Page 197 of 285

Men of Worth „Harvest Moon”

Szkocko – irlandzki duet Men of Worth prezentuje nam bardzo fajny zestaw folkowych piosenek. Donnie Macdonald i James Keigher wykonują w większości współczesny repertuar balladowy, ale brzmienie mają bardzo tradycyjne. Z jednej strony nawiązują do zespołów takich jak Battlefield Band, z drugiej do balladzistów w stylu Dick`a Gaughan`a czy Archie Fisher`a.
Trudno wyróżniać tu konkretne utwory, bo piosenki są świetne. Otwierający płytę zestaw „Knight of the Road” i „At the Breaking of Day” był dla mnie nie lada niespodzianką.
Nie zabrakło też tańców, a w pierwszy z nich wpleciono doskonałą melodię „Music for a Found Harmonium”, znaną choćby z wykonania grupy Patrick Street. Tańce również są po części współczesne, dlatego znajdują się tu takie tytuły, jak „The Shetland Fiddler`s Welcome to the Great Breton Symphony”, czy „Nelson Mandella`s Welcome to The City of Glasgow”.
Jęsli miałbym wskazać najlepszą piosenkę na płycie, byłby to utwór „The Widow of Mayo”.
Poza kilkoma szybszymi momentami płyta jest dość spokojna, wyciszona. Nie wiem za bardzo jak to wytłumaczyć, ale działa uspokajająco.

Taclem

Goo Birds Flight „Maid on the Shore”

Najprościej będzie chyba jeśli napiszę, że niemiecka formacja Goo Birds Flight gra celtyckiego rocka z żeńskim wokalem. Jednak jak zwykle w takich przypadkach zabraknie odrobiny dokładności. Warto tu wspomnieć o jeszcze jednym tropie – Fairport Convention z Sandy Denny – Ina Breivogel, wokalistka czasem wyraźnie inspiruje się doskonałą brytyjską śpiewaczką.
Najbliżej fairportowego źródła Goo Birds Flight są w piosenkach tradycyjnych, takich jak „Auchindoon”, „Billy Boy”, czy znane przede wszystkim właśnie z wykonania Brytyjczyków „Matty Groves”. We własnych, autorskich kompozycjach – w większości napisanych przez Pereta Erba, grającego w zespole na gitarze i akordeonie – odkrywamy nieco inne oblicze grupy. Może dałoby się je do czegoś porównać, jednak mam wrażenie, że nie jest to wynik inspiracji, a właśnie styl prezentowanej tu grupy. Niemcy potrafią zabrzmieć oryginalnie i to spory plus dla nich. Drobnym minusem jest natomiast fakt, że Ina nie zawsze potrafi zapanować nad swoim niemieckim akcentem.
Wśród autorskich piosenek zespołu warto wyróżnić energiczną „Old maid”. To rzeczywiście fajny kawałek celtyckiego rocka.
Tradycyjne kompozycje w wersjach Goo Birds Flight też brzmią nieźle, a „Auchindoon” nawet bardzo dobrze. „Matty Groves” został przez Niemców totalnie przearanżowany, jednak duch pierwowzoru gdzieś tam został, co zdecydowanie wyszło tej piosence na dobre.

Piosenka „Billy Boy” nie jest u nas raczej zbyt znana, ale gdybyście się przyjrzeli jej troszkę dokładniej, moglibyście zauważyć, że jest to ten sam utwór, który posłużył za wzór grupie Cztery Refy w piosence o tym samym tytule. Oba wykonania dzieli niesamowita przepaść. Wersja Niemców brzmi jak reggae z elementami rocka i ragga, właściwie tylko tekst i strzępki linii melodycznej zdradzają związki z oryginałem. Dla niektórych będzie to pewnie nieco obrazoburcze, ale chętnie posłuchałbym większej ilości tradycyjnych kompozycji przerobionych przez Goo Birds Flight. Pozostaje więc czekać na kolejny album.

Taclem

Globetrotters

Zespół powstał w 1999 roku i tworzą go wokalista Kuba Badach,saksofonista i flecista Jerzy Główczewski oraz twórca całego przedsięwzięcia, wibrafonista Bernard Maseli.
Orginalność muzyczna zespołu polega na nietypowym połączeniu trzech różnych indywidualności muzycznych, gdzie Kuba Badach
reprezentuje soul i funk, Jerzy Główczewski – jazz a Bernard Maseli – fusion .To połączenie plus elementy folkloru całego świata obecne w każdej kompozycji zespołu stanowią o bardzo orginalnym obliczu „The Globetrotters”.
Już pierwsza trasa koncertowa „The Globetrotters” (22 koncerty!) była dużym wydarzeniem na naszej scenie fusion. Owocem tej trasy było nagranie pierwszej płyty pod tytułem „The Globetrotters”, która ukazała się nakładem gdańskiej firmy „Futurex”.
Płyta otrzymała znakomite recenzje we wszystkich najważniejszych magazynach muzycznych w naszym kraju.
W 2001 roku,wiosną zespoł nawiązał współpracę ze znakomitym perkusjonistą indonezyjskim Nippy Noyą. Muzyk ten o fantastycznym dorobku (grał m.in.: S.Getz, B.Cobham, A.Summers, The Animals, E.Burdon, R.Brecker, M.Brecker) znakomicie uzupełnił brzmienie zespołu swoimi instrumentami perkusyjnymi i przyjał zaproszenie na kolejną trasę koncertową. Trasa ta odbyła się w okresie 13-25 listopada 2001 roku i była olbrzymim sukcesem koncertowym zespołu „The Globetrotters”.
Rok 2002 przyniósł kolejne dwie trasy z Nippy Noyą oraz nagranie drugiej płyty pod tytułem „Fairy Tales Of The Trees”.
Płyta „Fairy Tales Of The Trees” (nagrana z udziałem znakomitych gości;Dean Brown-git.,Krzysztof Ścierański-bass,Leszek Szczerba-sax.,Przemysław Maciołek-git.)ukazuje się na początku 2003 roku i jest promowana na dwóch dużych trasach promocyjnych.
Obecnie zespół przygotowuje materiał na nową, akustyczną, płytę, która zostanie nagrana w wersji „live” (w składzie powiekszonym o sekcję rytmiczną i chórki).Nagranie to jest planowane na sierpień 2004r.

Oficjalna strona zespołu: www.globetrotters.vernet.pl

Materiał własny zespołu

Tresca „Me sa `mmianno da veda …”

Od pierwszych dźwięków tej płycie towarzyszy słoneczna atmosfera folkowej Italii. Połączenie włoskiej muzyki i temperamentu z odrobiną irlandzkiej stylistyki to właśnie przepis na muzyczną pizze a`la Tresca.
Większość piosenek napisali członkowie zespołu, śpiewane są po włosku, ale część instrumentarium (low whistle, uillean pipes, czy bodhran) i ozdobniki muzyczne należą raczej do tradycji celtyckiej. Z połączenia takich wpływów zawsze powstaje muzyka dość oryginalna, a w przypadku grupy Tresca na dodatek dość ciekawa. Co prawda z tego co się orientuję we Włoszech sporo jest grup opierających się na podobnych założeniach, wszystkie jednak brzmią dość różnie.
Momentami (np. w „Boat People”, czy „St. Patrick`s Well”) mamy w stylistyce dalekie echa The Pogues. Czasem, jak we wstawce „Morgany” pobrzmiewają echa muzyki dawnej.
Stefano Belardi, główny śpiewak zespołu obdarzony jest przez naturę głosem charakterystycznym dla śpiewającego poety. Kiedy słucha się śpiewanych przez niego piosenek nie trudno wyobrazić sobie włoskiego barda. Śpiewa lekko i czuć, że snuje w piosenkach jakąś opowieść. Jaką? No cóż, tu już trzeba by poznać piękną mowę potomków Owidiusza. Ale i tak łatwo odnieść wrażenie, że Stefano angażuje się w to co opowiada.
Kiedy trzeba pograć do tańca grupa sięga po typową irlandczyznę, niemal imitując brzmienie ceilidh bandu. Knajpiany szum w tle tylko wspomaga takie wrażenie.
Ciekawe skąd u Włochów taka popularność celtyckiego grania? W sumie nie powinno mnie to dziwić – sam grałem taką muzykę w Polsce, ale przyznaję, że Włosi znacznie odważniej poczynają sobie z muzyką tradycyjną, łączą ją ze swoimi rodzimymi wpływami i nie wstydzą się pisać własnych utworów folkowych – u nas to wciąż rzadkość.
Reasumując, warto zwrócić uwagę na takie zespoły, jak Ned Ludd, Modena City Ramblers, czy właśnie Tresca, którym nie obce celtyckie granie, ale nie wstydzą się też własnej tradycji.

Rafał Chojnacki

Mimi Burns Band „Slipping Away”

Porcja łagodnego, ale bardzo fajnie zagranego folk-rocka. Amerykańska wokalistka Mimi Burns na swej debiutanckiej płycie daje nam dziesięć miejsko-folkowych kompozycji. Są to piosenki o rzeczach, które mogą dotyczyć wszystkich nas, przede wszystkim związanych z miłością, ale nie tylko.
To dobrze, że płyta firmowana jest przez zespół, mimo że to Mimi jest główną aktorką tego przedstawienia. Muzycy towarzyszący wokalistce dodali płycie specyficznego klimatu i dzięki nim wszystko odpowiednio „buja”.
Piosenki takie jak otwierająca płytę „Tattoo”, „Tombstone”, czy „Slip Away” to świetne utwory do radia. Ponoć niektóre z nich sporo zamieszały na listach przebojów w wielu krajach.
Z kolei „Your Picture” czerpie nieco z amerykańskiego grania z lat 60-tych. W wokalu Mimi dałoby się dostrzec delikatne echa Dolores O`Riordan z irlandzkiej grupy Cranberries. Nie jest to jednak żadna stylizacja, a raczej po prostu podobne, naturalne vibratto głosu. Podobnie z resztą brzmi ów głos w balladzie „Far Away”.
Pozycja ze wszech miar godna polecenia, o ile lubicie folk bardzo osadzony w autorskich klimatach.

Taclem

Kenneth Thomson „Seoladh Dhachaigh”

Kenneth Thomson to artysta, który przed wieloma laty osiadł w Glasgow i tam z powodzeniem wykonuje tradycyjną muzykę sięgającą do gaelickich korzeni. Ta płyta to jego pierwszy solowy album – choć nagrywał też z innymi artystami – po ponad dwudziestu latach grania na różnych scenach. Nie znaczy to bynajmniej, że występuje tu sam, wręcz przeciwnie, gra na tej płycie sporo osób, a Kenneth śpiewa swoim niskim głosem zarówno stare, jak i bardziej współczesne piosenki napisane w tradycyjnym szkockim języku.
Zarówno głos, jak i same piosenki są ciekawe, jednak nie wiem, czy na tyle, by przykuć uwagę słuchacza na niemal 50 minut. Dlatego też brawa
należą się tu producentom i aranżerom, a także zaproszonym gościom. Dzięki nim mamy tu czasem odrobinę klimatu rodem z nagrań The Chieftains, a czasem coś z ballad Capercaillie (oczywiście bez wokalu Karen). W „Ho ro Nighean, ho ro nighean” dzięki partiom elektrycznej gitary mamy wrażenie że gdzieś tam w studio przysiadł na chwilę Mike Oldfield.
Dzięki takim zabiegom płyta jest dość różnorodna, mam nadzieję że przyczyni się to do wzrostu popularności gaelickich pieśni.

Taclem

Ginevra „Bída”

Czeska formacja Ginevra inspiruje się stylistyką minstreli i bardów, ale robią to na swój własny sposób. Czeskie piosenki – w większości autorskie wykonane sąna folkową nutę, z nawiązanie do muzyki renesansowej i średniowiecznej. Grupa występuje w strojach z epoki, stylizowanych na wędrownych grajków.
Muzyka zespołu jest dość wesoła, co już od wstawki pierwszego utworu – dość patetycznego „Bůh v nás” – rzuca się w uszy. Czasem więcej jest elementów nawiązujących do historii, tak jest w balladzie „Voják”. To jedna z dwóch piosenek na tej płycie, któe oparto na tradycyjnych źródłach. Druga, to „Moře”, oparta na starej irlandzkiej balladzie.
„Příbramské korbele” to piosenka zagran z przytupem, świetna na karczemną biesiadę. Utwory grane przez Ginevrę mogłyby zastąpić czasem grupy muzyki dawnej grające na turniejach i zamkach. Na pewno to co proponują Czesi jest łatwiejsze w odbiorze, a jednocześnie dość ciekawe.
Kolajna piosenka zatytułowana jest „Irisdayne”, refren „Hej nalejże mi, nalej, cała karczma śpiewa” mówi chyba wszystko. Z kolei „Opat Jan” to balada o opacie, którego posąg stoi gdzieś przy klasztorze. Konstrukcja piosenki zdradza pewnwe inspiracje brytyjskimi piosenkami ludowymi.
„Krutá Kateřina” to opowieść o dniu zaręczyn, bardziej słowiańska w swym wyrazie, pasująca dobrze do czeskiej kapeli.
W piosence „Ir Bran” wracamy do Irlandii. Mimo że to autorski utwór Czechów, to zarówno melodia, jak i tekst – o Branie, rybaku – kojarzy się nierozerwalnie z Zieloną Wyspą. Z kolei w „Červen 1621” mamy nawiązanie do renesansowych pieśni, ta opowiada o Czechch pod rządami Habsburgów. W podobnym tonie jest ballada „Mistr kat”, o kacie, który modli się Boga o odpuszczenie.
Tytułowa „Bída” to kolejna biesiadna pieśń. Biesiadna w bardzo pozytywnym sensie – po prosu to pieśń o zabawie do rana. Płyta kończy się wesołąpiosenką o rannych ptaszkach.
Gusotwnie wydana książeczka do płyty zawiera wszystkie teksty i akordy, oraz sporo ładnych, kolowych fotek. Jeśli dodamy do tego naprawdę fajną muzykę na płycie, to zestawik okazuje się bardzo kuszący. Za sprawą Ginevry czeska scena folkowa po raz kolejny zdobywa sobie moje uznanie.

Taclem

Cotton Green „Swalker”

Tylko jedna piosenka, ale za to taka, która nie ukazała się wcześniej na żadnej płycie Cotton Green. „Swalker”, to piosenka nagrana specjalnie na składankę z muzyką fryzyjską.
Jak przystało na grupę Cotton Green jest to utworek folkowy z silnymi akcentami muzyki bluegrass. Pozostaje mieć nadzieję, że to zapowiedź większej całości, która niedługo ujrzy światło dzienne w postaci pełnowymiarowej płyty.

Taclem

Carl Peterson „Scottish Love Songs”

Walentynkowy zestaw szkockich piosenek w wykonaniu Carla Petersona. Jest tu kilka bardziej znanych utworów („The Rose of Allandale”, „Jock O`Hazeldean”, „Barbara Allen”), ale dominują mniej znane melodie. Choć Carl nie jest zbyt dobrym wykonawcą, to trudno mu odmówić znawstwa tematu. Dobrze orientuje się w szkockich piosenkach, śpiewa je w bardzo tradycyjny sposób, gorzej czasem bywa ze stroną instrumentalną.
Tym razem obyło się bez klawiszowych szaleństw znanych z innych płyt artysty, a to spory plus dla tego wykonawcy. Jak przystało na piosenki miłosne, większość melodii jest spokojna, nawet nieco monotonna. Z tej masy słodkich ballad wyróżnia się kilka utworów, jak choćby „Barbara Allen”. Jednak to trochę za mało, by płytę tą polecać z czystym sercem.

Taclem

Various Artists „The Portraits and the Music”

Malarstwo i muzyka często wzajemnie się inspirują, nic więc dziwnego, że powstają płyty takie jak ta. Bardziej istotny jest fakt, że wytwórni Temple Records udało się wydać album, na którym obrazy ze Szkockiej Galerii Narodowej Portretów zilustrowali muzycznie doskonali szkoccy muzycy.
Melodie, które tu się znalazły pochodzą z płyt takich wykonawców, jak Aly Bain, Alan Reid, czy Battlefield Band. Bohaterami są najsławniejsi Szkoci – ci których podziwiać możemy w Galerii. Nie zabrakło tu Księcia Karola Edwarda Stewarta, Marii, królowej Szkotów, Sir Waltera Scotta, Roberta Burnsa, a nawet słynnego skrzypka Scotta Skinnera. Jest to z resztą jedyna postać, której portret ilustrowany jest przez samego bohatera.
Muzycznie jest tu również dość ciekawie, to obok takich tradycjonalistów, jak Flora MacNeill, czy Scott Skinner mamy znacznie młodsze pokolenie tradycyjnych muzyków, choćby Dougiego Pincocka, czy Alana Reida. Owocuje to zróżnicowanym materiałem, choć przyznam, że niezbyt łatwym w odbiorze. Płyta wymaga tego by usiąść i słuchać jej najlepiej czytając w tym czasie książeczkę.

Taclem

Page 197 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén