Kategoria: Recenzje (Page 197 of 214)

Smithfield Fair „Burns Night Out!”

Robert Burns to narodowy poeta szkocki, coś jak nasz Mickiewicz, tyle że troszkę bardziej muzykalny, bo parał się też pieśniami, których część stanowi dziś podwaliny współczesnego szkockiego folku.
Co roku 25 stycznia obchodzi się w Szkocji (i wszędzie tam gdzie Szkotów można znaleźć) Noc Burnsa. To doskonała oazja na zapoznanie się z poezją i pieśniami tego wielkiego poety.
Smithfield Fair to amerykańska kapela folkowa zapatrzona w muzykę ze Szkocji. Na płycie „Burns Night Out!” proponują nam wieczór z pieśniami Roberta Burnsa. Gościnnie na płycie pojawia się rodowity Szkot – Tom Murray Sr.
Stylistyka, w której mieszczą sie Smithfield Fair nawiązuje do takich wykonawców, jak The McCalmans i Battlefield Band, czy Dougie MacLean. Pasuje ona świetnie do piosenek tu prezentowanych. Właściwie nie ma słabych utworów, czuć, że grupa gra z pasją i sporym wyczuciem szkockiej tradycji. Prócz śpiewanych utworów są też wiersze, recytowane przez członków grupy na tle subtelnych instrumentalnych podkładów.
Rewelacyjnie brzmi tu „Green Grow The Rashes”, również surowy „Highland Mary” to doskonały utwór. Również ballada „John Anderson” robi wrażenie.
Nie najciekawiej grupa Smithfield Fair zagrała „A Parcel Of Rogues in a Nation”, może dlatego że słyszałem już znacznie ciekawsze aranżacje innych zespołów. Za to jedna z najbardziej znanych pieśni – „Scots Wha Hae” – wyszła zespołowi dobrze.
Na zakończenie grupa nie mogła chyba wybrać innej piosenki, niż „Auld Lang Syne”. To też pieśń Burnsa, obecna nawet przy naszych harcerskich ogniskach, gdzie młodzież zazwyczaj nie wie że śpiewa pieśń szkockiego klasyka.

Taclem

Wood`s Tea Co. „Live!”

Nie tak dawno recenzowałem tu regularny album studyjny tej kapeli, tym razem mamy płytę koncertową. Po prawdzie, to brzmienie jest bardzo dobre i można się zastanawiać czy nie było poddawane korektom. Ale nie to jest ty najwazniejsze. Liczy się muzyka.

Przede wszystkim już na wstępie mają u mnie plusy za piosenki Tommy`ego Sandsa, którego bardzo lubię. Teo według mnie jeden z najlepszych kompozytorów folkowych na świecie. Jego utwory „Daughters & Sons” i „There Were Roses” zabrzmiały na plycie wręcz doskonale.

Świetne też są dwa utwory z repertuaru The Corries – „Banks of Newfoundland” i „The Folker”, zwłaszcza pierwszy z utworow.

Jak na koncert takiej kapeli, jak The Wood`s Tea Co. to zdumiewająco niewiele tu pubowych przebojów. Do najbardziej znanych utworów zaliczy można brawurowo wykonany „The Wild Rover”, „Roll The Old Chariots” i „Finnegan`s Wake”. Do tego jeszcze kilka utworków instrumentalnych.

Większość repertuaru koncertowego The Wood`s Tea Co. to piosenki mniej znane, choć z drugiej strony zaplątał się tu też „Alberta Bound” Ry Coodera.

Z pozostałych piosenek wyróżniają się pozytywnie „The Scottsman`s Kilt”, „The Dutchman” i nieco bluesowy „The Cat Came Back”.

Ogółem rzecz biorąc jest to dość solidna porcja folkowej muzyki. No i dodatkowe plusy za Sandsa.

Taclem

Across The Border „But Life Is Boring, Sir Without Committing a Crime”

EP-ka niemieckiego Across The Border to niewielka dawka zadziornego celtyckiego punk-folka. Mimo że ATB używają elektrycznych gitar, to robią to w stylu podobnym do Fiddler`s Green – podkreślają dynamikę utworów – nie zagłuszając elementów etnicznych.
Otwierający płytę „Hemp Song” to ciężka w brzmieniu ballada z elementami nieco jamajskimi. „Die Nacht” to piosenka z punkowym refrenem, z kolei akordeon dodaje piosence klimatu jaki znamy z piosenek Kurta Weilla. To ten sam miejski folk co kiedyś – zmieniły się tylko środki wyrazu.
„Falling Leaves” to piosenka trochę nijaka, nie będziemy się więc nad nią zastanawiać. „The Boxer” to właściwie typowy punk ze skrzypcami. Elementów folkowych za wiele w nim nie ma.
Płytę uzupełniają trzy utworki koncertowe. Tym którzy znają je z płyt wersje te mogą się wydać nieco bardziej dzikie. Zaś przy pierwszym kontakcie powinny zachęcić do sięgnięcia po starsze płyty studyjne. W wersji koncertowej największy hit „Can`t Love This Country” bije na głowę wszystkie koncertowe nagrania Levellersów do których porównuje się ATB.

Rafał Chojnacki

Do odsłuchania w Sieci – fragmenty MP3:

  • Hemp Song
  • Die Nacht
  • (Pliki znajdują się na serwerze zespołu. W razie komplikacji piszcie do nas)

    Antonina Krzysztoń „Wołanie”

    Antonina Krzysztoń znana jest u nas głównie jako przedstawicielka „krainy łagodności” (równie adekwatne określenie to „folk dla wrażliwych). Niejednokrotnie sięgała po folkowy repertuar, jak choćby piosenki Karela Kryla, które znalazły się na albumie „Czas Bez Skarg”. Tym razem mamy kolejny krok naprzód, gdyz artystka sięga głownie po repertuar ludowy. Są tu melodie z Madagaskaru, Afryki, Wegier, Bretanii i Rosji, oraz trzy kompozycje Antoniny.
    Dzięki takiemu zestawowi płyta jest bardzo różnorodna, choć calość spaja idealnie charakterystyczny wokal. Cały mankament płyty tkwi właśnie w wokalu, jeżeli podoba wam się ten wokal, to płyta was zachwyci, bo jest naprawdę przebogata. Jeśli natomiast niezbyt wam się spodoba, to proponuję choć jednokrotne przesłuchanie, warto wiedzieć co w płycie… przepraszam, w trawie piszczy.
    Płyta zawiera największy chyba przebój Antoniny Krzysztoń – „Inny świat”. Piosenka ta stala sie chyba wizytówka Antoniny. Do tej plyty bardzo dobrze pasuje.
    Nie od dziś wiadomo że Antonina Krzysztoń należy do artystów którzy nie boją się obnosić ze swoją wiarą, nie podejmę się jednak oceny czy nagranie modlitwy „Ojcze nasz” nie jest aby przesadą.
    Warto zaznaczyć że za oprawę instrumentalną odpowiadają m.in. Joszko Broda i Marcin Pospieszalski.

    Rafał Chojnacki

    Burach „Born Tired”

    Burach to piątka Szkotów i urocza wokalistka, którzy przeszczepiają do swej muzyki wiele elementów rocka. Elektryczna gitara jest w ich muzyce rónie nieodłączna jak skrzypce i akordeon. Potrafią zarówno doskonale zaaranżować i zagrać kompozycje tradycyjne, jak i stworzyć nowe utwory bazujące na muzyce folkowej.
    Wokalistka, Ali Cherry nie tylko pięknie śpiewa, ale też pisze piosenki. Trzeba przyznać że jej utwory są jednak mniej melodyjne.
    Utwory instrumentalne są może nawet bardziej interesujące na tej płycie, niż piosenki. Akordeonista Sandy Brechin i skrzypek Gregor Borland maja w nich szansę zabłysnąć i robią to doskonale. Gitarzysta Doug Anderson gra niekiedy bardo połamane rytmy graniczące wręcz z funky.
    Jako zespół Burach wypada dość obiecująco. Są tu wszystkie elementy konieczne by zainteresować słuchacza. Przydałoby się jeszcze więcej interesujących piosenek. Zespół za to świetnie wychodzi na żywo. Tym którzy nie mieli okazji oglądać ich na poznańskim rynku polecam choćaż tą płytę.


    Taclem

    Shannon „Shannon”

    Na pierwszą płytę Shannon trzeba było czekać dość długo. Piszę pierwszą, ponieważ poprzednie dwa materiały („Loch Ness” i „Święto Duchów”) ukazały się tylko na kasetach. Tym razem mamy do czynienia z wydawnictwem wlasnym zespołu – rozstał się on z wytwórnią Folk Time.
    Na płycie więcej niż dotąd utworów pochodzenia bretońskiego. Zaczynający ją utwór „Pardon Spezed” znany jest między innymi ze świetnego wykonania Alana Sivella z Shane MacGowanem. Wokalnie wersja Shannonów nie przewyższa tamtej, choć instrumantalnie olsztyniacy na pewno mają sporo do powiedzenia. Kolejny kawałek na tej płycie to znana z koncertów grupy dość oryginalna wersja irlandzkiego rebel songu – „Foggy Dew”. Przyznam że wersja studyjna nie powala tak jak koncertowa, ale i tak jest najciekawszą wersją tego ogranego dość utworu, jaką słyszałem. Lament „She Moved Through The Fair” przypomina jako żywo wersję Chieftainsów. Przenosi nas w niemal baśniowy świat celtyckich dźwięków. Po tym spokojnym i wyciszającym akcencie mamy powrót do charakterystycznego dla Shannon szybkiego tempa. „Mhairi’s Wedding” (bardziej znany jako „Mari’s Wedding”) to wesoła szkocka piosenka. Shannoni przedstawiają wersję ze świetnym akordeonikiem.
    Bretoński „Trimertolod” to znów powrót do klimatów bliskich Stivellowi i Tri Yann. Nie bez powodu wymieniam akurat najlepszych bretońskich artystów. Jeśli już mam do kogoś odnosić twórczość tej kapeli, to pozostają mi tylko najlepsi. Pozostając w klimatach bretońskich zespół serwuje nam instrumentalny utworek składankowy – „Breton” – kojarzący się nieco z wypadkową Clannadu z okolic „Legend”, Tri Yann i Chieftainsów z „Celtic Wedding”. Pod koniec utworu popadają w fantastyczny ethno-jazzik.
    Największe zaskoczenie na płycie to „Such a Parcel of Rogues in a Nation”. Nawet znając żywiołową wersję koncertową tego utworu nie spodziewałem się usłyszeć … punk folka. Przesterowana gitarka, szybka perkusja… całość najbardziej przypomina mi Drobkick Murphy’s. Tyle że Shannoni nie znali wówczas Dropkicków. Brawa dla Magdy, za fajniutkie skrzypki!
    „The Ending of the World” to chyba najmniej znany z całego zestawu utwór. Rozkręca się i przechodzi w coś, co kojarzy się najbardziej z muzyką ze słynnego „Riverdance” Billa Whelana. Trudno jednak nazwać ten kawałek jakimś porywającym dziełem, ale po wałku w charakterze „Such a Parcel…” przynosi chwilę wytchnienia.
    Na zakończenie części audio mamy dublińską balladę „On Reglan Road”. Dla odmiany śpiewa ją Magda. Pamiętając kobiece wokale na poprzednich materiałach Shannonów troszkę się obawiałem. Jednak tym razem jest wszystko w porządku. Magda śpiewa dość śmiało i bardzo ładnie. Na tyle ładnie, że udzieliło się to Marcinowi :), kiedy doszło do jego partii (czyżby inspirowanych wersją Van Morrisona ?) zaśpiewał dość spokojnie, choć brawurowo.
    Na zakończenie otrzymujemy ścieżkę video, do odtworzenia na domowych komputerach. Jest to teledysk do utworu „Trimatelod”. Przyznam że równie amatorski, co klimatyczny, ale brawa dla zespołu że odważyli się na taki krok.
    Co do płyty, to można na nią patrzeć z dwóch perspektyw. Jedna, bardziej pozytywna, przedstawia płytę od strony różnorodności materiału, na zasadzie dla każdego coś miłego. Druga perspektywa, zetknąłem się z nią dyskutując o płycie ze znajomymi, przedstawia materiał który znalazł się na płycie jako nieco chaotyczny i niespójny. To jak jest naprawdę pozostawię jednak słuchaczom…
    Płyta dostępna jest w dwóch wariantach graficznych okładki jako „Shannon”, oraz jako „Celtic Dreams” w reedycji firmy Soliton.


    Taclem

    Clumsy Lovers „Under The Covers”

    Płyty z utworami innych wykonawców to dziś dość częste zjawisko. Zazwyczaj jest to forma hołdu dla jakiegoś wykonawcy, lub sposób na wypromowanie młodego zespołu za pomocą znanych, lubianych piosenek. W przypadku Clumsy’s chodzi raczej o tą pierwszą opcję, gdyż ten kanadyjski zespół do debiutantów nie należy. Mają na koncie sześć wydawnictw, zaś omawiana właśnie siódma płyta to zaproszenie do swoistej zabawy jaką jest w ich przypadku odgrywanie coverów. Na żadnym z tych kawałków nie pozostawili suchej nitki, wszystkie są zagrane tak, aby ktoś znający The Clumsy Lovers wiedzialże to oni grają.
    A trzeba przyznać że mają swój własny styl. Sami lubią określać swój styl jako celtycki bluegrass i trzeba przyznać że to trafne określenie.
    Być może dzięki temu że są z Kanady nie brzmią jak kapele grające country, ani też jak typowe folkrockowe kapele z Europy. W tym wlaśnie bluegrassowo-celtyckim sosie podana jest całą płyta.
    O ile łatwo sobie wyobrazić zagrane w ten sposób utwory z repertuaru The Band („Rosalie McFall”), The Pogues („Streams of Whiskey”, „If I Should Fall From Grace With God”), a nawet Bruce’a Springstin’a („I’m On Fire”), to trudno sobie wyobrazić jak dali sobie radę z piosenkami The Beatles („Norwegian Wood”, „Ob-la-di Ob-la-da”), U2 („Where The Streets Have no Name”), czy Led Zeppelin („Hot dog”). Właśnie te przeróbki zaliczyłbym jednak do najciekawszych, bo nie sztuka zagrać rzeczy oczywiste.
    Dla mnie jeszcze jadną ciekawostką jest tu „IISFFGWG” grupy The Pogues. Kawłek ten w orginale wali pięścią między oczy od samego początku. Wersja Clumsy’s jest znacznie spokojniejsza i wciąż ciekawa.
    Aby urazmaicić utwory do każdego z nich dodano jakieś instrumentalne wstawki, a to taneczne reele, a to fragmenty innych, folkowych melodii. Dzieki wszystkim tym zabiegom płyty słucha się z dużą przyjemnością.


    Taclem

    Dun An Doras „Demo 2002”

    Rzadko zdarza mi się recenzować demówki, jednak w tym przypadku czynię to z przyjemnością.
    Dun An Doras są kapelą z południa, choć brzmienie mogłoby sugerować południową Irlandię, tak jednak nie jest. Grupa pochodzi z Czech. Rzeczywiście trudno w to uwierzyć. Śmiem twierdzić że żadna z polskich kapel grających po celtycku nie brzmi tak „irlandzko”. Na dodatek inspiracji Czechów szukać należy w nowoczesnej muzyce tradycyjnej.
    Słyszałem porównanie Dun An Doras do irlandzkiej Lunasy, całkiem słuszne, jeśli chodzi o brzmienie i patenty muzyczne, ja natomiast dorzuciłbym jeszcze może grupę Danu, a w warstwie rytmicznej stare Old Blind Dogs.
    Płyta brzmi dobrze, właściwie nie jak demo, a jak materiał nadający się na sklepowe półki. Dzięki dobremu brzmieniu możemy wsłuchać się zarówno w melodyjne partie fletów i skrzypiec, jak i w ciekawe klimaty basu i instrumentów perkusyjnych, które mimo iż schowane nieco z tyłu dodają właśnie bardzo fajnego klimatu. Całości brzmienia dopełnia nieźle brzmiąca gitara.
    Na koniec zostawiłem absolutną rewelację – wokal. Wokalistka nie tylko śpiewa jakby urodziła się na Wyspach, ale ma też świetny głos, który kojarzy mi się trochę z Mairead Ni Mhaonaigh, a trochę z Trioną Ni Dhomhnaill. Cztery piosenki: „Wild Goose”, „Llama’s Fair”, „A Ballad” i „Canta mina companeira & Danza de Santana” nabierają za zasługą jej głosu niesamowitej mocy. Zwłaśzcza dotyczy to kompozycji pod tytułem „Canta mina companeira & Danza de Santana”, której tajemniczy klimat budują tylko wokale i bębny.
    Zarówno zespół jak i materiał zasługują na uwagę, jedyną wadą może być to że materiał jest dość krótki, ale pamiętajmy że ty tylko demo.

    Taclem

    Grand Derangement „Danse dans les flammes”

    Grand Derangement to sympatyczna młoda kapela z Kanady, a dokładniej z Nowej Szkocji. W swojej muzyce łączą klimaty folkowe, rockowe i jazzowe. Inspiracji tradycyjnych szukają w starej muzyce francuskich emigrantów, zarówno tych z Quebecku, jak i z Luizjany. Nieobce są im też niekiedy irlandzkie klimaty. Mimo iż członkowie kapel pochodzą z kanadyjskich wsi, to właśnie rockowa estetyka wygrywa na ich płycie.
    Pierwsz połowa płyty jest fenomentlna. Żywiołowe melodie, świetne śpiewy, wszystko to przyozdobione jakąś balladką. Jednak gdzieś tak od siódmego utworu („Entends-tu le violon”) zaczyna trochę nurzyć balladowy patos. Druga część płyty jest zdecydowanie spokojniejsza. Psuje to trochę dobre wrażenie jakie odniosłem w pierwszym kontakcie z tym fonogramem.
    Ogólnie płyta lokuje się i tak powyżej średniej, ale trudno ją określić jako bardzo dobrą.

    Taclem

    Lenahan „Brand New Bag”

    Niestety kopia, którą otrzymałem od wytwórni nie zawierała okładki, gdyż była to płyta w wersji pre-release. Nie wiem więc czy na płycie grają ci sami muzycy co na „Hooligans in Suits”. Pewnien jestem jedynie lidera – Toma Lenahana, najprawdopodobniej gra tu też wyścigowy skrzypek nazwiskiem Ferrari.
    Już początek płyty zapowiada niezłą zabawę z celtyckim rockiem. Melodyjka na dudach szkockich, jazzowe wstawli gitarowe i rytmiczne, oraz wokal stylizowany na hip hop. Niewątpliwie Ameryka odciska tu swoje piętno na muzyce celtyckiej.
    W utrzymanym w klimatach jamajsko-skankowych „Marie” mamy dialog szkockich dud z trąbką. Piosenka to dość wesołe ska w średnim tempie. Przy okazji Tom przypomina nam że jest niezłym autorem tekstów. Trudno pisać piosenki w Stanach i nie otrzeć się o country. Wiedzą o tym nawet fani Matallicy, również Tom w Guinnes as Usual” ociera się o rock and rolla w stylu country.
    Znacznie bardziej „wyspiarski” klimat panuje w „No Go”, który brzmieniowo pasuje do albumów Fairport Convention z lat 80-tych, złotego okresu w elektrycznej karierze zespołu, kiedy muzycy już nieco okrzepli i wiedzieli co chcą grac.
    Wszystkim, którzy lubią spokojne celtyckie utwory przypadnie do gustu „Haven Green”, gdzie na pierwszy plan wysuwa się harfa.
    „Island In The Storm” to najlepsze połączenie reggae z muzyką celtycką, jakie można sobie wyobrazić, tu wszystko współgra, niemal tak jak u Trebuni-Tutków z Twinkle Brothers.
    Wspomniałem o panu Ferrarim. Jego autorska kompozycja „Bernoulli`s Feet” to niezły popis kompozytorskiego rzemiosła i gry na skrzypcach.
    „Nothin” to blues. W sumie brzmi trochę podobnie do tego co zrobił Sławek Wierzcholski na płycie „Przejściowy Stan”. Bluesowy kawalek plus troche etnicznych instrumentów.
    Do tradycyjnyh folkowych pieśni rebeljanckich zespół nawiązuję we własnej „Rebel Song”, w której pytają „kto potrzebuje dziś rebelianckich pieśni?”. Zgrabnie i bardzo po irlandzku podany kawałek. Podobnie z resztą jak mieszanka tradycyjnych tańców zatytułowana „Phukktifano”.
    Rytmy amerykańskiego folka, country i rock and rolla powracają w „Candle & The Flame”. Zaraz potem Tom mierzy się z utworem jednego z najpopularniejszych irlandzkich dudziarzy – Davy`ego Spillane`a.
    Nieco swingująca kołysanka dla Nowego Jorku nabrała ostatnio nieco innego wydźwięku. Został osobno wydany singiel Toma „New York Lullaby”, z którego dochód zasilił konto pomocy ofiarom zamachu z 17 wrzesnia.
    Muzyka na tej płycie jest bardzo wyluzowana, ale nie sztuczna. Mimo dość nieortodoksyjnego wykonania, potrafi przyciągnać zarówno folkrockowców, jak i tradycjonalistów. Trudno się dziwić że w tyglu kulturowym jakim są Stany Zjednoczone powstają takie płyty. Jeśli na następnej płycie formacji Toma Lenahana usłyszę oberka, też się nie zdziwię.

    Taclem

    Page 197 of 214

    Powered by WordPress & Theme by Anders Norén