclem

Page 157 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén