Grupa Tortilla Flat powstała w 1991 roku, założycielami była trójka kolegów: Chris, Ritchie i Lexu. Mieszkali razem w miejscowości Langenthal w Szwajcarii. Pomysł na nazwę ich zespołu wywodzi się w prostej linii z powieści „Tortilla Flat” Johna Steinbecka. Pełna buntu i nostalgii muzyka dobrze korespondowała wówczas z klimatem tej książki.
Mimo że brzmienie, które początkowo nawiązywało do klimatów rockowych z południa Stanów Zjednoczonych skręciło z czasem w kierunku celtyckiego rocka, nazwa pozostał i zespół jest dziś w swoim kraju bardzo popularny w kręgach miłośników takiego grania. Mają na koncie sześć płyt długogrających i kilka mniejszych wydawnictw.
Po kilku latach grania do zespołu dołączyła trójka dudziarzy, stanowiąca osobną grupę, znaną jako Independent Pipers. Dzięki nim muzyka Tortilla Flat nabrała jeszcze głębszego celtyckiego brzmienia.
Z czasem rockowa sekcja zespołu zbliżyła się nieco w kierunku punk rocka, co sprawiło, że zaczęła brzmieć podobnie do znanych grup, takich jak The Real MacKenzies, łączących grę na szkockich dudach z ostrym rockiem. Jednak wyróżnikiem pozostają nadal autorskie piosenki, komponowane przez członków zespołu.
Autor: Rafał Chojnacki (Page 22 of 285)
To tylko, EP-ka, pochodzący z Pontefract w West Yorkshire zespół Three Sheets T` Wind nie ma jeszcze na koncie pełnoprawnego albumu. Jednak już po tym wydanym własnym sumptem materiale dobrze widać w jaką stronę zmierzają muzycy.
Punktem wyjście jest tu podbarwiony punkiem folk – nie odwrotnie. W czasach gdy wiele kapel przykrywa w swojej muzyce folkowe melodie masywnym brzmieniem gitar, Three Sheets T` Wind postanowili wrócić do korzeni punk-folku, nawiązując do brzmień kojarzących się z bardziej akustycznymi płytami The Levellers czy z klasycznym brzmieniem The Pogues.
Nie nawiązania są tu jednak najważniejsze. Zespół umyka po prostu od hałaśliwego grania, zachowując nawet w wolniejszych utworach (takich jak „Dole Days”) klasyczną dla niezależnych kapel drapieżność.
Są tu fragmenty, które mogą spodobać się purystom, choć dla wielu muzyka ta może się okazać nieco zbyt przaśna. Zamiast gitar mamy wszak akordeon, który momentami trochę zbyt agresywnie poczyna sobie w tle. Znacznie lepsze brzmienie udaje się uzyskać w zaskakującym finale, w którym Three Sheets T` Wind przekształcają się w zespół country wykonujący coś z pogranicza honky tonk i amerykańskiego folku. W otoczeniu pozostałych piosenek ta brzmi trochę jak żart muzyczny, ale jest zagrana z dużym wyczuciem i znajomością tematu, dlatego tym bardziej warto na ten utwór zwrócić uwagę. Mam nadzieję, że na pełnowymiarowego następcę „Break From Tradition” nie trzeba będzie długo czekać.
Choć czasy kiedy irlandzka grupa Clannad była rodzinnym zespołem, stawiającym swoje pierwsze kroki w lokalnych pubach minęło już 40 lat temu, to jednak wstęp do długo oczekiwanej koncertowej płyty reaktywowanego zespołu przywodzi na myśl właśnie tamte czasy. Piękna gaelicka ballada „Thios Chois Na Tra Domh” pokazuje, że lsty przebojów wcale ich nie zmieniły. Z kolei zaśpiewane w pięknych dwu- i wielogłosach „Dtigeas A Damhsa”, „Mhaire Breuineall”, „Mhorag`s Na Horo Gheallaidh”, „Caislean Oir”, „Dulaman” i „Nil Se Ina La” udowadniają, że również czas nie wywarł zbyt wielkiego wpływu na głosy Irlandczyków.
„Crann Ull” i „Na Buachailli A`Lainn” to kolejne wycieczki w daleką przyszłość, kiedy celtyckie brzmienia kreowane przez młodą kapelę z Irlandii pokazywały, że przy zachowaniu tradycyjnych wzorców można stworzyć piękne liryczne ballady z delikatnym muśnięciem nowoczesności, podkreślanej przez lekko wibrujący bas, jakby żywcem wyjęty z jazzowej ballady i harmonijkę ustną, która w muzyce irlandzkiej pobrzmiewała niemal wyłącznie za Wielką Wodą. W odróżnieniu od pierwotnej wersji w nowej aranżacji utwór „Crann Ull” rozwija się instrumentalnie, dochodzą w pewnym momencie grające delikatnie ale wyraźnie instrumenty perkusyjne. Powoli zaczyna to więc przypominać brzmienie, z którego Clannad był najbardziej znany.
Powrotem do subtelnych celtyckich brzmień, bardzo skromnych w środki wyrazu są ballady „Buachaill On Eirne”, a zaśpiewana w kilka chwil później, napisana do wiersza W.B. Yeatsa, piękna „Down By The Sally Gardens”.
Właściwie dopiero w kompozycji zatytułowanej „Newgrange” otrzymujemy w pełni rozwinięte brzmienie, z odważnie brzmiącymi klawiszami i gitarą, które z czasem stało się wizytówką zespołu. Pochodzący z płyty „Magical Ring” utwór, to jeden z pierwszych wielkich przebojów Clannadu. Magiczna atmosfera tej stylistyki powraca we wiązance melodii z serialu „Robin of Sherwood”. Koncertowa wersja tego studyjnego dzieła zamyka się w niewiele ponad sześciu minutach, ale pojawiają się w niej najbardziej charakterystyczne fragmenty. Obok tytułowego „Robin (The Hooded Man)” znalazło się też miejsce również dla kilku innych fragmentów melodii i piosenek.
Instrumentalna kompozycja „Eleanor Plunkett” jest zagrana niemal tak jak na studyjnej płycie. Wielbiciele muzyki z serialu „Robin of Sherwood” zapewne pokochają również te utwory. Mimo że nie zostały one wykorzystane na ścieżce dźwiękowej i ich aranżacje powstały w różnych latach, to unosi się w nich ten sam magiczny duch, co w kompozycjach napisanych na potrzeby serialu.
Z kolei skoczna piosenka „Eirigh Is Cuir Ort Do Chuid Eadaigh” przypomina nam o nieco bardziej folk-rockowym okresie w działalności zespołu, kiedy rytm stał się równie ważny jak melodia. W podobnej stylistyce utrzymana jest też piosenka „Teidhir Abhaile Riu”. Z folk-rockowego okresu pochodzi również wielki przebój „In A Lifetime”, który w oryginale Maire Brennan śpiewała z Bono, wokalistą grupy U2. W wersji koncertowej temu utworowi nadano nieco bardziej folkową formułę, ale z zachowaniem klimatu oryginału. Partie Bono zaśpiewał tym razem młody irlandzki wokalista Brian Kennedy, za tło odpowiada zaś najbardziej znany celtycki chór, czyli grupa Anúna.
Kolejny wielki hit irlandzkiego zespołu, to piosenka „I Will Find You”, zarejestrowana na potrzeby ścieżki dźwiękowej do filmu „Ostatni Mohikanin”. Piękna ballada z onirycznym motywem melodycznym i wpadającym w ucho refrenem, to prawdziwy majstersztyk, również w wersji koncertowej. Filmowy set zamyka równie słynny „Theme From Harry`s Game”, który był pierwszym szturmem Clannadu na brytyjskie rozgłośnie radiowe.
Choć w oficjalnej i nieoficjalnej dyskografii zespołu znajduje sie co najmniej kilka składanek z najlepszymi utworami, to jednak większość z nich prezentuje przede wszystkim utwory z nieco nowszych, bardziej znanych płyt. Tymczasem swoją koncertową odsłoną, która aż pęka w szwach od świetnych utworów, Clannad pokazuje jak istotne są dla nich korzenie. Nie tylko nie zapomnieli jak gra się te piosenki, ale robią to z niesamowitym wdziękiem, za który przed laty pokochali ich fani muzyki folkowej.
Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z nazwą Black Magic Fools, przeczytałem, że ten pochodzący z Goteborga zespół gra „medieval metal”. Nauczony doświadczeniem spodziewałem się w najlepszym razie muzyki w stylu In Extremo, w najgorszym czegoś w rodzaju licznych niemieckich klonów tej kapeli. Jakież było moje zdumienie, gdy po spokojnym, stonowanym utworze stanowiącym intro do właściwego albumu, z głośników popłynęła kompozycja zatytułowana „Dansa i natt”. Owszem, elementy metalowe są tam bardzo wyraźne, jednak folkowo-średniowieczne granie (bo element folkowy jest bardzo wyraźny) po prostu wgniotło mnie w fotel. Inna sprawa, że wokal jest w tym utworze najsłabszym ogniwem. Współtworzy jednak skutecznie zręby tego klimatycznego, niezwykle mrocznego utworu na tyle skutecznie, że można przymknąć na niego oko.
Utwór pod tytułem „Döden” również ma w sobie sporo klimatu, ale stworzonego za pomocą innych, oszczędniejszych środków. Może kojarzyć się za to z muzyką do słynnej „Siódmej pieczęci” Ingmara Bergmana.
Metalowe granie wraca na dobre w „Before I Reach Hell”. Lekkie folkowe elementy pojawiają się dopiero w drugiej połowie, wprowadzając nagle balladowy klimat, który pozwala wyciszyć nieco atmosferę przed ostrzejszym końcem piosenki.
Tytułowy „A Jester`s Confession” zaczyna się dawną melodią, graną akustycznie, ale z dużą energią. W końcu dochodzi rockowa sekcja, gitara i wokal. Powstaje w ten sposób najbardziej dynamiczny utwór na całej płycie. Łączy w sobie zaklętą w dawnych instrumentach tajemnicę z nu-metalowym wulkanem. Efekt nie jest może najbardziej spójny, ale mimo wszystko brzmi to lepiej, niż można by się spodziewać.
„Santa Maria” to jedyny przewidywalny utwór na płycie. Jest bardzo ciekawie zagrany, ale nie zaskakuje tak jak pozostałe. Najbliższy jest patentom znanym z innych zespołów grających w tej stylistyce. Warto jednak zwrócić uwagę, na świetną heavy metalową solówkę, która wypływa w pewnym momencie z głównego tematu, granego przez stare instrumenty.
Wyciszająca pieśń „Spelmannens Öde” to najładniejsza kompozycja na całej płycie. Mogłaby się z powodzeniem zaleźć na albumie każdego stricte folkowego zespołu i brzmiałaby równie wartościowo. Duże brawa za ten utwór!
Przed tym szwedzkim zespołem jeszcze daleka droga na szczyt, ale potencjał już słychać i można stwierdzić, że mają już swój własny patent na łączenie muzyki dawnej i folku z metalem. W zalewie kapel brzmiących bardzo podobnie do siebie, to bardzo ważne.
Grupa powstała w Pradze w 2009 roku, gra głównie muzykę irlandzką, choć wiele kompozycji to autorskie utwory, napisane przez muzyków grających w zespole. Jak sami mówią: „Tradycja to proces, a nie muzeum”, dlatego właśnie do ogromnej spuścizny irlandzkiej muzyki ludowej próbują dokładać własną cegiełkę. Inspirując się muzyką fusion przenoszą kojarzące się z tradycją wiejską brzmienia, na współczesne miejskie nuty.
Tworzący Unreel muzycy mają już za sobą doświadczenia związane z grą w innych zespołach folkowych, jak również w składach międzynarodowych. Jitka Malczyk występowała m.in w czesko-bretońskim duecie Delioù (z Célestine Doedens), Žofka Kašparová występowała z jazzowo-folkową grupą Tamaral, Aleš Hrabě w wolnych chwilach gra z cygańsko-jazzowym Échos de Belleville zaś Ladislav Veselý występował przez jakiś czas z Jarrah, improwizującym zespołem grającym muzykę etniczną.
Skład zespołu:
Jitka Malczyk – skrzypce
Žofka Kašparová – flet, irish box
Aleš Hrabě – gitara
Ladislav Veselý – bodhran
Pierwsza płyta duńskiej grupy Valravn przełamuje wiele schematów dotyczących muzyki folkowej. Owszem, już wcześniej łączono ja z awangardą i z elektroniką, ale jeszcze nigdy w taki sposób. Zespół powstał właściwie podczas pierwszej sesji nagraniowej, podczas której zarejestrowano EP-kę „Krunk”. Był wówczas rok 2005 i muzycy weszli do studia z zupełnie innym zamiarem. Chcieli zarejestrować nowy album zespołu Virelai, dowodzonego przez Sørena Hammerlunda. Niedługo wcześniej Søren zwerbował do swojej grupy nowych muzyków, jednak kiedy weszli do studia, okazało się, że dźwięki, które nagrywają nijak nie pasują do stylistyki Virelai. Grupa ta gra bowiem głownie muzykę dawną w nieco luźniejszych folkowych aranżacjach. Warto porównać te dwie grupy, by zrozumieć, że to co powstało podczas zderzenia talentu Hammerlunda z pomysłami Martina Seeberga, Juana Pino i Anny Katrin Egilstrøð, musiało znaleźć swoje ujście w nowym projekcie. Kiedy do zespołu dołączył odpowiedzialny za instrumenty elektroniczne aranżer i producent Christopher Juul, wszystko zostało wywrócone do góry nogami.
Nagrana dwa lata po debiutanckiej EP-ce (i poprzedzona podwójną EP-ką ze starym i nowym materiałem) płyta „Valravn” pokazuje nam już zespół, który dojrzał. Ogień muzycznego szaleństwa płonie w nim wyraźnie, ale widać, że muzycy dobrze wiedzą czego chcą. Ich inspiracje każą spoglądać przede wszystkim na północ. Przeważa muzyka dawna z okolic Danii, nawet tematy szwedzkie pochodzą ze Skanii i gdy powstawały była to część półwyspu należąca do Duńczyków. Polskim słuchaczom na pewni rzuci się w oczy utwór „Bialowieska”. To instrumentalna kompozycja. Bardzo ładna, ale nie dająca wyraźnie odczuć, że pochodzi w jakimś sensie z południowych wybrzeży Morza Bałtyckiego.
Ann Katrin ma najwyraźniej specjalne miejsce w swoim sercu dla muzyki z Wysp Owczych, ponieważ dodała do repertuaru właśnie rzeczy farerskie. Inną ważną osobowością jest grający na instrumentach perkusyjnych Juan Pino, który łączy w swojej grze rożne wpływy, style i instrumenty.
Valravn gra muzykę totalną, którą się kocha albo nienawidzi. Znam ludzi, którzy nie są w stanie wysłuchać do końca nawet jednego utworu, ale są też tacy, którzy rozsmakowują się w każdym dźwięku. Ja na szczęście należę do tych drugich.
Wychowana w Danii wokalistka Marianne Green inspiruje się przede wszystkim muzyką z hrabstw Belfast i Down w Irlandii Północnej. Dorastając w mieszanej, duńsko-angielskiej rodzinie jako nastolatka odkryła kolekcje płyt winylowych należących do jej ojca. Była na nich przede wszystkim tradycyjna muzyka irlandzka. To ona pchnęła Marianne do nauczenia się niektórych pieśni i do trenowania irlandzkich tańców. Obecnie jest ona dyrektorką artystyczną zespołu tanecznego Green Steps, który działa przy szkole Dark Green School of Irish Dancing, której Marianne jest współzałożycielką.
Jej debiutem płytowym była EP-ka „By Yonder Town”, wydana w 2004 roku. Jej pierwsza długogrająca płyta, to nagrany przy pomocy guru muzyki irlandzkiej Andy Irvine`a „Dear Irish Boy” z 2010 roku. Wśród zaproszonych na tą płytę gości znaleźli się Colum Sands, Gerry O`Conner i Martin O`Hare.
Alepak to zespół folkowy powstały w 2010 roku przy Goleniowskim Domu Kultury. Tworzą go młodzi ludzie zainteresowani muzyką powstałą na bazie kultury ludowej. Nazwę zespołu można rozszyfrować czytając ją wspak.
Melodyka i rytmika pieśni ludowych stała się dla nich inspiracją do aranżacji utworów. Wykonują polskie melodie ludowe z różnych regionów kraju łącząc tradycyjne podejście do melodii ludowych z nowoczesnymi aranżacjami i brzmieniami.
Grupa dała się poznać dzięki uczestnictwu w licznych festiwalach. Zdobyła m.in. pierwsze miejsce w kategorii „młodzieżowe zespoły wokalno – instrumentalne” podczas XVIII Ogólnopolskiego Festiwalu Kolęd i Pastorałek w Będzinie w 2012 roku. Ma również na koncie sukcesy na scenie folkowej, do najważniejszych należą główna nagroda na „Lipiańskich Spotkaniach z Kulturą Ludową Pomorza Zachodniego” i wyróżnienie na XXII Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Ludowej „Mikołajki Folkowe” w 2013 roku.
Zespół Alepak był również uczestnikiem V edycji polskiej wersji telewizyjnego show „Must Be The Music”.
Skład zespołu:
Joanna Kalinowska – skrzypce i wokal (kierownik zespołu)
Brygida Sawicka – skrzypce i wokal
Anna Czerwińska – skrzypce i wokal
Katarzyna Ogrodniczak – sekund, bęben i wokal
Maria Gąsior – flet, wokal, kontrabas
Weronika Kwaśniak – skrzypce i wokal
Jakub Ogrodniczak – trąbka, flet i bęben
Aleksander Kwietniak – klarnet i wokal
Piotr Holz – klarnet i wokal
Agnieszka Ogrodniczak – wiolonczela i wokal
Eryk Jeziorski – kontrabas i flet
Kristian Blak to prawdziwa osobowość w świecie muzyki farerskiej. Nie tylko sam udziela się w wielu projektach, ale jeszcze propaguje liczne zespoły z Wysp Owczych, niektórym z nich pomagając wydać płyty w związanym z nim TUTL Records.
Tym razem Kristian występuje w roli solisty, ale niech nie zmyli nas jego nazwisko na okładce. Nie jest to tak solowy album, jak mogłoby się wydawać. W gruncie rzeczy gra on tu na instrumentach klawiszowych, oddając pole do popisu zaproszonym muzykom. Powstałą w ten sposób interesująca mieszanka, w której dominującym czynnikiem jest jazz. Oczywiście tematy nawiązują do struktur charakterystycznych dla muzyki ludowej, jednak pod względem wykonawczym „Snjóuglan” jest płytą jazzową.
Kiedy po dwóch rozbudowanych smakowo utworach otrzymujemy nagle surowo zagrany na skrzypcach temat z „Ravnen fllyver om aftenen”, można zachwycić się tym jak pięknie rozwija się on w nieco bardziej rozbudowaną, choć krótką formę. Znowu jazz? Owszem, ale w każdym utworze trochę inny.
„Snjóuglan” to płyta dość rozrywkowa, nie kojarzy się z subtelnym, wysublimowanym etno-jazzem skandynawskich płyt Jana Garbarka. Ma jednak niewątpliwie sporo uroku, dzięki czemu lubię do niej wracać gdy nachodzi mnie nastrój na właśnie taką muzykę.

