Już sama nazwa zespołu mówi nam nieco o muzyce jakiej możemy się po tej kapeli spodziewać. Barcrawlers to oczywiście wesołe, pubowe granie. A może jednak coś jeszcze?
Zespół pochodzi ze Szwecji, jednak grają w nim również irlandzcy emigranci. Być może właśnie dlatego mają trochę dystansu do celtyckiego brzmienia. Mimo że zdominowało repertuar płyty, to wpływów słychać znacznie więcej.
Pierwsza część albumu „The First Bar”, to studyjne nagrania, wśród których pojawiają się takie klasyki, jak „Irish Rover”, „Leaving of Liverpool” czy kultowe „Streams of Whiskey”. Już sam fakt pojawienia się tu kompozycji Shane`a MacGowana i jego kolegów z The Pogues obudzi pewnie zaciekawienie fanów tego zespołu. I słusznie, bo inspiracje MacGowanem słychać tu na każdym niemal kroku. Jeżeli nie bezpośrednio, jak w „Irish Rover” czy „Whiskey in the Jar”, to przynajmniej zakorzenione w stylistyce zespołu.
Od utworu „All For Me Grog” rozpoczyna się koncertowa część albumy. Jest tu kilka mniej znanych (przynajmniej w Polsce) piosenek, takich ,jak „The Night Paddy Murphy Died”, „Hot Asphalt” czy „Craic Was Ninety”. Ten ostatni utwór (który napisał sam Christy Moore) połączony jest z piosenką „Farewell To Carlingford” Tommy`ego Makena. Myślę, że żywiej zabiej tu serce miłośników piosenki żeglarskiej, gdyż utwór ten, znany w Polsce jako „Green Horn”, był w wykonaniu Mechaników Shanty sporym przebojem.
Podobnie może być z „I`ll Tell Me Ma” (dla żeglarzy to „Irlandka” Krewnych i Znajomych Królika), które z kolei łączy się z najbardziej rozpoznawalnym motywem morskim wszech czasów, pieśnią „The Drunken Sailor”.
Nieco inne, choć stylistycznie spójne skojarzenia budzi „Fisherman`s Blues”, utwór napisany i wykonywany przez Mike`a Scotta z zespołem The Waterboys. Troszkę subtelniejsza forma folk-rocka sprawia, że album zyskuje ciekawszych barw.
Na polskiej scenie grupa The Barcrawlers funkcjonowałaby zapewne wśród takich kapel jak The Bumpers, Stonehenge czy Shamrock. Podejrzewam, że ich koncerty mogłyby cieszyć się sporą popularnością. Tymczasem mamy do czynienia tylko z płytą, ale za to całkiem sympatyczną.

Rafał Chojnacki