Page 231 of 285

Blame Sally „Live No. 1”

Podstawowy atut koncertowej płyty Amerykanek z Blame Sally, to piękne wokale i świetne piosenki.
Wśród wokali prym wiedzie najbardziej doświadczona ze śpiewaczek (trzy solowe albumy na koncie) – Monica Pasqual. Wiernie sekundują jej Jori Jones, Renee Hartcourt i Pam Delgado.
Piosenki sa naprawdę świetne, i to zarówno te napisane przez Monicę, jak i te które napisały pozostałe członkinie zespołu.
Gitara akustyczna, fortepian, gitara basowa i instrumenty perkusyjne, to dość proste instrumentarium, jednak Blame Sally z jego pomocą zgrabnie balansują na granicy folku, poezji śpiewanej i rocka.
Trudno szukać tu etnicznych naleciałości, muzyka zwraca się raczej w kierunku autorskiego folk-rocka, takich tuzów, jak Richard Thompson, Nick Drake, czy Edie Brickell.
Poza folkiem mamy tu też odrobinę swingującego knajpianego bluesa (w „Beat Nouveau”). Jest też odrobinka be-bopu (” Grape”). Ale wszystko brzmi tu bardzo spójnie i cały czas nie tracimy wrazenia że słuchamy jednego zespołu.
Czasem balladowy klimat kojarzyć może się z „morderczą” płyta Nicka Cave`a, ale generalnie nieco więcej tu jasnych barw.

Taclem

Blackriders „Pubsongs”

Gustowna czarna okladeczka i srebrne literki. Bardzo schludnie to wygląda. Obok mamy napisik „Irish & American Live Music”. Czyli niby wszystko jasne.

Tymczasem tak nie jest. Po pierwsze Blackriders to kapela z Budapesztu. Niezorientowanym w geografii Europy podpowiem, że to na Węgrzech. Po drugie zestaw `pubsongów” też nie do końca typowy, zwłaszcza jeśli idzie o tą część amerykańską. Ale po kolei.

Zaczynają od The Pogues i „Repeal of the Licensing Laws” instrumentalnego utworu napisanego przez Spidera Stacy. Zaraz po nim mamy „House of the Rising Sun” z elementami bluegrass. Troszkę dziwnie brzmi angielski wokalisty (jest nim Kovács József László). Piosenkę tą wzbogaca rasowa rockowa solówka na elektrycznej gitarze. Teraz już rozumiem dlaczego muzycy wyglądają na fotografiach jak Motorhead.

„Beggermann Song” to jeden z pubowych standardów z Zielonej Wyspy, jednak nieco rzadziej wykonywany niż choćby „Whiskey in the Jar”, który też się na tej płycie pojawia. Pomiędzy nimi mamy wypromowany przez Johnny`ego Casha utwór „Ring of Fire”. Ostatni ze wspomnianych brzmi bardzo ciekawie dzieki folkowemu akordeonikowi.

Kolejna wycieczka do stanów to „City of New Orleans”. Blackriders zachowali tu miejsko-folkowe brzmienie, tym razem z bardzo fajną mandolinką. Po chwili wracamy do irlandzkiego pubu na „Dirty Old Town”. Ta pieśń Ewana McColla (spopularyzowana przez The Pogues i w takiej wersji tu przywołana) doczekała się już pewnie kilku setek wykonań, ale wciąż jest świetnym utworem jeśli idzie o rozśpiewaną knajpę.

Tradycyjny „Willow Garden” to znów klimaty bluegrass, znów z delikatnymi akcentami rockowymi. Z kolei „Step it Out Mary” to piosenka z górzystej Szkocji. Mimo że nie irlandzka, to pasuje do prezentowanego tu repertuaru.

Napisane przez Williego Nelsona „On the Road Again” to jeden z gorzej zagranych utworów na płycie. Zabrakło chyba troszkę inwencji. Za to w „Dublin Jack” zbliżyli się trochę do nieśmiertelnych The Dubliners.

„Rocky Top” to z kolei piosenka ktora kojarzy mi się z jedną z polskich kapel country. Było to bodajże Western Standard. W sumie podobna countr-rockowa wersja, bardzo fajna. Świetny klimat ma też „Madam I`m a Darling”, jedna z rzedziej granych irlandzkich piosenek.

Południowe klimaty w „Louisiana Saturday Night” muszą się świetnie spisywać w pubach, to świetna piosenka do tańca. Podobnie z resztą jak pubowy evergreen „Spanish Lady”

Płytę zamyka piosenka grupy The Rolling Stones „Honky Tonk Woman”. W sumie bardzo amerykańska w wymowie, ale z drugiej strony znana jest fajna folkowa wersja The Pogues.

Na zakończenie pozostaje mi pewna niewiadoma. Na płycie gościnnie zagrał na gitarze Ferenc Szabo. Czyżby autor melodii słynnych u nas „Czerwonych korali” ?

Blackriders doskonale żąglują swoim repertuarem. Z jednej strony brzmią jak kapele irlandzkie, z drugiej nie powstydziły by się takiego granie zespoły muzyki country. No a przede wszystkim cały czas słychać że mamy do czynienia z jedną i tą samą kapelą. Kiedyś nasza telewizja puszczała program „Od Dublina do Neshville”. Prowadzący (Jarek Ziętek i Jacek Jakubowski) nie wiedzieli pewnie że idealnie opisują brzmienie grupy z Węgier.

Taclem

Beyond The Fields „Home”

Pierwszy z dwóch singli Beyond The Fields jakie dostałem nosi tytuł „Home”. Ta szwajcarska kapela specjalizuje się w autorskiej folk-rockowej muzyce celtyckiej. Mimo że wszystkie kompozycje są autorstwa lidera grupy – Andre Bolliera, to słychać w nich wyraźnie folkowe nawiązania.
Piosenka „Home” to granie zbliżone nieco do stylistyki The Levellers. Mamy tu dość ciężko brzmiący bas i mandolinę wygrywającą w tle skoczną melodyjkę. Wokal Bolliera też kojarzyć się może właśnie z taką folk-rockową stylistyką.
Piosenką „Nothin` to Say” grupa udowadnia, że gdyby tylko chcieli mogliby też zaistnieć na listach przebojów.
Ballada „Any Time” wprowadza trochę niepokojący nastrój. Wciaż blisko stad do punk-folkowców z Brighton, ale też np. do niemieckiego Across The Border.
Jak już wspomniałem trochę tu The Levellers, a nawet trochę The Waterboys, ale nie zabrakło miejsca dla Beyond The Fields, a to chyba najważniejsze.

Rafał Chojnacki

Beyond The Fields „The Artist`s Song/This Morning Up In Heaven”

Wraz z singlem „Home” z 1999 roku przyszły do mnie najnowsze nagrania szwajcarskiej kapeli Beyond The Fields. Warto zauważyć że kapela ma nowego skrzypka, który nie grał na poprzednim krążku.
W balladzie „The Artist`s Song” jednak wciąż słychać przede wszystkim fajną mandolinkę. Utwór kojarzyć się może z pewnym znanym przebojem Boba Dylana. Jednak spojrzenie jest na tyle odległe że nie ma raczej mowy o naśladownictwie.
Nagranym na żywo utworem „This Morning Up In Heaven” grupa plasuje się gdzieś pomiędzy The Levellers a The Pogues. Nie ulega wątpliwości że to klasyczny punk-folk.
Po tych dwoch singlach kapeli miałbym ochotę na album i to nagrany w aktualnym składzie. Trzymam kciuki.

Rafał Chojnacki

Beer Mats „Seven Sober Nights”

Okazuje się że są zespoły, które na początku XXI wieku dalej podążają scieżką wytartą przed laty przez kapele takie jak The Dubliners, czy The Clancy Brothers. Grupa The Beer Mats poza występami w pubach gra też na licznych festiwalach muzyki irlandzkiej.

Płytę wypełniają tradycyjne irlandzkie ballady, w większości dobrze znane, nawet jeśli są to współczesne kompozycje. Zastanawiam się tylko do kogo kieruje się takie pozycje ? Pewnie nikt mi na to pytanie nie odpowie…

Dodam tylko że jak na ten gatunek – typowo pubowe granie do piwa – całość jest dość sprawnie wykonana, właściwie nie ma sie do czego przyczepić. A że nie porywa to już inna sprawa.

Rafał Chojnacki

Bachué „A Certain Smile”

Grupa Bachué to duet w którego skład wchodzi dwoje utalentowanych muzyków – Corrina Hewat i David Milligan. To co można znaleźć na ich płycie najłatwiej przedstawić jako połączenie tradycyjnej muzyki celtyckiej i jazzu. Jazzowa jest tu przede wszystkim koncepcja wykonawcza, swoisty improwizacyjny feeling charakterystyczny właśnie dla tej muyki. Folkowe jest niekiedy instrumentarium no i same utwory.

Pianino grające tradycyjnego hornpipe`a wspierane brzmiąca w tle harfą basem i delikatną perkusją też daje ciekawe efekty.

Na płycie przeważają jazzowe aranżacje irlandzkich melodii i piosenek. Płyta ta należy do gatunku skutecznie łączącego gatunki, w taki sposób, że powinna się ona spodobać zarówno miłośnikom jazzu, jak i muzyki folkowej.

Harfistka Corrina Hewat okazuje się też być uzdolnioną wokalistką, co pokazuje już w lekko funky-jazzowej piosence „My Johnny was a Shoemaker”. Świetna jest też piosenka z repertuaru Rickie Lee Jonesa – „Ballad of the Sad Young Men”. Mimo że jest to współczesna piosenka folkowa, to aranżacja Bachué sprowadziłą do zadymionego lokalu wypełnionego dźwiękami fortepianu i głosem wokalistki. Wszystkie piosenki przebuja jednak wykonanie „If I Were a Blackbird”. Naprawdę wciągająca wersja.

Wśród autorskich kompozycji duetu wyróżnia się piękna melodia „Marsaili Stewart Skinner” ze sporym wyczuciem zagrana na harfie przez Corrine.

Mimo że nie brakuje nieco szybszych utworów, to płyta przede wszystkim wabi spokojem i delikatnością. Doskonała dla kogoś kto szuka odrobiny wyciszenia.

Rafał Chojnacki

Barleyjuice „The Barleyjuice”

Piosenki irlandzkie i szkockie w swej pubowej wersji. Amerykanie z Barleyjuice wpisują się doskonale w nurt współczesnej, lekko folk-rockowej muzyki irlandzkiej. Ciekawostką jest tu harmonijka ustna, rzadko spotykana w takim graniu, choć nie tak dawno opisywałem tu podobnie brzmiącą kapelę o nazwie Craic Wisely, różnica jest taka, że Barleyjuice wyraźnie słuchają więcej The Pogues.
Mimo że większość utworów to dość znane irlandzkie i szkockie standardy, które słyszałem już setki razy (jak „Wild Rover”, czy „Rosin The Bow”), to w wykonaniu Amerykanów czuć ożywczy powiew świeżości.
Chylę przed grupą Barleyjuice czoło, jeśli chodzi o wyszukiwanie ciekawych patentów aranżacyjnych. Delikatne bluesowe wstawki w „Marymack” to doskonały pomysł.
W piosence „Mush Mush” zespół rozsiada się wygodnie na trawniczku pomiędzy domami zamieszkanymi przez The Dubliners i The Pogues. Nie pierwszy to taki mariaż, ale i tak bardzo fajny. Z resztą The Dubliners i The Clancys to klasyka pubowego grania, której echa słychać tu w każdym niemal utworze.
Frontmanem zespołu jest Kyf Brewer, obdarzony ciekawym głosem i sporymi umiejętnościami instrumentalnymi. Z tego co udało mi się ustalić nagrał on niedawno nową płytę solową. Również Barleyjuice chwalą się nowym albumem. Na pewno więc niedługo spotkamy się z tym zespołem.

Rafał Chojnacki

Barleyjuice „Another Round”

Pubowych przyśpiewek w folk-rockowym klimacie część druga. Innym słowem: Barleyjuice – runda druga.
Już na początku mamy hołd złożony The Dubliners – piosenkę „Monto”. Dalej jest wiązanka tańców, zaczynająca się od słynnego „Jig of Slurs”. Warto w tym momencie wspomnieć o Julie Baker, wspierającej w wielu utworach zespół Barleyjuice, zarówno grą na skrzypcach, jak i chórkami. Z resztą przeróżnych gości na płycie jest dość dużo.
Kolejny standard, to „I`ll Tell Me Ma”, wersja grupy Barleyjuice ożywiłaby pewnie każdy pub. Ich muzyka tętni życiem.
Piosenka Keitha Swansona (mandolina, bouzouki, bas elektryczny) zatytulowana „Nancy Drinks Tequila” jest współczesnym `drinking songiem`. Zawiera w sobie delikatny cytat z „Tequili” grupy The Champs.
Ziemniaczana piosenka „Potatoes” to kawałek w stylu The Pogues. Oczywiście nie mogło w niej zabraknąć whiskey. „Another Round” to płyta na której grupa znacznie bardziej zbliżyła się do formacji Shane`a MacGowana. Udowadniją to choćby kolejną piosenką – balladą „Dear Richard`s Wake”.
W „What`s Up Yours ?” zespół wykorzystał kilka melodii, zaś do piosenki użył przede wszystkim znanej „Follow Me Up To Carlow”. Irlandzki evergreen „Whiskey in The Jar” w wersji grupy Barleyjuice zaczyna brzmieć niemal jak piosenka z westernu z Johnem Waynem.
Czym jest „Scottish Samba”? Chyba nie trudno się domyślić.
Piosenki i melodie taneczne wychodzą grupie znacznie lepiej niż na poprzedniej płycie. We wiązance „Stack of Barley/Roxborough Castle” zrezygnowali z folk-rockowej stylistyki na rzecz akustycznego grania.
„Moonshiner” to ta sama historia, co „Monto” – hołd dla nieśmiertelnych The Dubliners.
Zakończenie płyty to autorsku utwór Kyfa Brewera „Whiskey To The Sea”. Pubowa ballada, znów w stylu The Pogues. Po tej czternastej rundzie/kolejce (co kto woli) możemy spokojnie udać się do domu.

Rafał Chojnacki

Baraban „Terre di Passo”

Muzyka włoska rzadko gości na rodzimych scenach folkowych. A już muzyka z Północnych Włoch jest chyba bardzo mało znana.

Grupa Baraban jest jedną z najlepszych kapel folkowych na północy Włoch i na płycie „Terre di Passo” prezentuje nam opowieść o Zachodniej Ligurii, krainie położonej pomiędzy Francją a Włochami. Zgodnie z tym co pisze we wkładce płyty ziemia ta jest uboga finansowo, ale ma bogatą kulturę.

Piosenki opowiadają o tym co życie oferuje mieszkańcom tej krainy od wieków. O przemytnikach, nielegalnych emigrantach, sprzedajnych kobietach, o prześladowaniu Żydów.

Przeciwwagą dla tej kryminalnej strony utworów z „Terre di Passo” może być utwór „Italia”, który powstał do wiersza Franco Loi, jednego z bardziej znanych włoskich poetów.

Najciekawszym utworem jest niewątpliwie „Notte mediterranea”, gdzie ścierają się wpływy różnych kultur Morza Śródziemnego. Składają się na nią dwie ballady – północno-afrykańska i włoska. Gościnnie śpiewa tam Mouna Amari, wokalistka z Tunezji.

Włoska scena to wciąż dla nas terra incognita, ale im bardziej ją poznaję, tym więcej spodziewam się na niej odkryć.

Rafał Chojnacki

Ballycotton „Mondland”

Przyznam że bardzo się ucieszyłem, kiedy niezapowiedzianie przyszła do mnie nowa płyta austriackiej grupy Ballycotton. Zespół ten poprzednimi płytami zdobył sobie moje zaufanie i chciałem jak najszybciej zapoznać się z najnowszymi dokonaniami grupy.

Ballycotton to zespół który zaczynal od muzyki celtyckiej, stopniowo odchodząc we własne kompozycje, które zdefiniowali jako `modern folk`. Można powiedzieć że jest to nazwa dość adekwatna, bliżej im bowiem do folk-rocka, niż do jakiejkolwiek innej muzyki.

Pierwiastek celtycki gdzieś tam w tle cały czas jest obecny, jadnak zespół od początku daje nam znać, że to tylko baza. Najważniejsze jest co mają do powiedzenia sami muzykanci. Przede wszystkim dają nam oni do zrozumienia że nie są im obce również inne ragiony związane z muzyką świata. Znajedziemy tu elementy kojarzące się ze światem arabskim, zagrywki typowo klezmerskie, czy choćby skandynawskie.

Bardzo dobre wrazenie robi skrzypcowy duet (Jock i Christina), ich skrzypce zdają się niekiedy rozmawiać, a nawet sprzeczać. Ciekawie jest też od strony wokalnej. Pojawiające się w kilku utworach wokalizy nie nawiązują do żadnego znanego mi języka. Austriacki Ballycotton nie posunął się tak daleko, jak Lisa Gerrard (wokalistka Dead Can Dance), by wymyśleć własny język, ale myślę że i tak udało im się pokonać pewne granice. Przede wszystkim nie używają swego rodzimego języka, ale odżegnują się też od angielskiego.

Okazuje się więc że również w folku możliwy jest kosmopolityzm.

Płyta „Mondland” została Płytą Miesiąca vortalu Folkowa.art.pl w grudniu 2003 roku.

Rafał Chojnacki

Page 231 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén