Page 72 of 285

Mohanders „End of Our Lies”

Sven Bäzner i Michael Graefe, to muzycy stojący za niemieckim projektem Mohanders. Tu wspiera ich jeszcze piątka innych muzyków.
Album „End of Our Lies” to fonograficzny debiut zespołu. Mimo że dominują tu akustyczne ballady, na czele z piosenką tytułową, to nie brakuje pop-folkowych kompozycji, które świetnie urozmaicają płytę. Należą do nich takie utwory, jak „Along The Waterline” czy „Dusty Promises”.
Jeżeli macie ochotę na album z leniwymi, ale ślicznymi balladami, to w „End of Our Lies” łatwo się odnajdziecie. Nie da się tej muzyki odnieść do jakichś etnicznych korzeni, raczej do rozwiniętego w zespołową formę nurtu bardowskiego, jednak myślę, że nawet zatwardziali folkowcy chętnie przy takiej muzyce odpoczną.

Taclem

Kristian Blak & Yggdrasil „Risastova”

Kristian Blak to chyba najbardziej aktywny muzycznie człowiek na Wyspach Owczych. Trudno mi zliczyć projekty, w których bierze udział. Chyba nie ma w tamtym rejonie folkowego składu, który nie miałby do czynienia z Kristianem, czy to w sensie muzycznym, czy to produkcyjnym lub wydawniczym. Prowadzi on bowiem Tutl Records, prężnie działającą machinę, promującą i wydającą artystów farerskich.
Płyta „Risastova”, nagrana z zespołem Yggdrasil zawiera materiał tradycyjny i współczesne kompozycje autorstwa Blaka i kolegów. Całość wpasowana jest w jazzowo-folk-rockowe granie z jakiego słyną już muzycy formacji Yggdrasil.
Znawcom muzyki Jana Garbarka może się ta muzyka kojarzyć z wycieczkami tego twórcy w bardziej folkowe rejony. Słychać to zwłaszcza w pięcio-częściowej suicie „Vagatunnilin”. Muzyka farerska kojarzy się przede wszystkim z dźwiękami skandynawskimi, może więc zadowolić poszukiwaczy takiego grania. Dla innych odbiorców folku będzie to przede wszystkim nie lada ciekawostka.

Taclem

Daimh „Crossing Point”

Najnowsza, trzecia płyta kanadyjskiej grupy, której korzenie tkwią w celtyckiej muzyce Szkocji i Irlandii. To jeden z niewielu przykładów, kiedy grupa doskonale brzmiąca na koncertach (latem w Europie można ich często spotkać) zachowuje na płycie autentyczność i dynamizm, dodając jeszcze pełnie brzmienia, na jaką pozawala zabawa studyjną aparaturą.
Mimo że muzycy świetnie sobie radzą, to największym atutem jest tu Calum Alex MacMillan, wokalista doskonale posługujący się językiem gaelickim.
Ta płyta sprawi, że nawet bez szklaneczki whiskey poczujecie się, jakbyście wędrowali niedostępnymi stokami Górzystej Krainy.

Rafał Chojnacki

Canoe „Daleko od domu…”

Wirtualna EP-ka zespołu Canoe prezentuje nowe brzmienie kapeli w starszych i nowszych utworach. Efekt pracy Łodzian jest bardzo zachęcający.
Rozpoczynają od piosenki „Susie”, opartej na współczesnym folkowym motywie „Blue-Eyed Susie” w wersji zbliżonej do oryginalnego wykonania kanadyjskiej grupy Rankin Family. Zespół ten musiał przypaść muzykom Canoe do gustu, gdyż na ich debiutanckiej kasecie znalazła się piosenka „Opowieść”, oparta na rankinowskiej wersji irlandzkiego standardu, zatytułowanego „As I Roved Out”.
Nieco inne oblicze łódzkiej grupy pokazują nam piosenki „Ciągnij linę” i „Sztorm”. To bardziej surowe brzmienie, z jakim Canoe rzadko się dotąd kojarzyło. Jednak już w utworze „Wind” powracają do celtycko-folkowego grania.
Pozostałością po starszym brzmieniu są ciągoty do bluesa. Słychać je w bardzo folkowo brzmiącym „Bluesie o Sally Brown”, ale też w klasycznej już „Nostalgii”. Ostatni z tych utworów w wersji Canoe doczekał się wreszcie aranżacji, która choć częściowo zgadza się z tytułem.
Znany już z poprzedniej płyty „Taniec Wołka Zbożowego” pokazuje nam, że zespół okrzepł, ma swój styl i konsekwentnie się rozwija. To ważne w przypadku grupy która na szantowych scenach pojawia się w sumie dość rzadko.
Płyta „Daleko od domu…” daje nam nie tylko możliwość zapoznania się z tym co i jak zespół gra obecnie. To również zaproszenie do dalszej zabawy przy kolejnym albumie, który mam nadzieję niedługo powstanie.

Taclem

PossumHaw „Split-rail”

Amerykański kwartet PossumHaw to jedna z grup, które są odpowiedzialne za renesans akustycznej muzyki folk, granej w stylu zbliżonym do „Old Time Traditional”. Wydana w 2005 roku debiutancka płyta „Split-rail” pokazuje takie właśnie zainteresowania muzyczne członków zespołu.
Bardzo silne są tu wpływy muzyki bluegrass, brzmiącej w wykonaniu PossumHaw niezwykle świeżo. Dobre wrażenie robi gra na banjo, które obsługuje Ryan Crehan. Wystarczy posłuchać choćby żywiołowego wstępu do „Arkansas Hills”, żeby nie mieć wątpliwości, że mimo stosunkowo młodego wieku opanował on grę na tym instrumencie w sposób mistrzowski.
Z zespołem świetnie współgra wokal Colby Crehan, która potrafi zaśpiewać tradycyjnie, ale ma też w sobie coś bardziej młodzieńczego, co dodaje uroku jej folkowemu śpiewaniu.
Niemal wszystkie kompozycje są autorstwa Colby, jedynie instrumentalny „Overhill” napisał Ryan. Ozdoba tej kolekcji jest bluegrassowy klasyk „Mr. Enginner”, autorstwa samego Jimmy Martina, zwanego Królem Bluegrassu.
PossumHaw to godni kontynuatorzy tradycji takich grup, jak Nitty Gritty Dirt Band czy New Grass Revival.

Taclem

Marcomé „Seven Seas”

Kanadyjska wokalistka i autorka piosenek, znana jako Marcomé prezentuje nam pierwszy ze swoich dwóch albumów, w wersji zremasterowanej. Artystka zabiera nas w magiczny rejs po siedmiu morzach.
Eteryczne brzmienia powinny spodobać się przede wszystkim fanom Enyi i bardziej mistycznego okresu w dziejach grupy Clannad. „Seven Seas” nawiązuje bowiem do podobnej poetyki. To świat eterycznych brzmień, pięknych pieśni i ulotnych, sennych wizji jakie zsyła na nas muzyka.
Po wstępie, wprowadzającym nas w odpowiedni nastrój otrzymujemy pierwszą z piosenek, nosi tytuł „Yeku” i jest singlem promującym album. Rzeczywiście ten spokojny, pełen nawiązań do muzyki świata utwór można uznać za reprezentatywny dla albumu.
„Seven Seas” to płyta lekka, ale bynajmniej nie błaha. Piękne wokalizy i płynące powoli, lub też snujące się w wesołym tańcu melodie, to atut działający na korzyść albumu Kanadyjki. Nie stanowi ona póki co zagrożenia ani dla Loreeny McKennitt ani dla Enyi, ale gdyby zdecydowała się nagrać album z większą ilością instrumentów i z zaproszonymi gośćmi, efekt mógłby być jeszcze bardziej interesujący.

Taclem

Jon Boden „Painted Lady”

Jona Bodena poznałem wcześniej jako jednego z twórców i głównych autorów repertuaru fenomenalnej brytyjskiej grupy Bellowhead. Ich spojrzenie na muzykę folk rewolucjonizuje ten gatunek na Wyspach. Jon koncertował też i nagrywał z Elizą Carthy i swoim zespołowym kolegą Johnem Spiersem (jako duet Spiers & Boden), zdobywając z nimi sporo nagród.
Solowa płyta Jona jest nieco spokojniejsza ale nie brakuje na niej tego pozytywnego szaleństwa, które piętnuje piosenki z płyty Bellowhead. „Get a Little Something” budzi bardzo jednoznaczne skojarzenia. Ale większość piosenek ma spokojniejszy klimat.
Nie ma wątpliwości, że sympatycy Bellowhead będą zadowoleni z tych nagrań. Nie ma tu co prawda utworów tradycyjnych, wszystkie kompozycje napisał sam Boden, ale nie przeszkadza to w znajdoywaniu nawiązań do muzyki ludowej.

Taclem

Brian Pickell Band „Entwined”

Brian Pickell musi być bardzo zżyty ze swoim zespołem. Nie dość, że zamiast nagrywać płyty pod swoim nazwiskiem – jak to się często dzieje – dopuścił grających z nim muzyków do nazwy zespołu, to jeszcze im właśnie dedykuje tą płytę.
A płyta to ciekawa, o czym przekonuje nas już jej podtytuł – „New tunes for the Tradition”. Najwyraźniej znany kompozytor folkowych melodii postanowił pokazać, że i on może coś po sobie w tradycyjnej muzyce zostawić. Znając muzyczną biografię Pickella trudno się dziwić takiej postawie. Mimo że sam zdobył sporo nagród, to znan jest przede wszystkim jego muzyka, nie zaś on sam jako wykonawca. Piosenki i melodie Briana Pickella mają w swoim repertuarze takie zespoły jak Deaf Shepherd i The Halali Fiddle Band, a także soliści: Tony McManus, Liz Doherty czy Oliver Schroer. Bardzo możliwe więc, że słyszeliście już jego muzykę, nawet o tym nie wiedząc.
Mimo że Brian mieszka w Kanadzie i w jego muzyce czuć nieco lżejsze, bardziej kanadyjskie właśnie, brzmienia, to wciąż jest to po prostu dobra muzyka, oparta o silne celtyckie korzenie.
Moimi ulubieńcami stały się tu piosenki: „Sometime at Eve”, „In Spring I am Eternal”, „Broken Boy”.
Jedynie „A Name in the Sand” nieco od nich odstaje, podchodząc bardziej pod country, niż pod celtycko-folkowe granie. Ale i tak nie zmienia to faktu, że piosenka jest udana.
Album docenią zapewne wszyscy ci, którzy lubią tradycyjne granie, ale nuży ich już nieco odgrywanie w kółko tych samych melodii.

Taclem

Allan Yn Y Fan „Belonging”

Muzyka celtycka z Walii nie jest tak popularna, jak jej odpowiedniki z Irlandii, Szkocji czy Bretanii. Prawdopodobnie dlatego, że dla wielu osób bariera językowa tworzona przez walijski dialekt języka celtyckiego jest nie do przekroczenia. Z drugiej zaś strony pod bokiem Walijczyków wyrosła bardzo silna folkowa scena brytyjska, również dlatego niezbyt licznym kapelom z Walii trudno się wybić.
Grupa Allan Yn Y Fan należy jednak do takich którym udało się nie tylko wydać płyty, ale też zaistnieć w szerszej świadomości.
Członkowie grupy na początku postawili sobie jasny cel – po podróży do Irlandii, która zaowocowała masą inspiracji (i zapewne masą płyt), stwierdzili, że muzykę walijską da się grać w równie atrakcyjny sposób, jak grana jest muzyka irlandzka. Mimo że tematy pochodzące z Walii są mniej znane, udało się nadać im nowoczesną, a jednocześnie zgodną z tradycją formę.

Taclem

Shantaż „Wrócisz na jeziora”

Olsztyńska grupa Shantaż dała już o sobie znać kilka lat temu albumem „Szaleństwa Majki Skowron”. Tym razem tytuł płyty również odnosi się w pewnym sensie do jakiegoś wycinka szeroko pojętej pop kultury. Jest to bowiem parafraza piosenki z repertuaru Krzysztofa Klenczona.
Nowy zestaw piosenek Shantażu, to w przeważającej większości radosna twórczość z gatunku tzw. szanty szuwarowo-bagiennej z odrobiną folk-rockowych naleciałości.
Ta muzyka doskonale odnajduje się w mazurskich tawernach. Ale skoro już jesteśmy w tawernie, to nie może obejść się również bez „morskich opowieści”. Na szczęście tym razem nie są przedstawione w postaci historii o tym co zrobimy z pijanym żeglarzem. Jest za to ciekaw historia o wielorybie („Moby Dick”).
Celtyckie elementy w twórczości mazurskiego zespołu to nic nowego. Poprzednia płyta też nie była wolna od takich motywów. „Ciągnij ją” to irlandzki „Dullaman”, znany m.in. z repertuaru kultowej grupy Clannad. Tekst dopisano mazurski, ale udział w nagraniach Marka Kwadransa z grupy Shannon dodaje nieco celtyckiego charakteru sekcji rytmicznej. Gra on też w piosence „Parszywy los”, która również pochodzi z repertuaru starego Clannadu. To z resztą najciekawszy utwór na całej płycie. Kolega Marka, Marcin Rumiński z tejże samej kapeli gości w dwóch innych utworach. Pierwszy z nich, to bardzo dobra „Szanta z minutami” (cover piosenki „Ain’t No Sunshine” Billa Withersa, znanej u nas przede wszystkim z wersji Budki Suflera, jako „Sen o dolinie), drugi zaś, to autorskie „Okulary na tęsknotę”, które nabrały bardzo celtyckiego klimatu.
Muzycznie jest tu dość ciekawie. Oprócz folku mamy kabaretowego bluesa („Mazurski blues”), jest klimat piosenki autorskiej („Bo, ta łódka nazywała się „Poezja””, „Piosenka na „do widzenia””), pastisz („Sexbom”, „Titanic”) a nawet country z odrobiną folkowej nuty („Halo”). Ten ostatni gatunek, to nie przypadek producentem płyty jest bowiem Cezary Makiewicz, znany wykonawca country i bluegrass.
Jest to niewątpliwie krok do przodu, choć nie da się powiedzieć o tym albumie więcej, niż „fajna płytka”. Pomysł takiego mazurskiego grania jest już nieco archaiczny. Grupy takie jak Wodny Patrol, Zejman i Garkumpel a przede wszystkim Spinakery w dużej mierze wyczerpały szuwarowo-bagienną koncepcję. Ale posłuchać warto, zwłaszcza dlatego, że zespół stara się być oryginalny.

Taclem

Page 72 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén