Miesiąc: Marzec 2005 (Page 1 of 6)

Ceili Rain

Grupa Ceili Rain, dowodzona przez charyzmatycznego lidera i autora większości piosenek – Boba Halligana Jr., to przykład tego, jak w Stanach łączy się muzykę z religią. Powstałą w ten sposób scenę chrześcijańskiej muzyki celtyckiej wspiera wiele kapel i organizacji.
Ceili Rain, wyrośli na tej scenie na liderów, za sprawą żywiołowo granej muzyki z irlandzkimi korzeniami, osadzonej mocno w rockowej tradycji. Irlandzkie dudy, skrzypce, akordeon i whistle, to instrumenty, które nadają muzyce grupy iście folkowy charakter.
Przez lata zespół Ceili Rain pozostawał jedną z najbardziej hołubionych przez krytyków grup z Neshville, które nie parają się muzyką country.
Sami o swojej muzyce mówią prosto – chca by była celebracją życia.

Ceili Rain w Internecie www.ceilirain.com

Blaf

Grupa Blaf pochodzi ze Śląska. Co prawda Śląska Cieszyńskiego, ale zawsze to bliżej kulturowo, niż w przypadku innych czeskich ziem.
Zespół powstał w 1985 roku, z inicjatywy skrzypka, Tomáša Tomanka. Wczesny repertuar opierał się głównie na piosenkach czeskiej legendy muzyki country, grupy Zelenáči. W 1985 zagrali tylko jeden koncert w składzie pięcioosobowym. Rok później były już kolejne występy i to z kolejnymi muzykami. Grupa zawędrowała też na festiwal w Plznie, gdzie zagrała w koncercie „Humor v country”.
W 1990 roku ukazała się kaseta zatytułowana „Cug do verku”, a lata 1990-1994 podsumował zestaw dwóch kaset „Gorolgrass I, II” – będący mieszanka folku z muzyką bluegrass. Część materiału z nich ukazała się jako bonus do wydanej w 1995 roku płyty „Hity”. Na kolejną płytę miłośnicy zespołu musieli czekać jeszcze kilka lat. Album „Nie beje to lehki” ukazał się bowiem dopiero w 1999 roku.
W międzyczasie grupa Blaf, prezentując swoistą mieszankę muzyki folkowej, poezji śpiewanej i bluegrass, zwiedziła sporo miast zarówno w Czechach, ale również w Polsce. O jednej z takich wycieczek opowiada piosenka zatytułowana wymownie „Gdańsk”. W dwa lata później ukazała się płyta „Tustela…”.
Skład zespołu:
Tomáš Tomanek – skrzypce, śpiew
Pavel Buble Sikora – banjo, śpiew
Jan Klus – perkusja, śpiew
Robert Kulka – gitara basowa, śpiew
Honza Pazdera – gitara, śpiew

Nomades & Skaetera „Le cirque du Millenium”

Najnowszy album francuskiej grupy Nomades & Skaetera jawi się nam, jako bardzo energetyczna płyta. Miks punk-folka i ska, jaki znamy z nagrań choćby takich grup, jak Blind Mole Rat, czy Tofu Love Frogs w wersji francuskiej nabiera innych barw.
Energia kontynentalnych kapel, zwłaszcza grających tak gorące rytmy, jak ska, nie daje się porównać z niczym innym. Od Francuzów lepsi są chyba tylko Hiszpanie.
Autorskie kompozycje członków Nomades & Skaetera spodobają się pewnie wszystkim tym, którzy za muzykę miasta chcieliby uznać np. Manu Chao, czy też może raczej Mano Negrę. Nomedes mają ten ostry pazur, który Chao niestety stracił.
Ska ma to do siebie, że posiada wiele obliczy. Jeżeli jeszcze, jak na „Le cirque du Millenium” podbarwi się je folkiem, doda skrzypki, czy akordeon do dęciaków, to okaże się, że taka płyta nie może być nudna. Trzynaście potencjalnych imprezowych hitów, plus dwa teledyski. Całość ciekawie nawiązuje też do takich nurtów, jak ragga, a nawet piosenka francuska.
Polecam na imprezy i na słoneczne dni.

Taclem

Katie McMahon „Shine”

Katie McMahon znana jest przede wszystkim jako solistka śpiewająca i grająca na harfie w oryginalnym show „Riverdance”. „Shine”, to jej druga solowa płyta, podobnie, jak wcześniejsza „After the Morning” utrzymana jest w celtyckich rytmach. Nie jest to jednak pubowe granie do tańca i do piwa, a klimatyczna muzyka, taka, jaką zazwyczaj kojarzymy z wolno płonącym ogniem, harfą i pięknymi, żeńskimi wokalami. Brzmienie nawiązuje nieco do muzyki dawnej, pojawiają się harmonie polifoniczne. Nie zabrakło melodii instrumentalnych, ale i te są dość spokojne i kojarzą się nam raczej z pięknem irlandzkich pejzaży, niż z wiejską potańcówką.
Głos Katie, to główny instrument na tym albumie. Cała reszta to tylko dodatki, często dość oszczędne, mimo że na płycie Katie wspomagają znamienici muzycy.
Mimo, ze wśród zarejestrowanych utworów znalazł się m.in. klasyk pt. „Danny Boy”, to większość piosenek jest mało znanych. Czasem co prawda wykorzystywana jest jakaś znana melodia, ale generalnie płyta ma własny, bardzo indywidualny charakter.

Taclem

Giuseppe Festa „Voci dalla Terra di Mezzo”

Giuseppe Festa na co dzień jest liderem folkowej grupy Lingalad i wraz z nią wykonuje większość z zamieszczonych tu piosnek na koncertach. Z resztą muzycy macierzystego zespołu wspierają go również w nagraniach solowych.
„Voci dalla Terra di Mezzo” to album z piosenkami osadzonymi w świecie „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. To bajecznie piękny świat fantasy, gdzie ludzie, elfy i krasnoludy, do spółki z małymi, dzielnymi hobbitami walczą ze sługami złego Saurona. Niedawna ekranizacja tolkienowskiej trylogii przybliżyła świat, zwany przez twórcę Śródziemiem, nawet tym, którzy na codzień nie interesują się literaturą fantasy.
Opowieści Tolkiena od dawna inspirowały muzyków folkowych. Nawet u nas zespoły takie, jak Rivendell, Percival Schuttenbach, czy Kontraburger, przyznają się do fascynacji jego książkami. Nic dziwnego, że wyczuwając zbliżającą się falę popularności „Władcy Pierścieni” w 2000 roku Giusepper zdecydował się wydać swoje piosenki w nieco innych, niż zespołowe, aranżacjach.
Utwory takie, jak „La Foresta di Fangorn”, „Tom Bombadil” czy „Filastrocca Hobbit” doskonale oddają klimat tolkienowskiego świata. Właściwie nie ma tu utworu, który nie pasowałby muzycznie do koncepcji płyty. Wszystkie piosenki śpiewane są po włosku, ale autor zastrzega, ze one również odnoszą się do Śródziemia. Udowadniają to z resztą tytuły.
„Voci dalla Terra di Mezzo” to porcja łagodnej i bardzo ładnej muzyki. Zaśpiewanej z pasją i wyczuciem. Polecam.

Taclem

FiddelalterMolk „FiddelalterMolk”

Młoda niemiecka kapela punk-folkowa raczy nas zestawem zywiołowo zaprezentowanych irlandzkich hitów. Instrumentalne melodie i ostre piosenki, to coś, co ucieszy ucho każdego fana takiego grania. Niemcom daleko do cięzkiego brzmienia Dropkick Murphy`s, co akurat można uznac za plus. Niestety, gdyby z kolei porównać FiddelalterMolk do klasycznych The Pogues, okazałoby się, że piosnierzy punk-folka byli mistrzami finezji. Z drugiej strony nie od dziś wiadomo, że punk, to nie łaskotki.
Trzeba przyznać, że momentami ta żywiołowośc doskonale maskuje braki techniczne zespołu. Niemcy są konsekwentni w tym co robią, grają ostro i z pasją. Czasem, kiedy na chwilę zwalniają, okazuje się, że mają też ciekawe pomysły na inne granie, ale to póki co rzadkość. Może wkrótce trochę ciekawiej będą grali. Póki co, nawet po wolniejszym momencie zaraz mamy galopadę, jak w serialu „Bonanza”.
Jeśli jesteście fanami szybkiego grania, to pewnie spodobają się wam takie songi, jak „Follow me up to carlow”, „Donald MacGillavry” i „Johnny i Hardly Knew Ye”.

Taclem

Fairport Convention „Over The Next Hill”

Kolejny studyjny album tego doświadczonego zespołu przedstawia nam zestaw nowych utworów. Nareszcie, ileż można wydawać koncertówek i nowo nagranych staroci?
Ale skoro mamy już nowy materiał, to co prędzej trzeba o nim napisać.
Pierwszy utwór – „Over The Next Hill” autorstwa Steve`a Tilstona – śpiewany przez Simona Nicola, kojarzy się z dobrymi czasami, kiedy to grupa wydawała takie płyty, jak „Red and Gold”. Z kolei „I`m Already There” to już inne, bardziej progresywno-folk-rockowe oblicze grupy. Właśnie ten progresywny klimat dominuje nad całą właściwie płytą. Być może to kwestia wokalu Chrisa Leslie`a, który coraz częściej zastępuje przy mikrofonie Simona.
Na płytach Fairportów zwykle nie brakuje czegoś do tańca. Tym razem mamy „Canny Capers”, z jednej strony będące w pierwszej części czym na kształt żartu, w drugiej zaś nawiązujące stylistycznie do takich utworów, jak słynny „Mock Morris”. Z kolei „Some Special Place” nawiązuje do bardziej lirycznych melodii.
Do najciekawszych utworów zaliczyłbym tu tradycyjną piosenkę „The Wassail Song”, która z jednej strony kojarzy się ze starym Fairport, z drugiej zaś ma w sobie jakieś nowe tchnienie. Prawdopodobnie dlatego, że gra śpiewają tu Simon i Chris.
Po jedenastym utworze („Si Tu Dois Partir” autorstwa Boba Dylana) otrzymujemy niespodziankę w postaci tradycyjnej szkockiej pieśni „Auld Lang Syne” w aranżacji Fairportów z gościnnym udziałem Simona i Hilary Mayor.
Cóż można napisać podsumowując album z nowymi utworami Fairport Convention… Na pewno można napisać, że to dobra płyta, z dobrymi utworami. Ale czy to wystarczy? Pewnie nie, warto byłoby dodać jeszcze, że mimo ponad czterdziestu lat istnienia zespół wciąż się rozwija. To prawie niemożliwe, ale tak właśnie jest.

Taclem

Stonehenge „Magic of Celtic Music”

Debiutancka płyta naszych rodzimych celtic rockowców, to album dość zachowawczy. To płyta z jednej strony bliższa muzyce folkowej, bez rockowych naleciałości, a z drugiej po prostu bardzo „polska”. Dlaczego Właśnie tak ją określam? Po prostu Stonehenge brzmi tu podobnie jak kilka innych polskich zespołów grających w tamtym czasie.
Pod względem wykonawczym już na debiucie słychać, że zespół ciekawie się zapowiada, ale to jeszcze nie to. Są tu już natomiast charakterystyczne dla nich przeróbki irlandzkich piosenek na utwory instrumentalne, łącznie ze słynnymi „The Rocky Road To Dublin” i „Foggy Dew”.
Mimo akustycznej formuły są tu fragmenty, które mają rockową motorykę. Tak jest choćmy w momencie, kiedy z melodii „The Spey In Spate” przechodzimy w „The Ale Is Dear”. Na tej płycie to tylko kilka fragmentów, ale zapowiadają one mocniejsze brzmienie zespołu.
Płyty całkiem nieźle się słucha, ale jeśli znacie aktualne oblicze Stonehenge, to możecie być nieco zaskoczeni.

Taclem

Les Dieses & Orkiestra Samanta „Odysee/Odyseja”

Niezbyt często zdarza się, żeby polskie kapele brały udział w międzynarodowych projektach, dlatego z zainteresowaniem przyglądałem się poczynaniom wrocławskiej Orkiestry Samanta, która przed festiwalem „Szanty we Wrocławiu 2005” zapowiedział wydanie płyty wspólnie z francuskim zespołem Les Dieses.
W recenzji debiutanckiej płyty Orkiestry napisałem, że grupa nagrała ją za wcześnie. Ale teraz to już nieco inny, bardziej doświadczony zespół. Nie dość, że grają i brzmią lepiej, to jeszcze dość spójnie z Francuzami. To spory atut, bo często takie projekty są nierówne.
Motywem przewodnim albumu jest podróż obu kapel do ziemi ich przyjaciół i wspólne tam przygody. Tytułową odyseję spinają piosenką „D`or ot d`ambre”, która w polskiej wersji nosi tytuł „Wrocławski Port”.
Na początek otrzymujemy piosenkę „Klipry”, niezły numer utrzymany w celtyckim, folk-rockowym stylu. Autorskie piosenki zarówno naszych rodaków, jak i Francuzów mają to do siebie, że brzmią bardzo stylowo.
Później pałeczkę przejmują Les Dieses, ich pierwszy utwór, to wspomniany „D`or ot d`ambre”, początkowo ballada, a później żywa piosenka z miękkim basem i świetnymi partiami skrzypiec.
„Ocean” Orkiestry Samanta również zaczyna się od skrzypiec. Znów jest dość ostro, widać, że Wrocławianie lubią szybkie piosenki. Specjaliści od języka polskiego mogli by zarzucić w tym utworze Alexowi, wokaliście Orkiestry, że akcent w tytułowym „oceanie” powinien padać na drugą, a nie na pierwszą sylabę, ale to raczej mało istotny detal.
„La St Glinglin”, to kolejna odsłona Francuzów, tym razem trochę bliższa orkiestrze, choć bez rockowej perkusji brzmi ona po prostu subtelniej.
„Pieśń Rybaka” to wreszcie folk-rockowa ballada. Okazuje się, że w takiej konwencji również nietrudno się Polakom odnaleźć. We francuskiej „Migrateurs” mamy do czynienia z podobną historią, choć tu dodatkowo skrzypce wprowadzają nas czasem w tempo irlandzkiego jiga.
Kolejny szybki kawałek, to „Flying Dutch”, z jednej strony to dobry utwór do zabawy na koncertach, z drugiej jednak zdarzają się tu Orkiestrze lepsze i to zarówno tekstowo, jak i muzycznie.
Ilekroć słucham piosenki „Le K.” nie potrafię powsztrzymać uśmiechu. Francuzi śpiewający o swoich przygodach w Polsce, a zwłaszcza o Agnieszce i Kasi, są po prostu szalenie sympatyczni. Nie wierzycie? Posłuchajcie koniecznie. Odpowiedź Wrocławiaków, to „Dziewczęta z La Rochelle”, jedyny na całej płycie utwór z tradycyjną melodia.
Ballada „L`autre monde” to przykład liryzmu, na jaki stać tylko kilka nacji na świecie. Francuzi są jedną z nich.
O kolejnym utworze – „Wrocławskim Porcie” – wspomniałem już powyżej. Muszę przyznać, że polska wersja śpiewanej wcześniej przez Francuzów piosenki brzmi po prostu ciekawiej. Może dlatego, że jest nieco bardziej bogata? Nie wiem, ale ba pewno miło się jej słucha.
Kończący płytę utwór „Valse Noire” to bardziej folk-rockowe oblicze Les Dieses.
Po kilkukrotnym przesłuchaniu tej płyty cieszę się, że coś takiego wpadło mi w ręce i żałuję, że nie widziałem występów obu grup, grających razem na żywo.

Taclem

Jessica Radcliffe, Lisa Ekstrom & Martin Simpson „Beautiful Darkness”

Album nosi podtytuł „Świętowanie zimowego przesilenia” i jest to opis dość trafny. Są tu piosenki – głównie angielskie, ale nie tylko – zarówno tradycyjne, jak i współczesne, jest odrobina poezji i sporo dobrej muzyki. Główną postacią tria jest pochodząca z St. Louis Jessica Radcliffe, poetka, piosenkarka, lecz również aktywna badaczka tajemnic pogaństwa. W sumie dziwię się nieco, że nie jest to jej solowa płyta, ale rozumiem, że cała trójka wspomnianych wykonawców miała wpływ na proces twórczy. Na płycie pojawia się też kilkoro innych muzyków, ale to widocznie tylko zaproszeni goście.
Bardzo lubię płyty, na których pojawia się Martin Simpson. Jego gra udowadnia, że można grać leciutko, bardzo spokojnie, a jednocześnie szalenie ciekawie.
Jessica, oprócz śpiewania, recytuje na płycie wiersze. Urozmaica to kompozycję albumu i prowadza nastrój charakterystyczny dla opowieści przy ognisku, przeplatanych muzyką.
Z kolei Lisa Ekstrom jest na tej płycie osobą, która odpowiada za dopięcie wszystkiego instrumentalnie (czyni to swoimi pięknymi partiami fletów), oraz urozmaicenie wokalne. Dzięki dwóm żeńskim wokalom płyta wypada dużo ciekawiej.
Spodziewałem się (chyba nawet nieświadomie) muzyki bardziej celtyckiej, a dostałem łagodną mieszankę brytyjskiej tradycji ze współczesnymi aranżami. Ta współczesność też nie jest taka nachalna, bo tego typu rzeczy, choć inaczej grali już Bert Jansh i John Renbourn.
Płyta mimo swojego bardzo spokojnego charakteru jest bardzo ciekawa. Warto poszukać i przesłuchać samemu.

Taclem

Page 1 of 6

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén