Miesiąc: Kwiecień 2004 (Page 3 of 3)

Claymore „Remember 1988-2002)”

Niemiecka grupa Claymore to zespół, który od kilkunastu lat gra celtyckiego rocka, koncertując i nagrywając w tym czasie siedem płyt. Ostatnia z nich, „Remember”, to album składankowy z różnymi utworami grupy zarejestrowanymi na żywo.
Znam kilka niemieckich zespołów z tego nurtu i muszę przyznać, że Claymore niezbyt do nich pasuje. Dlaczego? Przyjrzyjmy się co i jak grają na tej płycie.
Dość patetyczny „Hopp Frog” to właściwie normalny rockowy kawałek, nieco funkujący z wpasowanymi w niego dęciakami. „Treasure Island” zaczyna się od chórku a capella, by zaraz przerodzić się w kolejny rockowy utwór, choć tym razem czuć tu trochę ducha folk-rockowych eksperymentów grupy Fairport Convention.
Wstęp do „Magic Circle” kojarzyć się może nieco z zespołem Tempest, a to za sprawą klawiszowej melodii, inspirowanej pewnie folkiem. Sama piosenka jest jednak lekko hard rockowa. Ballada „Green Lady” mogłaby znaleźć się w repertuarze Richie`go Blackmoore`a, jednak raczej nie w Blackmoore`s Night, a w rockowym Rainbow.
Ostre riffy w „Body Snatcher” nie zmieniają wiele, właściwie próżno szukać tu folku, bliżej stąd do Running Wild.
Kolejny utwór to intro z płyty „Live on Deck”, melodia grana przez gitarę może kojarzyć się z celtyckimi wycieczkami Mike`a Oldfielda. Są tu jeszcze dwa inne intra, prezentują się nieźle i pozwalają wczuć się w prezentowane przez grupę Claymore klimaty. Ballada „Outward Bound” mogłaby z powodzeniem znaleźć się w repertuarze którejś z polskich kapel szantowych, z resztą tematyka morska grupie Claymore również nie jest obca. W piosence tej można też posłuchać fajnej partii dud.
„Strathnaver” to ballada, która zaraz skojarzyła mi się z „Red and Gold” grupy Fairport Convention. Nie chodzi o podobieństwo muzyczne, choć wokal momentami przypomina Simona Nicola, największe podobieństwo jest w sposobie budowania napięcia w utworze. Pod tytułem „Solo-Set” kryje się niewielki ukłon w stronę miłośników dud, brzmiący prawie jak na płytach ze szkockimi marszami. zaraz po tym mamy kolejną solówkę, tym razem jest to perkusyjne „Ingold´s Drumming Solo”.
Wiązanka „Smoo Cave/Giants Forever” to klimat kojarzący się z dokonaniami Gary`ego Moore`a. Zaś ballada „Wondering Why” to jeden z najbardziej folkowo zagranych utworów na płycie.
Grupa sama określa się zespołem celtic rockowym, należy jednak pamiętać, że sam gatunek powstał dzięki zespołom takim jak Horslips i Thin Lizzy. Myślę, że to właśnie do tej ostatniej grupy najbliżej niemieckiemu Claymore.

Taclem

Caim „Creator of the Tides”

Caim to duet – Heather Innes i Jacynth Hamill – znany nam już z płyty nagranej z Robertem A. Jonasem, zatytułowanej „New Life From Ruins”. Tamten album co prawda nie był firmowany szyldem Caim, ale przecież właśnie ten duet odgrywał tam niebanalną role.
Na płycie „Creator of the Tides” gościem jest David Adam, wplatający swoje opowieści w piosenki duetu. Jak na poprzednim wydawnictwie, tak i tu dominują raczej dźwięki bardzo łagodne.
Album nosi podtytuł „Song, Celtic Prayer & Stories”, co w jakiś sposób opisuje jego zawartość. Są tu rzeczywiście podniosłe i nieco patetyczne pieśni o lekko sakralnym wydźwięku, nie brakuje normalnych piosenek, no i oczywiście są opowieści Davida.
Część piosenek to wiersze Davida, którym Heather i Jacynth nadały celtycki charakter dzięki specjalnie napisanym melodiom. Inna część to gaelickie pieśni, doskonale pasujące do klimatu płyty.

Rafał Chojnacki

Aniada a Noar „Wärme”

Aniada a Noar to kapela z Austrii, dla której punktem wyjścia w folkowych poszukiwaniach jest rodzima tradycja.
Płytę rozpoczynają dźwięki wydawane przez klubową publiczność – jakieś szumy i gwar, zaraz potem zaczyna się wolna melodia z charakterystycznym, nieco rozedrganym brzmieniem skrzypiec. Nie ulega wątpliwości, że za takie granie można by wylecieć ze szkoły muzycznej. Po kilku minutach melodia zmiania się w szybszego marsza, by potem znów wyciszyć się nieco, a w finale zmienić w trzeci z utworów – najbardziej kojarzący się ze słowiańskim brzmieniem ludowym. Utwór pokazuje jak blisko jest od muzyki austriackiej, do tematów znacznie nam bliższym.
Kolejny utwór, to współczesna kompozycja autorstwa Andreasa Safera – skrzypka i wokalisty zespołu. „A Uhr ohna Zaga” bliżej jest współczesnej muzyki folkowej, niż prezentowanego wcześniej folkloru. Podobnie jest z kolejnymi autorskimi utworami. Tytułowy „Wärme”, „Saudunst” czy „Ruaßboch hoi-ho-eh” to fajne folkowe piosenki.
Jednak kiedy zespół sięga po tradycyjny repertuar, to troszkę uchodzi z nich powietrze. Owszem, grają nawet dość żywo, ale mam wrażenie że wówczas zbyt skupiają się na odtwarzaniu ludowej muzyki. Dlatego też w przypadku tego albumu polecam przede wszystkim autorskie piosenki.

Rafał Chojnacki

Za Frumi „Legends act 2 – Vampires”

Co elektroniczne pasaże mają wspólnego z muzyką folkową ? Czasem zdarza się, że jednak coś mają.
To, co prezentje nam duet Za Frumi to mroczna muzyka, czasem nazywana dark folkiem innym zaś razem muzyką fantasy.
Płyta brzmi jak soundtrack do jakiegoś mrocznego filmu. Z drugiej jednak strony jest to odrębna, spójna opowieść. Dwie częśći zatytułowane „Jakesh” i „Rianji” to opowieści o świecie, który już przeminął, o mrocznych kultah i wampirach.
Nie brakuje tu rozwiązań muzycznych charakterystycznych dla muzyki ludowej. Gdyby przyłożyć tą płytę do realiów światów fantasy, tak mógłby brzmieć folk mrocznych elfów. Dumna, dość pompatyczna muzyka, ale bardzo ładna i jednocześnie smutna.
Są tu elementy rytualne, zwłaszcza brzmiania bębnów przywodzą na myśl takie skojarzenia. Niekiedy pojawiają się brzmienia fletów i instrumentów smyczkowych. Snują one melodie, które nie wywodzą się bezpośrednio z żadnej ze znanych nam kultur. Jednak nie trudno dostrzec tam orientalizmy, niemal mistyczną podniosłość, a nawet motywy o lekko bałkańskim brzmieniu. Być może to ukłon w kierunku literackiej ojczyzny tytułowych wampirów.
Płyta, oprócz swych zwykłych walorów artystycznych, doskonale nadaje się jako ilustracja do książek o tematyce fantasy, czy nawet horrorów.

Rafał Chojnacki

Kirsten Baird Gustafson „Land o` the Leal”

Współczesne i tradycyjne folkowe granie oparte na celtyckich korzeniach. W przypadku takich płyt zwykle najwazniejszym instrumentem jest głos wokalistki. Tak jest i tym razem, wokal Kirsten zdecydowanie góruje nad resztą instrumentów. To dobrze, bo wokalistka należy to niezbyt dużego grona artystek, które śpiewają bardzo czysto, ale jednocześnie nie silą się na zbytnie popisy. Wystarcza czasem naturalne vibratto, a i to głównie we współczesnych utworach.
Lirsten przyznaje, że od dziecka była pod wpływem wokalistek, takich jak Joan Baez, czy Judy Collins. Słychać to nie tylko w jej sposobie śpiewania, ale również w kompozycjach, które sama napisała. Piosenki takie jak „Caer`s Song”, „Wild Sound”, czy „Finola`s Song” – wszystkie z tekstami Patricii Monaghanm, przyjaciółki Kirsten – mogłyby znaleźć się w repertuarze większości klasycznych wokalistek i pewnie nikt nie zwróciłby uwagi na to, że są to współczesne utwory.
Z tradycyjnej części płyty warto wspomnieć ciekawe wykonanie piosenki „Jock O`Hazeldean”, oraz piękny szkocki lament „Ailein Duinn”.
Płyta jest skokojna i dość pogodna, a przede wszystkim tradycyjna w brzmieniu. Aż dziw bierze, że taki oto album zarejestrowała artystka z … Alaski.

Taclem

Jacynth Hamill, Heather Innes & Robert A. Jonas „New Life From Ruins”

Płyta z muzyką kontemplacyjną zawierającą elementy wschodnie i celtyckie, a do tego odrobina opowieści, czyli tzw. stroytellingu. Mimo że dominuje tu muzyka wschodnia związana z buddyjskim zen, to jest tu też sporo chrześcijańskich elementów z nowszej tradycji współczesnej. Nad tym wszystkim unoszą się magiczne dźwięki fletu shakuhachi.
Całość trąci trochę stylistyką new age, jednak użycie akustycznych instrumentów gwarantuje nam znacznie ciekawsze doznania niż w przypadku klawiszowych pasaży.
Album jest swoistą pamiątką, bo powstał po serii koncertów tego tria. Jacynth i Heather to kobiety znane na celtyckiej scenie nie od dziś, natomiast Robert ze swym japońskim bambusowym fletem przyłączył się do nich, wnosząc ciekawe brzmienia do celtyckich poszukiwań.
Płyta, którą polecić można przede wszystkim nieortodoksyjnej publiczności folkowej.

Rafał Chojnacki

Gaelic Storm „Tree”

O takich płytach zwykłem mówić, że zrywają z głowy beret. Co prawda sam noszę kaszkiet, nie beret, ale od tych dźwięków niewątpliwie spadłby i beret.
Gaelic Storm dali się pozać jako kapela z pokładu trzeciej klasy na pokładzie „Titanica” Jamesa Camerona. Jednak od tego czasu minęło kilka lat i zespół ten wyszedł już dawno na własną droge. I to całkiem niezłą.
Zaczynają niby znanym tematem – „Beggarman” – ale to co z nim robią zostawia w tyle kilka znanych kapel wcześniej sięgających po ten utwór. Przede wszystkim melodia właściwie prowadzona jest przez wokal, a reszta instrumentów gra tylko dookoła cudowne ozdobniki.
Wokal to bardzo ciekawy instrument na tej płycie. O ile muzycznie grupa zbliża się nieco w kierunku starego Great Big Sea, czy The Saw Doctors, o tyle wokal ma w sobie coś z Rory`ego MacDonalda z Runrig, a czasem nawet nutkę zapozyczoną od Bono. Wokalista nazywa się Patrick Murphy – zapamiętajcie go, bo warto.
Na płycie nie brakuje humoru, zyskuje przez to na lekkości. W pijackiej balladce „Johnny Tarr” mamy parodię poważnych piosenek o piciu i pijakach. Słychac dokładnie, że Gaelic Storm lubią bawić się muzyką.
Jak za dotknięciem magicznej różdżki piosenki aranżowane na potrzeby tej płyty rozkwitają na nowo. Stary przebój folkowy „Black Is The Colour” zabrzmiał tu poważnie, ale jednocześnie bardzo świeżo.
Na prawdę dobra i godna polecenia płyta.

Taclem

Colinda „Colinda”

Colinda, to niemiecki zespół, który specjalizuje się w muzyce cajun. Folklor południowego wschodu Stanów Zjednoczonych ma nieco inne pochodzenie niż amerykańskie country. Cajun wywodzi się z muzyki, którą przywieźli do Ameryki osadnicy francuscy, przybarwionej przez różne nacje przewijające się wówczas przez Nowy Świat.
Dziś muzyka cajun znana i wykonywana jest na całym świecie, również u nas można znależć kapele, które sięgają po nią i to zarówno te, które wywodzą się ze sceny country, jak i z folku.
Jak na razie jedyną niemiecką kapelą z tego nurtu, na jaką natrafiłem jest Colinda, ale pewnie wkrótce trafię też na inne.
Płyta zaczyna się od charakterystycznych dla cajun płynących brzmień skrzypiec i francuskich wokali.
Coś, co rzuca się od razu w uszy, to fakt, że Niemcy wykonują swoją muzyke zgodnie z kanonami, ale też w pewnien sposób po swojemu. Trudno jednoznacznie opisać ten pierwiastek, ale brzmi to raczej, jak piosenki zaaranżowane na cajun, niż rasowe granie z południa. Nie zmienia to jednak faktu, że muzyki tej słucha się z dużą przyjemnością. Kolejne utwory to naprawde świetne numery, a kilka z nich, jak choćby „Parlez nous a boire” są znane również w Polsce. Oprócz piosenek są tu też melodie taneczne, choć większość piosenek też nadaje się do tańca.
Fajna płyta, choć brak jej nieco czystości stylistycznej.

Taclem

Bumpers „…a żywo!”

Nagrania z koncertu białostockiej formacji The Bumpers z roku 1995 prezentujądoskonale wszystkie wpływy, jakim zespół ulegał praktycznie od początku swego powstania.
Mamy tu szantowego folk-rocka w stylu grupy Smugglers (pożyczone od nich „Łowy), jest punk-folk w wersji The Pogues (dwie piosenki tej grupy – „If I Should Fall” z oryginalnym tekstem i „Misty Morning, Albert Bridge” z polskim tekstem, jako „Dzień porwotu”). Jest też ukłon w kierunku The Ukrainians („Kozaki”, to ich „Cherez Richku, Cherez Hai”) i rozwinięcie tematu w postaci autorskich opracowań muzyki polskiej.
Mamy tu więc przegląd poprzez cały dorobek zespołu. Warto choćby dlatego posłuchać tych nagrań. „Cztery mile”, czy „Cebula”, to utwory inspirowane polskim folkiem, ale zagrane z irlandzkim błyskiem w oku. Muzyka Bumpersów jest dość niepokorna, żeby nie rzec bałaganiarska. Trochę razi fakt, że przy pierwszym przesłuchaniu nie wszystkie teksty da sie zrozumieć.
Ciekawostką jest fakt, że już w 1996 roku Bumpersi wykonują taki utwór jak „Ameryka”. Bazuje on na „Livin` in America” nowojorskiej grupy Black`47 (która melodię sciągnęła z irlandzkiego „Foggy Dew” i dodała troszkę od siebie), która wówczas dopiero wspinała się na szczyty folk-rockowej kariery. Pozostaje pogratulować Bumpersom znastwa.
Jeśli traficie na ten materiał – spróbójcie, mimo mankamentów brzmieniowych to ciekawy i różnorodny materiał.

Taclem

Page 3 of 3

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén