Larkin, to amerykańska kapela punk-folkowa. Nie nawiązują jednak do modnego w Stanach grania na modłę Flogging Molly, brzmią lżej, bardziej akustycznie, choć nie ma wątpliwości, że bliżej im do żywiołowego grania, niż do spokojnych ballad. Nie znaczy to, że nie ma ballad. Są, pijackie songi, miłosne wspomnienia itd. Ale wszystko to jest bardzo stylowe.
Lider grupy, Chad Malone (niegdyś wokalista punkowej grupy Brother Inferior, z którą koncertował w Polsce), zapytany przeze mnie o nagrany przez zespół materiał nie krył, że główną inspiracją był dla zespołu Shane MacGowan i jego The Pogues. Mimo, że głos Chada jest ostry i zdarty, to nie próbóje on śpiewać pod Shane`a, co jednocześnie sprawia, że brzmi czasem… bardzo podobnie. Słychać jednak, że jest to naturalne.
Tak zaaranżowane piosenki mogłyby się znaleźć np. na płycie „Red Rose For Me” Poguesów. Nie ma tu żadnych coverów, jest za to masa tradycyjnych piosenek, w większości nie granych jeszcze w ten sposób. „A Nation Once Again”, „Join The British Army”, „Merry Ploughboy” czy „Come Out Ye Black And Tans” sporo na takiej aranżacji zyskały.
Kiedy słucha się rebelianckiej części albumu, czyli m.in. wymienionych powyżej piosenek, to odnosi się nieodparte wrażenie, że źródłem inspiracji była również kultowa grupa The Dubliners. Oni i The Clancy Brothers – to dwie grupy, które dały podwaliny pod takie granie. Muzycy z Larkin ozdobili ich styl swoim brzmieniem. Jak to wyszło? Świetnie! Larkin to jedna z najlepszych punk-folkowych formacji, jakie słyszałem, a znam ich sporo.
Wiele piosenek można uznać po prostu za folk-rockowe, ale trzeba przyznać, że mimo, iż nie ma tu przesterowanych gitar, to całość wypełniona jest punkowym luzem.
Poszukajcie tej płyty, bo wiem, że w Polsce kilka osób ją ma. Na pewno warto, bo bardzo odpręża.
Page 146 of 285
Grupa ta, założona w roku 2001, wykonuje indyjskie pieśni duchowe „bhajan” i mantry. Według tradycji indyjskiej pieśni te zostały skomponowane przez mistrzów duchowych, myślicieli i poetów.
Członkowie zespołu są od wielu lat zwiazani z duchowością i muzyka indyjską, studiując te dziedziny pod kierunkiem indyjskich nauczycieli i samodzielnie. Zostały wydane we Włoszech i na Węgrzech dwie płyty kompaktowe zespołu: „The Indian Symphony” (Ericart Włochy 2002) i „Bhajans” (Ananda Sounds Węgry 2003).
Skład zespołu:
Patrizia Saterini – śpiew , harmonium
Lucjan Wesołowski – sitar, saz, flet indyjski bansoori
Nicola Artico – tabla (bębny indyjskie)
Druga kaseta olsztyńskiej grupy Shannon, to już zamierzchła przeszłość. Większość miłośników folku wie, że Shannon to grupa folk-rockowa o zacięciu celtyckim. Jednak w czasach kaset „Loch Ness” i „Święto duchów” nie do końca było wiadomo co grają, choć i folk-rock czasem się pojawia, ot choćby w utworze tytułowym, czy w „Devil in the Kitchen”. Pojawiały się tam klawiszowe elementy rodem z new age. Czasem jakieś lekko jazzujące wstawki, choć przecież skrajnie różne od tych, jakie pojawiają się dzisiaj. Podstawowa różnica polega chyba jednak na tym, że dziś Shannon to profesjonalna kapela, na dobrym, międzynarodowym poziomie. „Święto duchów”, to jeszcze czas eksperymentów, czasem wygłupów, a przede wszystkim poszukiwań własnego brzmienia.
Na kasecie nie brakuje znanych celtyckich evergreenów, takich, jak „Spanish Lady”, „As I roved out”, „Auld lang syne” i „Curragh of Killdare”. Opracowania różnią się od standardowych, słychać, że Shannon chce brzmieć oryginalnie.
W porównaniu z kasetą „Loch Ness” ten materiał jest sporym krokiem naprzód. Jedno, co mnie osobiście mierzi przy słuchaniu tych archiwalnych nagrań, to żeński wokal, choćby w piosence „Dagi (wolna)”. Pamiętam, że już w momencie wydania tej kasety nie bardzo mi to podchodziło. Fajnie brzmią natomiast wszelkiego rodzaju wokalizy.
Już w 1997 roku było pewne, że jeśli Shannoni będą grać dalej, to staną się jedną z najpopularniejszych grup folkowych w Polsce.
Bardzo tradycyjne granie. Piękne, a jednak nie dla każdego. Myślę, że folkomaniacy przyzwyczajeni do bardziej współczesnego brzmienia mogą mieć z tą płytą nieco problemów. Jeśli jednak lubicie klasyczne irlandzkie tematy, podane z szacunkiem dla tradycji, to solowy album Mary Rafferty jest płytą dla Was.
Nie ma tu szaleńczych galopad i wyścigów z tymi, którzy uważają, że dobrze gra ten, co jest szybszy od innych. Nawet muzyka grana typowo do tańca jest tu stonowana, właśnie taka, jaka być powinna. Tempa powinny odpowiadać tancerzom, nie kaskaderom.
Mary Rafferty odebrała dobre wykształcenie muzyczne, jest obecnie trzecim pokoleniem znanych folkowych muzyków, wraz z ojcem, Mike`em Rafferty, tworzy również duet, wykonujący tradycyjną muzykę irlandzką. Na tej płycie towarzyszy jej mąż i wzięty muzyk – Donal Clancy.
Mimo, że płyta jest wydana w Stanach, to stanowi dowód na to, że muzyka irlandzka w czystej formie ma się bardzo dobrze.
Projekty, pod którymi podpisują się Heather Innes i Jacynth Hamill, zwykle słyną z łagodnej formuły i natchnionych utworów. Dotychczas słuchane przeze mnie płyty, takie jak „New Life From Ruins”, „Creator of the Tides” czy „The Land I Call My Home” przepełnia właśnie taki klimat. Pierwszy z tych albumów, prezentujący skrzyżowanie filozofii buddyjskiej i celtyckiego chrześcijaństwa zainteresował mnie na tyle, że postanowiłem sięgnąć po inne płyty projektu Caim.
Wbrew pozorom muzyka na płycie „Sung prayers in the Celtic tradition” nie jest tak celtycka, jak można by się spodziewać. W niektórych momentach bliższe są kościelnym śpiewom. Ale i folkowych elementów tu nie brakuje.
Być może płyta ta spodoba się ludziom lubiącym takie historie i przede wszystkim łagodną muzykę. Innych może ona nieco znudzić, bo daleka jest od synonimu zwykłej, celtyckiej płyty.
Lubię takie płyty. Sporo piosenek, zespół ma własne pomysły, czasem nawet sami napiszą jakiś utwór. Na dodatek w trosce o polskojęzycznego słuchacza serwują nam autorskie, polskie właśnie, teksty.
Zaczyna się jednak instrumentalnie i kilka takich momentów się na płycie znalazło. Mimo, że Anam na Éireann nie brzmią jak kapela rodem z Zielonej Wyspy, to ich wersji irlandzkich tańców słucha się z przyjemnością. Pretensje można mieć właściwie jedynie trochę zbyt prostego frazowania gitary basowej. Ale generalnie nie przeszkadza to w odbiorze.
Pierwsza piosenka „Artur McBride” znana jest nam już z innej polskiej wersji (grupy Perły i Łotry), ale również tu wyszła całkiem dobrze. Trochę słabiej jest z „Jęczmieniem” (czyli tradycyjnym „The Wind That Shakes The Barley”), tu pomysł na granie się znalazł, ale śpiew na pograniczu melorecytacji niezbyt się sprawdza. Z resztą w kilku innych piosenkach również śpiew jest najsłabszym elementem. Trudno jednoznacznie orzec, czy to wina wokalisty (w tej roli Jacek Kuźmicki), czy też realizacji nagrań. Po prostu czasem ma się wrażenie, że jego głos jest nagrany jakby nieco „przy okazji”. A szkoda, bo piosenki są bardzo dobre i należy im się porządna realizacja.
Najciekawiej wychodzą w tym zestawieniu „Wrota niebios”, choć tu po oryginalnym tekście właściwie niewiele zostało. Niemniej jednak chóralne śpiewanie wychodzi zespołowi na dobre. Słychać to również w „Pieśni Jakobitów” (czyli polskiej wersji „Ye Jacobites By Name”).
Pubowe „Wzgórza Connemara” są prawdopodobnie koncertowym przebojem zespołu, sporo w nich energii i mocy.
Również ballady „Dublin Town” i „Modlitwa do Świętego Patryka” – autorskie utwory Jacka – są bardzo mocną stroną albumu. Zresztą ballady, to chyba piosenki w sam raz dla jego głosu, bez względu na to czy sam je stworzył, czy – tak jak przy „Irlandzkim domu” – napisał tylko tekst.
Ważne są też fajne teksty. Ciekawie oddają treść oryginalnych piosenek, zwykle są to rzeczywiście udane tłumaczenia. Tylko czasem zmieniono temat, ale nawet wówczas odbywa się to bez straty dla utworu.
Zespół radzi sobie dobrze, słychać spore ogranie i dużą chęć grania. Płyta również wróży zespołowi ciekawą przyszłość. Jeśli porównać ją z pierwszymi nagraniami dzisiejszej czołówki celtyckiego folku w Polsce, to jest to już w pełni przemyślana koncepcja grania. Nie znaczy to, że zespół nie musi niczego zmieniać, ale są to już drobiazgi, cała reszta robi dobre wrażenie.
Medwyn Goodall to czarodziej melodii. Piękne frazy wygrywane na rozlicznych instrumentach, to jego specjalizacja. Szkoda tylko, że te instrumenty są w siększości syntetyczne. Goodall korzysta z sampli z brzmień instrumentów klawiszowych.
Kilka lat temu, kiedy pierwsze płyty Goodalla ukazywały się na swiecie, mogłaby ta płyta rzeczywiście robić wrażenie. Oparta o celtyckie brzmiania instrumantalna muzyka z pogranicza new age i world music. Brzmi ona niebanalnie, ale niestety bardzo płasko.
Gdyby ta piękna płyta była tylko demówką, którą zdolny kompozytor stworzył na potrzeby muzyków, którzy zagraliby te partie, wyszłoby arcydzieło symfoniczno-folkowe. Alan Stivell pewnie spłonąłby z zazdrości. Ale niestety, podejrzewam, że budżet pana Goodalla by tego nie wytrzymał. Dlatego też wydaje on po dwie-trzy płyty rocznie i wszystkie są takie jak ta, nieco syntetyczne.
A szkoda, bo kompozytor to zdolny.
Jedna z wcześniejszych płyt Medwyna Goodalla, mistrza world music. Dwie kompozycje, to razem ponad 50 minut muzyki. Trudno się wypowiadać o poszczególnych elementach, zwykle w takim przypadku autorskie melodie nawiązują do tradycyjnych brzmień i harmonii.
Goodall tworzy piękne, instrumentalne pasaże, operując m.in. dźwiękami fletów, whistli, harfy, czy też partiami orkiestrowymi. Możliwe, że dzięki temu jego muzyka staje się niezwykle sugestywna i plastyczna. Chciałbym kiedyś usłyszeć co wyszłoby z połączenia elementów takich właśnie, bardzo ilustracyjnych brzmień z dobrym celtyckim chórem, pokroju irlandzkiej Anuny.
Od czasu do czasu warto posłuchać troszkę innej muzyki, również czerpiącej z tradycji, choć w zupełnie inny sposób, niż robią to tradycyjne zespoły folkowe.
Zespół prowadzony przez Lucjana Wesołowskiego, muzyka bardziej znanego jako Lucyan, autora licznych kompozycji z pogranicza folku, jazzu i muzyki relaksacyjnej.
Formacja powstała w 1983 roku, zaczynając na początku na scenach jazzowych. W składzie pojawiali się liczni muzycy, zwiazani zarówno z muzyką folkową (np. Stefan Błaszczyński – Brathanki), jak i jazzową (np. Wojciech Staroniewicz – Loud Jazz Band).
Podstawę repertuaru stanowią kompozycje Lucjana Wesołowskiego, inspirowane brzmieniami z Dalekiego Wschodu oraz utwory z Japonii, Tybetu i Indii.
Pierwsza kasetę zespołu „Orientacja na Orient – 1” wydano w roku 1986, zaś drugą –
„Orientacja na Orient 2” – w 1998. Zespół wciąż grywa koncerty, choć
aktywność muzyczną grupy ogranicza fakt, iz leader zamieszkuje od roku
1993 we Włoszech .
Skład zespołu:
Lucjan Wesołowski – sitar, flety, gitara, śpiew
Jacek Kasprzyca – gitara, śpiew
Piotr Kolasa – instrumenty perkusyjne
Robert Kawka – instrumenty perkusyjne
Z zespolem wspolpracuje takze Maciej Giżejewski – instrumenty perkusyjne
Projekt N.O.R.T.H. powstał w głowach muzyków grających w szwedzkich zespołach folkowych i folk-rockowych, takich jak Hoven Droven, Ranarim czy B.a.r.k.
Nazwa jest ponoć swobodnym potraktowaniem skrótu od Nordic Roots Conspiracy.
Muzyka projektu, to oparty na nowoczesnych brzmieniach pop-folk.
Podstawowy skład
Sofia Sandén – wokale
Jens Engelbrecht – instrumenty strunowe, programowanie
Peo Drangert – instrumenty perkusyjne, programowanie
