To póki co najnowszy studyjny album celtyckich rockowców z Tempest, to zwykle nie lada wydarzenie dla miłośników takiego grania. Ta amerykańska kapela wydaje płyty dość rzadko, ale kiedy już się na to zdecyduje, możemy być pewni, że wyjdzie im coś ciekawego. Testowałem poprzednie albumy Tempestów na różnych słuchaczach i niemal każdy znajdował w nich coś dla siebie. Jednych fascynowały konkretne nawiązania do muzyki celtyckiej, aranżacje tradycyjnych melodii i wierność pewnym standardom, innych zaś urzekała rockowa strona tego przedsięwzięcia. Należy bowiem zaznaczyć, że grupa ta od lat nagrywa dla wydawcy, który prezentuje głównie wysokiej jakości progresywnego rocka. W ich katalogu nie ma miejsca na zespoły, które traktują rock remizowo. Dla kapeli folk-rockowej znalezienie się w „stajni” Magna Carta, to nobilitacja.
Okładkę „Double Cross” zdobi obraz przedstawiający walczący ze sztormem żaglowiec. Nic więc dziwnego, że pierwszy utwór na płycie, to „Captain Kidd”, stylizowany na szantę utwór autorskiej spółki którą tworzą Lief Sorbye i Patricia Reynolds. Patricia od lat współpracuje autorsko z zespołem, choć sama lepiej czuje się jako wykonawczyni związana z muzyką country, to okazuje się że w tradycyjnych brzmieniach muzyki celtyckiej również czuje się świetnie. Z grupą Tempest współpracuje od 1994 roku, kiedy to na płycie „Surfing to Mecca” ukazałą się jej kompozycja „Early Winter”, napisana do spółki z Robem Wullenjohnem, ówczesnym gitarzystą zespołu. Na „Double Cross” znajdziemy jeszcze inną kompozycję spółki Sorbye/Reynolds – piosenkę „Whoever You Are”. To bardziej radiowa piosenka, z wtrąconą jakby od niechcenia celtycką melodyjką. Pod tym względem może się kojarzyć ze stylistyką The Corrs, choć głos Liefa na pewno nie przypomina żadnego z łagodnych wokali Irlandek.
Cechą charakterystyczną wszystkich nieomal płyt grupy Tempest jest zamieszczenie na każdej z płyt przynajmniej jednego utworu z rodzinnego kraju Liefa – z Norwegii. Dzięki temu, że zespół nagrał tych studyjnych płyt już osiem, to i skandynawskich utworów nieco się nazbierało. Podejrzewam z resztą, że w repertuarze mają ich więcej i gdyby chcieli, mogliby z marszu nagrać płytę tylko z takim właśnie materiałem. Słyszałem takie pieśni w solowych wykonaniach Liefa i podejrzewam, że taka płyta byłaby po prostu rewelacyjna. Póki co możemy na „Double Cross” posłuchać radosnej pieśni „Per Spelmann”, o muzyku, który ostatnią krowę zamienił na skrzypce. Lief dodał do tej tradycyjnej pieśni własny motyw muzyczny, przez co wpasowała się ona idealnie w repertuar zespołu.
Ciekawie prezentuje się tu materiał instrumentalny. „Slippery Slide” to autorski popis skrzypka Tempestu, Michaela Mullena, który kilka lat temu powrócił do zespołu. To dobry popis celtyckiego grania. Ale jeśli już przyjrzymy się co dzieje się w wiązance tradycyjnych melodii, uzupełnionych kompozycjami Liefa, które zebrano pod wspólnym tytułem „Black Eddy”, to zaczyna się robić jeszcze ciekawiej – mamy tu przekrój przez całą północną Europę, od brzmień mogących się kojarzyć z Wyspami Brytyjskimi, przez melodie mające się kojarzyć z Cyganami w Skandynawii, po tematy fińskie, które mogłyby być grane w portach dawnej Rosji. Trzecia tego typu kompozycja, to „Vision Quest”, utrzymana w stylistyce nieco zbliżonej do grania grupy Fairport Convention. W przypadku zespołu Tempest mamy oczywiście typowe dla ich brzmienia rockowe solówki, ale o inspiracji brytyjskimi gigantami folk-rocka można mówić w wielu momentach. „W Vision Quest” polecam świetny basowy motyw, znajdujący się nieco za połową utworu. To prawdziwy smaczek.
Innym smaczkiem są dudy, grające z mocnym rockowym podkładem. Możemy je usłyszeć w tradycyjnej tanecznej melodii „Cabar Feidh”. Również zaserwowany na zakończenie płyty zestaw pt. „Wizard’s Walk” (otwierany tradycyjną melodią „Tam Lin”) może się podobać. Wprawne ucho wyłapie tu też w grze skrzypka bachowskie inspiracje. Na dodatek nasi szantowi słuchacze z pewnością rozpoznają tradycyjny motyw „Jenny Dang The Weaver”, który pojawiał się już u nas jako jedna z ulubionych przygrywek Jacka Jakubowskiego. Można więc znaleźć ślady tej melodii w piosenkach Krewnych i Znajomych Królika i Gdańskiej Formacji Szantowej. Folkowcy pewnie najbardziej kojarzą ten motyw z wykonania Capercaillie.
Mimo ogólnej tendencji do grania szybko i bez sensu Tempest nagrał płytę mocną, energetyczną ale też bardzo wyważoną. Nie brak tu rockowego ognia, ale nie ma ciągot w kierunku metalu czy punka. Słychać za to każdy dźwięk, co rzadko zdarza się u kapel próbujących grać agresywniej.
Jak już wspomniałem Tempest to dobra, folk-rockowa firma. Planuję dalej inwestować w ich kolejne studyjne albumy (płyty koncertowe w ich przypadku to raczej gratka dla fanów), jestem pewien, że się nie zawiodę.

Taclem