Page 282 of 285

Beggars Row „Almost Sober Live”

Album nagrany prawie na żywo. Cóż to znaczy ? Ano muzycy postanowili odegrać w studiu koncertowego seta i zarejestrować w ten sposób płytę, której można posłuchać w domu po koncercie i znajdzie się na niej mniej więcej te same utwory (oczywiście na koncercie grają więcej, ale te na pewno) i te same aranże.
Pierwsze ci rzuciło mi się w uszy po przesłuchaniu płyty, to pewne podobieństwo do The McCalmans, których osobiście uważam za szkockich Dublinersów. Nie chodzi tu o styl, a o pewną tradycyjność. Beggars Row śpiewają w miarę zrozumiale, choć wkrada się niekiedy scottish-english. Wówczas możemy tylko słuchać melodyjności języka, bo nijak nie domyślimy się o co chodzi.
Już pierwszy utwór – „The Gallowa` Hills” – zdradza fascynacje szkockimi klasykami (mowa tu o wspomnianych wyżej The McCalmans), zwłaszcza, że wokal Neila Nicholsona przypomina tu nieco Iana McCalmana. Tradycyjny „Irish Rover” skojarzy się zapewne wszystkim z aranżacją połączonych sił The Pogues i The Dubliners. Nie ma tu co prawda sekcji rockowej, są za to instrumenciki perkusyjne, harmonia i ciekawy `fiddling`.
Z autorskimi kompozycjami zespołu spotykamy się przy okazji utworu „Ciara`s Song”, który dzięki klawiszowemu tłu może przywodzić na myśl niektóre kompozycje Battlefield Band – kolejnego szkockiego klasyka. Dalszy ciąd tego seta to już tradycyjne kompozycje – „Maggie`s Pancake” i „Drowsie Maggie”. Wreszcie słyszymy dość wyraźnie kongi i tradycyjną perkusję na których grają Colin Finn i Harry Morris. Dowiadujemy się też dlaczego skrzypka – Angusa Spankie – posądza się akrobacje.
Tytuł „Dirty Old Town” nawet niezbyt obeznanym z folkową sceną może conieco mówić. Powiem tylko że dziesiątki zespołów sięgały już po ten kawałek Ewana McColla. Tym razem troche bluesowo (gitara basowa) i nawet bluegrassowo (instrumenty perkusyjne i banjo). I tu nowość – nieśmiertelny szkocki akcent.
I w końcu to co Szkoci lubią najbardziej. Wstęp do żywiołowego „Killiecrankie” zagrany na dudach. Milusio. Podobnie jak „The Gallowa` Hills” na milę czuć tu inspirację The McCalmans. „Scotland The Brave” bez dud nie byłoby tym samym, i dalej jak w typowym pipe-bandowym secie „Highland Laddie”, a na zakończenie „The Barrne Rock of Aden”. Tak oto Beggars Row zamykają usta wszystkim, którzy mogliby ich posądzić o zbyt „irlandzkie” brzmienie.
Jakiż typowo folkowy iroszkocki koncert miałby się obyć bez evergreena „Whiskey in the Jar” ? Tym razem wersja „około Thin Lizzy”, ale znacznie bardziej tradycyjna i z drobnymi zmianami tekstu: tu w jednym miejscu o piciu guinnessa i wódki (zapewne rezultat 3-tygodniowego tournee po Rosji).
Najpopularniejszy irlandzki reel „Mason`s Apron” znów mógłby zostać tak zagrany przez Battlefield Band. Ale czuć tu też trochę wpływ The Chieftains. Oczywiście gdy mowa o wpływach, to tylko moje subiektywne porównania, bo Beggars Row grają generalnie po swojemu. O szacunku dla tradycji może świadczyć wykonanie „Ye Jacobites By Name” – z namaszczeniem i patosem, ale żywiołowo.
Kolejny instrumentalny set, to wiązanka melodii na dudach. Do Irlandii wracamy za sprawą piosenki „I`ll Tell Me Ma”. Jeśli dalej brnąć w porównania, to kłania się wersja The Chieftains z Van Morrisonem. Beggars Row nie zapomnieli dodać czegoś od siebie, tym razem jest to dodatkowa zwrotka w środku.
W kolejnej piosence Szkoci sięgają po utwór Erica Bogle`a. Nie jest to najbardziej znany – „The Band Played Waltzing Matilda”, a mniej ograny, a równie sympatyczny „Willie McBride”. Urocza ballada w wersji Beggars Row brzmi jak ich własny kawałek.
Zakończenie tej dość długiej płyty ( min.) to kolejny standard – „Loch Lomond”. Podniosłe, patetyczne klawiszowe intro rodem z nagrań Runrig. A dalej… aranżacja bazująca właśnie na Runrig (z zaśpiewem „Ho! Ho Ma Lennan”)! Trafiłem w dziesiątkę.
Beggars Row oferują nam mieszankę standardów i mniej znanych utworów. Ale czegóż innego się spodziewać po zapisie koncertowego seta ? Mnie ta płyta zachęciła – chętnie zobaczyłbym ich na żywo… może się uda.

Rafał Chojnacki

Bardic „Greenish”

Debiutancki krążek niemieckiego duetu folkowego Bardic zaczyna się od żywiołowej piosenki „The Little Farewell Song”. Jakby na przekór witają się z słuchaczami piosenka pożegnalna, ostra i gniewna. Świetnie wychodzi to ostry wokal Eddie`go. To właśnie wokal dominuje na tej płycie. Nie wiem czy jest to kwestia realizacji, czy rzeczywiście jest najważniejszym instrumentem. Miałoby to swoje uzasadnienie, gdyż Bardic to głownie piosenki (choć cztery instrumentalne tańca tez wyszły im dobrze).
Nawet w delikatnym i spokojnym (i tak właśnie zagranym) „Sally Gardens” wokal Eddieg`o nie pozbywa się swoistej chropowatości, mimo łagodnych tonów, które w nim pobrzmiewają. Po tradycyjnym tanecznym secie („The Wind That Shakes The Barley/Drowsy Maggie”) otrzymujemy jakobicka piosenkę „Wha Wadna Fecht For Charlie”. Bardzo fajny klimat, tylko bodhran, whistles i głos.
„Do-Li-A” to pieśń która dobrze pamiętam z koncertowej wersji The Whisky Priests. Tu również mamy żywiołową wersję, choć może nieco mniej drapieżna.
W balladowym „The Beatin` Drum” pobrzmiewa nieco kanadyjskie brzmienie, charakterystyczne choćby dla Great Big Sea. O`Carolanowski „Eleanor Plunkett” daje wreszcie pole do popisu flecistce i skrzypaczce. Sarah-Jane do tej pory pobrzmiewała tylko w chórkach, a partie skrzypiec i fletów jak już napisałem schowane są nieco za wokalami.
Znany również u nas (choćby z opracowania Krewnych i Znajomych Królika) „Glory O` To Our Bold Fenian Men” brzmi tu nieco inaczej niż w oryginale. Zespól poeksperymentował troszeczkę z tempem utworu, co dało ciekawy efekt. Po utworze spokojnym przyszedł czas na szybki „The Recruting Sergeant” w klimacie zbliżonym nieco to wersji The Pogues.
„The Praties” to utwór z czasów Wielkiego Głodu w Irlandii, spokojny fragment rozpędza się w gniewna i skoczna wersje z partiami low whistle stylizowanymi na flet poprzeczny.
Mimo iż nie ma przy utworach adnotacji autorskich, to podejrzewam ze najciekawsza i na pewno najoryginalniejsza na tej płycie piosenka „Granny”, to autorski utwór Eddie`go.
Swego rodzaju ozdoba płyty jest tez „Saltorello” w wersji znanej choćby z opracowania Dead Can Dance.
Ciekawy debiut, zapowiedz jeszcze ciekawszych rzeczy na przyszłość. Aha! płyty słuchać do końca! Jest tam ukryty jeszcze jeden utworek.

Rafał Chojnacki

Bandalpina „Son Qui Sotto Ai Tuoi Balconi”

Bandalpina to spora kapela. Gra w niej conajmniej kilkanaście osób. Pochodzą one z Włoch i ze Szwajcarii.
Muzyka na „Son Qui Sotto Ai Tuoi Balconi” też jest bardzo „międzynarodowa”. Mamy tu rodzime tematy włoskie, melodie ze Szkocji czy z Lombardii.
Dominują tematy kompozytorów włoskich. Przewijają się tu mazurki, polki i walce.
Brzmienie Bandalpiny jest dość niecodzienne, niekiedy brzmią jak niewielka orkiestra. Nie tracą jednak swojego wybitnie folkowego charakteru.
Niekiedy muzyka brzmi niemal folk-rockowo („Polca Bergamasca”), za chwilę zaś mamy kolejną polkę graną niemal tak jak na tradycyjnym wiejskim weselu („So Me So Te So L`asen”). W większości utworów gra tylko część zespołu, zabawa zaczyna się jak naraz zagrają wszyscy.

Rafał Chojnacki

Ballycotton „Fairytale”

Po Ballycotton spodziewałem się celtyckiego folka lub folkrocka. Wskazywał na to design strony internetowej, również płyta wyglądała jakoś tak celtycko. Na dodatek płyta przyszła z Austrii, więc mogło być różnie. Na szczęście nie zauważyłem w tytułach ani „Wild Rover” ani „Star of The County Down”. Wykluczało to pubowego folka, którego mam ostatnio dosyć. Na 10 kompozycji tylko cztery są tradycyjne i nawet w tych członkowie zespołu coś grzebali. Pozostałe utwory to świeże spojrzenie na.. no właśnie na co ? Muzyki celtyckiej tu jak na lekarstwo. Są klimaty folkowe z różnych regionów, choć inspiracje nie zawsze pozostają czytelne. Niekiedy odnosi się wrażenie że kompozycje mają klasyczną niemal orkiestrową budowę. Tak jest choćby z transowym wschodnio-brzmiącym „Her Nasty Daughter”.
Najlepszy celtycki fragment to otwierający płytę utwór „The Irish Opera”, zaraz za nim żywiołowy utwór „Michael Gorman`s”. Niesamowitą siłę dają tej muzyce skrzypce Matthiasa Jakisica. Gra on też na lirze. Właściwie bez niego muzyka Ballycotton chyba by nie istniała.
Odnoszę wrażenie że zespół zaczynał od muzyki celtyckiej i chciał zarejestrować również te nagrania na swojej pierwszej płycie długogrającej. Mimo iż w sumie są one prostsze niż własne kompozycje zespołu, to stanowić mogą dobry wabik dla słuchacza lubiącego celtyckie dźwięki, który być może nie trafiłby inaczej na tą grupę.
Autorskie utwory stanowią zaś preludium do tego co usłyszymy na kolejnej płycie… Co się stanie jeśli do niesamowitego skrzypka dołączy niesamowita skrzypaczka ? Ale o tym przy następnej płycie…

Rafał Chojnacki

Ballycotton „A La Cut”

Na poprzednim albumie zespół Ballycotton zaprezentował muzykę zbliżoną do awangardowej folkowej muzyki celtyckiej. Na tym krążku jest podobnie, tylko pierwiastek celtycki jest mniejszy.
Płytę rozpoczyna opętany śmiech. Również muzyka z „Gnom`s Firedance” jest niepokojąca. Kojarzy się z klimatami skandynawskimi. Z resztą wycieczek w różne zakątki świata jest tu więcej. „Senor Rossi” ma co prawda jakieś tam echa lekko meksykańskie, ale to właściwie utwór klasyczny, niemal filmowy. Więcej klimatów latynoskich znaleźć można w otworze „Sunday”.
Silną stroną płyty są pasaże skprzypcowe grane przez dwójkę muzyków. Słychac to doskonale we wspomnianym już „Gnom`s Firedance”. Nie brakuje też zabaw z rytmani, te możemy zaobserwować w węgierskim z pochodzenia „Egészségedre, Mörri Myökki”.
Celtyckie granie, choć nie bez obcych wpływów możemy zaobserwować w „Lucky Lonely Lover”. W podobnym klimacie pozostaje spokojny „Monsoon”, utwór który można określić jako instrumentalną balladę. Nie ma wątpliwości, że ta rozwijająca się melodia jest opowieścią.
Jako zespół grający kompozycje instrumentalne Ballycotton zdumiewająco wiele potrafi w swej muzyce przekazać. Kompozycje takie jak „Chora”, czy wspomniany już „Monsoon” to opowieści i to wielowątkowe. Urzeka piękno tych melodii i ich świetne, rzetelne wykonanie.
Bywa że muzycy chcą zagrać mocniej, ostrzej, wówczas trafiają się kompozycje takie jak „Tourte Malade”.
Niekiedy zastanawiać mogą tytuły tych w większości autorskich kompozycji zespołu. Takie nazwy jak „Chora”, czy „Kashka” nie pochodzą raczej z języka niemieckiego, a pamiętajmy że zespół pochodzi z Austrii.
„Calima” to jeden z niewielu utworów Ballycotton gdzie w tle słyszymy wokalizy. Nie jest to śpiewanie a własnie nieokreślone bliżej wokalizy. Pasuje to dobrze do klimatu utworu. Podobnie bardzo ciekawie brzmi „Hillibillikiller” z orientalno-celtyckim klimacikiem. Tam również w tle pojawia się jakiś głos.
Drugi album Ballycotton zamyka długa i wysmakowana kompozycja „Another Day”.
Płyta bywa nieco senna, ale nie można jej nazwać prostą. W muzyce Ballycotton wiele się dzieje. Wystarczy że wprowadzicie się w odpowiedni nastrój, a za oknem podniesie się mgła…

Rafał Chojnacki

Bad Haggis „Ark”

Nie minę się zbytnio z prawda, jeśli stwierdz, że Bad Haggis to zespół znanego dudziarza Erica Riglera. W Polsce znany jest on głównie dzięki jego uczestnictwu w nagraniach muzyki do takich filmów jak „Braveheart” czy „Titanic”. Nagrywał też z takimi gwiazdami muzyki pop, jak Phil Collins, Barbra Streisand, czy Mariah Carey.
Jego własny zespół – Bad Haggis – prezentuje nam muzykę z pogranicza folkrocka i celtic fusion. Jako że najwiecej tu dud, to spodoba sie ona przede wszystkim pasjonatom tego instrumentu. Przy okazji jest to znacznie ciekawsza muzyka, niz popularne produkcje Hevii.
To, że Eric jest najbardziej znanym z muzyków nie sprawia bynajmniej że jest to jego autorski projekt – muzycy niemal po równo brali udział w pisaniu tych kompozycji, może dlatego dla każdego znalazlo sie w tej muzie troche miejsca. Mamy i gitarowe solówki i swietne partie basu, ciakawe rytmiczne łamańce, oraz oczywiście niesamowite partie dud i whistles.
Czuć że muzyka zagrana jest z pasja, nie brak jej polotu i niemal jazzowych fraz. Jednocześnie jest to muzyka doskonale dopracowana i zagrana. Przyznam że dawno nie słyszałem tak perfekcyjnie zagranych dzwieków (nie licząc może kilku kapel bretońskich które wpadły mi w łapki).
Niekiedy zdarza sie że basista Mick Linden spiewa. Piosenki w wykonaniu Bad Haggis brzmią wyjątkowo ciekawie, gdyż Mick nie ma właściwie folkowego głosu, a całkiem niezły potencjał na popowego wokalistę. Rezultatem jest to, że kompozycje nabierają dodatkowego smaczku.
Bad Haggis udowadniają, że Kanada to istna wylegarnia folkowych talentów.

Rafał Chojnacki

Natasha Atlas „Ayeshteni

Nie wiem dlaczego egipską piosenkarkę lansowało się u nas jako gwiazdę world music. Może dlatego że wystąpiła w Polsce ? Owszem, ciekawey głos, dość zróżnicowany repertuar, ale wszystko to już było. Przyzanam że podczas słuchania płyty kilkakrotnie skojarzyło mi sięto z Ofrą Hazą, może dlatego że to najbardziej znana wokalistka w tym gatunku muzyki (choć ja po raz pierwszy usłyszałem ją z Sisters of Mercy).

Jak się jednak okazuje ciekawy głos o spore zmasowanie orientalnych elementów nie wystarczyło, pewnie by się nie sprzedało. Trzeba było to podrasować elektroniką. I wyszło to troche kiepsko. Zamiast porządnej produkcji world music momentami mamy ethno-disco. Cover piosenki Jaques’a Brela „Ne Me Wuitte Pas” to jedna z ciekawostek na płycie.

Taclem

Atlantyda „Tak jak ptaki na błękitnym niebie”

Folkrockowy zespół Sławka Klupsia po raz kolejny nabiera nas w morską podróż. Co prawda poprzednie płyta formacji (album „Nie tylko Marco Polo”), dokumentująca przejściowy stan grupy podpisana była jako „Sławomir Klupś i Orkiestra Oceanu”, ale mamy do czynienia z tą samą grupą, choć jej skład osobowy uległ zmianom. Niewątpliwym liderem tej formacji jest własnie Sławek i to on jest autorem większości kompozycji i wszystkich tekstów.

Ci, którzy śledzą rodzimą scenę szantową pamiętają zapewne Sławka jako muzyka grupy Mechanicy Shanty – jednego z najbardziej folkowych zespołów żeglarskich. Także w Atlantydzie folka nie brakuje. Bywa, że jest za to ubrany w rockowe szatki. Ale zazwyczaj dominuje tradycyjne brzmienie skrzypiec, akordeonu, gitary i banjo.

Płytę rozpoczyna kompozycja tytułowa, dość spokojny utwór, można rzec że stonowany. Daje się tu usłyszeć echa późniejszych nagrań grup takich jak Albion Band czy Fairport Convention. Oczywiście w bardzo ogólnym ujęciu, gdyż muzyka jest autorska.

„Billy Boy” zbudowano jak szantę, mamy zaspiew i chórki, w aranżacji zaś pobrzmiewają echa amerykańskiego cajun. Fajny ‚fiddling’, banjo i kontrabas sprawiają że gdyby nie morski tekst, Atlantyda mogłaby z tym kawałkiem pojechać do Mrągowa. Podobnie brzmiącym, choć bliżej bluegrass jest utwór „Czy to Nowy York”.

Jedną rzeczą, która trzeba Sławkowi przyznać, to bez wątpienia jest świetnym balladzista. Udowadnia to pieknymi piosenkami, takimi jak „Wiatry północy”, „Irlandzki żeglarz” i „Zabierz mnie”.

W „Opowieściach złotej fali” mamy delikatne nawiązanie do „Portu” Klenczona, kiedy Sławek śpiewa że „…wystrzępione wszystkie żagle, aż po drzewce rej…”. Kompozycje autorskie są w sumie nie do odróżnienia od tradycyjnych, w odróżnieniu od poprzedniej płyty gdzie pojawiały się wyraźne elementy bluesowe i rockowe.

Podobnie za to jest z piosenkami żartobliwymi. Na poprzedniej płycie mieliśmy choćby „Teczowe opowieści”, na tej zaś utwory „Ten kaszalot” i „Polka z Czech”. Nie napiszę nic nowego, po prostu wolę poważniejsze piosenki Sławka.
Płyta różni się od swej poprzedniczki, którą uważam za album lepszy, jednak po kilkukrotnym przesłuchaniu sporo zyskuje.

Taclem

Atilla the Stockbroker „The Siege of Shoreham”

Punkrockowy poeta, lewicujący balladzista, człowiek który tkwi głęboko w korzeniach ruchu robotniczego. Atilla the Stockbroker dorobił się kolejnego dziecka, a jest nim zespół Barnstormer. Swoją muzykę nazwali „renaissancecore”, jako wypadkową muzyki dawne i hardcore`a. Tak się składa że muzyka dawna brzmi tu bardzo fajnie, a hardcore przypomina raczej lekkiego punk rocka w klimatach naszej rodzimej Pidżamy Porno. I dobrze, bo dzięki temu całość nie traci swego wyrazu w gitarowym zgiełku.

Płytę zaczynają majestatyczne bębny, dwuczęściowa melodia grana na bombardzie i fletach rzeczywiście przywodzi na myśl dworskie tańce, tymczasem to autorska kompozycja Atilli. „The One That Got Away”, kolejny utwór instrumentalny dość nieoczekiwanie dostaje solidnego punkowego kopa od gitar i skrzypiec. Już klasycznie i punkowo zaczyna się „The Blandford Forum” typowy dla Atilli polityczny song. Ta płyta zawiera sporo nowości, lecz część materiału może być wielbicielom Atilli już znana. Aczkolwiek i te utwory są na nowo zaaranżowane, dodano partie skrzypiec, fletów, mandoliny czy bombardy. Dzięki temu całość brzmi świeżo.

Mariażem dawnej melodii w współczesnej, punkowej aranżacji można nazwać „Cheering The Plough”. Zaraz po nim następuje utwór „Sarajevo”, przywodzący na myśl klimaty związene z punkowym Buzzcocks. Jest więc dość melodyjnie i dość ponura w sumie piosenka może się podobać dzięki chwytliwej melodii.
Dla równowagi otrzymujemy troche muzyki neo-renesansowej autorstwa Atilli w „Worms”. Po tym utworze robi się bardzo rebeliancko, ponieważ otrzymujemy wiązankę trzech angielskich „rebel songs”. Zgodnie z notatką są one zaczerpnięte z płyty Chumbawamby (akustyczno-folkowy album „English Rebel Songs”). Aranżacja jednak przywodzi na myśl bardziej folkrockowych The Levellers.

„Tyler Smiles” przywołuje znaną ze starych ballad postać Wata Tylera, ale tym razem śmieje się on ze współczesnych spraw. Piosenka wybitnie anty-thatcherowska, w któej obrywa się nawet „głupiemu Wałęsie”. Jednocześnie to jeden z najbardziej folkrockowych kawałków na płycie.Podobnie jak „Tirana” to jeden ze starszych kawałków na tej płycie. Ten drugi utwór klimatem mógłby zmieścić się w pubie, pomiędzy Ralphem McTellem a Bobem Dylanem.

Wesoła melodyjka „Old Teenagers” opowiada o niezbyt wesołych sprawach, mianowice o … staruchach w telewizji. Tytułowy utwór „The Siege of Shoreham” to kolejny instrumentalny kawałek neo-renesansowy.

„Camelot By Numbers” to piosenka loteriach, dość ostra satyra na łatwowierne społeczeństwo. „Horns” to z kolei ballada, nowa wersja jednego ze starszycg utworów Atilli. „The Torchbearker” to powrót do nowych-dawnych melodii instrumentalnych.
Cześć „piosenkową” kończy „And I Won`t Run Away” autorstwa Richarda Strange`a.

Jako swoiste bonusy otrzymujemy jeszcze wiersze Atilli (z zaskakującymi podkładami). Przy czym ostatni okazuje się w rzeczywistości punkowym „mini-songiem”.

Celowo w większości przypadków nie pisałem o warstwie tekstowej. Utwory są mocno upolitycznione, może to się podobać lub nie, lecz nie chciałem by przesłoniło to ciekawą warstwę muzyczną tej płyty.

Jest to z pewnością muzyka oryginalna, warto poszukać nagrań firmowanych nazwą Barnstormer, a także wybrać się na koncert. A trasa Atilli po Polsce planowana jest już wkrótce.

Rafał Chojnacki

Assia Akhat „Homo Novus”

Przyznam, że początkowo wizerunek pięknej skrzypaczki z okładki płyty nie działał na mnie zbyt zachęcająco. Obawiałem się muzyki w stylu duetu Julita i Paula.
Tymczasem płyta jest naprawdę solidna pozycją z gatunku world music. Sporo tu elektroniki, ale daleko jej do dyskotekowej sieczki. Pod tym względem płyta kojarzyć się może raczej z dokananiami Adiemusa czy Deep Forest. Zwlaszcza ten drugi trop wydaje się być trafny, gdyż wciąż pamiętam płytę wydaną pod nazwą Dao Dezi, nagraną przez twórców Deep Forest z muzykami bretońskimi.
Elementem który zachęcił mnie w końcu do zapoznania się z tym albumem był udział w tych nagraniach grupy Drevo. Ogólnie płyta pachnie wschodem. Wszystkie utwory, poza „Dobry biały człowiek” w bliższy lub dalszy sposób przywodzš na myśl motywy ukraińskie, białoruskie bądź rosyjskie.
Wspomniany kawałek zaś zawiera sample z płyty „Exotic Voices of Black Afica”. Elektoniczny aranż przywodzi w tym momencie na myśl właśnie Deep Forest, lub grupę Enigma.
Do ciekawostek zaliczyć można utwory „Miała baba koguta”, oraz „Żart”, czyli aranżacje jednego z utworów J.S. Bacha. Na zakończenie mamy ukłon w kierunku sponsora płyty – firmy Zepter. Płyta warta posłuchania, o ile oczywiście nie razi nas elektronika.
Z notki biograficznej na temat artystki możemy się dowiedzieć że urodziła się w Kijowie i jest… prawnuczką Henryka Sienkiewicza.

Rafał Chojnacki

Page 282 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén