Page 259 of 285

Old Blind Dogs „New Tricks”

Zespół Old Blind Dogs należy do „nowej fali” szkockich zespołów folkowych, których muzyka jest kombinacją tradycyjnych elementów ze współczesnym podejściem do muzyki i dość niekonwencjonalnymi rozwiązaniami. Właściwie uznaje ich się często za zespół folkrockowy, przez wzgląd na specyficzną ekspresję towarzyszącą ich muzyce. Próżno tu jednak szukać typowej sekcji rytmicznej z jaką mamy do czynienia np. w The Pogues.
Ciekawego brzmienia pierwszej płycie OBD (podobnie jak kolejnym trzem) dodają instrumenty perkusyjne obsługiwane przez Davy’ego Cattanacha. Różne bębny i kongi wprowadzają słuchacza w specyficzny trans. Doskonałym przykładem jest utwór „Bedlam Boys”, znany jako „Mad Tom of Bedlam”, choćby z repertuaru Steeleye Span. Old Blind Dogs połączyli go z tematem „Rights of Men”, dzięki czemu utwór nabiera nowej wymowy, a jednocześnie robi się znacznie ciekawszy muzycznie.
Już na tym albumie daje się zaobserwować rozwój specyficznego stylu zespołu. Bez względu na to czy mamy do czynienia z kompozycjami nowymi, jak „Bennachie”, czy z pięciowiekowym „Treladle”, wciąż wyraznie słychać że to ten sam zespół i że muzyka jaką grają sprawia im wiele przyjemności. Na pewno warto zacząć znajomość z Old Blind Dogs wlaśnie od tego albumu.

Old Blind Dogs „Close To The Bone”

Recenzenci amerykańscy nazwali drugi album Old Blind Dogs połączeniam wspaniałych piosenek i smakowitych melodii instrumentalnych. W tej krótkiej recenzji trudno wyrazić złożoność muzyki granej przez zespół, lecz niewątpliwie mówi ona prawde o płycie.
Ciekawostką jest na pewno prezentowana przez zespół wersja utworu „Linden Rise”. Ten skoczny reel został napisany przez samego Jonny’ego Cunninghama, kiedy ten był członkiem kultowego Silly Wizard. Mamy tu również (podobnie jak na poprzedniej płycie „New Tricks”) muzyczną podróż przez wieki. A to za sprawą choćby „MacPherson’s Rant”, autorstwa Jamesa MacPhersona, powieszonego w Banff w roku 1700.
Na „Close to the Bone” znajdują się też ciekawe aranżacje dwóch piosenek znanych z często eksploatowanego zbioru „English and Scottish Popular Ballads” Francisa Jamesa Childa. Są to dość znane utwpry: „Cruel Sister” i „Twa Corbies”. Pierwszy to stara ballada o zamordowanej siostrze, która powraca pod postacią pięknej harfy, jej nową wersję zaprezentowała niedawno (na płycie „The Mask ant the Mirror”) Loreena McKennitt w utworze „The Bonny Swans”. Z kolei szkocką piosenkę o dwóch krukach znają choćby ci, którym dane było oglądać w Polsce koncerty Sands Family.
Na drugiej płycie Old Blind Dogs wykazują sporo konsekwencji. Choć instrumenty tworzą niekiedy niemal ścianę dźwięku (czyżby za sprawą mało selektywnego brzmienia ?), to słucha się płyty przyjemnie.

Taclem

Ogam „Il Regno della Sibilla”

Nazwa Ogam kojarzy mi się nieodparcie ze starym celtyckim światem. Wszak Ogam (z gaelickiego „ogham”) to nic innego jak celtycki alfabet runiczny. Okazuje się, że moje podejrzenia sprawdziły się również w stosunku do zespołu muzycznego noszącego tę nazwę. Mimo iż zespół pochodzi z Włoch, to właśnie z muzyką celtycką łączy go najwięcej. Jest tu oczywiście bardzo dużo własnych elementów, gdyż kompozycje na krążku to tematy autorskie.
Ogam to trio, które tworzą : Luciano Monceri (wokal, gitary, harfa, bodhran i kantele), Angelo Casagrande (wilonczela. gitara basowa, darabuka, cymbały, tambura i caxixi), oraz Maurizio Serafini (dudy irlandzkie i szkockie, tin i low whistle, didjeridoo, khaen, klarnet, kaval i fletnia). W nagraniach pomagało im grono przyjaciół, dzięki czemu słychać tu jeszcze inne, czasem egzotyczne instrumenty.
„Il Regno della Sibilla” to idealne wyobrażenie muzycznej podróż. Tematem przewodnim jest tu mistyczny świat Sibilli. Dźwięki płynące z głośników (przy pomocy opowieści przedstawionej we wkładce) przenoszą nas w świat rycerzy i zakonników. Obecne są tam elementy śródziemnomorskie, niekiedy wschodnie, choć poetyka całości nawiązuje do grania celtyckiego,
Mamy opowieści o niemieckim rycerzu, który niejedno miał na sumieniu i jego podróżach. Pojawiają się w nich spokojne wsie, gospody, lecz również nawiedzone jaskinie i samotnie eremitów. Zanim Rycerz pozna tajemnice świata Sibilli musi obmyć się w jeziorze o nazwie Pilatio, co daje mu niesamowitą moc.
Droga rycerza usłana jest niebezpieczeństwami. Kuszą go piękne kobiety, spotyka demoniczne postaci, aż wreszcie po stu trzydziesu dniach opuszcza tajemniczą krainę i trafia do rzeczywistego świata. Udaje się następnie do Rzymu, by uzyskać odpuszczenie win. Papież stwierdza że prędziej jego pastorał zakwitnie niż rycerz otrzyma absolutorium. Rycerz odchodzi z bólem w sercu i nikt go więcej nie spotyka. Po trzech dniach pastorał papieża wypuszcza pierwsze liście.
To piękna opowieść i taka jest też muzyka. To zdumiewające jak zgrabnie udało się zamknąć tych kompozycjach. Polecam zapoznanie się z tymi nagraniami.

Taclem

Nuthouse Flowers „Slainte”

Grupa Nuthouse Flowers przedstawia się jako „Pogues-cover band”, ale prawdy w tym stwierdzeniu niewiele. Na koncertach graja trochę kawałków formacji Shane’a MacGowana, ale płyty to w większości autorski materiał, choć stylistycznie nawiązujący do dokonań tej znanej londyńskiej grupy.
Tytuł płyty – „Slainte” – oznacza tyle co „na zdrowie”. No i muzyka wyjdzie nam pewnie na zdrowie, zwłaszcza na imprezach różnej maści.
Przyznam szczerze że muzyka ta jest znacznie bliżej The Pogues, niż grupa Dolomites, nad którą niedawno się zachwycełem. „Head Full Of Smoke” to typowy pubowy szlagier, zaś „Leeside Lines” to pogues-ballada w stylu „Pair of Brown Eyes” (podobnie jak „Eyes Sparkling Diamonds”). W tekstach również możemy znaleźć sporo nawiązań do liryków Shane’a („Sweet Brown Eyes And A Glass Of Ale”) i irlandzkich piosenek tradycyjnych („Whiskey Is My Sense Of Life”).
Nie zabrakło na płycie dwóch taradycyjnych piosenek – irlandzkich klasyków – mowa tu o „Whiskey in the Jar” i „Star of The County Down”. Przyznam że taki układ mi odpowiada, kiedy na 11 nowych piosenek przypadaja dwie które już znam.
Nie wiem czy utwory te były pisane z założeniem „teraz napiszemy coś w stylu „Sally MacLennane”, chłopaki”, jednak trzeba przyznać że część utworów w warstwie muzycznej przypomina konkretne kawałki, choć nawet jako fan The Pogues miałem czasem problem do czego je dopasować. Ale np. „More Than A Song Can Say” i „london Lullaby” pasuja mi bardzo do siebie.
Nie wspomniałem o tym że Nuthouse Flowers to kapela z Niemiec. Przypominają o tym sami w niemieckim wstępie do „Battle Of The Basses!?” – krótkiej impresji na gitarze basowej. Zaraz po niej następuje „Ship Of Fools”, piosenka która kojarzy mi się z okładką „Rum, Sodomy & the Lash”.
Niekiedy, jak w „Whiskey Is My Sense Of Life” do głosu dochodzi saksofon, w tym przypadku mamy też wstawkę ska-folkową.
„House On The Spanish Hill” nawiązuje muzycznie do klimatu znanego z utworu „Hell’s Ditch”, jednego z najciekawszych i najbardziej intrygujących utworów The Pogues. Inspiracja też nie jest dosłowna, ale jakieś takie nie-irlandzkie harmonie zwróciły moja uwagę i zmusiły do główkowania.
Nie muszę wspominać, że to płyta głównie dla fanów folkrocka. Ale może jej posłuchać chyba każdy.

Taclem

Nuthouse Flowers „Waiting”

Nuthouse Flowers to kapela która sama siebie okresla jako „cover band” grupy The Pogues. Mysle ze to troche krzywdzace okreslenie, poniewaz nie kazdy folkrockowy zespól zaraz musi grac pod Pogues. „Waiting” to sporo balaganiarskiego folkrocka, zahaczajacego o punkowe regiony. Plyta sklada sie z fragmentów róznych sesji, brzmienie nie jest idealne, ale na pewno warto posluchac.
Od Pogues odróznia ich przede wszystkim saksofon i wokal. To bardzo slychac juz w „Life Of A Youg Man”, a takze w tytulowym „Waiting”, któremu blizej do Oasis niz do Pogues.
„Whistle If You Must” móglby sie znalezc na plycie „Pogue Mahone”, faktycznie ma ten charakterystyczny dla póznego The Pogues „drive”.
Co jednak najwazniejsze – sa tu niemal same kompozycje autorskie. Jedyny cover to oczywiscie piosenka The Pogues – „Broad Majestic Shannon”, sprawnie wykonana, w sumie tak jak nalezaloby sie spodziewac.
Bardzo fajny utworek „Transylvania” kontrastuje z „Waiting” o którym juz wspominalem. Nuthouse sa autorami chyba najmocniejszej brzmieniowo wersji klasyka „Star of The County Down”. Takiej perkusji w tym utworze jeszcze nie slyszeliscie. Podobny klimat ma instrumentalny „Someone’s Missing”.
„At The End of the Road” to taka balladka w srednim tempie. Konczacy plyte „Well I’m Not Disappointed” z tego co slychac nagrano na koncercie. Podejrzewam ze to kawalek którym koncza zabawe. W koncu podtytul „2,3 Promile” zobowiazuje, mamy wiec szybki, wesoly utworek.
Jak wspomnialem na poczatku posluchac warto.

Taclem

Noel McLoughlin „20 Best of Scotland”

Mam awersję do wszelkiego typu wydawnictw typu „The Best of jakiś kraj”. Na dodatek wytwórnia ARC przyzwyczaiła mnie do tego że wydawane przez nich zespoły nie prezentują zazwyczaj nic ciekawego. Na szczęście tym razem jest nieco inaczej.
Po pierwsze Noel McLoughlin dał mi się już poznać jako niezgorszy wokalista i całkiem niezły instrumentalista. Sam fakt że gra tu na wszystkich instrumentach świadczy o jego wszechstronności. Nie jest to co prawda artysta z pierwszej ligi, ale da się go słuchać, gdyż jego aranżacje nie trącą myszką.
Po drugie nie jest to do końca „20 Best…”, ponieważ oprócz rzeczywistych evergreenów są tu mniej znane rzeczym jak choćby „Mount And Go”, czy „The Bonnie Lass o Fyrie”.
Po trzecie – i jest to spory atut – wydawnictwa Noela McLoughlina są od kilku lat dostępne na polskim rynku w reedycjach kasetowych. W sytauacji kiedy próżno w polskich sklepach szukać na półkach albumów Planxty, Silly Wizard, czy Battlefield Band (najlepiej jeszcze w wersjach kasetowych, czyli tańszych) kasety McLoughlina wypełniły tą lukę. Podejrzewam że dla wielu młodych miłośników muzyki celtyckiej stał się on obok naszych rodzimych Open Folk i Carrantuohill swoistym klasykiem.

Taclem

Ned Ludd „A Zero Ore”

Dla mnie to swoiste odkrycie. Dość lekka w brzmieniu muzyka folkrockowa o nieco celtyckim zabarwieniu. Powiecie że to już było ? Jasne, ale Ned Ludd pochodzą z Włoch i śpiewają w swoim ojczystym języku.
W muzyce pobrzmiewa trochę The Waterboys, nawet trochę The Pogues, lecz generalnie zespół gra swoje. To ich pierwsza płyta, wcześniej były tylko demówki i kasety.
Piosenki brzmią świeżo, po prostu rewelacyjnie, w większości to kompozycje zespołu. Wyjątek stanowią utwory „Joseph Lawther/Monique Van Der Geer” autorstwa Iana Lawthera, współpracującego z zespołem dudziarza, oraz „The Mist Covered Mountains”, tradycyjny motyw, który kończy tą płytę.
Dzięki tłumaczeniom na język Szekspira możemy doczytać o czym traktują teksty. Są typowe dla irlandzkich pubów opowieści o kobietach („Dannata Jeany” – super skrzypce!”, bardziej europejskie („Dimenticati del mendo”), czy wreszcie włoskie („Italia’91”) klimaty.
Na płycie pojawia się sporo gości, poza wspomnianym już dudziarzem mamy też chór, kontrabasistę, skrzypka i gitarzystę. Dodają blasku temu i tak już lśniącemu albumowi.
Niekiedy muzyczne podkłady kojarzą mi się z najspokojniejszymi utworami The Clash, tak jest np. w „Italia’91”, gdzie specyficznie brzmią bębny i bas. Innym razem, jak w następującej po niej miniaturze „Tiranaria”, mamy coś z muzyki klasycznej, a pierwszą, spokojniejszą częśc „Giullari” mógłby grać Jacek Kaczmarski. To z resztą jeden z najlepszych utworów, obok otwierającego płytę „Isole”.
Już po pierwszym przesłuchaniu utwory zapadły mi głęboko w pamięć, gdy wróciłem do płyty bez większego problemu rozpoznawałem kompozycje. To duży atut, świadczący o oryginalności tego co przedstawia zespół.
To nie tylko ciekawostka, aa po prostu bardzo fajna płyta.

Taclem

Mortimer McGrave & The Barelliers „Celtamente”

Coś mi sie wydaje, że pod tak dumnie brzmiącymi imionami jak Mortimer McGrave, Andrew O’Moran, czy Angus Big House kryją się jacyś wesołkowaci Włosi. Mówią po włosku, nagrywają dla włoskiej wytwórni, tamteż grają sporo koncertów. Oprócz tego tria w zespole gra jeszcze niejaki Winzh Mary Marynzh Kware Kwarinzh. Fajnie, prawda ?
Muzyka grupy, to dość ciekawy celtycki rock, jednak bez rewelacji. Płyta to koncertówka, nie ma więc jakichś niespotykanych brzmień. Są za to dość ciekawe aranże, pare fajnych pomysłów, jak choćby zaśpiewy w „Eja, Eja, Eja”.
Obok tradycyjnych tematów granych na dudach – tu w folk-rockowej aranżacji – mamy dwie piosenki. Są to „Whisky in the Jar” i „Wild Rover”. Trudno chyba o częściej grane utwory. Jednak grupa wychodzi z tej konfrontacji obronną ręką. „Whiskey…” podlano sosem country-rockowym, co może nie jest zbyt fajne, ale bardziej oryginalne niż kolejne powtarzanie po Thin Lizzy. „Wild Rover” z kolei podano jako roznujaną balladkę. W sumie brzmi ona jak Dubliners skrzyżowane z Waterboys, czyli nie najgorzej. Niestety po niej chłopaki nagrali kilkuminutową gadkę po włosku, z której nie rozumiem ani słowa, więc jest nieco dziwnie.
Najciekawszym utworem na płycie jest rock’n’rollowa wersja „Scotland The Brave”. Myślę że lepiej by było, gdyby utworów było trochę więcej, a zaaranżowanoby je na nieco krótsze. Długie kompozycje w wersjach koncertowych nie sprawdzają się najlepiej.

Taclem

More Maids „Live”

Koncertowa płyta niemieckiej grupy More Maids to porcja naprawdę dobrej muzyki. Znajdziemy tu nawiązania do stylów takich grup jak Cherish The Ladies, czy The Bothy Band. Nalezy pamiętać, że More Maids to kobiece trio, które powstało właśnie jako grupa, która miała supportować niemiecką trasę Cherish The Ladies. Paniom (z trzech róznych zespołów) tak spodobało się wspólne granie, że postanowiły kontynuować granie, tworząc w ten sposób coś na kształt folkowej suprtgrupy.
Możliwości wokalne i instrumentalne tych trzech pań są zdumiewające. Mają też spory potencjał twórczy, o czym świadczyć moze choćby rewelacyjna wersja „Red is the Rose” – z nową muzyką autorstwa Gudrun Walther. Napisala ona też kilka tańców, które świetnie współpracują z tradycyjnymi i współczesnymi melodiami wplatanymi w muzyczne wiązanki.
Na swojej płycie koncertowej grupa prezentuje dość przekrojowy materiał, w któym przeplatają się tradycyjne pieśni i tańce ze współczesnymi kompozycjami uznanych autorów.
Z części tradycyjnej najbardziej zapadają w pamięć dwie piosenki – „The Cruel Sister” i „Susanna Martin”. Zwłaszcza ten drugi utwór sprawił mi wiele radości, gdyż szukałem go, ale znałem tytułu. Odnalazł się dopiero tutaj. Nie jest to utwór w dosłownym sensie tradycyjny (w sensie anonimowości autora), ale opiera się na transkrypcji tekstu z 1692 roku.
Wśród wspołczesnych piosenek warto zwrócić uwagę na nową wersję utworu „Ready for the Storm” Dougie’go MacLeana. Swietne wokalizy, nieco inne niż choćby w wersji śpiewanej przez grupę Deanta. Poza tym to po prostu piękna piosenka.
More Maids to jeszcze jedna grupa, która udowadnia nam jak mało wiemy o muzyce folkowej granej za naszą zachodnią miedzą. A dzieje się tam dużo, i sporo z tego co się tam dzieje jest warte uwagi. Tak jak More Maids.

Taclem

More Maids „Mary is busy…”

More Maids można bez wątpienia nazwać supergupą. Jest to folkowa kapela, skłądająca się z samych tylko niewiast. Założyły ją trzy członkinie innych niemieckich zespołów folkowych, niemalże z potrzeby chwili. Grupa powstała na Harlekinade Festival w 1994 roku, kiedy to zagrała jako support dla irlandzkiego The Poozies.
Zespół tworzą: Marion Fluck (wokal, flety, gitara, występująca także w zespole Passepartout), Barbara Steinort (wokal, bouzouki, gra w grupie DeReelium) i Gudrun Walther (wokal, skrzypce, akordeon, gra w Passepartout, oraz w niemiecko-belgijskim projekcie Gout d’hier).
Muzycznie zespół można umiejscowić w okolicach The Bothy Band, a nawet Planxty. Świadczy to dobrze o możliwościach zarówno wokalnych, jak i instrumantalnych członkiń zespołu.
More Maids grają, śpiewają, a niekiedy też piszą własne utwory. Atut tej ostatniej pozycji wciąż nie dociera do większości folkowych twórców w naszym kraju. Nie muszę chyba wspominać że autorskie utwory More Maids, to te najlepsze na płycie, zagrane z największym uczuciem i feelingiem.

Taclem

Page 259 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén