Kategoria: Recenzje (Page 94 of 214)

La Moresca Antica „Li Turchi Alla Marina”

Gdyby ruch szantowy powstał we Włoszech, a nie w Polsce, to prawdopodobnie La Moresca Antica byłaby dziś grupą, na której nagraniach wzorowałyby się kolejne pokolenia morskich śpiewaków. Jednak w swoim kraju są po prostu jedną z wielu folkowych grup, które odróżnia to, że skupiają się na morskim folku ze swych okolic.
„Li Turchi Alla Marina” to druga płyta na której możemy znaleźć bardzo zróżnicowany repertuar. Są tu włoskie pieśni, które odpowiadają brytyjskim szantom – śpiewane na głosy, z odpowiedziami chóru. Jest też sporo zwykłych, folkowych ballad morskich i melodyjnych włoskich tańców, wśród których prym wiedzie nieśmiertelna tarantella.
Momentami czujemy się, jak byśmy mieli do czynienia z zespołem muzyki dawnej. Nic w tym dziwnego, zarówno instrumentarium, jak i część repertuaru zapewne zadowoliłyby niejedną kapelę osadzoną w nurcie historycznym.

Rafał Chojnacki

Rose Laughlin „Souvenir”

Świetny zestaw angielskich i irlandzkich piosenek z delikatnymi wkrętami amerykańskimi. Album brzmi bardzo stylowo, a Rose Laughlin okazuje się być wyśmienitą wokalistką. Mimo, że pochodzi z Seattle, wiele wyspiarskich śpiewaczek mogłoby jej pozazdrościć.
Płyta jest raczej balladowa, na dodatek nieco senna, zawierająca czasem (zwłaszcza w partiach fortepianu) nieco jazzowej nostalgii. Mimo to ogólny oddźwięk przy słuchaniu jest raczej pogodny.
Świetne wykonania mniej znanych piosenek, takie jak współczesne „Shades of Gloria” Gerry`ego O`Beirne`a, czy też pięknie zaśpiewany standard „Red is the Rose”, to dowód na wielkość tej nie znanej mi dotąd wokalistki.
Album nazywa się „Souvenir” i rzeczywiście jest to wyśmienity podarek dla kogoś, kogo lubicie.

Taclem

Tim O`Shea & Friends „Lake of Learning”

Tradycyjna muzyka celtycka, zagrana z dużym wyczuciem, to sedno albumu „Lake of Learning” sygnowanego przez Tima O`Shea i jego przyjaciół. Mimo, że dominuje tu granie w dość schematycznym stylu, to jednak płyta jest bardzo ciekawa. Głównie za sprawą wyboru materiału. Utwory tanecznie nie należą na pewno do tych najbardziej znanych, można więc posłuchać ich z ciekawością, bez ryzyka znudzenia. Ciekawie są też dobrane piosenki. Jedną z nich napisał sam Tim, chodzi o utwór „Lake of Learning”. Jest on też autorem instrumentalnej kompozycji „Feartha famine”.
Przyjaciele, którzy grywają z Timem, to starzy wyjadacze, słychać, że grali już pewnie w niejednym składzie. O`Shea to z kolei dobry wokalista, co udowadnia we własnych wersjach piosenek Rona Kavana („Reconciliation”) i Andy`ego M. Stewarta („Freedom is like gold”).

Taclem

Kalio Gayo „Fearless”

Holendrzy z Kalio Gayo od pierwszych dźwięków podbili moje serce. Nie staną się pewnie zespołem z Top Ten kapel folkowych, ale szczere połączenie folku z różnych stron Europy z odrobiną brzmień bluegrass bardzo mi się spodobało. Największy nacisk położono tu na kulturę cygańską i anglosaską, co dało ciekawe efekty.
Płytę otwiera utwór o wyraźnie cygańskich korzeniach, który podano w stylu, który może kojarzyć się z bluegrass, albo nawet hillbilly, a wszystko to za sprawą czujnie plumkającego banja.
W utworach nawiązujących do tradycji brytyjskiej, czy irlandzkiej takie brzmienia nie zaskakują, choć i tych słucha się z ciekawością. W pamięci pozostają jednak głównie melodie cygańskie, zagrane żywiołowo, choć zupełnie inaczej, niż zwykle. Słychać, że Holendrzy z Kalio Gayo mają własny sposób na granie muzyki folkowej, a to bardzo się chwali.

Rafał Chojnacki

Liam O`Connor & Lisa Aherne „Reel Spirit”

Zapis koncertu znakomitego irlandzkiego akordeonisty (grającego też na concertinie) i zaprzyjaźnionej z nim wokalistki. Duet ten, wspierany przez dość liczne grono muzyków daje nam popis świetnego wykonawstwa tradycyjnej (w większości) muzyki celtyckiej (z drobnymi amerykańskimi naleciałościami, jak np. gospel w „Down to the River to Pray” i jazz w „Jazz Cats”).
Wszystkie melodie taneczne „dowodzone” są tu przez Liama i trzeba przyznać, że jest niesamowicie sprawnym muzykiem. Jednak kiedy Lisa zaczyna śpiewać… czasem eż ciarki po plecach przechodzą.
Jako że uwielbiam piosenki, to tym bardziej przypadł mi do gustu ten album. „Be Thou my Vision”, „Down to the River to Pray”, „Angel”, „Water is Wide” i „Hard Times” to piosenki, do których mogę wracać bez przerwy.

Taclem

On The Wand & The Moon „Sonnenheim”

Mroczne brzmienia neofolkowego On The Wand & The Moon przynoszą nam kolejną porcję klimatycznych utworów, w których klawiszowe pasarze łączą się z akustycznymi instrumentami. Śpiewy, a często raczej szepty, to również nieodłączny element tej muzyki.
Sam w sobie „Sonnenheim” sprawia dobre wrażenie, to porzadna porcja neofolkowego grania, z bardzo ciekawą kompozycją tytułową. Jednak jeśli porównać tą płytę do starszych albumów (albo do starszych kolegów z branży, takich jak Sol Invictus), to jednak wychodzi znacznie słabiej. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z płytą kiepską, po prostu nie porywa ona aż tak bardzo.
„Sonnenheim” to jednak wciąż dobra płyta. Polecam gorąco kompozycje takie, jak „My Black Faith”, „Hail Hail Hail” czy „”.
Kim Larsen, wspierany w studio przez rozmaitych muzykujących przyjaciół wkrótce pewnie znów wyda płytę, być może nieco bardziej urozmaiconą, po prostu lepszą. Póki co i tak warto zapoznac się z tym co proponuje na „Sonnenheim”.

Taclem

Assia Akhat „Chocolate”

Assia Akhat próbowała podbić polskie listy przebojów dwukrotnie. Raz za sprawą solowej płyty, wydanej u nas 2001 roku (album „Homo Novus„), a później próbowała zaskarbić sobie serca słuchaczy piosenką „Gdzie mam szukac Cię”, nagraną z Bogusławem Lindą.
Tym razem may do czynienia z płytą niemal u nas niedostępną. Skoczne, skrzypcowe brzmienia współgrają na niej ze współczesną muzyką elektroniczną i bardzo ładnym śpiewem. „to pozycja, która podobać może się miłośnikom world music. Brzmią tu często etniczne instrumenty, choć całość dryfuje w kierunku popu, a nawet muzyki klubowej.
Niektóre kompozycje przywodzą nawet na myśl norweską grupę Secret Garden. Niestety niemal dyskotekowe rytmy niektórych utworów zdyskwalifikują płytę w oczach wszystkich, którzy szukają ambitniejszej muzyki.

Rafał Chojnacki

Bad Haggis „Trip”

Kolejny album zepołu Bad Haggis niesie ze sobą sporo nowoczesnych dzwięków. Wyraźnie słychać że wiele ma tu do powiedzenia Eric Rigler – nadworny dudziarz, Jamesa Hornera.
„Trip”, to krok naprzód w porównaniu do poprzedniej produkcji zespołu – „Ark”. Wciąż mamy tu do czynienia z nowocześnie zaaranżowaną muzyką, opartą na celtyckich brzmieniach, jednak jest tu więcej ciekawych pomysłów, a styl muzyczny zespołu wyraźnie zaczyna się krystalizować.
Jeśli Bad Haggis pójdą drogą obraną na „Trip”, to prawdopodobnie wkrótce staną w pierwszej lidze zespołów grających nowoczesny folk, obok takich np. Afro Celt Sound System. Być może trzeba jeszcze trochę urozmaićić produkcję, ale już i taj jest nieźle.

Rafał Chojnacki

Blackmore`s Night „Village Lanterne”

Kolejny studyjny album Ritchiego Blackmore`a i jego pięknej żony. Chyba już każdy sięgając po ich następną płyt wie czego się spodziewać. Blackmore`s Night grają coś, co można określić, jako medieval-pop-folk.
Na nowej płycie jest czego posłuchać. Świetny jest np. numer tytułowy, który z ballady brzmiącej jak śpiewana przy ognisku przeradza się w fajny folkowy numer z orkiestrą. Według ciekawego pomysłu zbudowano też piosenkę „Faerie Queen”. Dobrze też brzmią utwory instrumentalne, jak „Messenger” czy „Village Dance”.
Nieco gorzej wychodzą czasem momenty, kiedy Ritchie sięga po elektryczną gitarę. W utworach takich jak „I Guess It Doesn`t Matter Anymore” pachnie to kiczem. Niestety na tej płycie jest takich utworów więcej, co nieco może drażnić.
Jak zwykle na krążku Blackmore`s Night znaleźć możemy przeróbki. Zwróciłbym tu uwagę przede wszystkim na bardzo sympatyczne wykonanie „Streets of London”, folkowego evergreenu Ralpha McTella.
Trudno uznać Blackmore`s Night za zespół jednoznacznie folkowy, nie przeszkadza to jednak szukać w nim folkowych dźwięków. Szkoda tylko, że na kolejnych albumach grupa nie potrafi wznieść się ponad świeżość i oryginalność pierwszej płyty.

Taclem

Calley McGrane & The Exiles „… on the Run”

Jeśli płyta zaczyna się od coveru jednej z ładniejszych piosenek z repertuaru The Pogues i to zaśpeiwanej przez śliczną dziewczynę, to nie może być źle. Co prawda Calley ma dość młody głos ale słychać już, że kiedyś może ona zrobić niezłą karierę. Jest bowiem dobrze śpiewającą skrzypaczką, oraz nieźle grającą wokalistką – muzyka folkowa lubi takie osoby.
Towarzyszący jej zespół The Exiles wygląda z kolei na starych wyjadaczy. Słychać to w ich graniu i w wokalach, Calley nie śpiewa bowiem sama. To dobrze, ponieważ takie piosenki, jak „Johnny Jump Up” czy „Whiskey in the Jar” nie wyszłyby pewnie za dobrze.
W balladach, takich, jak „Carrickfergus” czy „City of Chicago” otrzymujemy chyba najbardziej reprezentatywną dla płyty symbiozę różnych muzycznych osobowości. Drugi z tych utworów, to jedna z najlepszych piosoenek na płycie.
Jak na amerykańską kapelę The Exiles brzmią dość stylowo, być może przydałoby się nawet coś jeszcze dla podkreślenia oryginalności zespołu. Na razie jednak ich wizytówką jest młoda i zdolna Calley McGrane i to w zupełności wystarcza.

Taclem

Page 94 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén