Kategoria: Recenzje (Page 188 of 214)

Ballycotton „Mondland”

Przyznam że bardzo się ucieszyłem, kiedy niezapowiedzianie przyszła do mnie nowa płyta austriackiej grupy Ballycotton. Zespół ten poprzednimi płytami zdobył sobie moje zaufanie i chciałem jak najszybciej zapoznać się z najnowszymi dokonaniami grupy.

Ballycotton to zespół który zaczynal od muzyki celtyckiej, stopniowo odchodząc we własne kompozycje, które zdefiniowali jako `modern folk`. Można powiedzieć że jest to nazwa dość adekwatna, bliżej im bowiem do folk-rocka, niż do jakiejkolwiek innej muzyki.

Pierwiastek celtycki gdzieś tam w tle cały czas jest obecny, jadnak zespół od początku daje nam znać, że to tylko baza. Najważniejsze jest co mają do powiedzenia sami muzykanci. Przede wszystkim dają nam oni do zrozumienia że nie są im obce również inne ragiony związane z muzyką świata. Znajedziemy tu elementy kojarzące się ze światem arabskim, zagrywki typowo klezmerskie, czy choćby skandynawskie.

Bardzo dobre wrazenie robi skrzypcowy duet (Jock i Christina), ich skrzypce zdają się niekiedy rozmawiać, a nawet sprzeczać. Ciekawie jest też od strony wokalnej. Pojawiające się w kilku utworach wokalizy nie nawiązują do żadnego znanego mi języka. Austriacki Ballycotton nie posunął się tak daleko, jak Lisa Gerrard (wokalistka Dead Can Dance), by wymyśleć własny język, ale myślę że i tak udało im się pokonać pewne granice. Przede wszystkim nie używają swego rodzimego języka, ale odżegnują się też od angielskiego.

Okazuje się więc że również w folku możliwy jest kosmopolityzm.

Płyta „Mondland” została Płytą Miesiąca vortalu Folkowa.art.pl w grudniu 2003 roku.

Rafał Chojnacki

Eliza Carthy „Anglicana”

Ciekaw byłem jak brzmią nowe nagrania Elizy Carthy i nie zawiodłem się. Mimo że Eliza wygląda na młodą i zbuntowaną osóbkę, to w muzyce wyraźnie słychac że dorastała przy dobrej, tradycyjnej muzyce. Powiem więcej, ta muzyka wręcz nie pasuje do wystrzałowej, egzotycznie wymalowanej dziewczyny, ktora spogląda na nas z fotografii. A jednak córka Martina Carthy`ego i Normy Waterson spisuje się doskonale w tradycyjnym repertuarze.

Panna Carthy jest obdarzona przede wszystkim wspaniałym głosem. Do tego „Anglicana” to płyta pełna ciekawej muzyki. Aranże nie są tak ascetyczne jak w przypadku nagrań jej ojca, ale też nooczesność nie jest dominującym elementem. Wieksość utworów trzyma się starej, dobrej szkoły brytyjskiego folku.

Oprócz głosu o ciekawej barwie Eliza ciekawie gra na skrzypcach. Słychać że brytyjskie melodie i piosenki różnią się od celtyckich dźwięków z Irlandii czy Szkocji. Kompozycja „Dr McMBE”, jedyna nie tradycyjna w tym zestawie to włąśnie popis umiejętności Elizy jako skrzypaczki.

Ciekawa płyta, pokazujące nieco inne spojrzenie na wyważenie pomiędzy tradycją a nowoczesnością.

Taclem

Karen Ashbrook & Paul Oorts „Celtic Cafe”

Bardzo klimatyczna płyta sympatycznego duetu ze Szkocji. Dzięki zaproszonym gościom (m.in. Bonnie Rideout i Mark Hillmann) możemy posłuchać takich instrumentów, jak cymbały, gitara, skrzypce, akordeon, mandolina, dudy irlandzkie i irlandzki flet drewniany.
Jest tu muzyka irlandzka i szkocka, również trochę tematów pochodzenia amerykańskiego, a także sporo melodii pochodzenia francuskiego i flamandzkiego, które Paul przywiózł ze swoich rodzinnych stron.
Szybka wiązanka tańców z rewelacyjną grą na cymbałach zaczyna całą płytę. Później do głosu dochodzą flety w gaelickim „Moirin De Barra aire”.
Tańce dominują na tej płycie, jednak to nie irlandzkie i szkockie melodie najbardziej przykuwają uwagę. Naprawdę warto posłuchać tu melodii flamandzkich i francuskich, jako że spotykamy się z nimi znacznie rzadziej. „Style Musette”, „Belgian Jigs”, „Valse Petit Dujeuner” i pozostałe kontynentalne utwory przykuwają uwagę swoją odmiennością.
Warto też zwrócić uwagę na utwór nr. 7, podtytuł tej wiązanki brzmi „The Celts Goes South”. Zastosowano tam bardzo fajne smaczki aranżacyjne. Jig wzbogacony tu został o dyskretny podkład reggae, kilka elementów gitarowych ma przywodzić na myśl współczesne brzmienia muzyki afrykańskiej, zaś reel został zaaranżowany w stylu teksańskiego swingu.
Utwory od 12 do 19 to „Suita napoleońska”. W tradycji szkockiej i irlandzkiej sporo jest utworów o tej tematyce, jako że Szkoci i Irlandczycy w Napoleonie upatrywali nadzieję na swą niepodległość. Dlatego też nie powninien nikogo dziwić tytuł „Lamentation for the Fallen Heroes of Waterloo”.
Zarówno wieńcząca płytę suita, jak i reszta materiału to bardzo fajne instrumentalne granie. Tradycyjna muzyka w dobrym stylu.

Taclem

Paddy and the Pale Boys „Look Right”

PatPB to zespół Martina O`Connora, grającego kiedyś w innej formacji celtycko-folkowej – Barleycorn. „Look Right” to już trzeci album jego nowej grupy.
Na repertuar zespołu składają się piosenki i melodie irlandzkie, szkockie i angielskie, standardy folkowe ze Stanów, oraz kilka coverów.
W tej pierwszej kategorii grupa brzmi jak rasowy zespół grający w irlandzkich pubach, podejrzewam, że tak właśnie w przypadku tej kapeli bywa. No ale do takich pubów w Stanach chodzą też najzwyklejsi Amerykanie, nie mający nic wspólnego z Irlandią. Dla nich też trzeba coś zagrać. Stąd też pomysł amerykańskiego repertuaru, zwłaszcza piosenek, które grywał Johnny Cash (jak „Ring Of Fire” czy „Folsom Prison Blues”).
„I Fought The Law” grupy The Clash już na dobre zadomowiło się w repertuarach niektórych folkowców. Zaczęło się od kolaboracji Joe Strummera z The Pogues, później przyszło nagranie The Oysterband i piosenka była już właściwie zaadoptowana. Na naszej rodzimej scenie wersje folkową pogrywa pilska grupa Alians.
Inaczej jest z „Who The F#@k Is Alice?” (właściwie to piosenka zwała się chyba „Next Door to Alice”). Utwór grupy The Smokie rzadko pojawia się w takim repertuarze, ale nietrudno sobie wyobrazić, że dobrze sprawdza się podczas pubowych koncertów – w końcu wszyscy znają ten motyw.
„Look Right” to średnia płyta, ale dość przyzwoita. Bez ewidentnych braków i bez czegoś czym można by się zachwycić.

Rafał Chojnacki

Storm Weather Shanty Choir „Off To Sea Once More”

Szantymeni z Norwegii śpiewają nie gorzej od Polaków. Na dodatek też troszkę kaleczą język angielski. Melodie zaprezentowane na tej płycie są w większości znane, ale warto posłuchać ich właśnie w takich – bardzo twardych aranżacjach. Ostro, nie zawsze super czysto i równo, o to przecieżchodzi w marynarskiej pieśni pracy. Na morze nie trafiali raczej absolwenci uczelni muzycznych, a jeśli nawet, to nie jako prości marynarze.
Celowo pominę znane u nas utwory, zaznaczam tylko raz jeszcze, że warto na nie zwrócić uwagę. Dodam jeszcze, że pod tytułem „He-bang She-bang” ukrywa się piosenka „Old Moke Pickin` On The Banjo”, czyli nasz polski „Szczęśliwy powrót”. Z kolei „Danse Polka” to „Can`t Ye Dance To Polka”, czyli „Co się zdarzyło jeden raz”, tym razem z norweskim zaśpiewem.
Piosenka „E amola” to sycylijska pieśń rybacka. Grupa przyznaje że nikt z nich nie mówi po tamtejszemu, ale nie przeszkadza im to zupełnie. Zastanawiam się tylko, czy aby zbyt nie „utwardzili” tego języka, bo brzmi momentami niemal jak norweski.
Walczyk „Den norske sjomann” kojarzy mi się ze szwedzkimi piosenkami Inge Wijka. Jednak różnica jest podstawowa, w piosenkach sympatycznego Szweda nie było cytatów z „Greka Zorby”. Tu są.
Ostatnia z mniej u nas piosenek pochodzi z Francji. Rozbrajająca szczerość Norwegów każe im przyznać, że o ile nie znają języka, którym posługują się mieszkańcy Sycylii, to również nie mówią po francusku. „Aloué la falaloué” pojawiła się już u nas, ale nie chcę za wiele zdradzać. Ciekaw jestem czy zgadniecie, kto zrobił ten utwór w Polsce.
W brzmieniu tradycyjnych szant dużo tu inspiracji klasycznymi wersjami Stana Hugilla. Z kolei tzw. pieśni kubryku mają lekko celtyzujący klimat.

Taclem

Carl Peterson „The Flowers of Scotland”

Kolejny album Carla Petersena zdobi oset – najpopularniejszy kwiat szkockich pól – symbol tej krainy.
Ciekawostką jest fakt, że oprócz znanych piosenek („Wild Mountain Thyme”, „Tramps & Hawkers” i „The Bonnie Banks of Loch Lomond”) znalazły tu się też te mniej znane, ale warte uwagi. Autorem takich piosenek, jak „Roamin In The Gloamin” i „I Love a Lassie” jest sam Sir Harry Lauder (1870-1950), legendarny pionier szkockiego śpiewania.
Pomimo że płyta nawiązuje aranżacyjnie raczej do tradycji pubowych ceilidh, a nie do współczesnego śpiewania folkowego, to jest to prawdopodobnie jedna z najlepszych płyt w obszernej dyskografii Carla.

Taclem

Amadan „Sons of Liberty”

Swoją muzykę nazywają „Stout Irish Music”, ale nie bawmy się w podchody – to akustyczny folk rock. Dodam że folkrock na wysokim poziomie, a jednocześnie świetnie nadający się do słuchania. Amadan to grupa z własnym brzmieniem, grająca bardzo energetyczną mieszankę folka z rockiem. Część utworów to kompozycje własne – porywające folkowe songi. Mieszają się one ze znanymi i mniej znanymi utworami tradycyjnymi.

Pierwsza część płyty składa się bardziej oryginalnego materiału. Własne utwory świadczą o sporym poczuciu chumoru, jak np. „The McBeal Mutiny” napisany podczas zakrapianego alkocholem wieczoru, kiedy to chłopcy z Amadan oglądali serial „Ali McBeal”.

Piosenka „The Republic” zaczyna się wstępem który mógłby być skrzyżowaniem indiańskich i aborygeńskich brzmień. Później jest już bardziej po irlandzku.

Mniej oryginalnie wygląda druga część płyty, choc wykonawczo dalej jest nieźle. Począwszy od „Botany Bay” mamy sporo standardów. „I’ll Tell Me Ma”, „The Leaving of Liverpool”, czy „Back Home in Derry” to dość często wykonywane piosenki. Tą część urozmaica autorska improwizacja „Cadence to a Drunken Arms Deal”. Niezła zabawa.

Warto też wspomnieć o coverze, który wykonują na tej płycie Amadan. Jest to piosenka punkfolkowej załogi The Real MacKenzies – „Will Ye Be Proud ?”. W akustycznej oprawie to całkiem inny utwór.

Płytę kończy jeden z moich ulubionych irlandzkich rebel songów – „Black & Tans”. Świetnie zagrany, jeśli można mówić o niedosycie, to tylko w kontekście oczekiwania na druga płytę grupy.

Amadan to kapela która nie boi się eksperymentów . Ale czegóż może bać się amerykańska kapela z japońskim skrzypkiem grająca irlandzką muzykę ? Wykorzystują takie instrumenty, jak snare drum, didgeridoo, kongi i dhoumbec (tu przyznam się do ignoranctwa – nie mam pojęcia co to jest). Wzbogaca to brzmienie i sprawia że nietrudno rozpoznać ich w zalewie folkrockowych zespołów.

Taclem

EKT Gdynia „Ja Stawiam”

Debiut EKT Gdynia (skrót od Ekskluzywny Klub Turystyczny) to już dziś klasyka… no właśnie czego ? Piosenki turystycznej ? Piosenki żeglarskiej ? Studenckiej ? Pewnie tak, wszystkiego po trochu, ale w sumie to jest to materiał folk-rockowy. Jako taki zostałby zakwalifikowany na pierwszy rzut ucha przez każdego recenzenta zagranicznego. Jako że rockowej dynamiki tu nie brakuje, postaram się rozwiać wątpliwości co do folkowości nieniejszego materiału.
Zacznijmy od rzeczy mniej poważnych – piosenki piwne, niewątpliwy temat przewijający się w niemal każdej muzyce folkowej, tam gdzie tylko piwo występuje (tu: „Bar w Beskidzie” z nieodzownie folkowym Beskidem i PKS-em w tekscie, „Małe Piwo” – zupełnie przypadkiem cover angielskich The Kniks, tytułowy „Ja stawiam”).
Jako drugi nurt folkowy proponuję potraktować „maritime folk”, zwany u nas ku obrazie Neptuna szantami (tu: „Pieśń Wielorybników”, melodia ze wszechmiar tradycyjna, wspomniane już „Ja Stawiam”, strrraszny piracki „Stary Bryg”, „Pójdę przez morze” – utwór autorski, oraz wspaniale zaaranżowany „Emeryt”).
Trzecia kategoria wyda się chyba najbardziej dyskusyjna. Chodzi mianowicie o pieśni o włóczędze, tudzież wracaniu z onej (tu: „Ballada na złe drogi”, „Lunatyczne wyznania” i „Do Domu”). Zgodnie z tą kategorią do folkowego wora wrzucić można całą piosenkę turystyczną… ale o tym przy innej okazji.
Do tego wszystkiego dodam jeszcze że „Miła” to piosenka czeskiego barda Karela Krylla, a „Lunatyczne wyznania” to polski tekst napisany do cygańskiej melodii ludowej.
I co, mało folku jak na niecałą godzinę muzyki ?


Taclem

Mirosław Peszkowski „Pestka”

Właściwie na płycie jest napisane tylko „Pestka”. Jednak każdy kto choć troche poznał się na historii polskich piosenek żeglarskich wie na pewno że jest to przezwisko Mirosława Peszkowskiego – przed laty założyciela słynnej formacji Packet, jednego z członków pierwszego wcielenia Starych Dzwonów.
W środowisku żeglarskim od jakiegoś czasu mówiło się o wydaniu płyty „Pestki”. Byłem przekonany że będzie to zbiór nagrań archiwalnych (jak w przypadku płyty Janusza Sikorskiego). Okazało się jadnak, że Mirek Peszkowski wszedł do studia i z towarzyszeniem zaproszonych muzyków nagrał nowe wersje utworów które wykonywał z powodzeniem zarówno w długich rejsach, jak i na szantowych estradach. Wśród muzyków znaleźli się również znani instrumentaliści, jak choćby Jacek Jakubowski (Krewni i Znajomi Królika, Gdańska Formacja Szantowa), czy Tadeusz Melon (Zejman i Garkumpel). Dzięki nim momentami nawet współczesne piosenki brzmią jak folkowe standardy.
Z wyjątkiem piosenki „Nieczułe morze” są to kompozycje „pre-Packetowe”. Piosenki są zarówno autorstwa „Pestki” („Już wypływa statek w morze”, „Wielkie okręty”, „Śnieg i mgła”, „Cały dzień na szlaku”), jak i innych twórców. Z tej drugiej kategorii na szczególną uwagę zasługują wymieniane w śpiewnikach, ale rzadko grywane na scenie stare piosenki, jak choćby „Kliper Marzenie”, „Wysoki brzeg w Dundee” i „Bramy Meksyku” (wszystkie trzy to utwory tradycyjne z polskimi tekstami). Są też liczne kompozycje innych autorów, które z różnych powodów znalazły się w repertuarze Mirka (W tym słynna „Itaka”). Kilka utworów to kompozycje autorskie napisane do słów różnych autorów (tytułowa „Pestka”, „Ballada o statku widmie”, „Morska ballada” i wspomniane już „Nieczułe morze”).
Ta płyta to swoiste wydarzenie, powrót na scenę morskiego barda i to w dobrej formie. Mam nadzieję że odbędzie się kilka koncertów z okazji wydania tego krążka.


Taclem

Szela „Pani Pana Zabiła”

Panie i panowie… Z dumą przedstawiam zespół Szela! Nieistniejąca już formacja z Trójmiasta zaprezentowała na swej jedynej płycie muzykę folk-rockową i to pierwszorzędną. Śmiem twierdzić że jeszcze nikt nie potraktował w ten sposób naszej kultury ludowej, choć zespoły takie jak The Bumpers, czy Rzepczyno Folk Band też nieźle sobie z polskim folk-rockiem radzą. Nagrania te ukazały się dość dawno, są obecnie niedostępne, ale może w dobie popularności folka w mediach ktos połakomi się na reedycję tego materiału. Oryginalna kaseta Szeli gdzieś przepadła, ale dzięki uprzejmości Krzyśka Jurkiewicza śpiewającego większość piosenek na tym fonografie, udało mi się dotrzeć do nagrań w formie CD.
Meteriał ten po latach zaskoczył mnie swoim bogactwem. W sumie można by nazwać Szelę zespołem folk-art-rockowym. Większość nagrań to w rzeczywistości folkowe suity. Dzieje się w nich naprawdę wiele, a jednocześnie nie ma mowy o przekombinowaniu. Warto wspomnieć o tym jak ów materiał powstał. Muzycy trójmiejskiej formacji Smugglers już od jakiegoś czasu przejawiali ciągoty w kierunku bardziej słowiańskich klimatów. Do studia weszli jako Smugglers, a wyszli z niego jako Szela, z gotowym folk-rockowym materiałem.
Całość zaczyna się piosenką „Pani Pana zabiła…”, sama historia najbardziej jest nam znana z mickiewiczowskich „Lilji”, jak sie okazuje czerpał on pełnymi garściami (a właściwie pełnymi wersami) z tradycji ludowej pisząc niektóre swe „Ballady i romanse”. Prawie ośmiominutowy utwór jest jednocześnie klimatyczny (spodobałby się sympatykom Nicka Cave’a), ma sporo drapieżności (solidny rockowy pazur), a jednocześnie zawiera zmiany tempa, których nie powstydziłaby się stara Metallica.
Poza piosenkami jest tu kilka utworów instrumentalnych opartych na polskiej tradycji ludowej i to od morza do Tatr. Muzyka ta nosi silne piętno kapel brytyjskich, takoch jak Fairport Convention i Steeleye Span. Nie chodzi tu o nawiązania, ale o podobny sposób myślenia o folku. Sekcja rytmiczna robi tu niesamowite rzeczy, a jadnak najważniejsze pozostają instrumenty etniczne. Nie da się opuścić niesamowitych partii skrzypcowych Józka Kanieckiego, który śpiewa również w wesołym „Józku, Józku”.
Aby nie sprawiać wrażenia że muzyka jest zbyt złożona dostajemy w połowie niemal punk-folkowy utwór „Od Orawy”. Okazuje się że można zagrać w tym stylu nie sciągając z De Press.
W repertuarze Szeli nie zabrakło też standardów. Jednym jest utwór „Matulu moja”. Piękna ballada miała już sporo ciekawych wykonań. Podobnie „Idzie dysc”, jednak kiedy Pomorzanie biorą się za góralskie piosenki, musi wyjść z tego coś intrygującego. W wersji Szeli jest ciężko i rockowo, a jednocześnie czuć tu niesamowicie dużo przestrzeni. Kiedy utwór się kończy naprawdę szkoda że to już koniec płyty. Jeśli ktoś ma dostęp do tego materiału – gorąco polecam. Jeśli ktoś byłby zaimteresowany wydaniem jego reedycji – polecam jeszcze gorecej i proszę o kontakt.


Taclem

Page 188 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén