Tego albumu właściwie na dobrą sprawę nikt się nie spodziewał. Grzegorz Majewski zapowiadał co prawda powrót, i to pod szyldem swojej starej kapeli, ale trwało to tak długo, że chyba nawet najbardziej zagorzali fani stracili już nadzieję. O ile sam powrót na scenę jest istotnym wydarzeniem, o tyle nazwa Perły i Łotry Szanghaju może być dla wielu zaskoczeniem. W momencie gdy kontynuatorzy linii obranej przez tę grupę przed odejściem Grzegorza występują wciąż jako Perły i Łotry, może powstać odrobina chaosu. Pozostaje tylko wierzyć, że jak zwykle z chaosu coś ciekawego się wyłoni. Na razie wyłania się płyta.

Na wstępie otrzymujemy miks kilku utworów, z których słuchacze mogą znać Szanghajerów. Wszystko to zmiksowano tak, jakby ktoś przełączał stacje radiowe. Pomysł ciekawy, ale zapowiadający raczej chaos niż coś nowego. I szczerze mówiąc chaosu troszkę się tu wdarło. Może dlatego, że album zawiera sporo utworów z różnych okresów istnienia zespołu. Ot choćby kończąca zaczynający płytę kompozycja „Tanti eramus” zakończona jest starą wersją pieśni „Whisky Nancy”, która urywa się, by ustąpić całkiem nowej, bardzo przebojowo i przede wszystkim stylowo brzmiącej aranżacji tego samego utworu. Trzeba przyznać, że nowe wcielenie zespołu po tym jednym utworze przekonuje bardzo mocno.

Nowe jest też „Życie łotra”, którego melodię pożyczono od Ewana MacColla, autora słynnej „Dirty Old Town”. Jego „Goodbye to the 30 Foot Trailer” to w wersji Pereł i Łotrów Szanghaju bardzo ciekawie podana ballada. Pewnie brzmiący głos prowadzący to spory atut. Gdy słuchamy starszych utworów, nie ma w nich czasem aż tyle ikry. Różnicę tę słychać dobrze choćby w nowiutkiej „Makabresce”, która brzmi bardzo bogato pod względem instrumentalnym. Mam wrażenie że w starszych utworach zespół koncentrował się raczej na wokalach, instrumenty traktując nieco po macoszemu. Chyba dopiero przy płycie „Kanał lewy, kanał prawy” zaczęli na poważnie przejmować się instrumentami.

Począwszy od zaśpiewanej a cappella „Francuzki” mamy do czynienia z przeplataniem piosenek nowych nieco mniej świeżymi. Jak przystało na urodzinowy album zespół musi spojrzeć wstecz. Dlatego też sporo tu piosenek zaczerpniętych z trzech albumów sygnowanych nazwa Pereł i Łotrów Szanghaju.

O tym że „Szantypody” to logiczna kontynuacja tego, co grupa robiła przed rozwiązaniem, świadczą utwory z ostatnich płyt, nad którymi pracował Grzegorz Majewski. Mowa tu o wspomnianym już albumie „Kanał lewy, kanał prawy” Szanghajerów oraz o projekcie Poles Apart, który polscy muzycy zrealizowali z samym Tomem Lewisem. „Saltpetre Shanty”, piosenka reprezentująca tę ostatnią płytę, jest jedną z najbliższych obecnym brzmieniom zespołu. Podobnie jest z piosenką „Podaj mi banjo”, która dobrze odnalazłaby się wśród nowych piosenek zespołu.

Kolejny udany utwór z nowego repertuaru zespołu, to „Dziewczyna (prawie) szamana”. W piosence tej pobrzmiewają dalekie echa nowofunlandzkiego luzu, jaką reprezentuje popularna grupa Great Big Sea. Coś z ich grania przepłynęło do muzyki Szanghajerów. Podobny feeling czuć w jednej z ostatnich piosenek. „Wiejmy stąd” – o nią bowiem chodzi – mimo że śpiewana jest a cappella, to ma w sobie oprócz gospelowego klimatu również coś, co bardziej pasuje do folku, niż do religijnych pieśni.

Kolejna nowość to „Sen o morzu”, autorska piosenka Marka Razowskiego, która wprowadza zespół w klimaty folkowej ballady, a nawet nasyconej morską solą poezji śpiewanej. To w repertuarze Pereł i Łotrów Szanghaju zmiana nieoczekiwana, ale ciekawa.

Jeśli już jesteśmy przy rzeczach nieoczekiwanych, to chyba chodzą one parami, po następujący po „Śnie o morzu” instrumentalny „Chiński Banjor” (będący wstępem do pieśni o prawdziwym Chińczyku, „Ballady o Wing Chang Loo”), to folkowa perełka, równie niespodziewana na szantowej płycie, jak swego czasu tytułowy utwór z płyty „Na krańcach świata” zespołu Yank Shippers. Na tej scenie zwykle się tak nie gra, a tu nagle klimat rodem z… Szanghaju! Sama „Ballada o Wing Chang Loo” to nowa wersja pieśni znanej już jako „Chiński żeglarz”, którą wykonywały kiedyś Stare Dzwony. Jednak Perły i Łotry Szanghaju zrobiły z tej pieśni utwór, który z powodzeniem mógłby znaleźć się na słynnym albumie „Murder Ballads” szalonego Nicka Cave’a.

Jeśli chodzi o słabe pomysły, to oczywiście wyrzuciłbym stąd wszelkie „miksy”. „Tanti eramus” w obu wersjach, czy też „Miks korsarski” to tylko zawracanie głowy. W tym miejscu mogłyby się znaleźć kolejne nowe piosenki. Sam pomysł z przypominaniem starych utworów również nie przypadł mi do gustu, ale rozumiem, ze takie było zamierzenie urodzinowego albumu.

Jak ocenić tak nietypową płytę? Ano dość dobrze, jeżeli zespół dotrzyma swoistej obietnicy danej tą płytą i wróci z repertuarem takim, jak premierowe piosenki z „Szantypodów”, to szykuje się nam jeden z ciekawszych powrotów. Mam nadzieję, ze tak będzie, bo dobrych kapel nigdy za wiele.

Taclem