Kategoria: Recenzje (Page 192 of 214)

Paddy Keenan & Tommy O`Sullivan „The Long Grazing Acre”

Paddy Keenan to jeden z najbardziej znanych irlandzkich muzyków folkowych, współtworzył legendę The Bothy Band, nazywano go „Jimi Hendrixem irlandzkich dud”. Płytę „The Long Grazing Acre” nagrał z Tommy O`Sullivanem, wokalistą i gitarzystą uznanym za jednego z najciekawszych śpiewaków w muzyce irlandzkiej. Obu panów wspierają m.in. członkowie the Bothy`s,
Pośród nowych utworów dominują tu kompozycje Paddy`ego, co nieco napisał też Tommy, na dodatek wsparli się paroma utworami tradycyjnymi i dwoma coverami. Oba covery to piosenki. Najpierw przearanżowany dość solidnie „Stranger to Himself” autorstwa Sandy Denny, a później standard blues-folkowy „Killing the Blues” napisany przez Rolly Salley`a. W pierwszym utworze Tommy zbliżył się wykonawczo do klimatu takich sław jak McTell, czy Gaughan. Wciąż pozostało tam jednak dość miejsca na nieco „fairportowe” brzmienie. Druga z tych piosenek została sprowadzona do bardziej pubowego klimatu.
Reele i jigi płyną sobie bardzo fajne, ciekawie się ich słucha, a na dodatek nie przeszkadzają jeśli użyć ich jako dodatek do codziennych czynności. Jednak charakter płyty podkreślają głównie piosenki, które śpiewa Tommy. Odróżnia to album od innych płyt nagranych przez Paddy`ego.
Tradycyjna „The Maids of Culmore” stawia O`Sullivan w jednym rzędzie ze współczesnymi irlandzkimi bardami, takimi jak Tommy Sands.
Dla osób, które przede wszystkim cenią jednak grę Paddy`ego polecam przede wszystkim melodie instrumentalne. Nie tańce, a własnie melodie takie jak „Eimhin`s”, czy „Mary Bravender”. Wychodzą tu one niesamowicie.
Również instrumentalna kompozycja O`Sullivana jest bardzo ciekawa. „Jutland” faktycznie kojarzyć się może z pokrytymi śniegiem połaciami Danii, w której Tommy spędził część życia.
Pomimo tego, że dominują utwory dość szybkie, to płyta posiada specyficzny nastrój. Warto skosztować tego nastroju.

Taclem

Seven Nations „The Pictou Sessions”

Nie jestem zwolennikiem płyt typu „Unplugged”. Rockowi herosi przypominają wówczas niekiedy nastolatków przy ognisku. Przyznam że kilka utworów w takiej konwencji mi się podobało, jednak ogólnie uważam że to po prostu pogoń za modnym tematem. „The Pictou Sessions” nosi podtytuł „An Acoustic Album”, jest więc właśnie płytą „Unplugged”. Jednak taki pomysł w wykonaniu Seven Nations ratuje fakt, że w ich brzmieniu nie dominowała muzyka rockowa a folkowe klimaty, które znakomicie sprawdzają się w akustycznej oprawie.
Nagrania te powstały w ciągu pięciu dni, które zespół spedził w mieście Pictou w Nowej Szkocji. Przebywali tam przede wszystkim z wizytą u przyjaciół, których z resztą słychać na płycie. Te pięć dni wypełniła muzyka, która w efekcie znalazła się na omawianej płycie.

Większość utworów to kompozycje, które znalazły się na płycie „The Factory”. Na potrzeby akustycznej sesji zostały one przearanzowane, warto porównać je z wersjami z płyty, bądź też z koncertu który był tu już omawiany.

Jeśli znacie Seven Nations, to po album możecie sięgnąć z czystej ciekawości, natomiast jeśli to miałby być wasz pierwszy kontakt z tą grupą, to jednak polecałbym najpierw płyty elektryczne, choćby wspomnianą już „The Factory”.

Taclem

Battlefield Band „Rain, Hail or Shine”

Kolejna płyta przynosi zmianę składu Battlefield Band, lecz jest przykładem profesjonalizmu. Mike Katz na dudach i basie zastępował Iaina MacDonald, podczas gdy Davy Steele i ze swym niesamowitym talentem przedstawia emocjonalne ballady zastąpił on Alistaira Russella. Alan Reid pozostał jako wokalista i klawiszowiec, a John McCusker dalej gra na skrzypcach, whistles, cytrze, akordeonie, i pianinie.
Steele przyniósł do zespołu dwa najlepsze utwory na tej płycie – „Norland Wind” i ” The Beaches of St. Valery”, pierwszy to oryginalnie wiersz napisany przez Violet Jacob, Steele dostarczył eleganckiego i pełne uczucia tłumaczenia.
„The Beaches of St. Valery” opiera się na autentycznym wydarzeniu – ewakuacji brytyjskich wojsk na wybrzeżu Francji, w której brali udział ojciec i wujek Steela. Reid prezentuje słodką wersję „The Lass O`Glencoe” , oraz ” Jenny O` The Braes”. Oczywisty jest kontrast między śpiewem Reida i Steele`a.
Sentymentalna kompozycja „Margaret Ann” i dynamiczna „Trip To The Bronx” są kompozycjami McCuskera. Widać że Steelowi i Katzowi dobrze pracuje się z Reidem i McCuskerem.

Rafał Chojnacki

Brenga Astur „Tornando al Abellugul Llar”

Jako że z muzyką galicyjską i asturyjską kontakt mamy w Polsce niewielki (choć z tego co mi wiadomo grono fanów rośnie), tym chętniej sięgnąłem po płytę jednej z bardziej znanych grup uprawiających ten rodzaj celtyckiego folka.
Brenga Astur to nazwa ktorą można przetłumaczyć jako „Siła/Moc Asturii”. Zespół gra tradycyjną muzykę celtycką z północnej Hiszpanii, niekiedy posiłkując się dźwiękami z Irlandii, Szkocji i Bretanii. Oprócz poszukiwań ciekawych melodii członkowie zespołu szukają też ciekawych brzmień, niekiedy wykorzystjąc w ich kreowaniu rockowe instrumentarium. Tam gdzie to pasuje dodają perkusję i gitarę basową, bez wątpienia wpisując się w ten sposób w poetykę folkrockową. A jednak ich muzyka wciąż zachowuje znaczną ilość pierwiastków tradycyjnych.
Wspaniałym przewodnikiem po tej płycie jest dołaączona do niej książeczka w której przeczytać możemy kilka słow (m.in. po angielsku) o każdym z prezentowanych utworów. Nie widzę więc sensu rozpisywać się o pochodzeniu poszczególnych utworach, ani o ilości gości na płycie. Wspomnę tylko o tym, że otwierający płytę „Esi guaje maróse” na szkockich dudach gra gościnnie znany nam już Eric Rigler z formacji Bad Haggis.
Tym co zawsze zwraca miją uwagę kiedy słucham muzyki asturyjskiej jest niesamowite brzmienie tamtejszych dud. Na tej płycie słyszymy zarówno dudy szkockie, jak i asturyjskie gaita. Można je porównać ze soba, słychać różnice jakie są w brzmieniu i technice.
O brzmieniu utworów decyduje również w dużej mierze Marta Arbaz, wokalistka grupy. Piosenki śpiewane są po asturyjsku, ale jak przystało na porządne wydawnictwo mamy tlumaczenia na angielski w załączonej książeczce.
Jeśli uda Wam się dostać tą płytę – polecam gorąco.


Taclem

Shannon „Loch Ness”

Debiut fonograficzny olsztyńskiej grupy Shannon nosi w sobie spore naleciałości klimatów średniowiecznych, choćby za sprawą „Turdion” i „Ballady Rycerskiej”.
Można też znaleźć nawiązania do muzyki ilustracyjnej, a to za sprawą klawiszowych pasaży pojawiających się w kilku utworkach. W sumie przybliża to zespół do dokonań Clannad, czy Loreeny McKennitt. Są tu również zapowiedzi późniejszego stylu grupy – szybkie folkowe granie. Jedno do czego mam spore zastrzeżenia, gdy po kilku latach od wydania tego materiału słucham go ponownie, to kobiece (a właściwie dziewczęce) wokale. Nie pasują one zbytnio do stylistyki w jakiej poruszał się wówczas zespół.
Pamiętam że Shannon swoim pojawieniem się na scenie folkowej wzbudził sporą sensacje. Grali muzykę celtycką, ale zupełnie inaczej, niż znane wówczas zespoły Carrantuohill i Open Folk. Folkowi puryści byli wstrząśnięci zarówno rockową werwą olsztyniaków, jak i ich żywiołowymi koncertami i doskonałym przyjęciem publiczności. Po latach Shannon ma już swoje miejsce na folkowej scenie, ma swoich wiernych słuchaczy i wymienia się go w czołówce celtyckiego grania w Polsce.
Po latach warto polecić starą kasetę przez wzgląd na ciekawe pomysły aranżacyjne i wykonawcze zespołu. No i oczywiście warto poznać jak Shannoni radzili sobie na początku swojej scenicznej kariery.


Taclem

Clandestine „To Anybody At All”

Bardzo dobra muzyka o tradycyjnym brzmieniu. Clandestine nie odkrywają Ameryki, mimo że z niej pochodzą. W tych dźwiękach najwięcej jest górzystej Szkocji.
Za sprawą użycia w zespole szkockich wielkich i małych dud instrumentalne utwory najbardziej kojarzą się z Battlefield Band, nieci też z Old Blind Dogs. To dobre skojarzenia, choć, jak już wspomniałem takie granie nie jest zbyt odkrywcze.
Najwięcej własnego charakteru zespół pokazuje w piosenkach. W większości odpowiada za nie gitarzystka i wokalistka Jennifer Hamel. Dysponuje ona pięknym głosem, niekiedy przywodzącym na myśl Dolores O’Riordan. Same piosenki też są bardzo dobre, Jennifer ma najwyraźniej duży talent do pisania .
Ze standardów zespół wykonuje „A World Turned Upside Down”. Zespół? Piosenka jest zaśpiewana a capella przez Jennifer i Emily Dugas (grająca również w kapeli na instrumentach perkusyjnych).
Pozaostała część zespołu też jednak nie próżnuje, również biorą udział w procesie twórczym. I tak dudziarz zespołu – E.J.Jones – jest autorem czterech tańców składających się na wiązankę „The Tidy Cottage”. Skrzypek – Gregory McQueen – jest autorem jednej z części „The Telfers Jigs”.
Najlepszym utworem jest tu według mnie piękna ballada „Miner’s Lullaby”.
Czuć w tej muzyce pasję, to ułatwia bardzo odbiór. Warto spotkać się z muzyką Clandestine i poznać ją bliżej.


Taclem

Dubliners „Further Along”

Bardzo nietypowy album Dublinersów. Dlaczego nietypowy ? Ano dlatego że na „Further Along” nie ma ani jednej kompozycji przy której widniałby napis ‚traditional’. A przecież The Dubliners to obok The Chieftains najbardziej znana tradycyjna formacja folkowa z Irlandii.
Pojawiają się tu utwory znane, jak „Dirty Old Town” (McColla), „Step it Out Mary” (McCarthy’ego), czy „Song for Ireland” (Colclough), oraz kompozycje innych irlandzkich autorów (Moore, Kavanagh. MacNeil). Jednak najciekawsze w całym zestawie są utwory napisane przez samych Dublinersów. ” AR Éirinn Ní Neosfainn Cé H” napisali Eamonn Campbell i Barney McKenna, podobie jak „Job of Journeywork”. ” Tá an Coileach Ag Fógairt an Lae” to spółka autorska Eamonn Campbell, Seán Cannon i John Sheahan. „St. Patrick’s Cathedral” i „Miss Zanussi/St. Martin’s Day” napisał sam Sheahan. Tytułowy „Further Along” też powstał dzięki współpracy Campbella, Cannona i Sheahana.
O ile repertuar może zaskakiwać, to już wykonawczo Dublinersi pozostakjąwierni tradycji… choć nie do samego końca. Zwykle nie grają przecież z didjeridu, a na tej płycie gościnnie pojawia się ten instrument, gra na nim z reszta basista grupy Altan – Steve Cooney.
Tradycja z łykiem nowoczesności, dla wszystkich pubowiczów rzecz obowiązkowa.

Taclem

Gilrain „Hallelujah…”

Gilrain to folk-rock grany przez naszych zachodnich sąsiadów. Grupa penetruje region muzyki folkrockowej, bez jakichkolwiek celtyckich naleciałości. Może jedynie riff z tytułowego „Hallelujah” skojarzy się niektórym z „Run Run Away”.
Żeby nie było wątpliwości w jakim kierunku podążają, grupa wykonuje tu piosenkę „Farewell Angelina” autorstwa Boba Dylana. „Pastures And Wastelands” też mogłoby się znaleźćw jego repertuarze.
Ale nie jest to kierunek jedyny, bo np. „Princes in Rags”, czy „Something in the Yard” noszą bardzo silne piętno grupy Waterboys.
Właściwie to można doszukiwać się jeszcze innych naleciałości (choćby U2), jednak nie o to tu chyba chodzi. Gilrain mają swój, dość charakterystyczny klimat i w nim czyją się najwyraźniej bardzo dobrze.
Wszystkie kompozycje – poza utworem Dylana – są autorstwa lidera grupy Jörga Müllera. Nie można mu odmówić talentu kompozytorskiego. Utworki okraszone są czasem typowo dylanowską harmonijką, niekiedy mamy ostre solówki, albo, jak w „Pastures And Wastelands”, jedno i drugie.
„Hallelulah…” stawiam na półce obok miejsko-folkowych klimatów grup takich jak Słodki Całus od Buby, czy Jak Wolność To Wolność. Towarzystwo raczej odpowiednie.

Taclem

Lash „Every Direction”

The Lash grają specyficzną odmianę muzyki punk-folkowej, nieco może spokojniejszą. Z jednej strony jest tu trochę typowo punk-rockowej rytmiki i wesołego klimatu, z drugiej zaś trudno odmówić muzykom znajomości folkowej sztuki, oraz pomysłów na ciekawe kompozycje. W większości utworów wiele ma do powiedzenia Mike Lynch – akordeonista zespołu.
Autorem większości kompozycji (poza tradycyjnymi i „The Lucky One”, gdzie napisał tylko tekst) jest wokalista, grający też na cytrze, mandolinie i banjo – Robert Klajda. Trzeba przyznać że pisze bardzo fajne piosenki.
Żywiołowy „Let The Demons Go” opowiada o tym że w każdym z nas drzemie Jekyll i Hyde. Z kolei spokojniejszy „The Lucky One” to piosenka szczęściarza któremu sprzyja szczęście, ale nie ma wpływu na swoje przeznaczenie. „Bad Tattoo” nosi w sobie elementy amerykańskiego rocka i country, zaś „Cat’s Imagination” ma typowo kanadyjskie brzmienie folkrockowe, co jest uzasadnione, jako że The Lash to kanadyjska kapela.
Dla mnie swoistym przebojem jest „Irish Cajun Polka Queen”, piosenka zawierająca tradycyjny „Reel Świętej Anny”. Dawno temu istniała już „Ballada o Reelu Świetej Anny” (polskie Cztery Refy wykonują ją jako „Balladę o pewnej melodii”). Widać ten bardzo fajny reel działa na wyobraźnię autorów piosenek.
Piosenka „Pagan Princes”, to sobie ciekawe skrzyżowanie klimatu The Pogues z gościnnym drugim wokalem Kitty Donahoe, przywodzącym nieco na myśl delikatny głos Maire Brennan. Miłe połączenie.
Kanadyjski luz w podejściu do muzyki daje o sobie znać również w „The Best Years”, czy „Protection”, gdzie melodyjne wokale towarzyszą lekko country’owym rytmom w pierwszym przypadku i funky-folkowym w drugim.
Zwraca na siebię uwagę bardzo klimatyczna piosenka „The Wolves Cry”, prowadzi ją właściwie wokal i akordeon, co daje bardzo fajny efekt.
Płytę kończy utwór „Wild Obsessions”… po nim trochę ciszy i jakies odjechane zabawy i improwizacje studyjne, bardzo milutkie.
Warto podarować sobie trochę luksusu z zespołem The Lash.

Taclem

Old Blind Dogs „Close To The Bone”

Recenzenci amerykańscy nazwali drugi album Old Blind Dogs połączeniam wspaniałych piosenek i smakowitych melodii instrumentalnych. W tej krótkiej recenzji trudno wyrazić złożoność muzyki granej przez zespół, lecz niewątpliwie mówi ona prawde o płycie.
Ciekawostką jest na pewno prezentowana przez zespół wersja utworu „Linden Rise”. Ten skoczny reel został napisany przez samego Jonny’ego Cunninghama, kiedy ten był członkiem kultowego Silly Wizard. Mamy tu również (podobnie jak na poprzedniej płycie „New Tricks”) muzyczną podróż przez wieki. A to za sprawą choćby „MacPherson’s Rant”, autorstwa Jamesa MacPhersona, powieszonego w Banff w roku 1700.
Na „Close to the Bone” znajdują się też ciekawe aranżacje dwóch piosenek znanych z często eksploatowanego zbioru „English and Scottish Popular Ballads” Francisa Jamesa Childa. Są to dość znane utwpry: „Cruel Sister” i „Twa Corbies”. Pierwszy to stara ballada o zamordowanej siostrze, która powraca pod postacią pięknej harfy, jej nową wersję zaprezentowała niedawno (na płycie „The Mask ant the Mirror”) Loreena McKennitt w utworze „The Bonny Swans”. Z kolei szkocką piosenkę o dwóch krukach znają choćby ci, którym dane było oglądać w Polsce koncerty Sands Family.
Na drugiej płycie Old Blind Dogs wykazują sporo konsekwencji. Choć instrumenty tworzą niekiedy niemal ścianę dźwięku (czyżby za sprawą mało selektywnego brzmienia ?), to słucha się płyty przyjemnie.

Taclem

Page 192 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén