Kategoria: Recenzje (Page 76 of 214)

Quartetto Amoroso „Musica Incantata”

Mieliśmy już na Folkowej do czynienia z muzyką włoską, jednak Quartetto Amoroso prezentują nam nieco inne jej oblicze. Na „Musica Incantata” znajdziemy muzykę z końca XIX i początku XX wieku, taką jakągrywano w elegenckich salonach, choć mającą swoje korzenie w ludowych saltorellach czy serenadach.
Jak sama nazwa wskazuje grupa jest kwartetem, pochodzi on jednak ze Stanów Zjednoczonych, a nie – jak mogłoby się wydawać – z Włoch. Na jego czele stoi Ron Borelli, którego nazwisko zdradza jednak włoskie pochodzenie. Jest on też członkiem znanej grupy Modern Mandolin Quartet i San Francisco Symphony, Ballet and Opera.
Mandoliny, kontrabas, harmonia i gitara, to podstawa składu – tak wyglądały niemal wszystkie klubowe grupy grające taką muzykę wiek temu. Włoska klasyka w wykonaniu Quartetto Amoroso ma w sobie tą magię stromych, wąskich uliczek, w których zaułkach mieszczą się małe spelunki. Jest też czasem klimat porządnej, eleganckiej restauracji, innym zaś razem przechodzący w granie rodem z miejskiej ulicy. Za każdym jednak razem wykonania zespołu brzmią ciekawie. Tak samo jest z ich wykonaniem „Parigi o Cara, Brindisi” z „La Traviaty” Verdiego.
Grupy takie jak ta zaczynają być coraz częściej dostrzegane przez środowisko folkowe, o czym świadczy czwarte miejsce jakie omawiana tu płyta zajęła w konkursie Just Plain Folks` w kategorii „Instrumental Album”.

Rafał Chojnacki

Three Daft Monkey „Hubbadillia”

Wesoła załoga z 3 Daft Monkey, to muzycy, którym nieobce granie celtyckie, latynoskie i bałkańskie. Z równą łatwością radza sobie z irlandzkimi reelami, jak i z cygańskimi melodiami. Jendak podstawą są tu zabawne piosenki i ogólnie bardzo wesoły nastrój.
„Hubbadillia” to już trzeci album tej formacji, pokazuje spora kulturę muzyczną i osłuchanie z różnymi nurtami. Słuchając np. utworu „Hey Listen” nie dziwimy się, że grupa ta została wybrana przez Levellersów jako support. Niesamowite rzeczy, które wygrywa na sprzypcach Athene Roberts mogłyby wpędzić w kompleksy Jona, skrzypka tej kapeli. Z kolei gdyby Tim Ashton zastąpił w studiu Marka Chadwicka, też nie każdy by się od razu połapał.
Nie znaczy to bynajmniej, że 3 Daft Monkey dublują brzmienia Levellersów. Wręcz przeciwnie, brzmią tak bardzo różnie, jak tylko moga brzmieć dwie tak podobne kapele. Wybaczcie, że wyrażam się tak enigmetycznie, ale trudno to inaczej ująć. Widać bowiem, że obie grupy podobnie myślą o muzyce, ale pisze nieco inne piosenki. U 3 Daft Monkey mniej jest pop-rocka, a więcej muzyki folkowej z różnych rejonów świata. Szczerze powiedziawszy obecnie wybrałbym chyba mniej znany z tych zespołów.

Taclem

Uruk-Hai „War Poems”

Właściwie to co proponuje nam austracki projekt Uruk-Hai, to podbarwiona odrobiną folku muzyka spod znaku dark ambient. Warto jednak zamieścić recenzję któregoś z krążków tej grupy na Folkowej, ponieważ ich muzyka bardzo mocno działa na wyobraźnię. Jak dotąd wydali dziesięć płyt i niezliczoną ilość demówek. Mój wybór padł na album „War Poems”, której limitowana edycja wyszła tylko w 100 egzemplarzach. Jednak wśród fanów takiej muzyki krążą wciąż kopie i bootlegi – taka właśnie kopia dotarła kiedyś do mnie.
Sama nazwa kapeli nawiązuje do tolkienowskich orków i ma to swoje przełożenie w brzmieniu zespołu. Nawet podtytuł tego albumu brzmi „Orkish Battle Hymns Pt. III”. Rzeczywiście to już trzecia płyta w dorobku Uruk-Hai która brzmi jak ludowe pieśni sług Saurona.
Długie, rozbudowane kompozycje, trwające generalnie po ponad dwadzieścia minut, to pełne bardzo mrocznego klimatu utwory, mogace przenieść naszą wyobraźnie na pola bitew Śródziemia. W odróżnieniu od licznych kapel inspirujących się wyobrażeniami na temat elfów, tu mamy mroczne, a czesem nawet przeraźliwe brzmienia.

Rafał Chojnacki

Various Artists „Soffi d`ancia”

Bardzo lubię takie płyty z dalekich stron, przynosza bowiem często moc nowych odkryć. „Soffi d`ancia”, to album prezentujący kapele które zagrały na festiwalu „Pifferi, muse e zampogne” we Włoszech. Dominują tu więc brzmienia dudziarskie w wykonaniu zespołów z okolic Morza Śródziemnego. Jako że tylko kilka spośród zeprezentowanych tu grup znałęm wcześniej, to niemal każda jest dla mnie odkryciem.
Pokazano tu sporo różnej muzyki, od celtyckiej, poprzez bałkańską po typowo włoskie granie i muzykę dawną. Co ciekawe płyta ta nie brzmi eklektycznie. Europejskie źródło muzyki ludowej najwyraźniej boje w podobych rytmach w różnych krainach.
Do moich faworytów należą tu niewątpliwie grupy takie, jak Arche, I Musetta, Verbanus, Barbapedana, Il Tratturo, Lanterna Magica i Calicanto.
Wydawanie płyt składankowych z okazji festiwali to według mnie świetny pomysł i to zarówno takich jak ta, prezentujących w większości studyjne nagrania uczestników imprezy, jak i koncertowe albumy z poprzednich edycji. Sprawia to, że na jednym krążku możemy znaleźć często wykonawców dość różnych, do których czasem moglibyśmy w ogóle nie trafić. Jest to więc coś więcej, niż tylko specyficzna pamiątka.

Taclem

Pioruners „Popatrz, morze nam się kłania”

Pierwszy utwór w zestawie, to irlandzki taniec, zatytułowany przez kapelę „Intro”. Cóż, jak na intro, to troszkę przydługi. Ale trzeba przyznać, że pokazuje nam, że mamy oczekiwać nowego oblicza zespołu. Syntezą tego stylu jest tytułowy utwór „Popatrz, morze nam się kłania!” – dobre, chóralne zaśpiewy i lekko folk-rockowe granie. Obawiałem się tego stylu, ale w rezultacie mnie przekonali. Podobnie ma się kwestia z piosenką „W tawernie” – w takim brzmieniu zaakceptowałbym całą płytę.
Dalej jest niestety nieco gorzej. Kompozycja „Kochamy szanty” jest nieco pretensjonalna, a „Bajdewind”, który przed laty bronił się w autorskim wykonaniu Artura Czarneckiego po prostu nie wpasowuje się w zespołowy pomysł na granie. Co ciekawe ten sam facet napisał przecież „Powrót na morze”, które na tej płycie i w tej aranżacji brzmi ciekawie. Dobrze wychodzi też nowa, folk-rockowa aranżacja „Pieśni flamandzkiej”, nabrała nowej mocy.
Niestety dalej następuje nieco dziwaczna „Nawałnica” Dobra muzyka, niezły refren i… jakiś pomysł na coś-jakby-zwrotki. Podejrzewam, że zespół musiał zdawać sobie sprawę, że ludzie będą na ten utwór patrzyli dziwnie. No chyba, że to żart muzyczny, a ja czegoś nie załapałem. Ale jako normalny utwór, to po prostu wygląda na niedopracowany. Myślę, że wszystko tu rozbija się o warstwę tekstową i układ linii wokalnych. Słyszałem już nawet, że to chill out, ale nie przekonała mnie akurat taka koncepcja.
Lepiej jest z „Modlitwą morską”, która proponuje nieco inny kierunek inspiracji w morskiej muzyce o sakralnym charakterze. To nie negro spirituals czy gospel, lansowane przez grupy takie jak Tonam & Synowie, Ryczące Dwudziestki czy Perły i Łotry. W pieśni Piorunersów czuć powiew dawnych wieków. Niemałą rolę odgrywa tu też piękny podział na głosy.
Autorska pieśń „Dalej ciąg!” to nawiązanie do dawnego brzmienia zespołu. Dość udane, zwłaszcza że w chwilę później dostajemy kilka bonusów – starsze nagrania The Pioruners. „Krypa”, „Moby Dick” czy „Razem bracia do lin!” to przeboje które 10 lat temu dało się słyszeć na największych szantowych festiwalach. Podobnie jest z „Galernikami”, którzy w różnych wykonaniach (m.in. grupy Wind Rose) dali się również poznać. Wersja Piorunersów jest niewątpliwie najbardziej potężna jeśli idzie o wokale. Nie inaczej prezentuje się pieśń Bij Szwedzina!”, ciekaw jednak jestem jakie aranżacje mógłby tym utworom nadać nowy skład zespołu.
W międzyczasie możemy wysłuchać jeszcze jednej nowej piosenki. „Marzenie”, zaczynające się od leniwie snującego się w głośnikach fortepianu, to znów nowe oblicze zespołu, tym razem w szacie bossa novy.
Nie będę specjalnie odkrywczy, jeśli po takiej recenzji stwierdzę, że jest to płyta nieco eklektyczna. Czasem to łączenie epok i gatunków wychodzi na dobre, innym razem nie niesie ze sobą żadnych dobrych skojarzeń. Podejrzewam że jest to efekt łączący obecne brzmienie zespołu z utworami, które nazbierały się z kilku lat. Być może nie wszystkie pasują do nowej formuły grania, ale żal było je wyrzucać i postanowiono, że znajdą się na płycie. Mam nadzieję, że następny album będzie nieco bardziej jednoznaczny. Ja postawiłbym na konwencję folk-rockową, ale możliwe że wrócą do roli chóru… Ważne jednak żeby zdecydowali się co chcą robić.

Taclem

Faun „Totem”

Cieszy mnie fakt, że niemiecki Faun tak regularnie dostarcza nam nowych płyt. Ledwie człowiek zdążył zmienić kalendarz na noworoczny, a już pojawiły się głosy o nowym krążku Fauna. Co prawda premiera płyty ma swoje miejsce na początku marca, ale dane mi było wsłuchać się w te dźwięki i za wczasu zapowiedzieć muzyczną rewelację.
Pomysł jest niby ten sam – muzyka dawna i folk podane we własny, rozpoznawalny już sposób. Jednak każdy album Fauna czymś różni się od poprzednich. „Totem” to płyta bardzo spokojna, wystarczy posłuchać piosenek takich jak „Rad” czy „November”. Czasem jednak muzyka zmierza w kierunkach, których dotąd w muzyce niemieckiej grupy nie było. Pojawiają się silne wpływy neofolkowe a czasem nawet pop-folk. Dziwnie też brzmią czasem eksperymenty z brzmieniami elektronicznymi (jak choćby w „2 Falken” czy „Zeit nach dem Sturm”). Nie wpływają one jednak negatywnie na odbiór całości dzieła. Wręcz przeciwnie, intrygują swoją odmiennością.
Najlepiej brzmią tu utrzymane w fantasy-folkowym klimacie kompozycje takie jak „Sieben”, „Unicorne” czy „Gaia”. Mają swój smak. Być może nie przypadną do gustu wszystkim tym, którzy cenili Fauna za dzikie, pogańskie tańce, jednak dla tych ostatnich muszą póki co wystarczyć starsze płyty.
Miło obserwować, że zespół świetnie się rozwija. Choć robi to w granicach własnej stylistyki, to jednak widać chęć dalszych zmian. Pozostaje więc czekać na nie z niecierpliwościa.

