Kategoria: Recenzje (Page 106 of 214)

Brontosauři „Na kameni kamen”

Kolejna, klasyczna dziś już płyta czeskiej grupy Brontosauri. Jan i František Nedvědowie dają tu niemal klasyczny popis swych umiejętności autorskich i wykonawczych. Towarzysza im tu muzycy, którzy przez dwie dekady współtworzyli ta grupę, m.in. grający na banjo Gustav Blažek.
Począwszy od nastrojowego „Ješitný chlap”, poprzez znacznie żywsze, aczkolwiek wciąż liryczne „Růže z papíru” i niemal bluesowe „Toulám se”, aż po całkiem roztańczony „Valčíček”, mamy tu do czynienia ze świetnymi, współczesnymi piosenkami folkowymi. Są śpiewane po czesku, aczkolwiek mogą się podobać każdemu.
Świetne są tu tez takie utwory, jak „Tulácký ráno”, ” Hrášek” czy ” Na kameni kámen”. Momo, ze to w sumie stara płyta, to słucha się jej z dużą przyjemnością. Szkoda, że Brontosauri już nie grają i nie będzie mi dane posłuchać ich na żywo.

Taclem

Celtic Legend „Tristan and Isolde”

Projekt Celtic Legend powstał w głowach Chrisa Payne`a z Kornwalii i Francka Hemarda z Bretanii. napisali oni muzykę, która inspirowana jest starymi celtyckimi legendami, a z drugiej strony ich francuskimi, średniowiecznymi przetworzeniami. Tak powstał album „Tristan and Isolde”. Teksty napisali Peter Sarstedt (po angielsku) i Tim Saunders (po kornwalijsku).
Płyta jest piękna, bardzo udana. Unosi się nad nią delikatna mgiełka muzyki ilustracyjnej i new age, ale nijak nie kłóci się ona z folkowymi brzmieniami. Czasem jest nawet folk-rockowo, jak w „Tell me the Secret”, gdzie ślicznie grają nam irlandzkie dudy. Gdzie indziej, jak w „A Lovers Dance” pojawiają się nawet rytmy bardziej nowoczesne.
Niekiedy, jak w „A Lovers Song” przed oczyma staje mi irlandzki chór Anuna. Zdarzają się im właśnie takie, nieco natchnione pieśni. Jest tez doskonała ballada – „The Forest”, mogaca się kojarzyć z ulotnością grupy Clannad.
Albumu „Tristan and Isolde” słucha się z dużą przyjemnością, choć jest nieco eklektyczny. Dodaje to jednak uroku, gdyż dzięki temu płyta potrafi nas czasem zaskoczyć.

Taclem

Tinsmith „Jigsaw”

Druga płyta folk-rockowego Tinsmith zaczyna się od rewelacyjnego utworu tytułowego. Jest w nim coś z progresywno-rockowych klimatów, ale jest też tradycyjna wizja folku, rodem ze wczesnych nagrań Pentangle, czy Johna Renbourna z Berthem Janschem.
Jedna z najciekawszych interpretacji piosenki o „Star of the County Down” znalazła się właśnie na tej płycie. To również sztuka wykrzesać z takiego kawałka coś nowego. Grupie Tinsmith udało się to doskonale.
Muzycy nie stronią od elektroniki, ale lubią też celtyckie tańce, co dobitnie udowadniają. Na szczęście elektronika nie przeszkadza to instrumentom akustycznym, ma raczej świadczyć o tym, że zespół rozwija swoją formułę muzyczną. Mimo to moim ulubionym utworem na płycie pozostaje ballada „Greenfields of Canada”. Niewiele w niej eksperymentów, jest po prostu bardzo ładna.
Taka muzyka mogła powstać chyba tylko w Ameryce. Tinsmith pochodzą z Atlanty i odnoszę wrażenie, że łączenie akustycznego rocka z folkiem, a może nawet odrobiną grunge`u (spod znaku Nirvany bez prądu) jest dla nich czymś naturalnym.

Taclem

Tofu Love Frogs „Rentamob”

Na ich koncert trafiłem przypadkiem. Było ostro, punk-folkowo i… doskonale. Później widziałem ich w TV, w ciekawym projekcie ze szkockim Deaf Shepard i naszymi góralami. No i w końcu, po latach znalazłem ich nagrania.
„Rentamob” zaczyna się od bodaj największego koncertowego przeboju Anglików – „Folk off reverend”. Aż dziwne, że zespół ten nie zrobił większej kariery z taką piosenką. No ale może czasy były zbyt mało radykalne, albo zespół był radykalny za bardzo…
„Ain`t Got No Home” zaczyna się od skrzypiec w stylu cajun. Aż dziw, że Tofu, to Angole. Podobnie jest z szaleńczą aranżacją amerykańskiej melodii „Old Joe Clark”, czy „Yankee Doodle Diddley”. Później jest równie ciekawie – „Star of the Hackney Downs”, którą pamiętam z koncertu, to współczesna, bardzo punkowa wariacja na temat jednej z najbardziej znanych irlandzkich piosenek.
Wesoły miks punku, ska i szaleńczej, folkowej jazdy, to recepta na muzykę tego zespołu. Ich granie idzie o krok dalej, niż The Pogues. Gdyby grali do dziś, pewnie zrobiliby karierę w Stanach, gdzie królują dziś takie grupy, jak Flogging Molly, czy Dropkick Murphy`s.

Taclem

Tomek Lewandowski „Na sprzedaż”

Tomek, to jeden z bardziej znanych polskich bardów. Wypłynął na szersze wody wydanymi w latach 90-tych kasetami.
Obecnie prezentuje nieco inne oblicze piosenki autorskiej. To cały czas folkowe ballady, ale zaaranzowane bardziej profesjonalnie na nagrane z towarzyszeniem zawodowych muzyków. Jak to wyszło? W gruncie rzeczy dość słabo.
O ile bardzo dobrze się tej płyty słucha jako np. podkładu przy pracy, to już słuchanie piosenek po to, by rzeczywiście je usłyszeć, wychodzi gorzej. Zabrakło tu trochę ducha, przykrył go wspomniany już profesjonalizm.
Owszem, są tu perełki, w rodzaju „Pełni”, „Nocnych pociągów”, czy „O miłości”.
Są też jednak takie koszmarki, jak „Jest tak”, które mają chyba konkurować z przebojami Michała Wiśniewskiego. Kto wpadł na taki pomysł? Sam Tomek? W takim razie obawiam się kolejnego albumu.
Niestety – według mnie – zmarnowano dobre piosenki. Po jednokrotnym przesłuchani, mimo, że byłoby czego tu posłuchać, cała reszta odstrasza wystarczająco, by do płyty nie wracać. Nie ratuje wszystkiego nawet dość sympatyczny głos Tomka, który kojarzy się z dawnymi, lepszymi dla jego twórczości czasami.

Taclem

Besh o droM „Macsó hímzés”

Grupa Besh o droM proponuje nam ciekawie zagraną muzykę bałkańska. Ci, którzy znają ich płyty nie będą albumem „Macsó hímzés” zaskoczeni, dla innych, którzy bałkańskie rytmy kojarzą jedynie z Goranem Bregovicem – może to być nowość.
„Macsó hímzés” to płyta przede wszystkim bardzo energetyczna. Muzyka bardzo rzadko zwalnia, dominują szybkie, zabawowe numery. Można w nich odnaleźć punkowe korzenie, ale przede wszystkim to doskonale zagrana i zaaranżowana… muzyka weselna.
Zgodnie z tym, co w języku Romów znaczy nazwa Besh o Drom muzycy podążają własną ścieżką, a ten album, to pierwsza próba jej przetarcia. Szalone dęciaki, świetna, niemal transowa rytmika, w której czają się wpływy tureckie, oraz niesamowita radość płynąca z grania – wszystko to sprawia, że staje się dla nas niesamowicie atrakcyjna – jest po prostu bardzo autentyczna.
Klimaty bałkańskie przeplatają się tu ze sobą, dając trochę miejsca muzyce z Węgier i Środkowego Wschodu, nie zapominając o całej kulturze romskiej. Zapomnijcie jednak o znanych z licznych festiwali Cyganach z kolorowych taborów. To, co proponuje Besh o droM, to solidnie zagrana muzyka folkowa, czy też może raczej folk-rockowa, gdzie nie ma miejsca na cepelię i cekiny. Polecam.

Rafał Chojnacki

Brontosauři „Ptáčata”

Zespół Brontosauři, to jeden z najciekawszych przedstawicieli autorskiej sceny folkowej u naszych południowych sąsiadów. Korzenie zespołu tkwią w latach 70-tych, kiedy to powstał pierwszy skład grupy. Wówczas byli zespołem z kręgów muzyki country i do dziś czasem z tym nurtem romansują, czego przykładem może być choćby piosenka „Obrazek oblazek”. Nie jest to nic dziwnego, w końcu grali tu m.in. Jan i František Nedvěd, legendarni muzycy czeskiego country.
Jest tu tez trochę akustycznego folk-rocka, jak choćby „Mrazik”, czy „Prosba”. Jako, ze czeska scena folkowa składa się z wielu różnych nurtów z czasem grupa Brontosauři coraz bardziej przytulała się do „tramp music”, czyli naszego odpowiednika piosenki turystycznej. Jest tu też sporo ballad, które sprawdziłyby się na naszych festiwalach poezji śpiewanej.
Mimo upływu sporej ilości lat, płyta ta nie brzmi źle, wręcz przeciwnie, słucha się jej ze spora przyjemnością.

Taclem

Fejd „Huldran”

Fejd to grupa folkowa, wywodząca się ze środowiska skandynawskich folk-metalowców (dwóch muzyków gra w power metalowej grupie Nostradamus), ich muzyka daleka jest jednak od ekstremalnych brzmień blacku, czy thrashu, którym lubią się inspirować tamtejsze grupy. Fejd, to raczej folk-rock.
Świetnie brzmią tu etniczne instrumenty, gitary nie próbują ich zagłuszyć. Z ostrej rockowej motoryki pozostaje przede wszystkim perkusja i bas. Wokal wybijający się ponad resztę instrumentarium jest tubalny, choć w pełni zrozumiały.
Młodzi Skandnawowie nawiązują do muzyki ludowej i średniowiecznej, ale całość okraszona jest typowo współczesnymi środkami przekazu. Od razu widać tu inspiracje raczej Hedningarną, czy Hoven Droven, niż np. Finntrollem.
Musze przyznać, że w natłoku folkopodobnych wyrobów związanych ze sceną metalową Fejd są jak objawianie. Nie mają co prawda super-ciężkiego i ostrego brzmienia, ale pokazują dobitnie, że wiedzą jak sobie radzić z instrumentami, mają też sporo pomysłów na dobre aranżacje ludowych fragmentów,
Płyta ta powinna spodobać się fanom skandynawskiego folk-rocka, ale myślę, że niektóre elementy, jak np. „Jären” ucieszą też miłośników starego In Extremo.

Taclem

Kormorán „Tiltott dalok Tiltott hangszereken”

Węgierski folk-rock w doskonałym stylu. Gdy tylko usłyszałem pierwsze takty „Volt egyszer egy rózsa” niemal od razu zakochałem się w tej muzyce. Jest tu coś z zadziorności celtyckich rockowców, bałkańska nuta i świetne wykonanie. Całość zalatuje nieco próbą przeniesienia patentów znanych ze współczesnej muzyki z zachodu Europy na Bałkany, ale efekt jest genialny.
Nie brakuje kawałków ostrych („Volt egyszer egy rózsa”, „Kurán Gergő balladája”) i ballad w folk rockowej estetyce („Amikor eljöttél…”, „Három harang”, „Ki szívét osztja szét”, „Magyar ballada”, „A játék”). Znajdzie się też oczywiście coś do tańca („Csillagok, csillagok”, „Az utolsó farsang”), do pośpiewania („Tavaszi szél”, „Hol volt, hol nem”), a nawet do zasłuchania się („A játék”).
Płyta ma w sobie wiele uroku i jest świetnie wyprodukowana. Mimo wielu romansów z popem nie da się zarzucić jej błahości. Czasem pobrzmiewają to co prawda rytmy bardzo nowoczesne (podobne do naszego Zakopower), jednak cała koncepcja jest na tyle przemyślana, że nie sprawia to problemu w odbiorze.

Taclem

Modena City Ramblers „Combat Folk”

Debiut włoskiej kapeli Modena City Ramblers, to płyta, na której najczęściej sięgają po tematy irlandzkie. Kolejne albumy grupy są już odważniejsze, bardziej śródziemnomorskie. Zaczyna się co prawda od bardziej południowych brzmień w „Quarant`anni” (choć zagrywka między zwrotkami jest celtycka), ale już „Contessa”, to irlandzka „Old Main Drag” (po włosku) połączona z jakąś włoską pieśnią wojenną. Ten drugi temat, czyli właśnie „combat folk” dominuje z resztą na płycie. W instrumentalnych „Farewell to Erin” przenosimy się na stałe na Zieloną Wyspę. Dla odmiany „O bella Ciao” to partyzancka pieśń włoska.
W kolejnym instrumentalu – „The king of the faires/Fischia il vento” – ponownie łączymy Irlandię z innymi klimatami. Najbardziej śródziemnomorski w całym zestawie jest utwór „Ahmed l`ambulante”, po nim jest już tylko celtycki instrumental.
MCR to jedna z najlepszych włoskich grup folkowych, a ta kaseta pokazuje ich początki. Włoskie utwory z tego materiału znalazły się na wydanej rok później pierwszej płycie zespołu, zatytułowanej „Riportando tutto a casa”.

Taclem

Page 106 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén