Kategoria: Recenzje (Page 54 of 214)

Bob Walser „Landlocked”

Ten album to miód na uszy wszystkich miłośników dobrze zrealizowanych płyt z tradycyjnymi pieśniami morza. Bob Walser, amerykański śpiewak związany z Mystic Seaport, obecny swego czasu również na naszych scenach, prezentuje tu ciekawy, bardzo różnorodny zestaw pieśni, które brzmią odrobinkę nowocześniej niż klasyczne albumy grupy Stormalong John, a jednocześnie czujemy tu olbrzymi szacunek dla klasyki. Sporo z tych utworów z resztą znamy bardzo dobrze.
Już otwierający płytę „Rollin’ Down the River” pokazuje nam czego możemy się spodziewać. Ciekawie brzmie też „Mobile Bay” w wersji zupełnie innej niż ta, którą w Polsce spopularyzowały Stare Dzwony. Znajmo brzmi za to szanta „Johnson Girls”, mniej więcej tak jak spopularyzował ją Henryka Czekała „Szkot”, najpierw z Ryczącymi Dwudziestkami, a obecnie z Mechanikami Shanty.
Niezbyt często wykonywana przez zachodnich szantymenów pieśń „Skipper Jan Rebek” tu również zaprezentowana jest w ciekawej wersji. Z kolei stonowana aranżacja „Pull Down Below”, którą proponuje Bob, odpada w przedbiegach przy tym co proponuje nasza rodzima grupa North Wind.
Kiedy dochodzi do folkowych pląsów, to zespół wspierający Boba skręca nieco w kierunku grania z małej knajpki, gdzie muzykom towarzyszy pianino. To nie jest muzyka z pokładu starego żaglowca, choć do całości płyty dziwnie pasuje.
Piękna ballada „Ger Her Into Shore” trafiła do nas w adaptacji Goeffa Kaufmana, jednak śpiew Boba Walsera jest jeszcze nardziej przejmujący. Może dlatego, że szantymen pokazuje tu nagle ile delikatności brzmi w jego głosie. Opowieść ta zawsze powoduje u mnie ciarki na plecach. W tym wykonaniu groza jeszcze się potęguje. Podobnie jest z kolejną balladą, zatytułowaną „Old Zeb”, która jakiś czas temu została odkryta u nas przez grupę Yank Shippers, ale w wersji Boba, nieco spokojniejszej od polskiej, sprawdza się o wiele lepiej.
Gospel w szantowym wykonaniu to dla Polaków nic nowego, ale tu trafiamu nagle na takie utwory na płycie amerykańskiego szantymena „Henry the Accountant” czy „Didn’t My Lord Deliver Daniel” pokazują nam, że tradycja folkowa w Stanach bardzo mocno się ze ze sobą miesza.
Folkową perełką jest tu szwedzka pieśń „Hvem Kan Segle Foruten Vind” w szwedzko-angielskiej wersji tekstowej. Brzmi to oszczędnie, ale bardzo pięknie. Ciekawostką dodatkową jest fakt, że z tego co udało mi się ustalić pieśń pochodzi z Finlandii (gdzie język szwedzki przez lata był oficjalnie dominującym).
Dwa ostatnie utwory: „Follow the Drinking Gourd” i „Peace Song” to nieco inne granie. Pierwszy jest świetną piosenką folkową rodem ze Stanów, drugi zaś łączy chóralne śpiewanie, nieomal w stylu silesian shanties (ale z twardym, „niegospelowym” głosem solisty), z folkowym graniem na banjo. Oba utwory zasługują na uwagę, choć z różnych powodów.

Taclem

Skra „Bitar”

Zespół Skra wydawany jest pod skrzydłami Tutl, farerskiego wydawnictwa specjalizującego się w dobrze dobranych tytułach z bardzo twórczej sceny folkowej, kwitnącej na Wyspach Owczych. Tym razem jednak mamy do czynienia z muzyką z innego archipelagu – z fińskich Alandów.
Od pierwszych dźwięków („Birdlife”) domyślamy się że będzie to mieszanka tradycyjnych brzmień – brzmień, bo melodie są generalnie nowe – z nowoczesnością, choć ujętą w karby przez świadomych swego dziedzictwa muzyków. Nie ma rockowych wstawek, nawet instrumenty perkusyjne grają subtelnie.
Alandzcy muzycy świetnie operują nastrojem. Słychac to zwłaszcza w niepokojącym „Sikhen” i w pięknym „Oss Emellan”.
Czasem bywa też żywiołowo, niemal jak u najbardziej zabawowych irlandzkich kapel. Tak jest w „Kökssoffan”, „Las Vegas Roadtrip” czy „Botor”. Nigdy jednak nie gubią swojej drogi i chyba to jest w tej muzyce najlepsze.

Taclem

Stanisław Grzesiuk „Nagrania radiowe z lat 1959-1962”

Przyznam szczerze, że żadna z warszawskich kapel ulicznych nie robi na mnie takiego wrażenia, jak jeden jedyny Stanisław Grzesiuk ze swoją bandżolą. Mimo że wydano już na CD jego piosenki w różnych konfiguracjach (zmierzyli sięz niki nawet jazzmani, dogrywając ślady do istniejących nagrań), to ta płyta jest na swój sposób szczególna. Znalazło się tu sporo nagrań dotąd w reedycjach pomijanych, na dodatek w wersjach nieco innych (czasem obszerniejszych), niż te ogólnie znane. Do tego mamy też kilka koncertowych perełek i absolutnie najważniejszy element – historie opowiadane przez Grzesiuka podczas występów. Część z nich stanowi niejo wprowadzenie, czy tez podsumowanie, niektórych piosenek, inne zaś są po prostu ilustracjami bogatego w ciekawostki życia stolicy przed wojną i w czasie jej trwania.
Ta płyta to kronika przedwojennej Warszawy, takiej, jakiej już dziś nie ma. Nie było jej już z resztą wtedy, gdy nagrania te powstawały. Jest tu też kilka historii wojennych, m.in. o życiu obozowym. Nawet te osttanie niosą ze sobą jakiś optymizm. To w nich chyba najważniejsze.
„Nagrania radiowe z lat 1959-1962” to bardzo ważna płyta, warto się z nią zapoznać.

Taclem

Barcrawlers „The First Bar”

Już sama nazwa zespołu mówi nam nieco o muzyce jakiej możemy się po tej kapeli spodziewać. Barcrawlers to oczywiście wesołe, pubowe granie. A może jednak coś jeszcze?
Zespół pochodzi ze Szwecji, jednak grają w nim również irlandzcy emigranci. Być może właśnie dlatego mają trochę dystansu do celtyckiego brzmienia. Mimo że zdominowało repertuar płyty, to wpływów słychać znacznie więcej.
Pierwsza część albumu „The First Bar”, to studyjne nagrania, wśród których pojawiają się takie klasyki, jak „Irish Rover”, „Leaving of Liverpool” czy kultowe „Streams of Whiskey”. Już sam fakt pojawienia się tu kompozycji Shane`a MacGowana i jego kolegów z The Pogues obudzi pewnie zaciekawienie fanów tego zespołu. I słusznie, bo inspiracje MacGowanem słychać tu na każdym niemal kroku. Jeżeli nie bezpośrednio, jak w „Irish Rover” czy „Whiskey in the Jar”, to przynajmniej zakorzenione w stylistyce zespołu.
Od utworu „All For Me Grog” rozpoczyna się koncertowa część albumy. Jest tu kilka mniej znanych (przynajmniej w Polsce) piosenek, takich ,jak „The Night Paddy Murphy Died”, „Hot Asphalt” czy „Craic Was Ninety”. Ten ostatni utwór (który napisał sam Christy Moore) połączony jest z piosenką „Farewell To Carlingford” Tommy`ego Makena. Myślę, że żywiej zabiej tu serce miłośników piosenki żeglarskiej, gdyż utwór ten, znany w Polsce jako „Green Horn”, był w wykonaniu Mechaników Shanty sporym przebojem.
Podobnie może być z „I`ll Tell Me Ma” (dla żeglarzy to „Irlandka” Krewnych i Znajomych Królika), które z kolei łączy się z najbardziej rozpoznawalnym motywem morskim wszech czasów, pieśnią „The Drunken Sailor”.
Nieco inne, choć stylistycznie spójne skojarzenia budzi „Fisherman`s Blues”, utwór napisany i wykonywany przez Mike`a Scotta z zespołem The Waterboys. Troszkę subtelniejsza forma folk-rocka sprawia, że album zyskuje ciekawszych barw.
Na polskiej scenie grupa The Barcrawlers funkcjonowałaby zapewne wśród takich kapel jak The Bumpers, Stonehenge czy Shamrock. Podejrzewam, że ich koncerty mogłyby cieszyć się sporą popularnością. Tymczasem mamy do czynienia tylko z płytą, ale za to całkiem sympatyczną.

Rafał Chojnacki

Fabula „Pantha Rhei”

Album „Pantha Rhei” niemieckiego zespołu Fabula, to gratka dla miłośników muzyki grupy In Extremo. Za produkcję odpowiedzialny jest człowiek, który przez lata związany był z produkcją albumu Corvus Corax. Dudy, szałamaja, flety – wszystko to już znamy. Ale jednak muzyka Fabuli ma w sobie sporo oryginalności.
Najważniejszą różnicą, którą zauważamy niemal od razu jest szersze spektrum inspiracji. Pozostałe niemieckie grupy ze sceny średniowieczno-folkowej zwykle poprzestają na własnej interpretacji muzyki dawnej, czasem sięgając do niemieckiego lub celtyckiego folku. Fabula ma natomiast dla nas kilka niespodzianek. Obok obowiązkowego na tej scenie zestawu dołączają jeszcze twórczą reinterpretację muzyki filmowej. Znajduje się tu przeróbka motywu instrumentalnego z filmu „Ostatni Mohikanin”. Melodia znana jako „The Gael”, napisana do tego filmu przez Dougiego MacLeana w wersji Fabuli (jako „Mohican”) jest ozdobą płyty.
Album może się też spodobać wszelkiego rodzaju miłośnikom gier fabularnych, myślę że byłby dobrym podkładem do nie jednego scenariusza. To muzyka bardzo plastyczna i obrazowa.

Rafał Chojnacki

Michael Snow „Never Say No to a Jar”

Irlandzkie granie w amerykańskim stylu, to muzyka, która dobrze już znamy z poprzednich albumów Michaela Snowa, wchodzących w skład trylogii „Skelly”. Płyta „Never Say No to a Jar” zamyka tą opowieść.
Mieszanka autorskich piosenek, głęboko osadzonych w tradycji muzyki celtyckiej, z rockiem i odrobiną country, to granie, jakie mogłoby z powodzeniem pojawiać się w rozgłośniach radiowych. Brzmienie zespołu Michaela jest dość lekkie, ale bardzo konkretne. Nic dziwnego, grają tu utalentowani muzycy, znani między innymi ze współpracy z Nanci Griffith.
Wśród piosenek wyróżniają się tu takie utwory, jak „Dandy Vernon”, ze świetną partią akordeonu i osadzony w klimacie celtyckiego world music „Brand New Uniform”.

Taclem

Sensational Jimi Shandrix Experience „Electric Landlady”

Szkocki akordeonista, Sandy Brechin, znany ze świetnej folk-rockowej grupy Burach, prezentuje nam swój nowy projekt. The Sensational Jimi Shandrix Experience to szalona zabawa celtycką muzyka folkową. Zabawa o tyle ciekawa, że nawiązująca z jednaj strony do serca muzyki ludowej – tradycyjnych tańców. Z drugiej zaś strony jest to doskonała zabawa świetnych muzyków. Improwizują, aranżują i wyczyniają z muzyką celtycką wszystko, co tylko przyjdzie im do głowy.
Nawiązanie do twórczości Jimi’ego Hendrixa również znajduje swoje uzasadnienie. Jakie? Posłuchajce!

Taclem

Svanevit „Rikedom och gåvor”

Szwedzka grupa Svanevit prezentuje ciekawie zagrany akustyczny folk oparty na muzyce z różnych rejonów Szwecji i z różnych czasów. Nie brakuje tu współczesnych aranżacji średniowiecznych ballad ludowych tańców i XVIII-wiecznych poezji.
Czwórka muzyków tworzących Svanevit nie należy bynajmniej do muzycznych debiutantów. Miłośnicy muzyki folkowej ze Skandynawii znają ich zapewne z takich grup jak: B.A.R.K, Envisa, Plommon, Falsobordone czy Dråm. Co ciekawe wszyscy ukończyli szkoły muzyczne, jednak w niczym nie przeszkadza im to w graniu muzyki o ludowych korzeniach w sposób twórczy, choć przepełniony szacunkiem dla tradycji.
„Rikedom och gåvor” to druga płyta Szwedów. Podobnie jak debiutancki krążek pozwala nam ona przenieść się na chwilę do krainy w której mieszkają Dzieci z Bullerbyn. Skąd takie porównanie? To bardzo nostalgiczny krążek. Świetnie się go słucha bez względu na okazję. Ma swój specyficzny urok i to chyba jego największy atut.

Taclem

Tempest „Double Cross”

To póki co najnowszy studyjny album celtyckich rockowców z Tempest, to zwykle nie lada wydarzenie dla miłośników takiego grania. Ta amerykańska kapela wydaje płyty dość rzadko, ale kiedy już się na to zdecyduje, możemy być pewni, że wyjdzie im coś ciekawego. Testowałem poprzednie albumy Tempestów na różnych słuchaczach i niemal każdy znajdował w nich coś dla siebie. Jednych fascynowały konkretne nawiązania do muzyki celtyckiej, aranżacje tradycyjnych melodii i wierność pewnym standardom, innych zaś urzekała rockowa strona tego przedsięwzięcia. Należy bowiem zaznaczyć, że grupa ta od lat nagrywa dla wydawcy, który prezentuje głównie wysokiej jakości progresywnego rocka. W ich katalogu nie ma miejsca na zespoły, które traktują rock remizowo. Dla kapeli folk-rockowej znalezienie się w „stajni” Magna Carta, to nobilitacja.
Okładkę „Double Cross” zdobi obraz przedstawiający walczący ze sztormem żaglowiec. Nic więc dziwnego, że pierwszy utwór na płycie, to „Captain Kidd”, stylizowany na szantę utwór autorskiej spółki którą tworzą Lief Sorbye i Patricia Reynolds. Patricia od lat współpracuje autorsko z zespołem, choć sama lepiej czuje się jako wykonawczyni związana z muzyką country, to okazuje się że w tradycyjnych brzmieniach muzyki celtyckiej również czuje się świetnie. Z grupą Tempest współpracuje od 1994 roku, kiedy to na płycie „Surfing to Mecca” ukazałą się jej kompozycja „Early Winter”, napisana do spółki z Robem Wullenjohnem, ówczesnym gitarzystą zespołu. Na „Double Cross” znajdziemy jeszcze inną kompozycję spółki Sorbye/Reynolds – piosenkę „Whoever You Are”. To bardziej radiowa piosenka, z wtrąconą jakby od niechcenia celtycką melodyjką. Pod tym względem może się kojarzyć ze stylistyką The Corrs, choć głos Liefa na pewno nie przypomina żadnego z łagodnych wokali Irlandek.
Cechą charakterystyczną wszystkich nieomal płyt grupy Tempest jest zamieszczenie na każdej z płyt przynajmniej jednego utworu z rodzinnego kraju Liefa – z Norwegii. Dzięki temu, że zespół nagrał tych studyjnych płyt już osiem, to i skandynawskich utworów nieco się nazbierało. Podejrzewam z resztą, że w repertuarze mają ich więcej i gdyby chcieli, mogliby z marszu nagrać płytę tylko z takim właśnie materiałem. Słyszałem takie pieśni w solowych wykonaniach Liefa i podejrzewam, że taka płyta byłaby po prostu rewelacyjna. Póki co możemy na „Double Cross” posłuchać radosnej pieśni „Per Spelmann”, o muzyku, który ostatnią krowę zamienił na skrzypce. Lief dodał do tej tradycyjnej pieśni własny motyw muzyczny, przez co wpasowała się ona idealnie w repertuar zespołu.
Ciekawie prezentuje się tu materiał instrumentalny. „Slippery Slide” to autorski popis skrzypka Tempestu, Michaela Mullena, który kilka lat temu powrócił do zespołu. To dobry popis celtyckiego grania. Ale jeśli już przyjrzymy się co dzieje się w wiązance tradycyjnych melodii, uzupełnionych kompozycjami Liefa, które zebrano pod wspólnym tytułem „Black Eddy”, to zaczyna się robić jeszcze ciekawiej – mamy tu przekrój przez całą północną Europę, od brzmień mogących się kojarzyć z Wyspami Brytyjskimi, przez melodie mające się kojarzyć z Cyganami w Skandynawii, po tematy fińskie, które mogłyby być grane w portach dawnej Rosji. Trzecia tego typu kompozycja, to „Vision Quest”, utrzymana w stylistyce nieco zbliżonej do grania grupy Fairport Convention. W przypadku zespołu Tempest mamy oczywiście typowe dla ich brzmienia rockowe solówki, ale o inspiracji brytyjskimi gigantami folk-rocka można mówić w wielu momentach. „W Vision Quest” polecam świetny basowy motyw, znajdujący się nieco za połową utworu. To prawdziwy smaczek.
Innym smaczkiem są dudy, grające z mocnym rockowym podkładem. Możemy je usłyszeć w tradycyjnej tanecznej melodii „Cabar Feidh”. Również zaserwowany na zakończenie płyty zestaw pt. „Wizard’s Walk” (otwierany tradycyjną melodią „Tam Lin”) może się podobać. Wprawne ucho wyłapie tu też w grze skrzypka bachowskie inspiracje. Na dodatek nasi szantowi słuchacze z pewnością rozpoznają tradycyjny motyw „Jenny Dang The Weaver”, który pojawiał się już u nas jako jedna z ulubionych przygrywek Jacka Jakubowskiego. Można więc znaleźć ślady tej melodii w piosenkach Krewnych i Znajomych Królika i Gdańskiej Formacji Szantowej. Folkowcy pewnie najbardziej kojarzą ten motyw z wykonania Capercaillie.
Mimo ogólnej tendencji do grania szybko i bez sensu Tempest nagrał płytę mocną, energetyczną ale też bardzo wyważoną. Nie brak tu rockowego ognia, ale nie ma ciągot w kierunku metalu czy punka. Słychać za to każdy dźwięk, co rzadko zdarza się u kapel próbujących grać agresywniej.
Jak już wspomniałem Tempest to dobra, folk-rockowa firma. Planuję dalej inwestować w ich kolejne studyjne albumy (płyty koncertowe w ich przypadku to raczej gratka dla fanów), jestem pewien, że się nie zawiodę.

Taclem

Visa „De Facto”

Amerykańska kapela folk-rockowa w której grają sami emigranci z Bałkanów i Środkowego Wschodu, to chyba ewenement. Tak jest w przypadku grupy Visa. „De Facto” to trzecia płyta w ich dorobku. Wszyscy mieszkają w Nowym Jorku i grają… no właśnie jak?
Są tu wpływy muzyki arabskiej, nie ma prostego weselnego grania w stylu Bregovica. Etniczne elementy z Armenii przenikają się z innym dźwiękami. Jest tu nieco improwizacji, mogących się kojarzyć z jazzem, ale osadzonych w folkowych brzmieniach.
Ciekawie prezentuje się strona rockowa strona przedsięwzięcia. Nie mamy bowiem do czynienia z mdławym popem, jakim często okraszane są folk-rockowe propozycje, ale z rasowym graniem, które często staje się nierozerwalną częścią prezentowanej muzyki. To nie jest muzyka folkowa zagrana w mocniejszej aranżacji, Od początku pomyślano te piosenki właśnie w sposób zaprezentowany na płycie. To dobrze słychać, bo album zyskuje przy tym na spójności.

Taclem

Page 54 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén