Pierwsza płyta duńskiej grupy Valravn przełamuje wiele schematów dotyczących muzyki folkowej. Owszem, już wcześniej łączono ja z awangardą i z elektroniką, ale jeszcze nigdy w taki sposób. Zespół powstał właściwie podczas pierwszej sesji nagraniowej, podczas której zarejestrowano EP-kę „Krunk”. Był wówczas rok 2005 i muzycy weszli do studia z zupełnie innym zamiarem. Chcieli zarejestrować nowy album zespołu Virelai, dowodzonego przez Sørena Hammerlunda. Niedługo wcześniej Søren zwerbował do swojej grupy nowych muzyków, jednak kiedy weszli do studia, okazało się, że dźwięki, które nagrywają nijak nie pasują do stylistyki Virelai. Grupa ta gra bowiem głownie muzykę dawną w nieco luźniejszych folkowych aranżacjach. Warto porównać te dwie grupy, by zrozumieć, że to co powstało podczas zderzenia talentu Hammerlunda z pomysłami Martina Seeberga, Juana Pino i Anny Katrin Egilstrøð, musiało znaleźć swoje ujście w nowym projekcie. Kiedy do zespołu dołączył odpowiedzialny za instrumenty elektroniczne aranżer i producent Christopher Juul, wszystko zostało wywrócone do góry nogami.
Nagrana dwa lata po debiutanckiej EP-ce (i poprzedzona podwójną EP-ką ze starym i nowym materiałem) płyta „Valravn” pokazuje nam już zespół, który dojrzał. Ogień muzycznego szaleństwa płonie w nim wyraźnie, ale widać, że muzycy dobrze wiedzą czego chcą. Ich inspiracje każą spoglądać przede wszystkim na północ. Przeważa muzyka dawna z okolic Danii, nawet tematy szwedzkie pochodzą ze Skanii i gdy powstawały była to część półwyspu należąca do Duńczyków. Polskim słuchaczom na pewni rzuci się w oczy utwór „Bialowieska”. To instrumentalna kompozycja. Bardzo ładna, ale nie dająca wyraźnie odczuć, że pochodzi w jakimś sensie z południowych wybrzeży Morza Bałtyckiego.
Ann Katrin ma najwyraźniej specjalne miejsce w swoim sercu dla muzyki z Wysp Owczych, ponieważ dodała do repertuaru właśnie rzeczy farerskie. Inną ważną osobowością jest grający na instrumentach perkusyjnych Juan Pino, który łączy w swojej grze rożne wpływy, style i instrumenty.
Valravn gra muzykę totalną, którą się kocha albo nienawidzi. Znam ludzi, którzy nie są w stanie wysłuchać do końca nawet jednego utworu, ale są też tacy, którzy rozsmakowują się w każdym dźwięku. Ja na szczęście należę do tych drugich.

Rafał Chojnacki