Taclem

Abby Newton „Castles, Kirks, and Caves”

Czasem w posępny, sztormowy dzień dobrze jest posłuchac pasującej do niego muzyki. Ja przy akompaniamencie szalejącej z oknem wichury wybrałem płytkę „Castles, Kirks, and Caves” nagraną przez Abby Newton.
Amerykańska wiolonczelistka nagrała swój album w Edynburgu, będąc pod wrażeniem szkockiej tradycji i piękna tej często nieprzyjaznej dla ludzi krainy. Lubię sobie wyobrażać, że powstawaniu tych aranżacji towarzyszyła właśnie taka pogoda, jaką teraz mam za oknem.
„Castles, Kirks, and Caves” to zestaw XVIII-wiecznych melodii szkockich. Wiolonczelistce towarzyszą tu zaprzyjaźnieni muzycy, m.in. David Greenberg, grający z nią na co dzień w grupie Ferintosh. Mimo wszystko dominuje jednak basowe brzmienie instrumentu na którym gra Abby. Trzeba przyznać, że niekiedy musi chyba bardzo szybko grac, bo wśród tych melodii nie brakuje żywiołowych ludowych tańców.
Mimo że są tu tradycyjne utwory, to obecność wiolonczeli jako wiodącego instrumentu zbliża brzmienie do muzyki ilustracyjnej lub filmowej. Być może stąd właśnie taki a nie inny, bardzo refleksyjny nastrój płyty. Niekiedy, w bardziej radosnych momentach, klimat zdaje się zbliżać do muzyki klasycznej. Nic w tym dziwnego. Muzyka dworska, a później wywodząca się od niej muzyka klasyczna, niejednokrotnie inspirowały się brzmieniami ludowymi.
Abby Newton cudownie maluje pejzaże. „Castles, Kirks, and Caves” to dzieło dojrzałe i przemyślane. Potrafi oczarować i oderwać na chwilę nasze myśli od tego co się dzieje dookoła. Mam wrażenie że taka powinna być muzyka z porządnej płyty.

Rafał Chojnacki

Berkley Hart „Pocket Change”

Berkley Hart to duet, który tworzą: syn wędrownego kaznodziei – Jeff Berkley – i urodzony w wigilię autor piosenek i wokalista – Calman Hart. Być może to właśnie wstawiennictwu niebios obaj panowie zawdzięczają swoje talenty. Obaj piszą bowiem doskonałe piosenki, które mogą się spodobać nie tylko miłośnikom folku, ale też po prostu wielbicielom dobrej muzyki akustycznej.
To jż czwarta płyta na której Jeff i Calman raczą nas swoimi utworami. Tym razem proponują dziesięć autorskich piosenek, głównie ballad. Właściwie trudno się zdecydować która z nich jest najlepsza ja stawiałbym na klimatyczną „Jaguar Sun”, nostalgiczną „Six Feet Down” lub lekko rozkołysaną „Maybe I Was Wrong”. Wszystkie są dobre.
Perłą w balladowej koronie płyty jest jednak cover, przeróbka „Has Anybody Here Seen Hank?” grupy The Waterboys. Pobrzmiewająca tam harmonijka ustna nadaje mu momentami niemal bluesowego charakteru, Oczywiście jest to blues w granicach folku – jak wszystko na „Pocket Change”.
Dziwnym trafem mój kontakt z Berkley Hart rozpoczął się od ich ostatniej studyjnej płyty, mam jednak zamiar zapoznać się wkrótce z jakimiś innymi nagraniami. Wówczas na pewno dam Wam o tym znać.

Rafał Chojnacki

Fiddler`s Green „Drive Me Mad”

Niemieccy folk-rockowcy znów atakują. Tym razem robią to z nienacka, na początku roku, kiedy uśpione po sylwestrowych tańcach organizmy nie sa jeszcze gotowe do przyjęcia takiej dawki energii.
Ideę tej płyty doskonale oddaje tytul drugiego utworu – „Folk`s Not Dead”. Fiddler`s Green nie zamierzają złożyć broni, dzielnie kroczą tuż obok najlepszych folk-rockowych zespołów z krajów anglosaskich. Na tej płycie zbliżają się nieco do brzmień proponowanych przez Flogging Molly (słychać to choćby w tradycyjnym „The Night Pat Murphy Died”) czy Dropkick Murphy`s („Marie`s Wedding”). Czasem inspiracje muzyczne przywodzą na myśl pomysły zespołów kanadyjskich, takich jak Great Big Sea („Rollin`”, „Lukey”), Spirit of the West („I`m Here Because I`m Here”) czy The Fables („Captain Song”) – oczywiście poddanych solidnej rockowej obróbce.
Ostry „Irish Air” przypomina nam stare dobre czasy, kiedy to w rozgłośniach królował utwór „Run Run Away” grupy Slade. Jednak Niemcy grają trochę ostrzej, bardziej zadziornie. Poza tym nie pozwalają nam zapomnieć, że mają też swój własny styl, nie kopiują nikogo. Doskonale słychac to choćby w takich utworach jak „Folk`s Not Dead”, „Salonika”, „All These Feelings”, „(You) Drive Me Mad” czy „Whack Me” – nikt inny tak nie gra. W muzyce Fiddler`s Green pobrzmiewalo też zawsze ska, tu mamy probkę choćby w „When Will We Be Married”. Znalazło się też miejsce na balladowe granie w „Another Spring Song” i „Long Gone”. Rewelacyjnie brzmi tu akustyczny „I`m Here Because I`m Here” i instrumentalne „Shamrock Tunes”.
Fiddler`s Green od kilku lat są kapelą która gra bardzo precyzyjni. Nagrywają przemyślane i jednocześnie bardzo żywiołowo brzmiące płyty. Być może stali się już po prostu precyzyjnie działającą maszynką do prdukowania przebojowych albumów. Ale nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Gdyby tak było wykonaliby wolte w stylu In Extremo, a tymczasem jednak dalej grają swoje i co ciekawe rozwijają ten styl. Warto więc chyba dalej wierzyć w Fiddler`s Green.

Taclem

Golden Bough „Kids at Heart”

Słuchając przed laty po raz pierwszy tej niecodziennej płyty miałem wrażenie, że muzyka celtycka zagościła na Ulicy Sezamkowej. Pomysł nagrania płyty z muzyką celtycką przeznaczonej głównie dla młodszych słuchaczy, to według mnie rewelacja.
Grupa Golden Bough, to jedna z najbardziej doświadczonych grup celtyckich w Stanach Zjednoczonych. Jest to prawdopodobnie również grupa najbardziej pomysłowa. Dzięki związkom muzyków (zwłaszcza Margie Butler i Paula Espinozy) ze środowiskiem fanów fantastyki powstało sporo ciekawej muzyki łączącej w sobie magiczne klimaty fantasy i celtyckiego folku.
Tym razem poszukiwania muzyczne zaprowadziły zespół na podwórka, na których rozłożyli swoje instruemty i zaczęli grać. Nie są to jednak piękne kołysanki, do jakich przyzwyczaiła nas Margie na płycie „Celtic Lullabys”, a w większości żywe, skoczne piosenki. Dzieci mają tu swoje wyliczanki, utwory o robaczkach, myszkach i innych żyjątkach.
Bardzo ważna w przypadku płyty grupy Golden Bough jest też oprawa muzyczna. To jeden z ciekawiej grających zespołów celtyckich w Stanach – jednocześnie akustyczny, tradycyjny, ale też bardzo nowocześnie myślący o muzyce. Myślę więc że płyta taka jak „Kids at Heart” to dobry pomysł na wprowadzenie małych słuchaczy w świat muzyki folkowej.

Taclem

Page 76 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén