Ten album to miód na uszy wszystkich miłośników dobrze zrealizowanych płyt z tradycyjnymi pieśniami morza. Bob Walser, amerykański śpiewak związany z Mystic Seaport, obecny swego czasu również na naszych scenach, prezentuje tu ciekawy, bardzo różnorodny zestaw pieśni, które brzmią odrobinkę nowocześniej niż klasyczne albumy grupy Stormalong John, a jednocześnie czujemy tu olbrzymi szacunek dla klasyki. Sporo z tych utworów z resztą znamy bardzo dobrze.
Już otwierający płytę „Rollin’ Down the River” pokazuje nam czego możemy się spodziewać. Ciekawie brzmie też „Mobile Bay” w wersji zupełnie innej niż ta, którą w Polsce spopularyzowały Stare Dzwony. Znajmo brzmi za to szanta „Johnson Girls”, mniej więcej tak jak spopularyzował ją Henryka Czekała „Szkot”, najpierw z Ryczącymi Dwudziestkami, a obecnie z Mechanikami Shanty.
Niezbyt często wykonywana przez zachodnich szantymenów pieśń „Skipper Jan Rebek” tu również zaprezentowana jest w ciekawej wersji. Z kolei stonowana aranżacja „Pull Down Below”, którą proponuje Bob, odpada w przedbiegach przy tym co proponuje nasza rodzima grupa North Wind.
Kiedy dochodzi do folkowych pląsów, to zespół wspierający Boba skręca nieco w kierunku grania z małej knajpki, gdzie muzykom towarzyszy pianino. To nie jest muzyka z pokładu starego żaglowca, choć do całości płyty dziwnie pasuje.
Piękna ballada „Ger Her Into Shore” trafiła do nas w adaptacji Goeffa Kaufmana, jednak śpiew Boba Walsera jest jeszcze nardziej przejmujący. Może dlatego, że szantymen pokazuje tu nagle ile delikatności brzmi w jego głosie. Opowieść ta zawsze powoduje u mnie ciarki na plecach. W tym wykonaniu groza jeszcze się potęguje. Podobnie jest z kolejną balladą, zatytułowaną „Old Zeb”, która jakiś czas temu została odkryta u nas przez grupę Yank Shippers, ale w wersji Boba, nieco spokojniejszej od polskiej, sprawdza się o wiele lepiej.
Gospel w szantowym wykonaniu to dla Polaków nic nowego, ale tu trafiamu nagle na takie utwory na płycie amerykańskiego szantymena „Henry the Accountant” czy „Didn’t My Lord Deliver Daniel” pokazują nam, że tradycja folkowa w Stanach bardzo mocno się ze ze sobą miesza.
Folkową perełką jest tu szwedzka pieśń „Hvem Kan Segle Foruten Vind” w szwedzko-angielskiej wersji tekstowej. Brzmi to oszczędnie, ale bardzo pięknie. Ciekawostką dodatkową jest fakt, że z tego co udało mi się ustalić pieśń pochodzi z Finlandii (gdzie język szwedzki przez lata był oficjalnie dominującym).
Dwa ostatnie utwory: „Follow the Drinking Gourd” i „Peace Song” to nieco inne granie. Pierwszy jest świetną piosenką folkową rodem ze Stanów, drugi zaś łączy chóralne śpiewanie, nieomal w stylu silesian shanties (ale z twardym, „niegospelowym” głosem solisty), z folkowym graniem na banjo. Oba utwory zasługują na uwagę, choć z różnych powodów.

Taclem