Page 270 of 285

Deaf Shepherd „Synergy”

„Synergy”, druga płyta Deaf Shepherd przyniosła spore zmiany w składzie. W zespole pojawił się drugi skrzypek i wokalistka, przez co wzrosła ilość piosenek.
Tym razem grupa miała już profesjonalnego producenta, został nim Tony McManus, jeden z najlepszych w Szkocji gitarzystów.
Na CD znalazło się 5 piosenek i 7 setów instrumentalnych.
W niemal szaleńczym tempie muzycy Deaf Shepherd żąglują fragmentami tradycyjnych i współczesnych utworów, tworząc z nich taneczne sety. Doskonały przykład stanowi tu utwór „Father John”, trudno w nim zauważyć gdzie kończy się dany motyw a zaczyna następny.
Zdarza się niekiedy że galopujące instrumenty tworza ścianę dźwięku. Zwłaszcza gdy pojawiają się podwójne partie skrzypiec i dud.
Podobnie jak na poprzedniej płycie pojawia się tu piosenka autorstwa Roberta Burnsa – tym razem jest to „Winter of Life”.
Płyta jest znacznie lepsza od debiutanckiego albumu „Ae Spark of Nature´s Fire”, choć dzieli ją tylko rok od wydania poprzedniej. Styl jaki narzucił sobie zaspół nieco już okrzepł i kapela świetnie się w nim czuje.

Taclem

Deaf Shepherd „Ae Spark of Nature´s Fire”

Deaf Shepherd to dość młoda kapela, zaczynali w połowie lat 80-tych, a „Ae Spark of Nature´s Fire” to ich debiutancki album.
Zgodnie z informacją na okładce płyty zespół sam wyprodukował swoje nagrania W większości są to utwory instrumentalne, jest ich osiem (połowę stanowią kompozycje tradycyjne, połowę współczesne, autorstwa członków zespołu i ich przyjaciół). Zestawu dopełniają trzy piosenki. Płytę otwiera utwór „Gie’s a Drink”, będący wiązanką tańców.
Wielokrotnie porównywano Deaf Shepherd do Battlefield Band, przez wzgląd na podobne instrumentarium. W tym utworze słychać również podobne podejście do muzyki. Drugi set to „The Waltzes” – dwa walczyki skomponowane przez Rory’ego Campbella, grającego w zespole na whistles i dudach.
Do najbardziej żywiołowych setów należą „Ah Surely” i „Double Pipe Set”. W tym pierwszym rytmikę podkreśla dość mocno brzmiący bodhran i silna gitara rytmiczna.
Nie wszystkie utworki na debiutanckiej płycie zachwycają. Zbyt wiele jest na płycie wiązanek „posklejanych” z różnych melodii bez zbytniej dbałości o całość utworu.
Trzy pojawiające się na płycie piosenki mają spokojny klimat, jakby słuzyć miały ukojeniu, uspokojeniu po dzikich tańcach i harcach przy setach granych do tańca.
„Logan Braes” to antywojenny song autorstwa Roberta Burnsa. Piosenka zagrana wręcz delikatnie, z towarzyszeniem akustycznej gitary, kilku partii whistles i wokalem Johna Morrana.
„Lost for Words at Sea” to z kolei poemat Briana Smitha, do którego Morran napisał. słyszymy w niej również slrzypce i bouzouki, ale ma podobnie łagodny charakter.
Płyta na pewno przypadnie do gustu wielbicielon współczesnego, acz tradycyjnego grania, zwłaszcza tym, którzy zachwycali się koncertami Deaf Shepherd w Polsce.

Taclem

Dédale „Face cachée”

Współczesna muzyka bretońska autorstwa członków grupy Dédale zawiera w sobie zarówno elementy tradycyjne, jak i zupełnie nowoczesne. Pełno tu stonowanych melodii, pięknych partii fletów i akordeonu. Nie brakuje też klarnetów, zwłaszcza w bardziej jazzowych frazach, które zdarzają się bardzo często.
Czasami można odnieść wrażenie że mamy do czynienia z muzyką do jakiegoś magicznego filmu. Świetnym uzupełnieniem są tu piosenki śpiewane przez Isabelle Pignol.
Sympatycy bardziej tradycyjnych brzmień znają tu dla siebie też coś do tańca, jak choćby świetny „Zaz plinn”.
Za najlepszy na płycie utwór uznałem jedyny kawałek z angielskim tytułem „How are you leone pipe?”. Odróżnia on się od pozostałych, ale to dzięki nim jest taki wyrazisty.

Taclem

Dead Can Dance „Spiritchaser”

Zdziwiłem się, kiedy zauważyłem że nie wspomniałem jeszcze o żadnej płycie Dead Can Dance. Postanowiłem więc trochę to nadrobić, być może wkrótce pojawi się więcej recenzji płyt tej grupy.
Zaczynam właściwie od końca, czyli od ostaniej studyjnej płyty tej formacji. Jednocześnie uważam że to album najbardziej dojrzały i chyba najbardziej etniczny ze wszystkich dotyczasowych. Nie da sie jednoznacznie opisać wpływów folkowych w muzyce DCD. Czasem możeny wskazać celtycki fragment, indiański zaśpiew czy melodie z Haiti. Innym razem pojawiają się klimaty arabskie, albo nawiązania do muzyki dawnej. Jednak są one zwykle misternie powplatane w kompozycje grupy.
Otwierająca płytę „Nerika” to utkana z wokalnych melodii pieśń wsparta świetną rytmiką. Z resztą warstwa rytmiczna na całej płycie to bardzo ważny element. Bębny afrykańskie, arabskie, indiańskie. Wszystkie one na tej płycie mają swoje miejsce.
W „Pieśni Gwiazd” mamy do czynienia z melorecytacją Brendana – prawdopodobnie tłumaczeniem indiańskiego zaśpiewu znajdującego się w tle. Ta ponad dziesięciominutowa kompozycja kończy się haitańskim zaśpiewem. Mogłyby być to conajmniej dwa osobne utwory, a łączą się w niesamowitą całość.
„Indus” to utwór bardzo oniryczny, kojarzyć się może z nagranym w cztery lata później soundtrackiem do filmu „Gladiator”, na którym zaśpiewała Lisa Gerrard.
O tym że sporo tu kontrastów przypomina nam Brendan Perry piosenką „Song Of The Dispossessed”. Początek tej kompozycji to muzyka kojarząca się niemal z Buena Vista Social Club. Oczywiście zakończenie kompozycji jest już inne.
Niesamowty kliamt wokalu Brendana pozostaje z nami w „Dedicace Duto”. Tu wspiera go już jednak Lisa. Również „The Snake And The Moon” ma wiele do zaoferowania miłośnikom magicznego brzmienia DCD.
Senny klimat „Pieśni Nilu” kojarzyć może się z czymś w rodzaju egipskiej pieśni flisaczej. Być może tym właśnie ma być.
Zakończeniem płyty jest utwór „Devorzhum”. Co tu dużo mówić, pieśń ta jest po prostu piękna. W pewnym sensie można ją uznać za swoistą zapowiedź solowej płyty Lisy – „The Mirror Pool”.
Wielka szkoda że zespół już dla nas nie zagra. Zwłaszcza że wyciszona, bardzo tajemnicza formuła płyty „Spiritchaser” świetnie wróżnyła zespołowi. No ale może stanie się cud, wszek muzycy tworzący tą grupę jeszcze żyją. A tym czasem możemy co jakiś czas posłuchać nowych nagrań Lisy lub Brendana, choć ten ostatni nieco rzadziej nagrywa. No i oczywiście wracać po raz kolejny do płyt takich jak „Spiritchaser”.

Taclem

David Jones „From England’s Shore”

Na muzykę Davida Jonesa natknęłem się przez przypadek. Szukałem wówczas informacji na temat grupy Poor Old Horse, której David jest członkiem. Oprócz potrzebnych mi informacji uzyskałem od niego również solowy album, na którym gościnnie pojawiają się pozostali członkowie POH.
Album „From England’s Shore” nosi podtytuł „Ballads & Songs”, jednak byłoby pomyłką stwierdzenie, że mamy tu do czynienia tylko z balladami i piosenkami z angielskiego wybrzeza. Owszem, korzenie tych piosenek właśnie tam się zbiegaja, jednak drogi którymi utwory te dotarły do Anglii były rózne. Część z nich przywędrowała zza Wielkiej Wody, z Ameryki, część pochodzi z Australii, inne są nieco bardziej współczesne. Piosenki opatrzone zostały komantarzami dotyczącymi autorstwa, oraz często okoliczności powstania utworów.
David Jones jawi sie tu jako doświadczony wokalista. Już w „Jim Jones in Botany Bay” możemy się dowiedzieć jak folkowym instrumentem jest fortepian, gdyż z jego towarzyszeniem David wykonuje pierwszą piosenkę. Mam wrażenie że ten utwór łączy ze znanym „Prisoner From Botany Bay” coś więcej niż tylko tematyka, ale nie jestem pewny.
„All My Sailors” to właśnie jedna ze współcześniejszych rzeczy – utwór Gordona Boka, marynarza i znanego wykonawcy morskiego folku ze Kanady. Do pieśni angielskiego wybrzeza David Jones zaliczył też „Normandy Orchards” o inwazji w Normandii z czasów II wojny swiatowej.
Ascetyczne wykonanie z towarzyszeniem przyjaciół z Poor Old Horse nadaje kolejnej kompozycji wyjatkowo tradycyjne brzmienie. Stara żeglarska pieśń o opływaniu groźnego przylądka Horn brzmi tu bardzo dobrze. Podobnie „Poor Fellows” – piosenka zapożyczona z folkowej opery Petera Bellamy’ego „The Transports”.
„Just as the Tide was a’flowin” to tradycyjne brytyjskie granie folkowe. Mimo że mamy tu tylko wokal Dawida i gitarę, to klimatem przywodzi na myśl dokonania Steeleye Span. Podobnie jest z „Young Edwin in the Lowlands”, melodia z tej piosenki posłużyła tez do napisania jednej z popularniejszych brytyjskich kolęd – „Come All You Worthy Christians”.
Do twardych morskich pieśni powracamy w kompozycji „Spring Song” Alana Bella. Mam wrażenie że w takich wokalnych utworach David Jones czuje się najlepiej.
Zaśpiewana z akompaniamentem fortepianu „Treat Me Daughter Decent” to amerykańska piosenka folkowa, która była ponoć ulubioną piosenką pisarza – Jacka Londona. Z resztą temat literacki kontynuowany jest w „We Have Fed Our Sea”, gdyż jest to fragment poematu „Song of the Dead” Rudyarda Kiplinga z muzyka Petera Bellamy’ego.
W przypisach do „Bogie’s Bonnie Belle” David Jones zaznacza że nauczył się tej piosenki z płyty Davy Stewart’a. Ja zaś znam ją z nagrań folkrockowej grupy Tempest. Muszę przyznać ze kontrast pomiędzy wersją rockowa a folkowa (w dodadku a capella!) jest niesamowity. Właściwie nawet nie da się tych wersji porównać.
Dość prosta „The Glendy Burk” opowiada o statku (tytulowy „Glendy Burk”) pływajacym po Mississippi. Ciekawe czy rzeczywiście takie pieśni też śpiewano na angielskim wybrzeżu ? Pozostanie to zapewne tajemnica, choc może którys z naszych specjalistów od piesni morskich (choćby Szurawski czy Rogacki) mógłby ją wyjaśnić.
Pochodząca z pierwszej połowy XIX wieku piracka ballada „The Flying Cloud” prawdopodobnie nie była wcześniej nagrywana, jest znana tylko jej wersja zapisana w ksiazce „Songs of the Sailor and Lumberman” Billa Doerflinger’a.
W piosence „Cape Ann” powracamy do autorskiego repertuaru kanadyjskiego folkowca – Gordona Boka. Tym razem ostrzega on przed konsekwencjami pływania z pijanym kapitanem.
Płytę kończy utwór poświęcony królowi Henrykowi VIII, który to był fundatorem Marynarki Brytyjskiej.
Album Davida Jonesa można polecić zarówno folkowym słuchaczom, jak i szantowcom, choc raczej tym bardziej tradycyjnym, którzy cenią sobie zespoły takie jak Cztery Refy czy Mechanicy Shanty.

Taclem

Defenestrated „Another Round…”

Defenestrated to jeden z zespołów dość wiernie trzymających się linii wyznaczonej przed laty przez zespół The Pogues. Duch formacji Shane’a MacGowana unosi się nad każdą niemal kompozycją. Biorąc pod uwagę, że nowa formacja Shane’a gra nieco inaczej, a Pogues mimo iż doraźnie koncertują nie planują aktualnie nowych wydawnictw, to dobrze że wielbiciele takiej muzyki mogą liczyć na kapele typu Defenestrated.
Płyta jest właściwie wersją demo, mam jednak nadzieję że to wydawnictwo trafi do sklepów a przy okazji może dałoby się te piosenki nagrać jeszcze raz, bo cierpią trochę od strony produkcyjnej. Warto nadać im nieco bardziej selektywne brzmienie.
Jak już napisałem brzmienie nawiązuje do The Pogues, dla tego próżno szukać tu przesterowanych gitar, mamy za to punk-folkowe granie na mandolinach, akordeonach itp. Niekiedy jednak mamy coś nowego, tak jest choćby w „Down Time”, które bardziej pasowałoby do repertuaru grupy Madness.
Wszystkie utwory są autorstwa zespołu, są tu piosenki lepsze i gorsze, a także jeden motyw instrumentalny. Zdecydowanie na plus wyróżniają się tu „And The Band Played On”, przypominający knajpiany klimat znany choćby z „Pair of Brown Eyes”, czy „Misty Morning, Albert Bridge”, „Verboten”, kojarzący się z późniejszymi The Pogues z czasów „Pogue Mahone”, oraz „Bird Shit Stained Rocks” (bardzo ciekawe zakończenie płyty). Ciekawie brzmi też „I Shall Never Live Unfree”, utwór nieco zakręcony, ale brzmiący momentami niemal przaśnie i słowiańsko.
Instrumentalny „Dirty Brown Ale” kojarzy mi się bardziej z naszym rodzimym The Bumpers, niż z The Pogues, prawdopodobnie przez luźną formułę i dość podobne brzmienie akordeonów, ale również przez sam kształt kompozycji, kojarzący się z instrumentalnymi utworami z pierwszej kasety Bumpersów.
Jedynym przypadkiem kiedy Defenestrated wspierają się cudzą twórczością jest „Willie Wastle”, wiersz autorstwa Roberta Burns’a z muzyką jednego z członków zespołu.
Piosenkom należałoby się ponowne nagranie i może trochę pokombinowania z aranżacjami, z tym że to drugie niekoniecznie. Myślę że w przyszłości ten zespół pokaże nam jeszcze na co go stać.

Taclem

Deep Forest „Pacifique”

Każdy kto zna Deep Forest wie czego sie spodziewać. Sample z muzyki etnicznej przemieszane z elektronicznymi, niekiedy wręcz dyskotekowymi rytmami.
Tym razem na warsztat trafiła muzyka z okolic Oceanu Spokojnego, a dokładniej z wysp na Pacyfiku. Głównie wokale i instrumenty perkusyjne, choć i te pewnie poprawiano w studio. Poza tym jak wspomniałem sporo komputerów.
Płyta jest nieco monotonna i jednostajna, całość sprawia wrażenie zaniku nowych pomysłów. O ile odbiorcom masowym mogły się spodobać utwory choćby z płyty „Boheme”, to tego albumu trudno słuchać w całości w domowych pieleszach… chyba że potrzebujemy czegoś na sen. Czyżby formuła Deep Forest się wypalała ?

Taclem

Dansaul „Foot & Mouth”

Przyznam szczerze że kiedy w moim odtwarzaczu zagościła płyta młodej angielskiej formacji Dansaul, zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Na dodatek większość tytułów nic mi nie mówiła, poza tradycyjnym „Jack Tar” (na otwarcie) i „1952…” Richarda Thompsona (gdzieś w środku). Tymczasem otrzymałem świetną porcję rzetelnego folk-rocka.
Powodem dla którego tytuły nic mi nie mówiły był fakt, że Dansaul wykonuje niemal wyłącznie własne kompozycje. Już niejednokrotnie podkreślałem że uważam to za niemały atut na korzyść kapel folkowych. Tu nie mamy folkowych standardów.
Rockowa strona Dansaul jest dość lekka, dzięki czemu płyta wydaje się dość zwiewna. Brzmienie zaś jest czyste i klarowne. Pozwala to wsłuchać się w ciekawe kompozycje z pogranicza folku i rocka.
Zespół lubi mieszać utwory instrumentalne z piosenkami. Jeśli dodam że dochodzi do tego ciekawe instrumentarium (oprócz standardowych instrumentów folkowych mamy: różne mandoliny, dulcimer, melodeon, akordeon diatoniczny, udu, djembe, darabukę, obój i inne) i niebanalne wokale (momentami miałem wrażenie że pobrzmiewa tu Sting), stanie się jasne że mamy do czynienia z bardzo obiecującym zespołem. Mam wrażenie że Dansaul może być dla muzyki brytyjskiej tak ożywczym tchnieniem jak Dervish dla muzyki irlandzkiej.
Widać że zespół lubi bawić się tym co gra. Folkowym purystom polecam więc sięgnięcie po cover Richarda Thompsona, ciekawe jak go odbiorą, bo mnie podoba się bardziej od oryginału.
Mało prawdopodobne jest znalezienie tej płyty w sklepach, tym chętniej podaje jak ją znaleźć.

Taclem

Gaelic Storm „Herding Cats”

Okazuje się że Gaelic Storm nie jest zespołem jednej płyty. Tych, którzy nie wiedzą, informuję, że zespół wypłynął za sprawą krótkiego utworu tanecznego („Irish Party In Third Class”) wykonanego na potrzeby filmu „Titanic.
To już drugi album, poprzednim udowodnili że są „rasowym” zespołem folkowym. Gaelic Storm to: Stephen Wehmeyer na bodhranie, didjeridoo i wokalach, Patrick Murphy – wokal, harmonica, akordeon i łyżki, Samantha Hunt na skrzypcach, Steve Twigger na gitarze, mandolinie i wokalach, oraz Shep Lonsdale na różnych instrumentach perkusyjnych.
Gościnnie na albumie pojawiają się: John Whelan grający na akordeonie guzikowym, Eric Rigler na uillean pipes i low whistle, oraz Marie Reilly na skrzypcach.
„Herding Cats” zaczyna się od żywiołowego „Drink the Night Away”, typowej pubowej piosenki. Brzmi jak utwór tradycyjny, ale w opisie czytamy że to kompozycja autorstwa członków Gaelic Storm – O’Stevesa, Twiggera i Wehmeyera. Następnie grupa prezentuje nam swoją wersję pieśni „The Ferryman” autorstwa Pete’a St. Johna. „South Australia” rozpoczyna się od spokojnego wstępu na harmonice, ale szybko nabierawłaściwego sobie tempa.
Energetyczna wartość muzyki wzrasta wraz z utworem „After Hours at McGann’s”, który jest setem tradycyjnych reeli, zainspirowanych sesja w Doolin w hrabstwie Clare. „Heart of the Ocean” to kolejny utwór spółki Twigger/Wehmeyer, wolna piosenka z użyciem uillean pipes. „Breakfast at Lady A.’s” i „The Park East Polkas” to kolejno set jigów i set polek. Tradycyjna „Spanish Lady” to kolejny przykład ciekawej aranżacji w wykonaniu Gaelic Storm.
Instrumentalny set z irlandzkiego wybrzeża – „The Devil Went Down to Doolin” poprzedza szkocka piosenkę „The Barnyards of Delgaty”. Twigger, tym razem bez kolegów z zespołu, napisał piękną piosenkę miłosną – „She was the Prize” i jest to przedostatni utwór na płycie.
Na zakończenie zespół, jakby nawiązując do swoich korzeni wykonuje „Titanic Set”. Warto zwrócić uwagę na ten zespół, wyróżnia się wśród wielu młodych zespołów, nic dziwnego że to do nich zwrócił się James Horner.

Taclem

Culann’s Hounds „Culann’s Hounds”

Właściwie w tym miejscu mógłbym się rozpisać o nazwie zespołu, o Cuchullainnie i legendach Ulsteru. Jednak chodzi chyba raczej o muzykę, więc oszczędzę wam starych irlandzkich bajd i przejdę do dźwieków generowanych przez młodych muzyków z … San Francisco. Graja tradycyjną muzykę irlandzką bez wpływów rocka, popu, techno, punka czy nawet jazzu. Po prostu folk, ale w sposób bardzo wiarygodny. Zespoły takie można usłyszeć w pubach na całym świecie, ale Culann’s mają w sobie coś wyjątkowego.
Brzmienie nie jest tu specjalnie odkrywcze, grali tak już choćby The Bothy Band czy wczesne Planxty. Jednak wzorce są najlepsze z możliwych. Ostatnimi czasy rzadko zdarza się by młode kapele grały muzykę tradycyjną właśnie w takim stylu. Podczas gdy stare kapele połykają własny ogon Culann’s Hounds pokazują że można tradycyjnie, z ikrą i nie trzeba walić w bęben. No tu może trochę przesadziłem, w końcu jest w składzie bodhran, ale gra w sposób nie zagłuszający reszty instrumentów.
O ile utwory instrumentalne udało się zespołowi dobrać w mierę oryginalne i nieoklepane, to piosenki znamy już z dziesiątek innych wykonań. Prosty aranż „Spancil Hill” ma w sobie wiele uroku, zwłaszcza że bodhranista Frankie Jordan okazuje się byc też utalentowanym wokalista folkowym. „Peggy Gordon” przywodzi na myśla najlepsze tradycje wokalne irlandzkiego folku, zaś „The Fields of Athenry” zaśpiewane jest z lekkością i wdziekiem, jakiego przy tej piosence chyba jeszcze nie słyszałem. Żeby nie było tak fajnie mamy jeszcze całkiem przeciętne „The Black Velvet Band”. Ale z pubowego evergreena trudno więcej wycisnąć.
Niekiedy daje się też zauważyć że nieobca instrumentalistom muzyka irlandzkiej Lunasy, ale w tym przypadku chodzi raczej o grające razem uillean pipes, flety i skrzypce.
Mam nadzieję że o Culann’s Hounds jeszcze usłyszymy.

Taclem

Page 270 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén