Kategoria: Recenzje (Page 177 of 214)

Celtus „What Goes Around”

Poprzednia płyta grupy Celtus zdobyła sobie w naszym kraju sporą popularnośc. Byłem tym mocno zdziwiony, biorąc pod uwagę niewielki nakład w jakim ta płyta znalazła się u nas w dystrybucji. Mój egzemplarz gdzieś zniknął… ale taraz mamy drugi album braci McManus, co dowodzi że nie jest to projekt chwilowy.
Celtus romansuje z elektroniką, ale robi to w inny sposób niż popularne kapele world music, czy choćby szkockie Shooglenifty. Więcej tu tajemniczości i mrocznego klimatu. W tym kierunku Celtus zbliża się do niektórych dokonań Clannadu.
„What Goes Around” można nazwać właściwie techno-folkiem, mamy tu bodhran w rytmie funky,a wszystko to osnute celtycką melodią. Wspomniany wyżej tajemniczy klimat dominuje w pięknej balladzie „Breathe”, oraz w „Angel”. Powrót to celtic-funky (tak określano niegdyś Capercaillie) przynosi „Jigsaw” – tytułowa układanka to mariaż muzycznych stylów. Utwór jest raczej zabawą dla muzyków, niż dla słuchaczy. Przynajmniej dla mnie był troszke zbyt udziwniony.
„Changes” to singiel wykrojony z płyty na potrzeby rozgłośni radiowych. Jakoś nie słyszałem go w polskich radiach, a szkoda, może wówczas znalazłby się polski wydawca „What Goes Around”.
Bardzo fajny jest też utwór „Live Again”, choć rytmika taka jak ta nie należy do moich ulubionych, mamy tu do czynienia ze świetnymi partiami zagranymi na uilleann pipes.
„Liberate” to celtycki rap. Takie próby już bywały, ale są na tyle rzadkie że z zainteresowaniem słucha się kolejnych tego typu interpretacji.
Bardzo ładna jest też zamykająca płytę instrumentalna kompozycja „Departure”.
Stylistyka Celtusa nie zmieniła się zbytnio od poprzedniej płyty. Wiadomo że nie spodoba się ona purystom, ale raczej na pewno będą z niej zadowoleni miłośnicy nowinek i brzmień podobnych do Hevii czy Dao Dezi.


Taclem

Dougie MacLean „Who am I”

Pierwsza płyta szkockiego pieśniarza w nowym wieku. Wiele znajomych dźwięków znajdą tu ci, którzy znają poprzednie płyty wykonwacy, zwłaszcza te ostatnie. Nie brakuje to dość rozbudowanych brzmieniowo piosenek i aranżacji, a z drugiej strony jest też jakaś urocza prostota. MacLean nie komplikuje tego co powinno pozostać czytelne i proste.
Folkowcy często doceniają Dougiego MacLeana jako pisarza i kompozytora, znacznie rzadziej jako wykonawcę. Jednak płyta „Who an I” udowadnia, że nie jest to osąd słuszny. Co prawda największe przeboje autorstwa MacLeana wyśpiewali inni wykonawcy (jak Dolores Keane, czy zespół Deanta), jednak Dougie jest właścicielem ciekawego głosu, dość niepowtarzalnego. Momentami brzmi niemal aksamitnie („Not Lie Down”, „The Boatbuilders”), innym zaś razem twardo i po męsku („Mary Queen of Scots”), czasem dość lekko, śpiewnie, idealnie do opowiadania historii („We’ll Be Together Again”, „Pabay Mor”).
Nie bez korzystnego wpływu na brzmienie płyty są tu aranżacje. Z ciekawością słucha się piosenek dobrze zaaranżowanych, tak jest właśnie z ta płytą. Dougie nie zapraszał na płytę znanych wykonawców, a jedynie muzyków z którymi dobrze mu się współpracowało i na których może liczyć.
Wszystkie teksty i kompozycje (poza instrumentalnym „Nothing to do with it” autorstwa całego zespołu) na tej płycie są autorstwa Dougiego. Płyta sprawia wrażenie bardzo introspekcyjnej. Wrażenie to potęgują stare zdjęcia we wkładce do płyty. Teksty też dotyczą głownie przezywanych wspomnień. Jest tu mowa o przeszłości, poprzednich pokoleniach, Dougie porusza nawet temetykę historyczną, ale też o obietnicach, miłości i wątpliwościach związanych ze znalezieniem swojego miejsca na świecie.
Płyta jest w duzej mierze liryczna, mimo silnych akcentów celtyckich trafiłaby u nas pewnie na półkę z poezją śpiewaną. Właśnie miłośnikom niebanalnej, raczej łagodnej muzyki polecam ta płytę.

Taclem

Gildas Bocle & J.B.Bocle „Pas An Dour – Celtic Tales”

Właściwie to od tej płyty zaczął się mój romans ze współczesną muzyką bretońską. Później dzięki pomocy Szymona Miśniaka (pozdrowienia dla wspaniałego Bal Kuzest!) udało mi się trochę posłuchać co w bretońskiej trawie piszczy. Jednak „Celtic Tales” było wcześniej.
Początkowo miałem co do tej płyty wątpliwości, a było to spowodowane właśnie podtytułem „Celtic Tales”. Kojarzył on się z kiczowatymi składankami z muzyką celtycką. Kiedy jednak okazało się że muzyka to autorski projekt dwóch barci, na dodatek Bretończyków – kupiłem w ciemno. Jednak wówczas zaczęły się drobne problemy, podobnie jak wiele innych kompaktów ze ścieżką multimedialną, tak i ta płyta miała problemy z odtwarzaniem w komputerowym CD.
Kiedy już się z tym uporałem, przyszła pora na muzykę. Do tej pory Bretania kojarzyła mi się głównie z tradycyjnym graniem Tri Yann, czy eksperymantami Alana Stivella. Tu otrzymałem co innego. Płytę można bez zająknięcia określić płytą jazz-folkową. Nic w tym dziwnego, bracia Bocle są znanymi w zachodniej Europie muzykami jazzowymi (grali z takimi gwiazdami jak Chick Corea i Pat Metheny_. Jednak „Pas An Dour” pełna jest pięknych celtyckich dźwięków. Nie brakuje na niej ani dud, ani fletów. Niekiedy, jak w przypadku utworu „Candy Men” dają o sobie znać ich zawodowe naleciałości. Trzeba jednak przyznać że do muzyki folkowej bracia Bocle podeszli z dużą dozą szacunku, a jednocześnie z wieloma własnymi pomysłami.
Najbardziej podobają mi się utwory z dużym wykorzystaniem dud, jak „Pas an dour” i „Marie Louise”. Co ciekawsze na płycie Bretończyków dominują irlandzkie uillean pipes, nadające niektórym utworom nostalgicznego klimatu. Połączenie muzyki bretońskiej i irlandzkiej to w sumie nic nowego, robił to już choćby Stivell, jednak w wykonaniu młodszych muzyków brzmi to zupełnie inaczej.
Ciekawie wyglada też teledysk do tytułowego utworu. Piekne pejzarze komponują się doskonale z nostalgiczną muzyką.

Taclem

Kitchen Band „Simply”

The Kitchen Band nie odkrywają Ameryki. Nie grają w sposób który powodowałby że naraz znależliby setki naśladowców. A jednak ich muzyka urzeka i ma w sobie coś co sprawia że chętnie wraca się do tej płyty.
Muzyka zespołu ma w sobię siłę studyjnych nagrań The Dubliners, czy The Clancy Brothers. Czemu studyjnych ? Niestety zespoły mające tak szeroki repertuar jak The Dubs czy The Clancys zasłynęły z tego że w nagraniach „live” zazwyczaj prezentowane były uboższe brzmieniowe wersje ich porywających songów. Podobna sprawa jest tutaj, dobra realizacja nagrań (produncentem płyty jest Ian McCalman) sprawia że zarówno tradycyjne jak i współczesne piosenki brzmią świeżo i ciekawie.
Od pierwszych minut bardzo łatwo przekonać sie do wokalisty – Toma Arthura. Dość głęboki głos i szkocki akcent (choć nie tak wyraźny jak to się niekiedy zdarza) to jego niewątpliwe atuty.
The Kithen Band wykonuje głównie utwory tradycyjne, szkockie, irlandzkie i amerykańskie. Pewną część repertuaru stanowi tzw. „contemporary folk”, czyli piosenki współczesne (jak „Down Where the Drunkards Roll” – cover utworu Richarda Thompsona), w tym utwory autorstwa Toma Arthura – „The Passing Years”, „The Red Red Wine” i „Mine Ain Grey Toon”. Są one zachowane w dość tradycyjnym tonie, podobnym do wspominanych już klasyków. Najlepszym z nich niewątpliwie jest urocza ballada „The Red Red Wine”.
Płyta kończy się wiązanką jigów, z których jeden jest autorstwa Iana Rennie, czlonka zespołu. Zgodnie z adnotacją na płycie jest to album zawierający materiał obecny zazwyczaj na koncertach. Jeśli więc ktoś będzie miał okazje usłyszeć The Kitchen Band na żywo – niech pisze, chętnie dowiem się jak wychodzą z konfrontacji z publicznością.

Taclem

Nuthouse Flowers „Waiting”

Nuthouse Flowers to kapela która sama siebie okresla jako „cover band” grupy The Pogues. Mysle ze to troche krzywdzace okreslenie, poniewaz nie kazdy folkrockowy zespól zaraz musi grac pod Pogues. „Waiting” to sporo balaganiarskiego folkrocka, zahaczajacego o punkowe regiony. Plyta sklada sie z fragmentów róznych sesji, brzmienie nie jest idealne, ale na pewno warto posluchac.
Od Pogues odróznia ich przede wszystkim saksofon i wokal. To bardzo slychac juz w „Life Of A Youg Man”, a takze w tytulowym „Waiting”, któremu blizej do Oasis niz do Pogues.
„Whistle If You Must” móglby sie znalezc na plycie „Pogue Mahone”, faktycznie ma ten charakterystyczny dla póznego The Pogues „drive”.
Co jednak najwazniejsze – sa tu niemal same kompozycje autorskie. Jedyny cover to oczywiscie piosenka The Pogues – „Broad Majestic Shannon”, sprawnie wykonana, w sumie tak jak nalezaloby sie spodziewac.
Bardzo fajny utworek „Transylvania” kontrastuje z „Waiting” o którym juz wspominalem. Nuthouse sa autorami chyba najmocniejszej brzmieniowo wersji klasyka „Star of The County Down”. Takiej perkusji w tym utworze jeszcze nie slyszeliscie. Podobny klimat ma instrumentalny „Someone’s Missing”.
„At The End of the Road” to taka balladka w srednim tempie. Konczacy plyte „Well I’m Not Disappointed” z tego co slychac nagrano na koncercie. Podejrzewam ze to kawalek którym koncza zabawe. W koncu podtytul „2,3 Promile” zobowiazuje, mamy wiec szybki, wesoly utworek.
Jak wspomnialem na poczatku posluchac warto.

Taclem

Seven Nations „The Factory”

Seven Nations to zespół zza Wielkiej Wody. Gra muzykę określaną jako celtycki rock, co jest po prostu iroszkocką odmianą folkrocka.
Płytę wypełniają klimatyczne kompozycje lidera zespołu Kirka McLeod’a, okraszone tradycyjnymi motywami instrumentalnymi. Piosenki McLoad’a świetnie wpasowują się w poetykę folkowej poezji. Warto wczytać się w teksty i zobaczyć jak lekko i niebanalnie pisze Kirk.
Jeśli zaś chodzi o muzykę, mamy do czynienia z pełnym profesjonalizmem. Przy balladach aż wstyd się odezwać, przy skocznych tańcach nogi nie chcą ustać w miejscu. Doskonałym przykładem może być choćby „Soft Gator Girl”, czy rewelacyjny „The Paddy Set”.
Autorski w większości repertuar to bardzo duży plus w sytuacji, kiedy większość folkowych zespołów po raz wtóry odgrzewa te same kawałki.
O ile w piosenkach najwięcej do powiedzenia ma Kirk, to przy motywach instrumentalnych do głosu dochodzą: dudziarz Scott Long i skrzypek Dan Stacey.
Mimo celtyckiego klimatu na płycie pojawiają się elementy rocka (bardzo często) i popu (znacznie rzadziej). Mieszanka ta sprawia, że po nagrania Seven Nations sięgnąć moga nie tylko folkowcy i wielbiciele folkrockowych, a również spragnieni uczciwego rocka, którego obecnie na rynku bardzo mało.
Swoistą ciekawostką może być dla nas utówr „N.O.T.”. opowiadający o walce z Carem. Niestety nie naszej, ale zwasze to coś…
Inna ciekawostka to zakręcona wersja „Amazing Grace” kryjąca się pod tytułem „Daze of Grace”.
Pozycja obowiązkowa dla folkrockowców, zwłaszcza jeśli lubią granie spokrewnione ze Spirit of the West i Great Big Sea. Dla innych – kawałek dobrej muzy do posłuchania.

Taclem

Various Artists „Czech Alternative Music Vol. VIII”

Składak z czeską muzyką z wytwórni Indies. Płyte zawiera muzykę alternatywną, ale zgodnie z interpretacją firmy również folk znajduje się to zakresie tego gatunku.
Płytę otwiera formacja Tara Fuki. Niby sa to dwie wiolonczelistki, ale etniczne elementy w muzyce się pojawiają. Psychodelicznie brzmi za to „Mravenci Sila” Ivy Bittovej, która przyzwyczajała już do bardziej folkowego brzmienia.
Ty Sysaci prezentują folk nieco stylizowany na dawne pieści, a jednocześnie dość nowocześnie wykonany. Raduza to już walczyk, bardzo folkowy z akordeonem, bardzo fajna pozycja.
Psi vojaci grają bardziej rockowo, choć pobrzmiewają w ich muzyce cymbały. Przyznam, że nie sądziłem że tak mi się spodoba język czeski w piosenkach, a jednak jest w nim coś urzekającego.
Pavel Fajt gra muzykę awangardową z dużą dozą elektroniki, a projekt podpisany Filim Topol & Agon przedstawia muzykę lekko poetycką z bardziej orkiestrowym brzmieniem. W klasycznym klimacie zostaje Hipocondria Ensamble.
Do folku, nieco zbliżonego brzmieniem do naszej ‚poezji śpiewanej’, może też nieco tchnącego jazzem, wracamy wraz z zespołem Cymbelin. Michal Hromek Consort to już tradycyjny folk inspirowany muzyką dawną. Jakby połączeniem dawnych brzmień ze współcześniejszymi (wiolonczela) jest świetny utwór „Svatojan” Tomasa Kocko i Orkiestry.
Elementy bossa novy pobrzmiewają w muzyce Zuzanny Navarovej. Właściwie to takiej troche reggae’owej bossa novy.
Sestry Steinovy oscylują wokół łagodnych klimatów piosenkowych. Jan Hruby znany mi był dotąd głównie jako interpretator piosenek celtyckich i autor muzyki do czeskich wersji wierszy Tolkiena. Tym razem jego „Obrazek z Moravy” to instrumentalna miniaturka.
Benedikta to znów świetna piosenka, tym razem folk-rockowa. Jeden z najjaśniejszych punktów płyty. Dla wielbicieli kultury żydowskiej wartościowy okazać sięmoże czeski zespół Chesed. Jego utwór „Jedid Nefes” jednocześnie jest bardzo miły, przystępny nawet dla nie znających żydowskiej muzyki, ma też niewątpliwie fajny charakter, zwłaszcza typowo roztańczone zakończenie.
Jan Jerabek bliżej jest bluesa niż folku, a projekt CP.8 to takie awangardowe podejście do ballad. Bardziej ortodoksyjnie brzmi piosenka „Pokoj” Karela Vepreka, choć w niej też pobrzmiewają egzotyczne dźwięki.
Trio Janota, Fidler, Richter prezentują spokojną muzykę, która kojarzy mi się troche z najbardziej znaną balladą grupy Led Zeppelin. Podvodni Bures to folkrock, w troche westernowej poetyce, przynajmniej tak brzmi prezentowany tu utwór „Hardy”.
Grupa Hoochie Coochie Band prezentuje knajpianego bluesa, jest to pierwsza grupa na płycie która śpiewa po angielsku. Przy tym języku pozostają dwie kolejne formacje : Lady I i Blueswaiser. Obie z resztą proponująnam bluesa. Nieco rockowego, ale jednak bluesa.
Płyta jest jak na razie najnowszą pozycją prezentującą dość różnorodny katalog Indies Records. Mnie zainteresowało kilka pozycji, którymi będę chciał się zainteresować bliżej. .

Taclem

Balkanarama „Nonstop”

Amerykanie grający muzykę z Bałkan ? Okazuje się że można. Mimo iż Stany Zjednoczone to tygiel kulturowy, to nazwiska członków Balkanaramy nie zdradzją wschodnioeuropejskiego pochodzenia.
Może dlatego w tej muzyce czegoś brakuje.Balkanarama koncentruje się na muzyce Romów, z niewielkim dodatkiem innych elementów. Wszystko to dość dobrze i sprawnie zagrane, a jednak brak czegoś, co sprawia że muzyka bałkańska tak łatwo wpada w ucho. Nie ma to tej iskry, swoistej przebojowości. Mimo iż na płycie mamy krótki przewodnik, łącznie z tym co grupa poleca do słuchania, to jednak utwory wydają się być raczej odegrane, niż zagrane z pasją. W przypadku muzyki folkowej trudno to wybaczyć…
Nie chce jednoznacznie potępiać tej płyty, bo nie jest to album zły. Mieści się w przyzwoitej średniej i pewnie Amerykanie grają lepiej od niektórych pop-folkowych gwiazd bałkańskich. Jednak w mieszance którą serwują brakuje jeszcze kilku ważnych składników. Sporym plusem może być fakt że nie zżynają z Bregovica. Choć temat „Basal, Basal Kurtis” pojawia się w „Czasie Cyganów” Kusturicy, to brzmi jednak inaczej.

Rafał Chojnacki

Eamon`s Daughter „Dorsh”

Płyta z sympatycznym czerwonym dorszem zawiera muzykę celtycką, zawieszoną pomiędzy brzmieniami tradycyjnymi a folk-rockiem. Folk-rockowa jest stylistyka i swoisty „drive”, zaś instrumentarium zbliżone jest do tradycyjnego (akordeon, mandolina, flety, bouzouki, bodhran) Sama kapela pochodzi z Niemiec, co właściwie nie powinno dziwić, bo scena muzyki celtyckiej w tym kraju jest bardzo rozległa.

Pomimo iż wiele tu standardów („Curragh of Kildaire”, „Johnny Jum Up”, „Tippin It Up To Nancy”, „Down By The Salley Gardens”, „Wild Mountain Thyme”), to jednak kapela trzyma fason i gra po swojemu. Sporo tu ciekawych smaczków, choć niekiedy można mieć zastrzeżenia do brzmienia bouzouki, które pobrzmiewa jak gitara przy ognisku. Troszke za dużo „łupu-cupu”.

„Curragh of Kildaire” zaskakuje zupełnie autorskim aranżem, właściwie melodia została nawet nieco pozmieniana, dzięki czemu otrzymujemy niemal zupełnie nowy utwór. Podobnie z resztą jest jest z wykonaniem „Down By The Salley Gardens”.Zaskakujący jest mały muzyczny żart – zafałszowany dwudziestokilku sekundowy „Chorus”, poprzedzający celtycko zagrany cover Noela Gallaghera (Oasis) „Married Witch Children”.

Zespół ma bardzo ciekawie dopracowane partie chóralne, co słychać w większości piosenek, ale najbardziej rzuca się chyba w uszy w „Tippin it Up To Nancy”.

Dobry debiut, być może pozwoli on zaistnieć grupie na stale na celtyckiej scenie folkowej.

Rafał Chojnacki

La Joyeuse „Demo 2003”

Demo grupy La Joyeuse zaczyna się dla mnie od miłych wspomnień. Pierwszy utwór wiązanki „Swiss Marin`s” jest mi doskonale znany z czasów, kiedy sam grywałem muzykę irlandzką. Dlatego już na wstępie mają u mnie sporego plusa.
W dalszej części płyty mamy do czynienia z melodią z repertuaru zespołu Bottine Souriante, zatytułowaną tak jak nazwa tej grupy.
„La Bonze” prowadzą flety, zaś „Sautisse” akordeon. Sporo tu różnorodności, dzięki dość dużemu instrumentarium i fajnym pomysłom zespołu.
Na zakończenie dostajemy dość skoczny utwór „Karem”.
Tych kilka utworów zaostrza tylko apetyt. Instrumentalna muzyka La Joyeuse na pewno znajdzie wielu sympatyków.
Warto dodać, że zespół pochodzi z francuskojęzycznej części Szwajcarii. W repertuarze dominuje muzyka bretońska z irlandzkimi zapożyczeniami. Fajne akustyczne granie z gitarą basową. Ogólnie kapele sprawia miłe wrażenie – warto polecić.

Rafał Chojnacki

Page 177 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén