Miesiąc: Styczeń 2008 (Page 1 of 4)

Perły i Łotry Szanghaju „Szantypody”

Tego albumu właściwie na dobrą sprawę nikt się nie spodziewał. Grzegorz Majewski zapowiadał co prawda powrót, i to pod szyldem swojej starej kapeli, ale trwało to tak długo, że chyba nawet najbardziej zagorzali fani stracili już nadzieję. O ile sam powrót na scenę jest istotnym wydarzeniem, o tyle nazwa Perły i Łotry Szanghaju może być dla wielu zaskoczeniem. W momencie gdy kontynuatorzy linii obranej przez tę grupę przed odejściem Grzegorza występują wciąż jako Perły i Łotry, może powstać odrobina chaosu. Pozostaje tylko wierzyć, że jak zwykle z chaosu coś ciekawego się wyłoni. Na razie wyłania się płyta.

Na wstępie otrzymujemy miks kilku utworów, z których słuchacze mogą znać Szanghajerów. Wszystko to zmiksowano tak, jakby ktoś przełączał stacje radiowe. Pomysł ciekawy, ale zapowiadający raczej chaos niż coś nowego. I szczerze mówiąc chaosu troszkę się tu wdarło. Może dlatego, że album zawiera sporo utworów z różnych okresów istnienia zespołu. Ot choćby kończąca zaczynający płytę kompozycja „Tanti eramus” zakończona jest starą wersją pieśni „Whisky Nancy”, która urywa się, by ustąpić całkiem nowej, bardzo przebojowo i przede wszystkim stylowo brzmiącej aranżacji tego samego utworu. Trzeba przyznać, że nowe wcielenie zespołu po tym jednym utworze przekonuje bardzo mocno.

Nowe jest też „Życie łotra”, którego melodię pożyczono od Ewana MacColla, autora słynnej „Dirty Old Town”. Jego „Goodbye to the 30 Foot Trailer” to w wersji Pereł i Łotrów Szanghaju bardzo ciekawie podana ballada. Pewnie brzmiący głos prowadzący to spory atut. Gdy słuchamy starszych utworów, nie ma w nich czasem aż tyle ikry. Różnicę tę słychać dobrze choćby w nowiutkiej „Makabresce”, która brzmi bardzo bogato pod względem instrumentalnym. Mam wrażenie że w starszych utworach zespół koncentrował się raczej na wokalach, instrumenty traktując nieco po macoszemu. Chyba dopiero przy płycie „Kanał lewy, kanał prawy” zaczęli na poważnie przejmować się instrumentami.

Począwszy od zaśpiewanej a cappella „Francuzki” mamy do czynienia z przeplataniem piosenek nowych nieco mniej świeżymi. Jak przystało na urodzinowy album zespół musi spojrzeć wstecz. Dlatego też sporo tu piosenek zaczerpniętych z trzech albumów sygnowanych nazwa Pereł i Łotrów Szanghaju.

O tym że „Szantypody” to logiczna kontynuacja tego, co grupa robiła przed rozwiązaniem, świadczą utwory z ostatnich płyt, nad którymi pracował Grzegorz Majewski. Mowa tu o wspomnianym już albumie „Kanał lewy, kanał prawy” Szanghajerów oraz o projekcie Poles Apart, który polscy muzycy zrealizowali z samym Tomem Lewisem. „Saltpetre Shanty”, piosenka reprezentująca tę ostatnią płytę, jest jedną z najbliższych obecnym brzmieniom zespołu. Podobnie jest z piosenką „Podaj mi banjo”, która dobrze odnalazłaby się wśród nowych piosenek zespołu.

Kolejny udany utwór z nowego repertuaru zespołu, to „Dziewczyna (prawie) szamana”. W piosence tej pobrzmiewają dalekie echa nowofunlandzkiego luzu, jaką reprezentuje popularna grupa Great Big Sea. Coś z ich grania przepłynęło do muzyki Szanghajerów. Podobny feeling czuć w jednej z ostatnich piosenek. „Wiejmy stąd” – o nią bowiem chodzi – mimo że śpiewana jest a cappella, to ma w sobie oprócz gospelowego klimatu również coś, co bardziej pasuje do folku, niż do religijnych pieśni.

Kolejna nowość to „Sen o morzu”, autorska piosenka Marka Razowskiego, która wprowadza zespół w klimaty folkowej ballady, a nawet nasyconej morską solą poezji śpiewanej. To w repertuarze Pereł i Łotrów Szanghaju zmiana nieoczekiwana, ale ciekawa.

Jeśli już jesteśmy przy rzeczach nieoczekiwanych, to chyba chodzą one parami, po następujący po „Śnie o morzu” instrumentalny „Chiński Banjor” (będący wstępem do pieśni o prawdziwym Chińczyku, „Ballady o Wing Chang Loo”), to folkowa perełka, równie niespodziewana na szantowej płycie, jak swego czasu tytułowy utwór z płyty „Na krańcach świata” zespołu Yank Shippers. Na tej scenie zwykle się tak nie gra, a tu nagle klimat rodem z… Szanghaju! Sama „Ballada o Wing Chang Loo” to nowa wersja pieśni znanej już jako „Chiński żeglarz”, którą wykonywały kiedyś Stare Dzwony. Jednak Perły i Łotry Szanghaju zrobiły z tej pieśni utwór, który z powodzeniem mógłby znaleźć się na słynnym albumie „Murder Ballads” szalonego Nicka Cave’a.

Jeśli chodzi o słabe pomysły, to oczywiście wyrzuciłbym stąd wszelkie „miksy”. „Tanti eramus” w obu wersjach, czy też „Miks korsarski” to tylko zawracanie głowy. W tym miejscu mogłyby się znaleźć kolejne nowe piosenki. Sam pomysł z przypominaniem starych utworów również nie przypadł mi do gustu, ale rozumiem, ze takie było zamierzenie urodzinowego albumu.

Jak ocenić tak nietypową płytę? Ano dość dobrze, jeżeli zespół dotrzyma swoistej obietnicy danej tą płytą i wróci z repertuarem takim, jak premierowe piosenki z „Szantypodów”, to szykuje się nam jeden z ciekawszych powrotów. Mam nadzieję, ze tak będzie, bo dobrych kapel nigdy za wiele.

Taclem

L.Bow Grease „Spam Mail”

Dave Jackson to songwriter, który osiadł na stałe w Niemczech. Swego czasu sporo pisanych rzez niego utworów pojawiało się na listach przebojów, a piosenkę „Blame it on the Boogie” wykonuje Michael Jackson. Jednak prawdziwą miłością Dave’a jest muzyka country i folk.
Muzycznym partnerem Dave’a w projekcie L.Bow Grase jest Guntmar Feuerstein, producent i autor kilkudziesięciu hitów niemieckiej muzyki pop. Obaj twórcy trafili na siebie kiedy okazało się że łączy ich miłość do akustycznych instrumentów i starych piosenek.
EP-ka „Spam Mail” to pięć utworów, które dają nam pewne pojęcie o muzyce projektu. Celowo nie piszę tu o duecie, gdyż L.Bow Grease to nie tylko gitara i banjo. Dave’a i Guntmara wspierają tu zaproszeni muzycy, którzy urozmaicają brzmienie płyty grą na takich instrumentach, jak mandolina, skrzypce, ukelele, harmonijka i kazoo.

Taclem

Eleanor McEvoy „Early Hours”

Album „Early Hours” Eleanor McEvoy zaczyna się od delikatnie snującej się przy dźwiękach pianina ballady „You’ll Hear Better Songs (Than This)”. Mocny, wyrazisty głos wokalistki i subtelne, delikatne tło, to nieomal kwintesencja płyty. Udowadniają to kolejne kompozycje, w których Eleanor snuje swoje opowieści. Subtelny „The D.J.”, czy wybuchający nagle instrumentalnym bogactwem „I’ll Be Willing” to bieguny pomiędzy którymi rozciąga się subtelny i ciekawy świat muzyki irlandzkiej wokalistki i autorki.
Jest tu również miejsce na coś, co można nazwać instrumentalną balladą. Mowa o kompozycji zatytułowanej „Driving Home From Butler’s”. Poprzedza ona piękną śpiewaną balladę „Ave Maria” (z delikatnym cytatem z pieśni Schuberta), w której Eleanor wznosi się na wyżyny kobiecego feelingu. Podobnie jest w przypadku „Sail Me High”. Takie nagrania, to miód na serce.
Oprócz wolnych i stonowanych piosenek są też żywsze, intensywniejsze, jak „Slipping Away”, „Days Roll By” Eleanor zbliża się w nich nieco do brzmienia swoich rodaków z The Cranberries. Być może to złudzenie, ale w niektórych partiach, zwłaszcza gdy artystka śpiewa dość wysoko, jej głos zbliża się właśnie do Dolores O’Riordan. A może to kwestia jakiegoś irlandzkiego akcentu, że te głoski brzmią czasem podobnie? Na pewno warto samemu się przekonać.
Piosenki z pogranicza ballad i żywszego grania reprezentuje tu choćby utwór „At The End The Day”. To godny reprezentant tego rodzaju twórczości.
Większość piosenek, to autorskie kompozycje wokalistki, zdarza się jednak, że sięga po utwory cudze, przygarnia je i oswaja. Tak jest z piosenką „Memphis Tennessee” Chucka Berry’ego. Gdybyście usłyszeli ją tu pierwszy raz, nie poznaliście że nie napisała jej Eleanor. Podobnie przedstawia się sprawa z utworem „Where Did My Life Go?”, który wyszedł spod pióra Berta Janscha, jednego z twórców podwalin brytyjskiej sceny folkowej. Pierwotnie utwór ten ukazał się na płycie „Thirteen Down”, nagranej przez projekt The Bert Jansch Conundrum. W projekcie tym występowała też Jacqui McShee, z którą Bert przez lata tworzył jeden z najbardziej wpływowych zespołów w historii brytyjskiego folku – Pentangle. Można więc powiedzieć, że Eleanor mierzy się tu ze swoistą legendą. Podobnie jak w przypadku piosenki Berry’ego, nowa aranżacja brzmi przekonująco.
Wśród autorów pojawia się tu też Kieran McEvoy, który wraz z Eleanor napisał świąteczną balladę „Make Mine A Small One”.
Na zakończenie otrzymujemy nową wersję starej gaelickiej pieśni „Eanach Dhuin (Annach Cuainn)” w aranżacji Eleanor McEvoy i Briana Connora.

Taclem

Dan Kaplan „Vera Hall”

Album „Vera Hall” nosi podtytuł „Solo Harmonica by Dan Kaplan”. W jasny sposób daje nam to więc do zrozumienia, że mamy do czynienia z płytą która wyraża impresje artysty poprzez jego grę na harmonijce ustnej.
Dan Kaplan jest malarzem, specjalistą od sztuk wizualnych, ale kiedy po ciężkim, pełnym twórczej pracy dniu siada sobie przed własnym dziełem, lubi wyciągnąć harmonijkę i grać.
Generalnie nie usłyszymy tu standardów, choć artystę ciągnie do bluesa w jego starej, folkowej formie. Zapewne stąd na płycie kompozycja „I`m So Lonesome I could Cry” Hanka Williamsa i tradycyjne melodie ” I Shall Not Be Moved”, „African Postman” i „Vera Hall”. Sporo tu folkowej przestrzeni i ciągot w kierunku brzmień ilustracyjnych.
Album to dość nietypowy, facet ciekawie gra, choć chodzi mu raczej o przekaz konkretnych emocji, niż o pokazy wirtuozerskiego grania. To muzyczna ekspresja, która doskonale łączy się z ze sztukami wizualnymi.

Rafał Chojnacki

Andrzej Korycki i Dominika Żukowska „Rejs tawerną”

Ta koncertowa płyta Andrzeja i Dominiki, to rezultat twórczych poszukiwań. Ktoś mógłby rzec, że tak można powiedzieć o każdej niemal płycie, każdego niemal zespołu. Może i tak, ale w przypadku „Rejsu tawerną” widać to aż nazbyt dokładnie. Mało którzy z wykonawców potrafią bowiem tak ułożyć program płyty, by zmieścić na nim coś nowego, coś starego, coś pożyczonego i coś z zupełnie innej beczki.

Do nowych utworów można na pewno zaliczyć świetnego folkowego bluesa. „Let Her Go, God Bless You” (tu odnotowanego jako „Let Her Go”) w wykonaniu Dominiki, z delikatną pomocą Andrzeja, to jedna z perełek płyty. Nowa jest też piosenka tytułowa, świetnie wpasowująca się w klimat jaki tu panuje. Pojawiają się w niej piosenki Okudżawy, Hiszpańskie Dziewczyny, tawerny, w których buja bezpiecznie… Słowem to piosenka o piosenkach – doskonałe zamknięcie albumu, na dodatek z melodią, w której pobrzmiewają echa rosyjskich bardów.
No właśnie, skoro wspomniałem już o rosyjskich bardach, a zwłaszcza o Okudżawie, to warto zaznaczyć, że w końcu Andrzej odważył się upublicznić na płycie to, co już od jakiegoś czasu wykonuje z Dominiką na koncertach. Na pierwszy ogień idzie „Aleksander Siergiejewicz Puszkin” ze świetnym tekstem Witolda Dąbrowskiego. W chwilę później Dominika przeistacza się w rosyjską cygankę w „Ech, zaguliał”. Trzecia pieśń z tego cyklu to ballada „O moj synok”, szarpiąca serce na kawałki. Słuchając takich ballad człowiekowi marzy się płytka wypełnia po brzegi polskimi wersjami rosyjskich ballad w wykonaniu tego właśnie duetu. Może kiedyś…
Do starych utworów Andrzeja zaliczają się „Gdy siedzę w pubie”, „Kołysanka” i „Załoga” (znane z płyty „Załoga”), „Chciałem być żeglarzem”, „Blues o moim morzu” i „Struna za struną” (z płyty „Chciałem być żeglarzem”). Nie trzeba chyba jednak nadmieniać, że w tej koncertowej odsłonie brzmią inaczej. Warto zaznaczyć, że to co mnie kiedyś w młodzieńczych nagraniach Andrzeja irytowało, gdzieś się w międzyczasie ulotniło. Słychać to choćby w „Chciałem być żeglarzem”, gdzie wszystkie wysokie partie są przearanżowane, nie ma już ocierającego się o ból gardła śpiewu, jest za to bardzo ładnie ozdobiony wokalnie utwór. Ciekawie przerobiono też piosenkę „Struna za struną”, w której Andrzej doskonale bawi się śpiewając z publicznością.
Warto zwrócić też uwagę na pożyczki. Mamy tu coś ze starego kufra – „Pod Sztokfiszem”, pióra Haliny Stefanowskiej na melodię piosenki „Captain Nipper”. W oryginale była to skoczna przyśpiewka, a Andrzej śpiewa to, jakby był z tą piosenką od zawsze, jakby była jego. To prawdziwa sztuka. Inna pożyczka, to „Kumpel z Gopła”, autorstwa Jerzego Porębskiego, przepisana tak, by mogła ją śpiewać Dominika. Świetnie wychodzi też przypomniana słuchaczom piosenka „Pisane pianą” Janusza Sikorskiego.
Jest tu też coś z repertuaru zespołu, w którym Andrzej gra poza duetem. „Halaba-luby-ley” i „Johnny Comes Down To Hilo” to piosenki, z którymi zetknęliśmy się całkiem niedawno w studyjnych aranżacjach Andrzeja i Dominiki.
To pierwsza wspólna płyta duetu, który wydał już co prawda album zatytułowany „Tradycyjne Ballady Morskie”, jednak krążek ten dostępny był tylko jako insert do Almanachu Żeglarskiego. Trudno go więc traktować jako pełnoprawny album.
„Rejs tawerną” to dojrzały album faceta, który z niejednego pieca chleb już jadł. Towarzyszy mu młoda, choć szalenie utalentowana dziewczyna.
Zdarzają się pomyłki – jak to na koncercie. Ale na tej płycie ocalono coś, czego nie mają albumy studyjne. Klimat balladowego koncertu w tawernie. Wyjątkowy i jedyny.

Rafał Chojnacki

Dartz „Byvaet Inogda”

Petersburska grupa The Dartz prezentuje nam kolejny rosyjsko-celtycki album. Mimo że rosyjskie są tu głównie teksty, a celtyckie melodie, to taka mieszanka staje się zaskakująco interesująca. Zauważyłem to już podczas obcowania z poprzednimi albumami tej formacji.
Celtycki folk-rock w wersji prezentowanej przez The Dartz to muzyka mocno osadzona w słowiańskim brzmieniu. Już wstęp do pieśni „Локомотив” brzmi trochę jak Wolna Grupa Bukowina, by potem ustąpić miejsca szybszemu graniu w stylu The Pogues. Jednak nawet w mocniejszych fragmentach brzmienie zespołu jest selektywne i ciekawe. Celtyckie melodie wplecione w piosenkę, którą napisał Dmitriy Kurtzman to w sumie kwintesencja tego co prezentuje sobą zespół.
Dalej jest jednak równie ciekawie. W „Чёртово ларидэ” podróżujemy muzycznie do Bretanii, a rosyjski tekst nie dość że nie kłóci się z bardzo odległą kulturowo melodią, to jeszcze nadaje mu niemal mistyczny klimat. Podobnie jest z piosenką „Деревенский дурачок”.
Zaskoczeniem nawet dla osób znających The Dartz może być utwór „Ветер дует”, w którym folkowo-bluesowo-rock`n`rollowe motywy przeplatają się z gospelowym podejściem do układania głosów. Nie ma tu co prawda potężnego chóru, ale inspiracje są czytelne.
Inne ciekawe utwory, to sympatyczna ballada „Стрела” i zrusycyzowana irlandzka piosenka, która tu opowiada o parowcu pływającym po Wołdze i Oce („Волга-Ока”).
Polscy słuchacze pewnie z ciekawością posłuchają pieśni „Пивной перекрёсток”, która znana nam jest jako opowieść o Arthurze McBride. Również „Когда позовёт тебя море” wyda się im znana, gdyż ów utwór Bobby`ego Sandsa spopularyzowała w Polsce grupa Sąsiedzi.
The Dartz najwyraźniej doskonale się orientują w muzyce którą grają. Nie sięgają wyłącznie po ograne motywy, piszą sporo własnych no i nadają kompozycjom ciekawego charakteru. „Byvaet Inogda” to album godny uwagi choćby dlatego. I co ważne, nie traktuje się go jako ciekawostkę, a po prostu jako dobra płytę.

Rafał Chojnacki

Caruso „The Watcher & the Comet”

Nie tak dawno zespół Rise udowodnił nam, że można grać muzykę folkową w Szkocji bez konieczności bezpośredniego odwoływania się do brzmień celtyckich. Owszem, czasem coś brzmiącego ludowo może w ich nagraniach zabrzmieć, ale nie stanowi sedna twórczości. Teraz zespół Caruso z Dublina pokazuje nam jak można zagrać folk-rocka, bliskiego amerykańskim brzmieniom tej muzyki, mieszkając w Dublinie.
Owszem, słychać tu nieco nowej fali spod znaku New Model Army, czasem zabrzmi nawet echo U2, ale dominuje akustyczne granie w stylistyce zbliżonej do zespołów towarzyszących amerykańskim bardom. W Caruso tą rolę pełni Shane ÓFearghail. To on napisał wszystkie zamieszczone tu piosenki i odpowiada za cały projekt. Towarzyszą mu Timmy O’Connell i Herbie Macken.
Piosenki Shane’a zawierają sporo odwołań zarówno do klimatów irlandzkich (nawiązania do twórczości W.B.Yeatsa i Seamusa Heaneya), jak i do klasyków akustycznego grania, takich jak John Lennon czy Nick Cave.
Płyty słucha się bardzo dobrze, sporo w niej jasnych, przestrzennych brzmień, które sprawiają, że chcemy do niej wracać.

Taclem

Żywiołak

Muzyka Żywiołaka to wypadkowa takich stylów muzycznych jak folk, punk, rockmetal, akustyczne transtechno czy drum`n`bass. Sięga ona również swymi zastosowaniami po elementy muzyki dub, chillout czy ambient, a spojona jest brzmieniami zrekonstruowanych instrumentów dawnych, „wynalazków” techniki nowszej, oraz archaicznych i współczesnych technik wokalnych.
Żywiołak to zespół, w muzyce, którego motywem przewodnim ma się stać „demonologia ludowa”. Pojęcie dla współczesnego człowieka, co najmniej abstrakcyjne jeszcze jak dotąd w żadnej polskiej formacji nurtu muzyki folk. Zainteresowani folklorem, archeologią oraz zachęceni coraz łaskawszym medialnym spojrzeniem na kulturę ludową postanawiają jeszcze raz przywołać do życia stwory rodzimych legend i baśni – nieodłączne elementy naszej słowiańskiej mitologii. To folklor właśnie – stał się dla nich formą przetrwalnikową nawiązującą do dawnej przeszłości. A malowanie jajek wielkanocnych, topienie Marzanny, nie witanie się przez próg, czy odpukiwanie przez niemalowane drewno to najlepsze przykłady na wiele pozostałości pogańskich zwyczajów w czasach dzisiejszych. Cała ta ludowa otoczka stała się głównym rdzeniem inspiracji dla Żywiołaka.

Youssou N’Dour

Youssou N’Dour (ur. 1 października 1959 w Dakarze) – senegalski kompozytor, wokalista i perkusista murzyński (z ludu Wolofów), najszerzej obecnie znany muzyk Czarnej Afryki. Ma niepowtarzalny, wysoki tembr głosu, obejmującego 5 oktaw, który według opinii krytyków „zawiera w sobie historię Afryki” (Rolling Stone).

Youssou N’Dour śpiewał już jako dziecko podczas ceremonii religijnych w Medinie – rodzinnej dzielnicy Dakaru. Regularne występy zaczął w wieku 12 lat. Jako nastolatek śpiewał w czołowej grupie senegalskiej lat siedemdziesiątych – Star Band. Mając 20 lat założył własną grupę Etoile de Dakar, grającą modną wówczas w Afryce muzykę latynoską. W 1981 N’Dour założył następną, działającą do dziś, grupę Super Etoile. W połowie lat osiemdziesiątych grupa ta doprowadziła do rozkwitu specyficzny senegalski styl muzyczny zwany (z języka wolof) mbalax, łączący nowoczesne popowe brzmienie z tradycyjną muzyką afrykańską. Super Etoile wkrótce stała się najsłynniejszą grupą Czarnej Afryki.

Dla zachodniej publiczności odkrył Youssou N’Doura Peter Gabriel. Na jego albumie So z 1986 N’Dour zaśpiewał w utworze In Your Eyes. N’Dour i Super Etoile towarzyszyli Gabrielowi w światowym tournee po wydaniu tej płyty. W 1988 Youssou N’Dour uczestniczył w światowym tournee Human Rights Now!, organizowanym przez Amnesty International, obok Bruce’a Springsteena, Stinga i Tracy Chapman.

W 1989 Virgin wydała pierwszy album Youssou N’Doura promowany na skalę międzynarodową – The Lion. Album zawierał między innymi utwór Shaking the Tree, autorstwa Petera Gabriela. W 1990 ta sama firma wydała jego drugi międzynarodowy album Set (w języku wolof „czysty”), który stał się dla młodzieży w Senegalu inspiracją do ekologicznej akcji czyszczenia miast Set Setaal.

W 1991 N’Dour podpisał kontrakt z wytwórnią płytową 40 Acres and a Mule Musicworks (oddziałem Columbii), prowadzoną przez Spike’a Lee, specjalizującą się w muzyce Czarnej Afryki. W 1992 wytwórnia ta wydała album N’Doura i Super Etoile – Eyes Open, nagrany we własnym studiu N’Doura Xippi w Dakarze. Eyes Open był nominowany do nagrody Grammy. Po wydaniu Eyes Open Youssou N’Dour został ambasadorem UNICEF na Międzynarodowy Rok Dziecka. W lipcu 1993 w Paryżu wystawiono skomponowaną przez N’Doura operę w stylu muzyki afrykańskiej. W tym samym roku N’Dour uczestniczył w programie BBC Rhythms of the World. W 1994 wspólnie z Neneh Cherry nagrał przebojowy singel 7 Seconds, zamieszczony na albumie Wommat (w języku wolof „przewodnik”) z 1994. Był to, jak dotąd, jego największy komercyjny sukces. Utwór został w Europie piosenką 1995 roku.

Youssou N’Dour angażuje się w promocję senegalskiej muzyki i kultury na świecie. W 1994 był współzałożycielem Society of African Promotion – zajmującej się tym organizacji. W 1996 założył wytwórnię płytową Jololi (w języku wolof „dom”), nagrywającą (w studiu Xippi) i promującą senegalskich artystów. Jololi współpracuje z wytwórniami Real World, World Circuit, DeLabel i Virgin. W wielkich miastach Zachodniej Europy i Północnej Ameryki N’Dour organizuje cykliczne imprezy muzyczne The Great African Ball – wieczory z rodzimą muzyką dla emigrantów z Senegalu. Album Joko (w języku wolof „łącze”) z 2000 był częścią akcji zakładania w Afryce Zachodniej punktów dostępu do internetu. Muzycznie album ten był próbą wyjścia poza ramy afrykańskiej muzyki.

W 2002 Youssou N’Dour wydał album Coono du Reer (w języku wolof: „nic na próżno”, tytuł angielski Nothing in Vain), bliższy, niż poprzednie, czysto afrykańskiej stylistyce. Ostatnia jak dotąd płyta N’Doura Egypt z 2004 mocniej, niż poprzednie albumy sięga do tradycji muzyki muzułmańskiej. Według samego N’Doura album ten ma ukazać światu tolerancyjne oblicze islamu.

Źródło: WIKIPEDIA

Warszawska Kapela Zdzisława Patera z Chmielnej

WARSZAWSKA KAPELA Zdzisława Patera z CHMIELNEJ powstała w roku 2000. Muzycy grający w niej wywodzą się z tradycyjnej ORKIESTRY Z CHMIELNEJ,a wcześniej grali w najlepszych restauracjach warszawskich,na koncertach wyjazdowych ze Stołeczna Estradą, ZPR-em.
Trzon zespołu to:
Zdzisław Pater grajacy na kontrabasie,
Jerzy Jastrzębski na akordeonie
Henryk Duda na gitarze oraz śpiewa

Od niedawna do zespołu dołączyła aktorka Kasia Kownacka która swym śpiewem wspomaga kapelę.
Oprócz tego z kapelą współpracują: Tadeusz Fabisiak – skrzypce z Orkiestry z Chmielnej oraz Sylwester Kozera – banjo z Kapeli Czerniakowskiej.
Członkowie kapeli występowali w telewizji w programie „Lista przebojów podwórkowych” Bogdana Łazuki w „NASZEJ TELEWIZJI” przez rok.
Kapela nie tylko gra i śpiewa w restauracjach, na festynach, różnego rodzaju plenerach i koncertach ale również daje koncerty charytatywne jak chodzby koncert w Berlinie dla WIELKIEJ ORKIESTRY ŚWIATECZNEJ POMOCY Jurka Owsiaka.
Muzyka która gramy to piosenki starej Warszawy lecz w zdecydowanie nowszych aranżacjach.Kultywujemy tradycję starego folkloru warszawskiego.

Page 1 of 4

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén