Jacek Kowalski to jeden z wykonawców, którzy najbardziej zasługują na miano współczesnych bardów. Pisze piosenki o czasach sarmackich, przepełnione duchem tamtych dni i specyficznym humorem, przekłada też pieśni dworskie i wykonuje je z dużym powodzeniem. Towarzyszą mu dwa zespoły, jeden – Monogamista JK – głównie od pieśni sarmackich, zaś drugi – Klub Świętego Ludwika – od dawnych ballad trubadurów i truwewrów. Jako że ta płyta to koncert nagrany z Monogamistą, to rozpoczynają tematy sarmackie, ale coś dla dam i rycerzy też się znajdzie.
Własne kompozycje Kowalskiego okraszone partiami instrumentalnymi towarzyszącego zespołu to piosenki dość rubaszne, aczkolwiek osadzone w patriotycznym tonie. Mozna tu znaleźć wiele nawiązań, choćmy do Mickiewicza i Sienkiewicza, również rzecz jasna do wydarzeń historycznych, jak bitwa pod Beresteczkiem.
W warstwie tekstowej Jacek Kowalski kojarzyć może się z historycznymi tekstami pisanymi przez Jacka Kaczmarskiego, choć obaj twórcy zapewne różnie patrzą na wiele spraw.
W połowie płyty przechodzimy do opowieści średniowiecznych. Jest tu miejsce zarówno na historie jak i na mity i legendy. Nie zabrakło też miejsca na tematy religijne, a nawet na teologiczną dysputę.
Zwykle płyty koncertowe (ten koncert odbywał się w studiu Radia Merkury, stąd dobra jakość nagrań) to przegląd wcześniejszych nagrań, tymczasem tu dominują piosenki znane czasem tylko z koncertów. Oczywiście są też utwory z poprzednich albumów Jacka, ale te raczej w mniejszości.
Specyficzne podejście do folku i muzyki dawnej zaskarbiło Jackowi Kowalskiemu spore grono zwolenników, ale też wielu antagonistów. Warto sprawdzić po której jesteś stronie.
Page 225 of 285
Klub Świętego Ludwika to zespół, który towarzyszy Jackowi Kowalskiemu w jego średniowiecznych poszukiwaniach. Wraz z inną grupą – Monogamista JK – penetruje z kolei zakątki poezji i muzyki z czasów sarmackich. Sam czasem też coś napisze, choć wykonuj głownie utwory tradycyjne, dawnych autorów, częstokroć we własnych przekładach.
„Rycerze Dobrej Opieki” to płyta na której znajdują się pieśni związane z krucjatami w Ziemi Świętej. Pieśni te pokazują lepiej niż jakiekolwiek kroniki mentalność ludzi średniowiecze, ich zalety i wady. Te pierwsze były opiewane przez dworskich poetów, te drugie opisywano równie chętnie, gdyż pieśń stanowiła często skuteczną broń polityczną.
Mocną stroną płyty są bardzo dobre aranżacje, brzmiące w sposób przekonujący i jednocześnie ciekawy. Nic to dziwnego, skoro Jackowi Kowalskiemu towarzyszą tu doborowi muzycy (m.in. Paweł Iwaszkiewicz znany z zespołu Open Folk).
Cathy Fraser i Pete Titchener to duet Kilmarnock pochodzący z Australii. Grają dość zywiołową muzykę ze Szkocji i Irlandii, we własnych aranżacjach.
„Kilmarnock” to drugi album duetu. Pierwszy, zatytułowany „Fiddling Around” ukazał się w 1993 roku.
Płytę rozpoczynają znanym „Jig of Slurs”, nie zwalniają później tempa prezentujac nam zgrabne wiązanki znanych i mniej znanych tańców celtyckich.
Mimo iż jest to muzyka głównie do tańca, to świetnie się jej słucha. Zwłaszcza kiedy muzycy dają tancerzom chwilkę wytchnienia, jak w „Mr A.S. Fraser” i „The Ross Memorial Hospital”.
Niesamowicie absorbuje nagłe przejście z tradycyjnej stylistyki do folk-rockowej. Ma to miejsce we wiązance „Hughie Travers/Jenny`s Chickens”. Ostre i zdecydowane brzmienie gitary basowej od razu przyciąga uwagę słuchacza.
Duet gra zarówno kompozycje tradycyjne, jak i własne utwory stylizowane na muzykę ludową. Wśród innych autorów, z dorobku których czerpali można wymienić J. Scotta Skinnera, David Pincocka i Phila Cunninghama.
Tradycyjne brzmienie Kilmarnocka polecam raczej folkowym purystom, gdyż dla wielbicieli bardziej współczesnych aranżacji może być to nieco niestrawne.
Francuska grupa Kaslane nagrała swój drugi album. Folk-rock z francuskimi i irlandzkimi korzeniami, to najwyraźniej muzyka, która najbardziej zespołowi pasuje.
Żywiołowa „La Polka Irlandaise” zwiastuje porcję solidnej zabawy. Zespół wprowadza dużo pozytywnych wibracji, nie przesadza z szaleńczymi galopadami perkusji, wręcz przeciwnie, gra ona z dużym czuciem.
Mimo zastrzeżeń grupy co do irlandzkich inspiracji, sporo tu też muzyki kontynentalnej i to z południa Europy. „Nigoono” to melodia, która mogłaby popłynąć ulicami Barcelony podczas corridy. Tytuł „Les Tarentelles” zdradza zaś włoskie pochodzenie.
„Les naufragés” to piosenka autorstwa członków zespołu. Wpisuje się dobrze w klimaty folkowych piosenek francuskich, w tym przypadku podrasowanych lekko rytmami ska. Do ludowych tańców w folk-rockowych aranżacjach powracamy w „Danse de l`ours”, jest to jednocześnie kolejne nawiązanie do muzyki z Zielonej Wyspy. Podobnie jest też w „Les Dindes” i „Glensides”.
Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że napisany przez G. Chebenata utwór już gdzieś słyszałem „Les écoliers”. Mimo lekkich skojarzeń z metallicowym „Nothing Else Matters” chodzi chyba o coś jeszcze…
W utworze „N`oublie pas” dowiadujemy się że Kaslane wykonuje też piosenki. Klimatem przypomina to nieco „Les naufragés” – nic dziwnego, w końcu to też kompozycja zaspołowa. Takie samo brzmienie ma trzeci z utworów grupy – „Eau de Vie”.
Są to fajne piosenki, ale cieszę się że płytę urozmaica sporo tradycyjnego materiału, gdyż cała płyta autorskich piosenek Kaslane mogłaby być nieco nurząca.
Nie mam oryginalnej okładki do tej płyty, ale mam nadzieję, że ta, którą udało mi się zrobić na podstawie strony Aleksandra będzie wystarczająca.
W ramach moich celtyckich poszukiwań na terenie Rosji natknąłem się na ciekawego wykonawcę folkowego, był to właściwie Aleksandr. Jak brzmi jego muzyka? Cóż, wyobraźcie sobie naszą grupę Stare Dobre Małżeństwo, a właściwie jej lidera, Krzysia Myszkowskiego (wokal, gitara, harmonijka ustna), śpiewającego swoje utwory, aczkolwiek o bardziej piwno-pubowej tematyce, przeplatane czasem czymś bardziej celtyckim w klimacie. Nie tak trudno ? To teraz spróbujcie to samo wyobrazić sobie po rosyjsku. Tak, taka muzyka istnieje.
Pierwsze co mi rzuciło się w oczy, to dwie piosenki „Carrickfergus” i „Dolgaya doroga v Dublin”. Pierwsza z nich to rosyjski przekład irlandzkiej piosenki folkowej, druga zaś to autorski utwór Aleksandra. Wesoła piosenka rosyjsko-irlandzka przywodzi na myśl skrzyżowanie Wysockiego z Tommy Sandsem. Rewelacyjny miks.
Dobrych utworów tu nie brakuje, choć przyznam, że mi osobiście podobają się te najbardziej żywiołowe. Otwierający płytę „Skaz” to jeden z nich, podobnie irlandzko-brzmiąca „Bochka Piva”. Dylanowski (oczywiście w stylistyce) utwór „Skhodi k Zubnomu Vrachu” byłby doskonały, gdyby nie to że każe chodzić do dentysty…. brrr…
Wśród spokojniejszych wymieniłbym „Viesna i Durak”, jako godne uwagi, oraz blues-folkowy utwór „Shlyapa”, nieco w klimacie starych nagrań Dicka Gaughana. „Klukvennoe Vino” to z kolei utwór dla miłośników domowego wina i krainy łagodności.
Płyta warta uwagi, mimo że nie przywołane tu piosenki jakoś nie przypadły mi do gustu. Jeśli wpadnie wam w łapki, to posłuchajcie.
Bardzo klimatyczna płyta sympatycznego duetu ze Szkocji. Dzięki zaproszonym gościom (m.in. Bonnie Rideout i Mark Hillmann) możemy posłuchać takich instrumentów, jak cymbały, gitara, skrzypce, akordeon, mandolina, dudy irlandzkie i irlandzki flet drewniany.
Jest tu muzyka irlandzka i szkocka, również trochę tematów pochodzenia amerykańskiego, a także sporo melodii pochodzenia francuskiego i flamandzkiego, które Paul przywiózł ze swoich rodzinnych stron.
Szybka wiązanka tańców z rewelacyjną grą na cymbałach zaczyna całą płytę. Później do głosu dochodzą flety w gaelickim „Moirin De Barra aire”.
Tańce dominują na tej płycie, jednak to nie irlandzkie i szkockie melodie najbardziej przykuwają uwagę. Naprawdę warto posłuchać tu melodii flamandzkich i francuskich, jako że spotykamy się z nimi znacznie rzadziej. „Style Musette”, „Belgian Jigs”, „Valse Petit Dujeuner” i pozostałe kontynentalne utwory przykuwają uwagę swoją odmiennością.
Warto też zwrócić uwagę na utwór nr. 7, podtytuł tej wiązanki brzmi „The Celts Goes South”. Zastosowano tam bardzo fajne smaczki aranżacyjne. Jig wzbogacony tu został o dyskretny podkład reggae, kilka elementów gitarowych ma przywodzić na myśl współczesne brzmienia muzyki afrykańskiej, zaś reel został zaaranżowany w stylu teksańskiego swingu.
Utwory od 12 do 19 to „Suita napoleońska”. W tradycji szkockiej i irlandzkiej sporo jest utworów o tej tematyce, jako że Szkoci i Irlandczycy w Napoleonie upatrywali nadzieję na swą niepodległość. Dlatego też nie powninien nikogo dziwić tytuł „Lamentation for the Fallen Heroes of Waterloo”.
Zarówno wieńcząca płytę suita, jak i reszta materiału to bardzo fajne instrumentalne granie. Tradycyjna muzyka w dobrym stylu.
Jak sam tytuł wskazuje to piąta płyta w dorobku czeskiej grupy Kantoři. Zespół ten zasłynął przede wszystkim irlandzkimi i szkockimi balladami i piosenkami śpiewanymi po czesku, oraz charakterystycznym, lekkim, chciałoby się rzec „pasterskim” brzmieniem.
Brzmienie pozostaje zdecydowanie bez zmian, jednak do repertuaru grupy dostało się znacznie więcej muzyki nie-celtyckiej. Sporo tu melodii z Francji i Flandrii, ale są też piosenki morawskie, jeden utwór węgierski i całe mnóstwo czeskich. Przyznam, że to bardzo dobrze, bo o ile melodie irlandzkie są u nas znane, a piosenki z Irlandii zaśpiewane po czesku stanowić mogą ciekawostkę, to mimo wszystko brakuje u nas wiedzy na temat tradycyjnej muzyki czeskiej.
Z kolei z zapożyczeń zwraca uwagę przede wszystkim „The Town I Loved So Well” („Město, které mám tolik rád”) Phila Coultera zaśpiewane po czesku, oraz na melodie flandryjskie, dość rzadko wykonywane w tej części Europy.
Dzięki bogatemu instrumentarium (m.in. skrzypce, fidula, akordeon diatoniczny, fletnia, klawesyn i inne) płyta brzmi ciekawie, to idealna muzyka na pogodny dzień.
Demo grupy La Joyeuse zaczyna się dla mnie od miłych wspomnień. Pierwszy utwór wiązanki „Swiss Marin`s” jest mi doskonale znany z czasów, kiedy sam grywałem muzykę irlandzką. Dlatego już na wstępie mają u mnie sporego plusa.
W dalszej części płyty mamy do czynienia z melodią z repertuaru zespołu Bottine Souriante, zatytułowaną tak jak nazwa tej grupy.
„La Bonze” prowadzą flety, zaś „Sautisse” akordeon. Sporo tu różnorodności, dzięki dość dużemu instrumentarium i fajnym pomysłom zespołu.
Na zakończenie dostajemy dość skoczny utwór „Karem”.
Tych kilka utworów zaostrza tylko apetyt. Instrumentalna muzyka La Joyeuse na pewno znajdzie wielu sympatyków.
Warto dodać, że zespół pochodzi z francuskojęzycznej części Szwajcarii. W repertuarze dominuje muzyka bretońska z irlandzkimi zapożyczeniami. Fajne akustyczne granie z gitarą basową. Ogólnie kapele sprawia miłe wrażenie – warto polecić.
Jan Ekedahl jest jednym ze szedzkich pionierów gitary folkowej. Jego pierwsze indpiracje brzmieniowe, to Donovan i Joni Mitchell, szybko jednak zaczął aranżować na gitarę szwedzkie utwory folkowe. Za sprawą zespołów takich jak Planxty, czy The Bothy Band zainteresował się też muzyką irlandzką, po którą czasem sięga.
Repertuar pochodzący z Gotlandii znalazł się w 1978 na jego pierwszej płycie. Od 1984 roku gra z zespołem Gunnifjauns Kapell, z którym nagrał siedem płyt. W międzyczasie ukazała się jego płyta „Gitarfamiljen” z 1985 roku.
Album „Dubbelgangarn” to przekrojowa płyta, zawierająca zarówno nagrania z roku 1985, jak i dwa utwory zagrane na płytach Gunnifjauns Kapell. Oprócz tego jest trochę nowego materiału. Muszę przyznać że nie słyszałem wspomnianych tu wcześniej płyt, „Dubbelgangarn” jest więc dla mnie właściwie osobnym albumem, na dodatek dość spójnym.
Technika Eledahla jest wspaniała, gra w różnych strojach i wyczarowuje z gitary piękne brzmienia. Czasem blues-folkowe w stylu Berta Jansha, innym zaś razem niemal klasyczne. Nic więc dziwnego, że wykonania tego gitarzysty usłyszeć można w audycjach specjalizujących się w muzyce powaznej.
Myślę że płyty tej powinni przede wszystkim słuchać gitarzyści folkowi, ale rzecz jasna dla innych słuchaczy też powinna ona być czymś ciekawym.
Jamestown Ferry to duet, tworzą go Doreen Menzel o Maik Wolter. Na płycie wspiera ich liczne grono przyjaciół. Zespół proponuje nam podbarwione bluesem i country folkowe piosenki z Europy i Stanów.
Nie zabrakło tu utworów Bona Dylana, Dolly Parton, Johna Vaughana, jak również tradycyjnej kompozycji „Rosewood Casket”.
Po brzmieniu Jamestown Ferry doskonale słychać że grają zarówno w irlandzkich pubach, jak i na imprezach country. Nie zdziwi chyba nikogo, że bardziej podoba mi sięta folkowa odsłona zespołu. Piosenki takie, jak „Fairfax County”, czy „Little Rock” naprawdę dobrze brzmią. Warto ich posłuchać w wersjach Jamestown Ferry.
Płyta nie jest jakimś super odkryciem, ale dość dobrze się jej słucha, a tytułowe „If I needed you” mogloby być nawet niezłym folkowym przebojem. Przyznać trzeba, że zespołowi brakuje trochę żywiołowości. Zatrzymali się gdzieś na etapie lat 80-tych w folku. Nie są to już tradycyjne, surowe aranżacje, ale daleko im zarówno do drapieżnych folkowych zespołów nurtu „new traditional”, jak i do amerykańskiego „alternative country”. A szkoda, bo potencjał jest, zabrakło chyba trochę odwagi.
