Kategoria: Recenzje (Page 152 of 214)

Ginevra „Bída”

Czeska formacja Ginevra inspiruje się stylistyką minstreli i bardów, ale robią to na swój własny sposób. Czeskie piosenki – w większości autorskie wykonane sąna folkową nutę, z nawiązanie do muzyki renesansowej i średniowiecznej. Grupa występuje w strojach z epoki, stylizowanych na wędrownych grajków.
Muzyka zespołu jest dość wesoła, co już od wstawki pierwszego utworu – dość patetycznego „Bůh v nás” – rzuca się w uszy. Czasem więcej jest elementów nawiązujących do historii, tak jest w balladzie „Voják”. To jedna z dwóch piosenek na tej płycie, któe oparto na tradycyjnych źródłach. Druga, to „Moře”, oparta na starej irlandzkiej balladzie.
„Příbramské korbele” to piosenka zagran z przytupem, świetna na karczemną biesiadę. Utwory grane przez Ginevrę mogłyby zastąpić czasem grupy muzyki dawnej grające na turniejach i zamkach. Na pewno to co proponują Czesi jest łatwiejsze w odbiorze, a jednocześnie dość ciekawe.
Kolajna piosenka zatytułowana jest „Irisdayne”, refren „Hej nalejże mi, nalej, cała karczma śpiewa” mówi chyba wszystko. Z kolei „Opat Jan” to balada o opacie, którego posąg stoi gdzieś przy klasztorze. Konstrukcja piosenki zdradza pewnwe inspiracje brytyjskimi piosenkami ludowymi.
„Krutá Kateřina” to opowieść o dniu zaręczyn, bardziej słowiańska w swym wyrazie, pasująca dobrze do czeskiej kapeli.
W piosence „Ir Bran” wracamy do Irlandii. Mimo że to autorski utwór Czechów, to zarówno melodia, jak i tekst – o Branie, rybaku – kojarzy się nierozerwalnie z Zieloną Wyspą. Z kolei w „Červen 1621” mamy nawiązanie do renesansowych pieśni, ta opowiada o Czechch pod rządami Habsburgów. W podobnym tonie jest ballada „Mistr kat”, o kacie, który modli się Boga o odpuszczenie.
Tytułowa „Bída” to kolejna biesiadna pieśń. Biesiadna w bardzo pozytywnym sensie – po prosu to pieśń o zabawie do rana. Płyta kończy się wesołąpiosenką o rannych ptaszkach.
Gusotwnie wydana książeczka do płyty zawiera wszystkie teksty i akordy, oraz sporo ładnych, kolowych fotek. Jeśli dodamy do tego naprawdę fajną muzykę na płycie, to zestawik okazuje się bardzo kuszący. Za sprawą Ginevry czeska scena folkowa po raz kolejny zdobywa sobie moje uznanie.

Taclem

Kenneth Thomson „Seoladh Dhachaigh”

Kenneth Thomson to artysta, który przed wieloma laty osiadł w Glasgow i tam z powodzeniem wykonuje tradycyjną muzykę sięgającą do gaelickich korzeni. Ta płyta to jego pierwszy solowy album – choć nagrywał też z innymi artystami – po ponad dwudziestu latach grania na różnych scenach. Nie znaczy to bynajmniej, że występuje tu sam, wręcz przeciwnie, gra na tej płycie sporo osób, a Kenneth śpiewa swoim niskim głosem zarówno stare, jak i bardziej współczesne piosenki napisane w tradycyjnym szkockim języku.
Zarówno głos, jak i same piosenki są ciekawe, jednak nie wiem, czy na tyle, by przykuć uwagę słuchacza na niemal 50 minut. Dlatego też brawa
należą się tu producentom i aranżerom, a także zaproszonym gościom. Dzięki nim mamy tu czasem odrobinę klimatu rodem z nagrań The Chieftains, a czasem coś z ballad Capercaillie (oczywiście bez wokalu Karen). W „Ho ro Nighean, ho ro nighean” dzięki partiom elektrycznej gitary mamy wrażenie że gdzieś tam w studio przysiadł na chwilę Mike Oldfield.
Dzięki takim zabiegom płyta jest dość różnorodna, mam nadzieję że przyczyni się to do wzrostu popularności gaelickich pieśni.

Taclem

Mimi Burns Band „Slipping Away”

Porcja łagodnego, ale bardzo fajnie zagranego folk-rocka. Amerykańska wokalistka Mimi Burns na swej debiutanckiej płycie daje nam dziesięć miejsko-folkowych kompozycji. Są to piosenki o rzeczach, które mogą dotyczyć wszystkich nas, przede wszystkim związanych z miłością, ale nie tylko.
To dobrze, że płyta firmowana jest przez zespół, mimo że to Mimi jest główną aktorką tego przedstawienia. Muzycy towarzyszący wokalistce dodali płycie specyficznego klimatu i dzięki nim wszystko odpowiednio „buja”.
Piosenki takie jak otwierająca płytę „Tattoo”, „Tombstone”, czy „Slip Away” to świetne utwory do radia. Ponoć niektóre z nich sporo zamieszały na listach przebojów w wielu krajach.
Z kolei „Your Picture” czerpie nieco z amerykańskiego grania z lat 60-tych. W wokalu Mimi dałoby się dostrzec delikatne echa Dolores O`Riordan z irlandzkiej grupy Cranberries. Nie jest to jednak żadna stylizacja, a raczej po prostu podobne, naturalne vibratto głosu. Podobnie z resztą brzmi ów głos w balladzie „Far Away”.
Pozycja ze wszech miar godna polecenia, o ile lubicie folk bardzo osadzony w autorskich klimatach.

Taclem

Tresca „Me sa `mmianno da veda …”

Od pierwszych dźwięków tej płycie towarzyszy słoneczna atmosfera folkowej Italii. Połączenie włoskiej muzyki i temperamentu z odrobiną irlandzkiej stylistyki to właśnie przepis na muzyczną pizze a`la Tresca.
Większość piosenek napisali członkowie zespołu, śpiewane są po włosku, ale część instrumentarium (low whistle, uillean pipes, czy bodhran) i ozdobniki muzyczne należą raczej do tradycji celtyckiej. Z połączenia takich wpływów zawsze powstaje muzyka dość oryginalna, a w przypadku grupy Tresca na dodatek dość ciekawa. Co prawda z tego co się orientuję we Włoszech sporo jest grup opierających się na podobnych założeniach, wszystkie jednak brzmią dość różnie.
Momentami (np. w „Boat People”, czy „St. Patrick`s Well”) mamy w stylistyce dalekie echa The Pogues. Czasem, jak we wstawce „Morgany” pobrzmiewają echa muzyki dawnej.
Stefano Belardi, główny śpiewak zespołu obdarzony jest przez naturę głosem charakterystycznym dla śpiewającego poety. Kiedy słucha się śpiewanych przez niego piosenek nie trudno wyobrazić sobie włoskiego barda. Śpiewa lekko i czuć, że snuje w piosenkach jakąś opowieść. Jaką? No cóż, tu już trzeba by poznać piękną mowę potomków Owidiusza. Ale i tak łatwo odnieść wrażenie, że Stefano angażuje się w to co opowiada.
Kiedy trzeba pograć do tańca grupa sięga po typową irlandczyznę, niemal imitując brzmienie ceilidh bandu. Knajpiany szum w tle tylko wspomaga takie wrażenie.
Ciekawe skąd u Włochów taka popularność celtyckiego grania? W sumie nie powinno mnie to dziwić – sam grałem taką muzykę w Polsce, ale przyznaję, że Włosi znacznie odważniej poczynają sobie z muzyką tradycyjną, łączą ją ze swoimi rodzimymi wpływami i nie wstydzą się pisać własnych utworów folkowych – u nas to wciąż rzadkość.
Reasumując, warto zwrócić uwagę na takie zespoły, jak Ned Ludd, Modena City Ramblers, czy właśnie Tresca, którym nie obce celtyckie granie, ale nie wstydzą się też własnej tradycji.

Rafał Chojnacki

West Of Eden „West Of Eden”

Szwedzka formacja West Of Eden prezentuje muzykę opartą na celtyckim folku, ale na swój sposób bardzo oryginalną. Jest tu obecna specyficzna nutka poezji, taka, jaką były nasycone niektóre nagrania szkockiego Capercaillie z okresu płyty „Derilium”. Może Szwedom brakuje jeszcze troszeczkę polotu, który towarzyszył tej płycie, ale album „West Of Eden” pokazuje że są na dobrej drodze.
Lekkie, niemal popowe aranżacje mogą kojarzyć się grupami takimi, jak The Corrs, czy Runrig, jednak na płycie nie zabrakło miejsca dla West Of Eden, co jest bardzo ważne.
Wokalistka zespołu, Jeanny Schaub, kojarzyć się może nie tylko z Karen Matheson, ale również z legendarną Sandy Denny. Z resztą nie tylko Sandy jest tu „brytyjskim tropem”, bo grupa zbliża się niekiedy w rejony zarezerwowane dla Fairport Convention.
Innym zaś razem grupie udaje się podejść do pop-folkowej stylistyki grupy Blackmoore`s Night i wydobyć z niej to co piękne, bez popadania w kicz. Richie Blackmoore powinien się zaniepokoić czując oddech Szwedów na plecach.
Rzeczą, która najdobitniej świadczy o wyjątkowości West Of Eden jest repertuar. Próżno szukać tu popularnych melodii, grupa pisze własne piosenki i bardzo dobrze im to idzie. Melodie pisane przez zespół są wyjątkowo lekkie i trzeba przyznać, że dobrze oddają ducha muzyki celtyckiej.

Taclem

Various Artists „The Portraits and the Music”

Malarstwo i muzyka często wzajemnie się inspirują, nic więc dziwnego, że powstają płyty takie jak ta. Bardziej istotny jest fakt, że wytwórni Temple Records udało się wydać album, na którym obrazy ze Szkockiej Galerii Narodowej Portretów zilustrowali muzycznie doskonali szkoccy muzycy.
Melodie, które tu się znalazły pochodzą z płyt takich wykonawców, jak Aly Bain, Alan Reid, czy Battlefield Band. Bohaterami są najsławniejsi Szkoci – ci których podziwiać możemy w Galerii. Nie zabrakło tu Księcia Karola Edwarda Stewarta, Marii, królowej Szkotów, Sir Waltera Scotta, Roberta Burnsa, a nawet słynnego skrzypka Scotta Skinnera. Jest to z resztą jedyna postać, której portret ilustrowany jest przez samego bohatera.
Muzycznie jest tu również dość ciekawie, to obok takich tradycjonalistów, jak Flora MacNeill, czy Scott Skinner mamy znacznie młodsze pokolenie tradycyjnych muzyków, choćby Dougiego Pincocka, czy Alana Reida. Owocuje to zróżnicowanym materiałem, choć przyznam, że niezbyt łatwym w odbiorze. Płyta wymaga tego by usiąść i słuchać jej najlepiej czytając w tym czasie książeczkę.

Taclem

Carl Peterson „Scottish Love Songs”

Walentynkowy zestaw szkockich piosenek w wykonaniu Carla Petersona. Jest tu kilka bardziej znanych utworów („The Rose of Allandale”, „Jock O`Hazeldean”, „Barbara Allen”), ale dominują mniej znane melodie. Choć Carl nie jest zbyt dobrym wykonawcą, to trudno mu odmówić znawstwa tematu. Dobrze orientuje się w szkockich piosenkach, śpiewa je w bardzo tradycyjny sposób, gorzej czasem bywa ze stroną instrumentalną.
Tym razem obyło się bez klawiszowych szaleństw znanych z innych płyt artysty, a to spory plus dla tego wykonawcy. Jak przystało na piosenki miłosne, większość melodii jest spokojna, nawet nieco monotonna. Z tej masy słodkich ballad wyróżnia się kilka utworów, jak choćby „Barbara Allen”. Jednak to trochę za mało, by płytę tą polecać z czystym sercem.

Taclem

Cotton Green „Swalker”

Tylko jedna piosenka, ale za to taka, która nie ukazała się wcześniej na żadnej płycie Cotton Green. „Swalker”, to piosenka nagrana specjalnie na składankę z muzyką fryzyjską.
Jak przystało na grupę Cotton Green jest to utworek folkowy z silnymi akcentami muzyki bluegrass. Pozostaje mieć nadzieję, że to zapowiedź większej całości, która niedługo ujrzy światło dzienne w postaci pełnowymiarowej płyty.

Taclem

Althing „Demo 2002”

Niby niewiele wynika z trzyutworowego dema, ale przynajmniej można zapoznać się z rodzajem wykonywanej przez grupę muzyki.
Demówka grupy Althing zaczyna się od wiązanki dwóch pieśni szwedzkich. Pierwsza śpiewana jest a capella przez wokalistki zespołu, w drugiej towarzyszy im lekko funkująca gitara akustyczna, a w później również inne instrumenty.
Ze Skandynawii robimy skok na Węgry. Tradycyjny zaśpiew z tamtych regionów brzmi trochę inaczej w wykonaniu formacji, której większość członków pochodzi z północy i zachodu Europy. Nie brzmi to źle, ale na pewno trochę inaczej. Po drugiej węgierskiej piosence w zestawie mamy zakończenie nawiązujące do bretońskiego tańca.
Trzeci utwór, to powrót do północnych klimatów, a dokładniej do Norwegii. Charakterystyczne rytmy tamtejszych melodii są zdecydowanie skandynawskie, ale wykonanie kojarzyć się może raczej z aranżacjami grup celtyckich, takich jak Planxty, czy Silly Wizard. Jeśli do tego dodamy wielogłosowe zaśpiewy, to otrzymamy jakieś wyobrażenie o tym co gra grupa Althing.
Warto dodać, że grupa powstałą w Szkocji, a spotkali się w niej muzycy z Wysp Brytyjskich, Skandynavii i Europy Wschodniej. Teraz już nie powinien nikogo dziwić ich repertuar.

Rafał Chojnacki

Buccaneers „Basement Monkey”

Muzykę zespołu The Buccaneers określono kiedyś, jako „Aggressive Canadian Folk Music”. Myślę, że nie sposób odmówić jej żywiołowości, ale z tą agresją to lekka przesada.
Trzyutworowy singiel ma nam wypełnić czas oczekiwania na drugą pełną płytę grupy. Mam nadzieję, że w końcu się to stanie, bo od wydania singla mijają już dwa lata.
Pierwszy z zaprezentowanych tu utworów to autorska piosenka w języku angielskim – „The Times We Had Forgot”. Kojarzyć się może z dość typowym, ale bardzo przyzwoicie zagranym kanadyjskim folk-rockiem opartym na celtyckim korzeniu. Z kolei ballada „L`Enfance”, jak wskazuje jej tytuł, jest napisana po francusku. Stylistycznie bliżej jej do francuskiej poezji śpiewanej (lub też tej z Quebecku), jednak wciąż słychać, że to ta sama grupa, która grała poprzedni utwór.
Zestaw kończy tradycyjna irlandzka piosenka i greenlandzkich wielorybnikach. Kanadyjczycy zagrali ją trochę inaczej. Wojskowy rytm werbla zwolnił nieco tą piosenkę (w porównaniu do popularnej wersji opartej na galopadzie The Pogues).
Teraz pozostaje czekać na kolejną płytę zadziornych Kanadyjczyków. Jak już wspomniałem – mam nadzieję, ze nie za długo.

Taclem

Page 152 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén