O takich płytach zwykłem mówić, że zrywają z głowy beret. Co prawda sam noszę kaszkiet, nie beret, ale od tych dźwięków niewątpliwie spadłby i beret.
Gaelic Storm dali się pozać jako kapela z pokładu trzeciej klasy na pokładzie „Titanica” Jamesa Camerona. Jednak od tego czasu minęło kilka lat i zespół ten wyszedł już dawno na własną droge. I to całkiem niezłą.
Zaczynają niby znanym tematem – „Beggarman” – ale to co z nim robią zostawia w tyle kilka znanych kapel wcześniej sięgających po ten utwór. Przede wszystkim melodia właściwie prowadzona jest przez wokal, a reszta instrumentów gra tylko dookoła cudowne ozdobniki.
Wokal to bardzo ciekawy instrument na tej płycie. O ile muzycznie grupa zbliża się nieco w kierunku starego Great Big Sea, czy The Saw Doctors, o tyle wokal ma w sobie coś z Rory`ego MacDonalda z Runrig, a czasem nawet nutkę zapozyczoną od Bono. Wokalista nazywa się Patrick Murphy – zapamiętajcie go, bo warto.
Na płycie nie brakuje humoru, zyskuje przez to na lekkości. W pijackiej balladce „Johnny Tarr” mamy parodię poważnych piosenek o piciu i pijakach. Słychac dokładnie, że Gaelic Storm lubią bawić się muzyką.
Jak za dotknięciem magicznej różdżki piosenki aranżowane na potrzeby tej płyty rozkwitają na nowo. Stary przebój folkowy „Black Is The Colour” zabrzmiał tu poważnie, ale jednocześnie bardzo świeżo.
Na prawdę dobra i godna polecenia płyta.

Taclem