
O tym, że nikt nie ma takiego pomysłu na polską muzykę góralską jak Joszko Broda, nie trzeba nikogo przekonywać. Jego wcześniejsze produkcje pokazały, że to nie tylko szalenie zdolny instrumentalista, ale również prawdziwy muzyczny szaleniec, który wie, w których dźwiękach kryje się prawdziwa sztuka.
Wiele atramentu z piór wylano nad próbą rozstrzygnięcia fenomenu piosenki żeglarskiej w Polsce. Niektórzy używają terminu „szanty”, inni upierają się przy „morskim folku”. Można by jeszcze pewnie wiele na ten temat napisać, gdyby nie fakt, że wciąż jest to zjawisko, które ewoluuje.
Jak przystało na folkowego wyjadacza wzdrygnąłem się w pierwszej chwili, kiedy przesłuchałem po raz pierwszy płytę kapeli nazwanej wdzięcznie Majtki Bosmana. Choć z biografii zespołu wynika, że wywodzą się oni spoza kręgu szeroko pojętej piosenki żeglarskiej, a gatunek ten uprawiają głownie dlatego, że im się spodobał (szczerze mówiąc trudno o lepsza motywację!), to realizując swój debiut popełnili większość błędów charakterystycznych dla kapel z wodniackiego nurtu muzyki folkowej w Polsce.
Stare Dobre Małżeństwo już dawno nie nagrało tak dobrej płyty. A tymczasem otrzymujemy aż dwa krążki, na których znajduje się osiemnaście niespiesznych piosenek, które w wykonaniu innych zespołów mogłyby nie przebić się do szerszej świadomości.
Reedycja pierwszej płyty Percivala, nagranej w 2007 roku, pojawiła się w sklepach. Na półkach z metalem.
Dobrego folkowego grania nigdy za dużo, a zespół Zgagafari jawi się jako porządna folkowa formacja. Inspiracje, pokazywane otwierającym płytę utworem „Żródło” wskazują wprawdzie na nasze rodzime, polskie inspiracje, ale kolejne utwory udowadniają nam, że muzyka nie zna granic. Dlatego tez kiedy już docieramy do śpiewanego po francusku „Tourdion”, nie dziwi nas zbytnio zwiewna struktura tej pięknie wykonanej kompozycji.
Jeszcze niedawno montujący się na scenie człowiek z gitarą akustyczną zazwyczaj zwiastował koncert poezji śpiewanej, a im bardziej wyciągnięty był jego sweter, tym bliżej było tej poezji do włóczęgowskich klimatów Wojciecha Bellona i Edwarda Stachury. Choć generalnie nie mam nic przeciwko temu i nawet lubię sobie posłuchać takich brzmień – o ile są to po prostu dobre koncerty – to jednak brakowało mi zawsze sceny akustycznego folku, takiego z prawdziwego zdarzenia. 
