Jeśli płyta zaczyna się od coveru jednej z ładniejszych piosenek z repertuaru The Pogues i to zaśpeiwanej przez śliczną dziewczynę, to nie może być źle. Co prawda Calley ma dość młody głos ale słychać już, że kiedyś może ona zrobić niezłą karierę. Jest bowiem dobrze śpiewającą skrzypaczką, oraz nieźle grającą wokalistką – muzyka folkowa lubi takie osoby.
Towarzyszący jej zespół The Exiles wygląda z kolei na starych wyjadaczy. Słychać to w ich graniu i w wokalach, Calley nie śpiewa bowiem sama. To dobrze, ponieważ takie piosenki, jak „Johnny Jump Up” czy „Whiskey in the Jar” nie wyszłyby pewnie za dobrze.
W balladach, takich, jak „Carrickfergus” czy „City of Chicago” otrzymujemy chyba najbardziej reprezentatywną dla płyty symbiozę różnych muzycznych osobowości. Drugi z tych utworów, to jedna z najlepszych piosoenek na płycie.
Jak na amerykańską kapelę The Exiles brzmią dość stylowo, być może przydałoby się nawet coś jeszcze dla podkreślenia oryginalności zespołu. Na razie jednak ich wizytówką jest młoda i zdolna Calley McGrane i to w zupełności wystarcza.

Taclem