Kategoria: Recenzje (Page 102 of 214)

Mike Rafferty „Speed 78”

Mike to Irlandczyk mieszkający w Stanach, znany muzyk folkowy, od jakiegoś czasu występujący głównie ze swoją córką (Mary Rafferty – akordeon) i jej mężem (Dónalem Clancy – gitara, bouzouki). Na solowej płycie Mike`a małżeństwo to również się pojawia. Wspierają ich dodatkowo Willie Kelly – skrzypce, Joe Madden – akordeon i Felix Dolan – pianino.
Pisząc niedawno o solowej płycie Mary, wspomniałem, że jak na płytę nagraną za Oceanem, brzmi ona wyjątkowo tradycyjnie. Z tą płytą jest tak samo. Piękne melodie, zagrana z dużym wyczuciem na irlandzkim drewnianym flecie poprzecznym potrafią zadowolić każdego fana celtyckich dźwięków.
Dodatkowy urozmaiceniem są tu opowieści Mike`a. Mówi o swojej pierwszej lekcji gry, o matce, o Joe Maddenie, legendarnym irlandzkim muzyku grającym w Stanach. Jest historia o irlandzkich dudach, należących do ojca Mike`a, a także o wymyślaniu nowych utworów. Dzięki tym opowieściom i zawartej na płycie muzyce poznajemy bardzo ciekawego instrumentalistę i płyta sprawia, że jesteśmy z nim znacznie bliżej, niż ma to zwykle miejsce w przypadku relacji między słuchaczem, a wykonawcą.

Taclem

Roksana Vikaluk „Barwy”

Koncertowa płyta Roksany Vikaluk, to popis wokalny i aranżerski pochodzącej z Ukrainy artystki. Jej pomysł na solowe występy jest nieco inny od tego, który mieli przyjemność oglądać uczestnicy festiwalu „Nowa Tradycja” w 2002, gdzie wystąpiła z zespołem Mizrah. Na płycie „Barwy” mamy tylko klawiszowe brzmienia i głos.
Muzyka płynie sennie, dość leniwie, dominują fortepianowe brzmienia z lekkim podkładem. Wyraźnie postawiono w tym przypadku na klimat. Do tego dobrane są bardzo konkretne utwory. Są tu bardzo stare kompozycje tradycyjne, poprzeplatane z autorskimi propozycjami, których autorka, lub współautorką jest Roksana. Układają się one w bardzo zgrabną całość, „Barwy” są bowiem koncepcją, która sprawia wrażenie bardzo przemyślanej.
Płyta powinna spodobać się wszystkim tym, którzy szanują etniczne klimaty, lecz nie boją się jazzu. Roksana jest bowiem przede wszystkim wokalistką jazzową, co udowodni tu bardzo dobitnie. Być może propozycja ta przypadnie do gustu również sympatykom brzmień spod znaku 4AD, ze szczególnym uwzględnianiem Dead Can Dance. Klimaty muzyczne czasem nawiązują do tego, co kiedyś robiła Lisa Gerrard.
Jeśli jednak jazzowe wokalizy nie są Waszą ulubioną muzyczną przestrzenią, to dotarcie do sedna zaprezentowanych tu dźwięków może okazać się bardzo trudne.

Taclem

Sliotar „Crew of three”

Irlandzkie trio Sliotar rozpoczyna swoją płytę bardzo nastrojowo, od spokojnej, klimatycznej melodii, do której w pewnym momencie wkrada się coś niepokojącego. Od razu słychać, że mamy do czynienia z muzyką lekką, ale przemyślaną. Podobnie jest z resztą płyty, która jest ciekawa i niebanalna.
Warto zwrócić uwagę na grupę Sliotar z jednego jeszcze powodu, mają oni bowiem utalentowanego wokalistę. Ray MacCormac śpiewa, gra na dudach i whistlach, jest więc dość wszechstronny. Śpiewane przez niego piosenki brzmią jak opowieści. Jego głos ciągnie historię, a akompaniujący muzycy tworzą wyśmienite tło.
„Crew of three” to również świetna płyta do tańca. W utworach instrumentalnych obok Raya świetne partie gra J.P. Kallio, muzyk obsługujący po mistrzowsku gitary, bouzouki i kantele. Wspiera ich perkusista Des Gorevan, który gra bardzo czujnie, nie psując nigdy nastroju kompozycji.
We trójkę tworzą niesamowitą muzykę, która mimo różnorodności brzmi bardzo spójnie. Zapamiętajcie nazwę Sliotar, bo oni niewątpliwie jeszcze się pojawią i pokażą nam jak się obecnie gra w Irlandii.

Taclem

Orkestina „Demo 2005”

Siedem nieopisanych tytułami utworów przywitało mnie na nowej płycie demo hiszpańskiej Orkestiny. Prawdopodobnie jest to zapowiedź nowej płyty tej grupy, ale na ich stronach nie ma jeszcze na ten temat informacji.
Ostatnia płyta („Transilvania Express”) tej bałkańsko-klezmerskiej formacji ukazała się w 2003 roku, w sumie więc przydałoby się coś nowego.
Zespół jest o tyle nietypowy, że stworzyli go: Irlandka (Colum Pettit), dwóch Hiszpanów (Eugeni Gil, Manolo López) i Bułgar (Ivan Dimitrov). Być może dlatego w ich brzmieniach tyle ciekawych pomysłów na nietuzinkowe rozwiązania aranżacyjne.

Taclem

Piirpauke „Ikiliikkuja – perpetuum mobile”

Piirpauke to już legenda fińskiego jazz folku. „Ikiliikkuja – perpetuum mobile” to album będący składanką najlepszych utworów tego zespołu. Dla wszystkich, którzy nie znają grupy Piirpauke jest to świetna pozycja, mogą bowiem zapoznać się z tym, co najlepsze.
Mnie zauroczyły przede wszystkim te utwory, które najgłębiej sięgają w stronę folku. Wśród nich są choćby „Imala Maika” i „Vastaa,Ystävä”.
Niektóre utwory spodobać mogą się również miłośnikom innego, niż folkowe grania. „Soi Vienosti Murheeni Soitto” przypomina momentami spokojne, instrumentalne ballady Mike`a Oldfielda, czy Gary Moore`a. „Joropo Lianero” może z kolei spodobać się fanom Jethro Tull, ale być może również King Crimson. Interpretacja „Rondo A La Turca” może się spodobać miłośnikom klasyki. Jak przystało na kapelę łączącą folk z jazzem, mają też coś dla wielbicieli tego drugiego gatunku.
W muzyce grupy Piirpauke sporo jest zabawy i radości. Muzyka jest ich pasją i oddają się jej z wielką przyjemnością. To zawsze zjednuje zespołowi słuchacza.
Mam nadzieję, że płyta znajdzie sobie fanów również u nas, bo tym, którzy Finów nie znają polecam ją gorąco.

Taclem

Richard Searles „Jongleurs Dance”

Nazwisko Richarda Searlesa przemknęło mi przed oczyma po raz pierwszy przy okazji przy okazji przeglądania co bardziej folkowych tematów na stronach z muzyką relaksacyjną. Wówczas to natknąłem się na płytę tego artysty, zatytułowana „Celtic Cross”. Mając jednak dość klawiszowych pasaży robionych na jedno kopyto (w większości zrzynanych od Medwyna Goodalla), ominąłem tą płytę. Teraz już wiem, że to błąd – „Celtic Cross” to bardzo dobra płyta.
Dzięki uprzejmości artysty dostałem też szansę zapoznania się z innym jego projektem (a zrealizował ich całkiem sporo). „Jongleurs Dance” to płyta z muzyką dawną. Tak przynajmniej można ją na pierwszy rzut oka określić. Nie ma tu ani śladu brzmień relaksacyjnych, klawiszy itp. Są akustyczne instrumenty i piękna, stara muzyka.
Polscy folkosłuchacze mogą znać część tych melodii z repertuaru grupy Open Folk (zwłaszcza z pięknych płyt „Bretonstone” i „Branle”) i Jacka Kowalskiego (repertuar średniowieczny).
Melodie pochodzące z okresu od XIII do XV wieku zaprezentowano `na folkowo`, czyli zaaranżowano je współcześniej, przy użyciu akustycznych instrumentów, w większości dawnych. Zrobiono to w sposób bardziej przywodzący na myśl nasze rodzime grupy: wspomniany już Open Folk i Odpust Zupełny, niż niemieckie grupy medieval-folkowe.
Dobry, dość spokojny album, z dużą ilością świetnej muzyki.

Taclem

Sava „Aire”

O projekcie Sava słyszałem już dawno. Odpowiedzialne są za niego dwie osoby – Birgit Muggenthaler z Schandmaul i Oliver Sa Tyr z Fauna. Jako, że obie grupy należą do tego samego wydawcy, to nietrudno było osiągnąć porozumienie.
Brzmienie zespołu bliższe jest tej drugiej formacji, choć wokale Brigit różnią się znacząco od Elisabeth z Fauna.
Są tu wciąż obecne elementy muzyki średniowiecznej („Cernumnos”, „Wylde Hunt”), ale pojawia się również dużo więcej folku niż na płytach macierzystych formacji Brigit i Olivera („Eire”, „Polska”, „Harpen”, „Andro”), a nawet nawiązania do klimatów wschodnich, kojarzące się mocno z nagraniami Dead Can Dance („Yo m`enamori”, „Sofi”).
„Aure” to płyta dość spokojna, bardzo wyważona. To jeden z najlepszych albumów, jakie wydała cała niemiecka scena średniowieczno-folkowa.
Najpiękniejszy utwór na płycie i jednocześnie chyba najbardziej godny polecenia, to „Abschied”.

Rafał Chojnacki

Tanglefoot „Agnes on the Cowcatcher”

To pierwsza płyta kanadyjskiej grupy Tanglefoot, jaka wpadła mi w ręce. Wcześniej nagrali jeszcze cztery i wygląda na to, że trzeba będzie ich poszukać. Może się okazać, że to bardzo ciekawe albumy.
Poza typowym dla kanadyjskich kapel brzmieniem, które znamy ze starych płyt Great Big Sea, czy Spirit of the West grupa Tanglefoot daje nam jeszcze odrobinę brzmień z francuskojęzycznych regionów Kanady („Feu Follet”). Są fajne, żywiołowe piosenki („Backyard Sailor”), czasem zaplącze się jakaś ballada („Miners and Mercy”). Nie zabrakło również melodii do tańca, choć i te ujęte są w formę zgrabnych piosenek (jak choćby „Roll On Jamaica/Agnes on the Cowcatcher” czy „The Midwife`s Dance”).
Album robi bardzo dobre wrażenie. Tanglefoot kojarzą mi się niekiedy ze szkocką grupą Battlefield Band. Podobnie jak u Szkotów, tak i u Kanadyjczyków sporo jest dobrych, autorskich kompozycji, przesiąkniętych folkową tradycją. Piosenki, takie jak „The Commodore`s Compliment”, nie ustępują jakościom tym, które pisze się na Wyspach.
Polecam kontakt z tą płytą, myślę, że po pierwszym przesłuchaniu nie raz do niej wrócicie.

Taclem

Travudia „Travudia”

Travudia to kapela przedziwna. Ich nazwa w po grecku oznacza tyle, co „śpiewanie o miłości”. jednak członkowie zespołu pochodzą z Francji i Włoch. Muzyka zaś jest mieszanką wpływów greckich, włoskich i albańskich.
Muzyka z tej płyty, to póki co tylko prezentacja ich możliwości, ledwie pięć utworów, ale po ich przesłuchaniu stwierdzam, że Travudia może stać się jedną z najważniejszych kapel z południa Europy. Ich folk, czy też world music jest przesycony śródziemnomorskim, nieco leniwym klimatem, ale sporo w nim niesamowitego uroku.
Lansowany na przebój utwór „Biumbo” sprawdza się według mnie nie w krótszej wersji, radiowej, a właśnie w pełnej, gdzie pozwolono mu wybrzmieć. Podobnie dobrze brzmi nieco przydługawy „Agapimu Fidelia”. Widocznie właśnie takie klimaty najbardziej zespołowi odpowiadają.

Rafał Chojnacki

Vermicelli Orchestra „Anabasis”

Vermicelli Orchestra to rosyjska grupa folkowa, choć muzykę z albumu „Anabasis” trudno nazwać rosyjskiem folkiem. Owszem, takie elementy również się tu pojawiają, ale nie są czynnikiem dominującym. Muzycy tej orkiestry stawiają przede wszystkim na własne pomysły, choć wspoerają się niekiedy brzmieniami muzyki dawnej, czy też folku z zachodu Europy.
U podnóżna brzmień Vermicelli Orchestry leży folk-rock z elementami jazzu. Można to nazwać muzyką świata, można art-folkiem, to bez różnicy. Ważne, że zaprezentowana tu muzyka spodobac może się zarówno fanom Jethro Tull, jak i kapel celtyckich. Jednocześnie czuć w niej nieco innego ducha, który odróżnia grupę od jej zachodnich pobratymców.
Okładka płyty „Anabasis” przedstawia górę. Ta muzyka jest czasem jak jej ośniezony szczyt – dumna i wyniosła. Okazuje sięjednak, że wcale nie niedostępna. Wystarczy posłuchać.

Taclem

Page 102 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén