Cumulo Nimbus to dla mnie obecnie jedna z ciekawszych kapel w całym nurcie folk-metalu. Na płycie zatytułowanej „Nachtwache” Niemcy udowadniają, że tylko krajanie Goethego tak umiejętnie splatają folkowe flety i dudy z średniowiecznym klimatem i metalowymi gitarami.
Teraz, kiedy In Extremo zbłądziło w gotycki pop metal miejsce królów folk-metalu czeka na śmiałków. Być może właśnie mamy do czynienia z jednym z najpoważniejszych kandydatów do tej schedy.
Właściwie nie ma tu słabych utworów, może tylko fakt, że płyta trwa mniej niż 30 minut można policzyć zespołowi za minus.
Kategoria: Recenzje (Page 79 of 214)
„Mamakabo” to projekt rosyjskiego multiinstrumentalisty Andreja Baranowa, grającego na wszelkich możliwych instrumentach strunowych. Tym razem występuje on jako Kapitan Morgan. Towarzyszy mu kilku muzyków, jednak to jego gra ma się tu wysuwać na pierwszy plan.
Wydana w 1998 roku płyta zawiera aż 21 instrumentalnych kompozycji. Ocierają się one o gitarowe brzmienia flamenco, knajpiany folk, choć pojawia się tu również sporo elementów charakterystycznych dla rosyjskiej gitary.
To bardzo nostalgiczna płyta, choć nie wolna od skocznych rytmów. Wszystko jednak przesycone jest jakąś mgiełką, która niczym papierosowe opary w zadymionym klubie spowija muzykę.
Mini-album „Urminnes havd” to moja ulubiona płyta z dorobku szwedzkich folk-metalowców. O ile na płytach długogrających zespół prezentuje głównie podbarwiony mrocznymi dźwiękami tzw. „viking-metal”, o tyle ten projekt, noszący podtytuł „The Forest Sessions” to muzyka pozbawiona pierwiastka metalowego. Akustyczne bębny i gitary, podparte folkowo brzmiącymi skrzypcami i czystymi jak na potomków wikingów głosami – to recepta na sukces. Oczywiście po nagraniu tej płyty Szwedzi wrócili do grania jak dawniej i idzie im nieźle, jednak tą płytą podbili moje folkowe serce. Każdy z tych utworów jest bardzo dobry – polecam w całości i na wyrywki.
W nagraniach udzielają się członkowie folkowej grupy Tva Fisk Och En Fläsk.
Folk-metalowy Skyclad, to klasa sama w sobie. Od ponad 15 lat uprawiają swój gatunek thrash metalowego grania połączonego z angielskim i celtyckim folkiem.
Na koncertowym albumie „Another Fine Mess” z 2001 roku usłyszeć możemy sporo starszych utworów z nowym wokalistą Kevinem Ridley`em, któy zajął miejsce jednego z twórców zespołu, Martina Walkyiera. Właściwie to album ten był swoistym testem. Jednak zarówno koncerty, jak i ich rejestracja mają swoich fanów. Prawdą jednak jest, że bez Martyna to nieco inny zespół.
Przypadłością Skyclad jest to, że mocniej zaznaczają stronę metalową, a folkowe instrumenty nie zawsze dają radę przebić się przez zgiełk gitar.
Jeśli jednak chcecie czegoś na początek, a nie przepadacie za szybkimi tempami i ścianą gitarowego hałasu, to z tej płyty na pewno można polecić Wam ballady „The One Piece Puzzle”, „Sins of Emission”, „Land of the Rising Slum” oraz piękną instrumentalną kompozycję „Spinning Jenny”.
Tradycyjna muzyka celtycka w wykonaniu duetu Sally`s Garden, to wycieczka w czasy gdy folk był gatunkiem znacznie prostszym, ewoluował powoli i nie miał tendencji do łączenia się ze wszystkimi innymi gatunkami. Taka właśnie jest muzyka z „The Swaying Branches”. Mimo że album nagrano w 2006 roku, to kojarzy się on raczej z czasami kiedy szczytem innowacji w muzyce celtyckiej było to, co proponował zespół Planxty w początkach swej działalności, a „Whiskey In the Jar” nie było jeszcze wyświechtanym standardem. Przyznaję, że raz na jakiś czas nowa płyta z takim repertuarem to świetna odtrutka.
John Wiesen, to nie tylko wokalista, ale i autor większości piosenek na tej płycie. Trzeba przyznać że bardzo udanych. „Alaska Bound” czy „Aboard the Ship Augusta” to świetne utwory, kto wie czy nie równie dobre jak czołowych songwriterów celtyckiego grania. Nie bez powodu John bywa porównywany do Andy M. Stewarta.
Amerykański chłopiec… no może raczej facet z gitarą, to niewątpliwy znak że mamy do czynienia z tamtejszym spojrzeniem na folk. I rzeczywiście tak jest, David prezentuje tu trzynaście kompozycji, które świetnie wpisują się w tradycję autorskiego folku. Wszystko to delikatnie podbarwione rockiem i dobrze wyprodukowane.
Płyta „Poor Boy`s Love Affair” jest wręcz doskonała w odbiorze. Słucha się jej świetnie i co ważne poprawia nastrój. Nie jest może wesoła – w końcu dominują tu ballady – ale ma jakiś taki pozytywny feeling. Poza tym zawiera świetne piosenki, dobrze zagrane i zaśpiewane. Czegóż więc chcieć więcej?
Mam wrażenie że międzynarodowy sukces Jamesa Blunta może pomóc autorom takim jak David Curtis. Może teraz utalentowani śpiewacy z dobrym własnym repertuarem nie będą znajdywani tylko na marginesie muzycznych scen.
Są takie momenty kiedy płyta Derrika Jordana rzuca na kolana i takie, kiedy chce się ją wyłączyć. Nic w tym jednak dziwnego, skoro podtytuł albumu brzmi „Exotic Duets and Improvisations”. Jest to więc po prostu nietypowa składanka utworów z archiwum skrzypka.
Derrik Jordan gra tu głównie folkujące fusion. Elementy etno splatają się z jazzem i dziwnymi perkusjonaliami. Na dodatek wrażenie sklejenia albumu z kawałków potęgują bardzo różni goście. Jazzujące wokale Lisy Sokolov sprawiają, że bardzo zakręcony „Rapscalliion” przestaje być strawny.
Na szczęście inni goście są mniej uciązliwi. Bardzo dobrze wpasowuje się w muzykę Derrika niejaki Nebulai grający na digeridoo. Również Barry Hyman i jego sitar to strzał w dziesiatkę. Dla mnie jednak najlepsze na płycie są momenty, gdzy skrzypce Derrika grają razem z wiolonczelą Jared Shapiro.
Dla wielbicieli etno-jazzu może to być nie lada gratka, dla miłośników world music ciekawostka, zaś folkowcy znajdą tu parę świetnych motywów, oprawionych zbędnymi z ich punktu widzenia dźwiękami. To, czy Wam się spodoba zalezne jest od tego do której grupy się zaliczacie.
Chyba tylko w Stanach możliwe jest spotkanie tak różnych wpływów w jednym zepsole muzycznym. Ewilian to kapela, którą można spokojnie określić akustycznym zespołem z kręgu world music.
Ponad 50 minut głównie spokojnego, folkowego grania na replikach dawnych instrumentów, to najlepsze przedstawienie tego co gra ta grupa. Myślę że bardzo na miejscu byłaby tutaj analogia do wczesnego okresu grupy Clannad, z tym tylko wyjątkiem, że miejsce celtyckich inspiracji zajęłyby tu bardziej ogólnoeuropejskie wzorce, z delikatnymi nawiązaniami do muzyki dawnej.
W muzyce Erwiliana jest też sporo miejsca na autorskie kompozycje, pod tym względem mogą troszkę przypominać polską grupę White Garden. Jest to porównanie o tyle trafne, że oba zespoły wykonują głownie kompozycje instrumentalne.
Co ciekawe w na płycie „Renovata” znajdują się również dwie kompozycje Davida Arkenstone`a, klasyka elektronicznych brzmień world music. Okazuje się że akustycznie brzmią jeszcze lepiej!
Erwilian to zespół, który nie zapowiada żadnych rewelacyjnych posunięć w folku, ot po prostu gra swoje najlepiej jak potrafi. I to chyba właśnie ich recepta na sukces.
Po pierwszym przesłuchaniu płyty Hansa Söllnera przyszło mi do głowy tylko jedno określenie „niemiecki Bob Dylan reggae”. Rzeczywiście autorskiego folku i miękkiego, „białego reggae” na tej płycie nie brakuje. Później jednak, kiedy miałem więcej czasu na zanurzenie się w proponowane przez Hansa dźwięki, odnalazłem w nich znacznie więcej wpływów.
Zespół grający z niemieckim muzykiem to również profesjonaliści. Nie przeszkadzają w balladach, ale potrafią ostro wesprzeć lidera w bardziej żywych utworach.
Największym mankamentem muzyków takich jak Hans Söllner zwykle jest to, że śpiewają po niemiecku. Bardzo często zamyka to rynek w takich krajach jak Polska. A szkoda, bo ten facet tworzy prostą lecz niebanalną muzykę z którą warto by było się zapoznać.
Ja w każdym razie planuję jeszcze wiele razy do tej i innych płyt Hansa wracać.
Album zespołu Pejzaż, to jedna z płyt, które swego czasu kilkakrotnie otarły mi się o oczy na sklepowych półkach, poczym zniknęły zanim zdążyłem wejść w bliższy kontakt z zawarta tam muzyka. I teraz, po przesłuchaniu zawartości „pejzażu” bardzo żałuje. Jest to bowiem niesłychanie ciekawy album, który niezasłużenie przeszedł bez większego echa.
Art-folkowe granie, które sami muzycy nazywają modern folkiem, to ciekawy przykład na rozwinięcie formuły granie współczesnych, (głównie) instrumentalnych kompozycji, inspirowanych muzyką ludową.
Zawarta na tym albumie muzyka, to ciepłe, czasem nastrojowe, ale głównie bardzo energetyczne dźwięki. Flety doskonale poddają się rytmice bębnów, te zaś wspiera jazzująca linia basu. Nie wszędzie taka konstrukcja występuje, ale to podstawa pejzażowego brzmienia. Czasem odezwie się w tym wszystkim elektryczna gitara, by podkreślić, dodać smaku jakąś solówką.
Grupa Pejzaż odnajdywała się w art-folkowej konwencji również przez wzgląd na korzenie niektórych muzyków. Dość powiedzieć, że gra tu jeden z gitarzystów wsierających zespół Kat (Ryszard Pisarski), który jest też specem od flamenco. Gościnnie występuje tu też Mirosław Muzykant, na codzień pałker SBB. W najbardziej akustycznych momentach muzyka Pejzażu kojarzy się z kolei z niektórymi nagraniami Kwartetu Jorgi, czy Osjana. Najbardziej żywiołowe fragmenty przywodzą na myśl folk-rockowy drive w wykonaniu grupy Shannon. Wciąż jednak słychać, że całą tą muzykę tworzy jedna grupa.
Szkoda że Pejzaż ostatnimi czasy jakby zniknął nam z muzycznego horyzontu, na taką muzykę zawsze byłoby przecież miejsce.
