Miesiąc: Kwiecień 2008 (Page 2 of 2)

Stanisław Grzesiuk „Nagrania radiowe z lat 1959-1962”

Przyznam szczerze, że żadna z warszawskich kapel ulicznych nie robi na mnie takiego wrażenia, jak jeden jedyny Stanisław Grzesiuk ze swoją bandżolą. Mimo że wydano już na CD jego piosenki w różnych konfiguracjach (zmierzyli sięz niki nawet jazzmani, dogrywając ślady do istniejących nagrań), to ta płyta jest na swój sposób szczególna. Znalazło się tu sporo nagrań dotąd w reedycjach pomijanych, na dodatek w wersjach nieco innych (czasem obszerniejszych), niż te ogólnie znane. Do tego mamy też kilka koncertowych perełek i absolutnie najważniejszy element – historie opowiadane przez Grzesiuka podczas występów. Część z nich stanowi niejo wprowadzenie, czy tez podsumowanie, niektórych piosenek, inne zaś są po prostu ilustracjami bogatego w ciekawostki życia stolicy przed wojną i w czasie jej trwania.
Ta płyta to kronika przedwojennej Warszawy, takiej, jakiej już dziś nie ma. Nie było jej już z resztą wtedy, gdy nagrania te powstawały. Jest tu też kilka historii wojennych, m.in. o życiu obozowym. Nawet te osttanie niosą ze sobą jakiś optymizm. To w nich chyba najważniejsze.
„Nagrania radiowe z lat 1959-1962” to bardzo ważna płyta, warto się z nią zapoznać.

Taclem

Skra „Bitar”

Zespół Skra wydawany jest pod skrzydłami Tutl, farerskiego wydawnictwa specjalizującego się w dobrze dobranych tytułach z bardzo twórczej sceny folkowej, kwitnącej na Wyspach Owczych. Tym razem jednak mamy do czynienia z muzyką z innego archipelagu – z fińskich Alandów.
Od pierwszych dźwięków („Birdlife”) domyślamy się że będzie to mieszanka tradycyjnych brzmień – brzmień, bo melodie są generalnie nowe – z nowoczesnością, choć ujętą w karby przez świadomych swego dziedzictwa muzyków. Nie ma rockowych wstawek, nawet instrumenty perkusyjne grają subtelnie.
Alandzcy muzycy świetnie operują nastrojem. Słychac to zwłaszcza w niepokojącym „Sikhen” i w pięknym „Oss Emellan”.
Czasem bywa też żywiołowo, niemal jak u najbardziej zabawowych irlandzkich kapel. Tak jest w „Kökssoffan”, „Las Vegas Roadtrip” czy „Botor”. Nigdy jednak nie gubią swojej drogi i chyba to jest w tej muzyce najlepsze.

Taclem

Bob Walser „Landlocked”

Ten album to miód na uszy wszystkich miłośników dobrze zrealizowanych płyt z tradycyjnymi pieśniami morza. Bob Walser, amerykański śpiewak związany z Mystic Seaport, obecny swego czasu również na naszych scenach, prezentuje tu ciekawy, bardzo różnorodny zestaw pieśni, które brzmią odrobinkę nowocześniej niż klasyczne albumy grupy Stormalong John, a jednocześnie czujemy tu olbrzymi szacunek dla klasyki. Sporo z tych utworów z resztą znamy bardzo dobrze.
Już otwierający płytę „Rollin’ Down the River” pokazuje nam czego możemy się spodziewać. Ciekawie brzmie też „Mobile Bay” w wersji zupełnie innej niż ta, którą w Polsce spopularyzowały Stare Dzwony. Znajmo brzmi za to szanta „Johnson Girls”, mniej więcej tak jak spopularyzował ją Henryka Czekała „Szkot”, najpierw z Ryczącymi Dwudziestkami, a obecnie z Mechanikami Shanty.
Niezbyt często wykonywana przez zachodnich szantymenów pieśń „Skipper Jan Rebek” tu również zaprezentowana jest w ciekawej wersji. Z kolei stonowana aranżacja „Pull Down Below”, którą proponuje Bob, odpada w przedbiegach przy tym co proponuje nasza rodzima grupa North Wind.
Kiedy dochodzi do folkowych pląsów, to zespół wspierający Boba skręca nieco w kierunku grania z małej knajpki, gdzie muzykom towarzyszy pianino. To nie jest muzyka z pokładu starego żaglowca, choć do całości płyty dziwnie pasuje.
Piękna ballada „Ger Her Into Shore” trafiła do nas w adaptacji Goeffa Kaufmana, jednak śpiew Boba Walsera jest jeszcze nardziej przejmujący. Może dlatego, że szantymen pokazuje tu nagle ile delikatności brzmi w jego głosie. Opowieść ta zawsze powoduje u mnie ciarki na plecach. W tym wykonaniu groza jeszcze się potęguje. Podobnie jest z kolejną balladą, zatytułowaną „Old Zeb”, która jakiś czas temu została odkryta u nas przez grupę Yank Shippers, ale w wersji Boba, nieco spokojniejszej od polskiej, sprawdza się o wiele lepiej.
Gospel w szantowym wykonaniu to dla Polaków nic nowego, ale tu trafiamu nagle na takie utwory na płycie amerykańskiego szantymena „Henry the Accountant” czy „Didn’t My Lord Deliver Daniel” pokazują nam, że tradycja folkowa w Stanach bardzo mocno się ze ze sobą miesza.
Folkową perełką jest tu szwedzka pieśń „Hvem Kan Segle Foruten Vind” w szwedzko-angielskiej wersji tekstowej. Brzmi to oszczędnie, ale bardzo pięknie. Ciekawostką dodatkową jest fakt, że z tego co udało mi się ustalić pieśń pochodzi z Finlandii (gdzie język szwedzki przez lata był oficjalnie dominującym).
Dwa ostatnie utwory: „Follow the Drinking Gourd” i „Peace Song” to nieco inne granie. Pierwszy jest świetną piosenką folkową rodem ze Stanów, drugi zaś łączy chóralne śpiewanie, nieomal w stylu silesian shanties (ale z twardym, „niegospelowym” głosem solisty), z folkowym graniem na banjo. Oba utwory zasługują na uwagę, choć z różnych powodów.

Taclem

Altan „Blackwater”

Sięganie po starsze płyty dobrych kapel tylko po to by napisać ich recenzje ma swój urok. Wiadomo że zawsze ważny jest jakiś pretekst, kiedy stos płyt do słuchania rośnie, a my mamy ochotę na coś starszego.
Album „Blackwater” powstawał głównie w 1995 roku, po śmierci haryzmatycznego flecisty, jednego z filarów zespołu, Frankie Kennedy’ego. Pamiętam że Wojtek Ossowski prezentując pierwszy raz tą płytę (kiedy jeszcze była nowa) wspominał, że wiele osób zastanawiało się czy wogóle ona powstanie.
Zaczyna się żywo i tanecznie. Pierwsze melodie jakie słyszymy („Johnny Boyle’s/King Of The Pipers”, „Dark Haired Lass/Biddy From Muckross” a nawet póżniejsze „Strathspey/Con McGinley’s” i „Farewell To Leitrim – Jenny Picking Cockles”) to hołd dla tradycyjnego grania. Ale gdzieś w tle słychać, że gra to kapela, która w formule akustycznego celtyckiego grania potrafi nieźle namieszać.
Smaczki to z resztą wizytówka grupy Altan. Wystarczy posłuchać gaelickiej pieśni „Stor, A Stor, A Ghra”, gdzie w tle do niemal funkującej (choć akustycznej) gry instrumentalistów dodana jest bluesowa harmonijka ustna.
Z kolei w „Molly Na Gcuach Ni Chuilleanain” delikatnie pobrzmiewające w tle klawisze przybliżają Irlandczyków do szkockiej grupy Capercaillie.
Nie brakuje na tej płycie zadumy i jest to zaduma piękna. Ballady „Ta Me ‚Mo Shui” i „Blackwaterside” korespondują tu z rewelacyjnym utworem instrumentalnym „A Tune For Frankie”.
Ten album musiał być bardzo ważny dla grupy Altan, bo przecież to nie tylko hołd dla zmarłego przyjaciela, ale i kolejny krok w rozwoju zespołu. Z perspektywy lat nietrudno zauważyć że krok ten wykonano w dobrym kierunku. Altan to wciąż jedna z najbardziej interesujących grup na irlandzkiej scenie muzyki tradycyjnej.

Taclem

Alexandra & Konstantin „Za likhimi za marozami”

Duet Aleksandra Krisanowa i Konstantin Drapeza, założny przez dwójkę muzyków związanych na co dzień z Państwową Białoruską Orkiestrą Koncertową to jedna z ciekawszych propozycji folkowych stworzonych przez naszych wspólnych sąsiadów. W swoim kraju są na tyle popularni, że wybrano ich w 2004 roku do reprezentowania Białorusi na festiwalu „Eurowizja”.
Album „Za likhimi za marozami” to pierwszy z czterech dotychczas wydanych. Mimo że nagrywający go muzycy nie byli jeszcze gwizdami rodzimego folku (czy też raczej obecnie pop-folku), płyta brzmi bardzo dobrze. Produkcja nie odstaje od tego rodzaju przedsięwzięć zachodnich. W porównaniu z kolejnymi płytami jest tu nieco mniejsze instrumentarium, jednak mamy przez to znacznie czytelniejszą sytuację. Słuchamy bowiem duetu wspieranego przez muzyków sesyjnych, a nie pełnowymiarowego zespołu.
Aleksandra zaskakuje niesamowitym głosem. Świetnie sprawdza się w zarówno w nieco niepokojących utworach („Арэхава чаша”, „Прыкрыкнула шэра вуціца”), jak i balladzie folkowej („За ліхімі, за марозамі”), która brzmi jakby wokalnie inspirowana była z jednej strony amerykańskimi śpiewami Indian, z drugiej zaś wokalem… Dolores O’Riordan.
Co ciekawe to podobieństwo znika zupełnie gdy zespół sięga po repertuar anglojęzyczny („I Can’t Help Myself” znane wykonania The Kelly Family, „Drifters Wife” J. J. Cale’a i „Dream A Little Dream Of Me” kojarzone głównie z Ellą Fitzgerald ).
Album zamyka piękna instrumentalna kompozycja „Солярис”, nie zdziwiłbym się gdyby powstała z inspiracji powieścią pewnego polskiego fantasty.

Taclem

Page 2 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén