Miesiąc: Marzec 2008 (Page 1 of 3)

Visa „De Facto”

Amerykańska kapela folk-rockowa w której grają sami emigranci z Bałkanów i Środkowego Wschodu, to chyba ewenement. Tak jest w przypadku grupy Visa. „De Facto” to trzecia płyta w ich dorobku. Wszyscy mieszkają w Nowym Jorku i grają… no właśnie jak?
Są tu wpływy muzyki arabskiej, nie ma prostego weselnego grania w stylu Bregovica. Etniczne elementy z Armenii przenikają się z innym dźwiękami. Jest tu nieco improwizacji, mogących się kojarzyć z jazzem, ale osadzonych w folkowych brzmieniach.
Ciekawie prezentuje się strona rockowa strona przedsięwzięcia. Nie mamy bowiem do czynienia z mdławym popem, jakim często okraszane są folk-rockowe propozycje, ale z rasowym graniem, które często staje się nierozerwalną częścią prezentowanej muzyki. To nie jest muzyka folkowa zagrana w mocniejszej aranżacji, Od początku pomyślano te piosenki właśnie w sposób zaprezentowany na płycie. To dobrze słychać, bo album zyskuje przy tym na spójności.

Taclem

Tempest „Double Cross”

To póki co najnowszy studyjny album celtyckich rockowców z Tempest, to zwykle nie lada wydarzenie dla miłośników takiego grania. Ta amerykańska kapela wydaje płyty dość rzadko, ale kiedy już się na to zdecyduje, możemy być pewni, że wyjdzie im coś ciekawego. Testowałem poprzednie albumy Tempestów na różnych słuchaczach i niemal każdy znajdował w nich coś dla siebie. Jednych fascynowały konkretne nawiązania do muzyki celtyckiej, aranżacje tradycyjnych melodii i wierność pewnym standardom, innych zaś urzekała rockowa strona tego przedsięwzięcia. Należy bowiem zaznaczyć, że grupa ta od lat nagrywa dla wydawcy, który prezentuje głównie wysokiej jakości progresywnego rocka. W ich katalogu nie ma miejsca na zespoły, które traktują rock remizowo. Dla kapeli folk-rockowej znalezienie się w „stajni” Magna Carta, to nobilitacja.
Okładkę „Double Cross” zdobi obraz przedstawiający walczący ze sztormem żaglowiec. Nic więc dziwnego, że pierwszy utwór na płycie, to „Captain Kidd”, stylizowany na szantę utwór autorskiej spółki którą tworzą Lief Sorbye i Patricia Reynolds. Patricia od lat współpracuje autorsko z zespołem, choć sama lepiej czuje się jako wykonawczyni związana z muzyką country, to okazuje się że w tradycyjnych brzmieniach muzyki celtyckiej również czuje się świetnie. Z grupą Tempest współpracuje od 1994 roku, kiedy to na płycie „Surfing to Mecca” ukazałą się jej kompozycja „Early Winter”, napisana do spółki z Robem Wullenjohnem, ówczesnym gitarzystą zespołu. Na „Double Cross” znajdziemy jeszcze inną kompozycję spółki Sorbye/Reynolds – piosenkę „Whoever You Are”. To bardziej radiowa piosenka, z wtrąconą jakby od niechcenia celtycką melodyjką. Pod tym względem może się kojarzyć ze stylistyką The Corrs, choć głos Liefa na pewno nie przypomina żadnego z łagodnych wokali Irlandek.
Cechą charakterystyczną wszystkich nieomal płyt grupy Tempest jest zamieszczenie na każdej z płyt przynajmniej jednego utworu z rodzinnego kraju Liefa – z Norwegii. Dzięki temu, że zespół nagrał tych studyjnych płyt już osiem, to i skandynawskich utworów nieco się nazbierało. Podejrzewam z resztą, że w repertuarze mają ich więcej i gdyby chcieli, mogliby z marszu nagrać płytę tylko z takim właśnie materiałem. Słyszałem takie pieśni w solowych wykonaniach Liefa i podejrzewam, że taka płyta byłaby po prostu rewelacyjna. Póki co możemy na „Double Cross” posłuchać radosnej pieśni „Per Spelmann”, o muzyku, który ostatnią krowę zamienił na skrzypce. Lief dodał do tej tradycyjnej pieśni własny motyw muzyczny, przez co wpasowała się ona idealnie w repertuar zespołu.
Ciekawie prezentuje się tu materiał instrumentalny. „Slippery Slide” to autorski popis skrzypka Tempestu, Michaela Mullena, który kilka lat temu powrócił do zespołu. To dobry popis celtyckiego grania. Ale jeśli już przyjrzymy się co dzieje się w wiązance tradycyjnych melodii, uzupełnionych kompozycjami Liefa, które zebrano pod wspólnym tytułem „Black Eddy”, to zaczyna się robić jeszcze ciekawiej – mamy tu przekrój przez całą północną Europę, od brzmień mogących się kojarzyć z Wyspami Brytyjskimi, przez melodie mające się kojarzyć z Cyganami w Skandynawii, po tematy fińskie, które mogłyby być grane w portach dawnej Rosji. Trzecia tego typu kompozycja, to „Vision Quest”, utrzymana w stylistyce nieco zbliżonej do grania grupy Fairport Convention. W przypadku zespołu Tempest mamy oczywiście typowe dla ich brzmienia rockowe solówki, ale o inspiracji brytyjskimi gigantami folk-rocka można mówić w wielu momentach. „W Vision Quest” polecam świetny basowy motyw, znajdujący się nieco za połową utworu. To prawdziwy smaczek.
Innym smaczkiem są dudy, grające z mocnym rockowym podkładem. Możemy je usłyszeć w tradycyjnej tanecznej melodii „Cabar Feidh”. Również zaserwowany na zakończenie płyty zestaw pt. „Wizard’s Walk” (otwierany tradycyjną melodią „Tam Lin”) może się podobać. Wprawne ucho wyłapie tu też w grze skrzypka bachowskie inspiracje. Na dodatek nasi szantowi słuchacze z pewnością rozpoznają tradycyjny motyw „Jenny Dang The Weaver”, który pojawiał się już u nas jako jedna z ulubionych przygrywek Jacka Jakubowskiego. Można więc znaleźć ślady tej melodii w piosenkach Krewnych i Znajomych Królika i Gdańskiej Formacji Szantowej. Folkowcy pewnie najbardziej kojarzą ten motyw z wykonania Capercaillie.
Mimo ogólnej tendencji do grania szybko i bez sensu Tempest nagrał płytę mocną, energetyczną ale też bardzo wyważoną. Nie brak tu rockowego ognia, ale nie ma ciągot w kierunku metalu czy punka. Słychać za to każdy dźwięk, co rzadko zdarza się u kapel próbujących grać agresywniej.
Jak już wspomniałem Tempest to dobra, folk-rockowa firma. Planuję dalej inwestować w ich kolejne studyjne albumy (płyty koncertowe w ich przypadku to raczej gratka dla fanów), jestem pewien, że się nie zawiodę.

Taclem

Svanevit „Rikedom och gåvor”

Szwedzka grupa Svanevit prezentuje ciekawie zagrany akustyczny folk oparty na muzyce z różnych rejonów Szwecji i z różnych czasów. Nie brakuje tu współczesnych aranżacji średniowiecznych ballad ludowych tańców i XVIII-wiecznych poezji.
Czwórka muzyków tworzących Svanevit nie należy bynajmniej do muzycznych debiutantów. Miłośnicy muzyki folkowej ze Skandynawii znają ich zapewne z takich grup jak: B.A.R.K, Envisa, Plommon, Falsobordone czy Dråm. Co ciekawe wszyscy ukończyli szkoły muzyczne, jednak w niczym nie przeszkadza im to w graniu muzyki o ludowych korzeniach w sposób twórczy, choć przepełniony szacunkiem dla tradycji.
„Rikedom och gåvor” to druga płyta Szwedów. Podobnie jak debiutancki krążek pozwala nam ona przenieść się na chwilę do krainy w której mieszkają Dzieci z Bullerbyn. Skąd takie porównanie? To bardzo nostalgiczny krążek. Świetnie się go słucha bez względu na okazję. Ma swój specyficzny urok i to chyba jego największy atut.

Taclem

Sensational Jimi Shandrix Experience „Electric Landlady”

Szkocki akordeonista, Sandy Brechin, znany ze świetnej folk-rockowej grupy Burach, prezentuje nam swój nowy projekt. The Sensational Jimi Shandrix Experience to szalona zabawa celtycką muzyka folkową. Zabawa o tyle ciekawa, że nawiązująca z jednaj strony do serca muzyki ludowej – tradycyjnych tańców. Z drugiej zaś strony jest to doskonała zabawa świetnych muzyków. Improwizują, aranżują i wyczyniają z muzyką celtycką wszystko, co tylko przyjdzie im do głowy.
Nawiązanie do twórczości Jimi’ego Hendrixa również znajduje swoje uzasadnienie. Jakie? Posłuchajce!

Taclem

Michael Snow „Never Say No to a Jar”

Irlandzkie granie w amerykańskim stylu, to muzyka, która dobrze już znamy z poprzednich albumów Michaela Snowa, wchodzących w skład trylogii „Skelly”. Płyta „Never Say No to a Jar” zamyka tą opowieść.
Mieszanka autorskich piosenek, głęboko osadzonych w tradycji muzyki celtyckiej, z rockiem i odrobiną country, to granie, jakie mogłoby z powodzeniem pojawiać się w rozgłośniach radiowych. Brzmienie zespołu Michaela jest dość lekkie, ale bardzo konkretne. Nic dziwnego, grają tu utalentowani muzycy, znani między innymi ze współpracy z Nanci Griffith.
Wśród piosenek wyróżniają się tu takie utwory, jak „Dandy Vernon”, ze świetną partią akordeonu i osadzony w klimacie celtyckiego world music „Brand New Uniform”.

Taclem

Fabula „Pantha Rhei”

Album „Pantha Rhei” niemieckiego zespołu Fabula, to gratka dla miłośników muzyki grupy In Extremo. Za produkcję odpowiedzialny jest człowiek, który przez lata związany był z produkcją albumu Corvus Corax. Dudy, szałamaja, flety – wszystko to już znamy. Ale jednak muzyka Fabuli ma w sobie sporo oryginalności.
Najważniejszą różnicą, którą zauważamy niemal od razu jest szersze spektrum inspiracji. Pozostałe niemieckie grupy ze sceny średniowieczno-folkowej zwykle poprzestają na własnej interpretacji muzyki dawnej, czasem sięgając do niemieckiego lub celtyckiego folku. Fabula ma natomiast dla nas kilka niespodzianek. Obok obowiązkowego na tej scenie zestawu dołączają jeszcze twórczą reinterpretację muzyki filmowej. Znajduje się tu przeróbka motywu instrumentalnego z filmu „Ostatni Mohikanin”. Melodia znana jako „The Gael”, napisana do tego filmu przez Dougiego MacLeana w wersji Fabuli (jako „Mohican”) jest ozdobą płyty.
Album może się też spodobać wszelkiego rodzaju miłośnikom gier fabularnych, myślę że byłby dobrym podkładem do nie jednego scenariusza. To muzyka bardzo plastyczna i obrazowa.

Rafał Chojnacki

Barcrawlers „The First Bar”

Już sama nazwa zespołu mówi nam nieco o muzyce jakiej możemy się po tej kapeli spodziewać. Barcrawlers to oczywiście wesołe, pubowe granie. A może jednak coś jeszcze?
Zespół pochodzi ze Szwecji, jednak grają w nim również irlandzcy emigranci. Być może właśnie dlatego mają trochę dystansu do celtyckiego brzmienia. Mimo że zdominowało repertuar płyty, to wpływów słychać znacznie więcej.
Pierwsza część albumu „The First Bar”, to studyjne nagrania, wśród których pojawiają się takie klasyki, jak „Irish Rover”, „Leaving of Liverpool” czy kultowe „Streams of Whiskey”. Już sam fakt pojawienia się tu kompozycji Shane`a MacGowana i jego kolegów z The Pogues obudzi pewnie zaciekawienie fanów tego zespołu. I słusznie, bo inspiracje MacGowanem słychać tu na każdym niemal kroku. Jeżeli nie bezpośrednio, jak w „Irish Rover” czy „Whiskey in the Jar”, to przynajmniej zakorzenione w stylistyce zespołu.
Od utworu „All For Me Grog” rozpoczyna się koncertowa część albumy. Jest tu kilka mniej znanych (przynajmniej w Polsce) piosenek, takich ,jak „The Night Paddy Murphy Died”, „Hot Asphalt” czy „Craic Was Ninety”. Ten ostatni utwór (który napisał sam Christy Moore) połączony jest z piosenką „Farewell To Carlingford” Tommy`ego Makena. Myślę, że żywiej zabiej tu serce miłośników piosenki żeglarskiej, gdyż utwór ten, znany w Polsce jako „Green Horn”, był w wykonaniu Mechaników Shanty sporym przebojem.
Podobnie może być z „I`ll Tell Me Ma” (dla żeglarzy to „Irlandka” Krewnych i Znajomych Królika), które z kolei łączy się z najbardziej rozpoznawalnym motywem morskim wszech czasów, pieśnią „The Drunken Sailor”.
Nieco inne, choć stylistycznie spójne skojarzenia budzi „Fisherman`s Blues”, utwór napisany i wykonywany przez Mike`a Scotta z zespołem The Waterboys. Troszkę subtelniejsza forma folk-rocka sprawia, że album zyskuje ciekawszych barw.
Na polskiej scenie grupa The Barcrawlers funkcjonowałaby zapewne wśród takich kapel jak The Bumpers, Stonehenge czy Shamrock. Podejrzewam, że ich koncerty mogłyby cieszyć się sporą popularnością. Tymczasem mamy do czynienia tylko z płytą, ale za to całkiem sympatyczną.

Rafał Chojnacki

Rapalje „Celtic Fire”

Holendrzy z Rapalje już od lat borykają się ze soją wersją celtyckiego grania. Jednak mimo że „Celtic Fire” to ich szósta płyta, postanowili zacząć od szukania harmonii. Otwierający album utwór pochodzi z repertuaru The Penguin Café Orchestra, a na folkowe salony sprowadziła go grupa Patrick Street. To świetna kompozycja, a Holendrom też wychodzi nieźle.
„The Jolly Beggar” kojarzy się z brzmieniem Planxty. Najwyraźniej Ralpaje są obecnie pod sporym wpływem irlandzkich klasyków. Pewnie dlatego pojawia siętu kilka evergreenów, na czele z „Whiskey in the Jar” i „The Raggle Taggle Gypsy”. Pewnie dlatego gdy docieramy do mniej znanych utworów, to płyta przyciąga wówczas uwage.
„Yo-skippely-dai-dee-doe” brzmi świeżo i zachęca do zabawy. Melodię „wat Zullen We drinken” znamy w Polsce całkiem nieźle. Holędrzy równie dobrze sobie z nią radzą. Fajnie brzmi też piosenka o amsterdamskim porcie, porzyczona od Jaquesa Brela.
Bardzo podoba mi się również nowa wersja „Caledonii” Dougiego MacLeana. To jeden z ciekawszych utworów na płycie.
Rapalje to od dawna zespół, który nie rzuca na kolana, ale nagrywa płyty na przyzwoitym średnim poziomie. „Celtic Fire” dobrze pasuje do tej układanki.

Taclem

Kosmofski „Tytułu brak”

Przez dłuższy czas zastanawiałem się co to ten Kosmofski jest. Później był przebojowy „Taniec weselny”, w którym wokalnie udziela się Muniek Staszczyk, oraz singiele „No i słyszysz głosy” i „Pieniążek za pomysł”, które świetnie wpisywał się w miejsko-folkową poetykę. Trzeba było więc sięgnąć po debiutancki krążek formacji Ziemowita Kosmowskiego zatytułowany… „Tutyłu brak”.
Największym odkryciem jest tu dla mnie piosenka „Słyszę gwar (polski, niemiecki, rosyjski i jidysz)” pokazująca o co chodzi na tej płycie. Kto usłyszy ten utwór, łatwo zrozumie płytę Kosmofskiego.
Płyta potwierdza to, co mówił niedawno Krzysztof „Grabaż” Grabowski, lider zespołów Pidżama Porno i Strachy Na Lachy – miejski folk to muzyka starszych punkowców, którzy pozostali chuliganami, ale nie muszą już tego wykrzykiwać na cały świat. Ziemek Kosmowski, niegdyś lider punk rockowego Braku, oraz muzyk kilku znanych rockowych formacji z Łodzi (Rendez Vous, Subway) wraca z porcją muzyki doskonale oddającej klimat zadymionych knajpek i… Łodzi.
Muzyka Kosmofskiego może niektórym kojarzyć się ze Szwagierkolaską (słychać to zwłaszcza w piosenkach „Chodnicky”, i „Pieniążek za pomysł”), złwaszcza że w gości do Łodzi przyjechał Muniek (zaśpiewał w trzech piosenkach: „Taniec weselny”, „Słyszę gwar” „Na Bliskim Wschodzie”). Ale to muzyka osadzona w innych rytmach. Nie ma tu barwnej gwary stolicy, jest za to mroczny klimat fabrycznego miasta, z jego uliczkami i pobrzmiewającym gdzieś w tle klezmerskim graniem, pokazującym historię miasta. Teksty są osadzone w rzeczywistości bardziej współczesnej, ważna jest miłość, ale liczy się też mamona.
To płyta którą można określić miejskim folkiem z domieszką żydowskiego grania („Łódzki rykszarz”) i punku („Miejski park” i „Na Bliskim Wschodzie” to nowe wersje piosenek Braku). Takie klimaty są obecnie bardzo popularne na Zachodzie, że wspomnę chociaż szalony projekt Gogol Bordello. W Polsce ta płyta ma szansę, dlatego cieszę się, że popularniejszy kolega wsparł tu swojego zdolengo kumpla. Może dzięki temu więcej osób zwróci na ten krążek tytułu. To kawałek porządnej, bezkompromisowej muzyki.

Taclem

Inner Strenght „Unforgotten”

Z holenderską celtycko-folkową grupą Inner Strenght miałem już do czynienia kilka lat temu, gdy recenzowałem ich krążek zatytułowany „Driven”. W międzyczasie nagrali już album „Meltemi”, ktory jakoś mnie ominął. Na szczęście grupa w końcu sobie o mnie przypomniała i sprawiła mi niemałą niespodziankę, kiedy znalazłem ich krążek w skrzynce pocztowej. Piszę „na szczęście”, bo już przy pierwszym przesłuchaniu po prostu zakochałem się w folk-rocku w wydaniu Holendrów.
Spośród najciekawszych utworów na pewno warta odnotowania jest piękna ballada „White Lady”, która mogłaby się znaleźć na jednym ze starszych, bardziej folkwych albumów The Corrs, gdyby nie to, że bije tamte piosenki na głowę. Już przy mini-albumie „Driven” miałem podobne skojarzenia. Tymczasem Inner Strenght dojrzeli i ich muzyka stała się jeszcze ciekawsza. Świetna jest też nieco niepokojąca kompozycja „Dancing on the Wind”.
Kolendrzy zaskoczyli mnie instrumentalnym utworem „Happy Swing”. To dziwne, ale dałbym głowę, że słyszę tam nutki z Europy Wschodniej. Z resztą na tej płycie, mimo celtyckich naleciałości sporo jest folku bez konkretnego wskazania na źródło. Jakby się zastanowić, to taka muzyka dominuje.
Album „Unforgotten” to kawał solidnie zagranego folku, autorskie kompozycje i ciekawe aranżacje. Nie ma tu może przebojów, ale jest za to równa, bardzo fajna płyta.

Taclem

Page 1 of 3

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén