Album nagrany prawie na żywo. Cóż to znaczy ? Ano muzycy postanowili odegrać w studiu koncertowego seta i zarejestrować w ten sposób płytę, której można posłuchać w domu po koncercie i znajdzie się na niej mniej więcej te same utwory (oczywiście na koncercie grają więcej, ale te na pewno) i te same aranże.
Pierwsze ci rzuciło mi się w uszy po przesłuchaniu płyty, to pewne podobieństwo do The McCalmans, których osobiście uważam za szkockich Dublinersów. Nie chodzi tu o styl, a o pewną tradycyjność. Beggars Row śpiewają w miarę zrozumiale, choć wkrada się niekiedy scottish-english. Wówczas możemy tylko słuchać melodyjności języka, bo nijak nie domyślimy się o co chodzi.
Już pierwszy utwór – „The Gallowa` Hills” – zdradza fascynacje szkockimi klasykami (mowa tu o wspomnianych wyżej The McCalmans), zwłaszcza, że wokal Neila Nicholsona przypomina tu nieco Iana McCalmana. Tradycyjny „Irish Rover” skojarzy się zapewne wszystkim z aranżacją połączonych sił The Pogues i The Dubliners. Nie ma tu co prawda sekcji rockowej, są za to instrumenciki perkusyjne, harmonia i ciekawy `fiddling`.
Z autorskimi kompozycjami zespołu spotykamy się przy okazji utworu „Ciara`s Song”, który dzięki klawiszowemu tłu może przywodzić na myśl niektóre kompozycje Battlefield Band – kolejnego szkockiego klasyka. Dalszy ciąd tego seta to już tradycyjne kompozycje – „Maggie`s Pancake” i „Drowsie Maggie”. Wreszcie słyszymy dość wyraźnie kongi i tradycyjną perkusję na których grają Colin Finn i Harry Morris. Dowiadujemy się też dlaczego skrzypka – Angusa Spankie – posądza się akrobacje.
Tytuł „Dirty Old Town” nawet niezbyt obeznanym z folkową sceną może conieco mówić. Powiem tylko że dziesiątki zespołów sięgały już po ten kawałek Ewana McColla. Tym razem troche bluesowo (gitara basowa) i nawet bluegrassowo (instrumenty perkusyjne i banjo). I tu nowość – nieśmiertelny szkocki akcent.
I w końcu to co Szkoci lubią najbardziej. Wstęp do żywiołowego „Killiecrankie” zagrany na dudach. Milusio. Podobnie jak „The Gallowa` Hills” na milę czuć tu inspirację The McCalmans. „Scotland The Brave” bez dud nie byłoby tym samym, i dalej jak w typowym pipe-bandowym secie „Highland Laddie”, a na zakończenie „The Barrne Rock of Aden”. Tak oto Beggars Row zamykają usta wszystkim, którzy mogliby ich posądzić o zbyt „irlandzkie” brzmienie.
Jakiż typowo folkowy iroszkocki koncert miałby się obyć bez evergreena „Whiskey in the Jar” ? Tym razem wersja „około Thin Lizzy”, ale znacznie bardziej tradycyjna i z drobnymi zmianami tekstu: tu w jednym miejscu o piciu guinnessa i wódki (zapewne rezultat 3-tygodniowego tournee po Rosji).
Najpopularniejszy irlandzki reel „Mason`s Apron” znów mógłby zostać tak zagrany przez Battlefield Band. Ale czuć tu też trochę wpływ The Chieftains. Oczywiście gdy mowa o wpływach, to tylko moje subiektywne porównania, bo Beggars Row grają generalnie po swojemu. O szacunku dla tradycji może świadczyć wykonanie „Ye Jacobites By Name” – z namaszczeniem i patosem, ale żywiołowo.
Kolejny instrumentalny set, to wiązanka melodii na dudach. Do Irlandii wracamy za sprawą piosenki „I`ll Tell Me Ma”. Jeśli dalej brnąć w porównania, to kłania się wersja The Chieftains z Van Morrisonem. Beggars Row nie zapomnieli dodać czegoś od siebie, tym razem jest to dodatkowa zwrotka w środku.
W kolejnej piosence Szkoci sięgają po utwór Erica Bogle`a. Nie jest to najbardziej znany – „The Band Played Waltzing Matilda”, a mniej ograny, a równie sympatyczny „Willie McBride”. Urocza ballada w wersji Beggars Row brzmi jak ich własny kawałek.
Zakończenie tej dość długiej płyty ( min.) to kolejny standard – „Loch Lomond”. Podniosłe, patetyczne klawiszowe intro rodem z nagrań Runrig. A dalej… aranżacja bazująca właśnie na Runrig (z zaśpiewem „Ho! Ho Ma Lennan”)! Trafiłem w dziesiątkę.
Beggars Row oferują nam mieszankę standardów i mniej znanych utworów. Ale czegóż innego się spodziewać po zapisie koncertowego seta ? Mnie ta płyta zachęciła – chętnie zobaczyłbym ich na żywo… może się uda.

Rafał Chojnacki