Składak z czeską muzyką z wytwórni Indies. Płyte zawiera muzykę alternatywną, ale zgodnie z interpretacją firmy również folk znajduje się to zakresie tego gatunku.
Płytę otwiera formacja Tara Fuki. Niby sa to dwie wiolonczelistki, ale etniczne elementy w muzyce się pojawiają. Psychodelicznie brzmi za to „Mravenci Sila” Ivy Bittovej, która przyzwyczajała już do bardziej folkowego brzmienia.
Ty Sysaci prezentują folk nieco stylizowany na dawne pieści, a jednocześnie dość nowocześnie wykonany. Raduza to już walczyk, bardzo folkowy z akordeonem, bardzo fajna pozycja.
Psi vojaci grają bardziej rockowo, choć pobrzmiewają w ich muzyce cymbały. Przyznam, że nie sądziłem że tak mi się spodoba język czeski w piosenkach, a jednak jest w nim coś urzekającego.
Pavel Fajt gra muzykę awangardową z dużą dozą elektroniki, a projekt podpisany Filim Topol & Agon przedstawia muzykę lekko poetycką z bardziej orkiestrowym brzmieniem. W klasycznym klimacie zostaje Hipocondria Ensamble.
Do folku, nieco zbliżonego brzmieniem do naszej ‚poezji śpiewanej’, może też nieco tchnącego jazzem, wracamy wraz z zespołem Cymbelin. Michal Hromek Consort to już tradycyjny folk inspirowany muzyką dawną. Jakby połączeniem dawnych brzmień ze współcześniejszymi (wiolonczela) jest świetny utwór „Svatojan” Tomasa Kocko i Orkiestry.
Elementy bossa novy pobrzmiewają w muzyce Zuzanny Navarovej. Właściwie to takiej troche reggae’owej bossa novy.
Sestry Steinovy oscylują wokół łagodnych klimatów piosenkowych. Jan Hruby znany mi był dotąd głównie jako interpretator piosenek celtyckich i autor muzyki do czeskich wersji wierszy Tolkiena. Tym razem jego „Obrazek z Moravy” to instrumentalna miniaturka.
Benedikta to znów świetna piosenka, tym razem folk-rockowa. Jeden z najjaśniejszych punktów płyty. Dla wielbicieli kultury żydowskiej wartościowy okazać sięmoże czeski zespół Chesed. Jego utwór „Jedid Nefes” jednocześnie jest bardzo miły, przystępny nawet dla nie znających żydowskiej muzyki, ma też niewątpliwie fajny charakter, zwłaszcza typowo roztańczone zakończenie.
Jan Jerabek bliżej jest bluesa niż folku, a projekt CP.8 to takie awangardowe podejście do ballad. Bardziej ortodoksyjnie brzmi piosenka „Pokoj” Karela Vepreka, choć w niej też pobrzmiewają egzotyczne dźwięki.
Trio Janota, Fidler, Richter prezentują spokojną muzykę, która kojarzy mi się troche z najbardziej znaną balladą grupy Led Zeppelin. Podvodni Bures to folkrock, w troche westernowej poetyce, przynajmniej tak brzmi prezentowany tu utwór „Hardy”.
Grupa Hoochie Coochie Band prezentuje knajpianego bluesa, jest to pierwsza grupa na płycie która śpiewa po angielsku. Przy tym języku pozostają dwie kolejne formacje : Lady I i Blueswaiser. Obie z resztą proponująnam bluesa. Nieco rockowego, ale jednak bluesa.
Płyta jest jak na razie najnowszą pozycją prezentującą dość różnorodny katalog Indies Records. Mnie zainteresowało kilka pozycji, którymi będę chciał się zainteresować bliżej. .
Page 253 of 285
Nie tak dawno opisywałem drugą część tej składanki. Jak wówczas wspomniałem stworzyli ją Niemcy wybierając z katalogu dystrybucyjnego niemeickiej Sony Music utworzy „celtycko-natchnione”.
Na poczatek mamy „Ailein Duinn” Capercaillie, szkoda że nie w wersji z soundtracka z filmu „Rob Roy”. Steve Winwood śpiewa „Frozen Forever” z towarzyszeniem Davy’ego Spillane’a, choć to ten drugi figuruje na pierwszym miejscu w opisie. Ale utwor mimo że ładny niczym nie zachwyca. Pamela Morgan w tradycyjnym „Thomas & Nancy” zbliża się z jednej strony do Loreeny MacKennitt z drugiej do Fairport Convention, ciekawy utwor, ktory potrafi zainteresować. Po raz kolejny niemcy denerwuja umieszczajac gwiazdę w nazwie. Rozumiem że Dan Ar Braz jest znanym folkowym gitarzystą i pewnie z jego płyty pochodzi „Borders of Salt”, ciekawi mnie jednak kto to spiewa, czyżby Karen Mathieson?
Ogólnie chyba więcej na tej płycie utworów tradycyjnych niż na poprzedniej. Garfin prezentuje nam uroczy utwór „Miner’s Life”. Świetny kawałek opleciony instrumentalnymi ornamentami.
Nagrania zespołów Orion i Dagda niczym nie zachwycają. Za to Anne Martin w pięknej gaelickiej pieśni „Oran Leannan Sithe” wręcz przeciwnie. Fajny skadinąd utworek „March of the Settlers” grupy Corun przywodzi mi na myśl muzykę do gry komputerowej (może przez tytuł). „Kind Friends And Companions” znam bardzo dobrze z wersji polskiej grupy Cztery Refy, mimo kobiecego wokalu grupa Dereelium wychodzi z konfrontacji obronną ręką. Maira Kerr i White Water to wykonawcy którzy szczególnie powinni się spodobać miłośnikom mistycznego etapu twórczości grupy Clannad. The Kells zaś przedstawiają instrumentalny lament „James Connoly”. The Taliesin Orhcestra, znana z poprzedniej składanki tym razem w utworze z repertuaru Enyi, jakoś mnie to nie przekonało. Aoife Ni Fhearraigh wspomagana przez Maire Brennan wykonuje „Seacht Sauilci Na Maighdine Muire” – bardo ładny utworek. Maire rozpoczyna zreszta drugą płytę z radosnym „Dream On”. Ciekawy utwór prezentuje nam Calverey, nazywa się on „Greenwood” i jest w nim rzeczywiście ulotny klimat rosem ze starego serialu od Robin Hoodzie. Dalszy ciąg klimatów filmowych mamy w „Braveheart Trilogy” Jamesa Hornara w wykonaniu (hyba oryginalnym) Bill Garden Scottish Orchestra. Nicc Berry przedstawia „If I Were A Blackbird” Marca Powell, bardzo ładny kawałek i dobrze dopasowany do głosu wokalistki. Całkiem ciekawy utwór „Tsunami” Fiony Joice, taki folkowo-gitarowy z dodatkiem whistles, jakoś mi nie pasuje do tej składanki. North Sea Gas przywodzi mi na myśl zespoły kanadyjskie, choć mogę się mylić, za to ich „Dark Island” to dobra ballada. No a w chwile potem otrzymujemy pompatyczną ethno-dyskotekę Marka Watermana. I jak dla mnie granice klimatu zostały przelroczone. i w którym miejscu to jest „celtic” ? Grupę Stone Age też kojarzyłem z podejrzanymi rytmami, „Zo Laret” to coś pomiędzy Enigmą a Hevią, troche milsze od poprzedniego utworu, ale też ostrożnie do tego podchodze. Jakaś melodyjka, sample i inne takie.
The Whacking Shillelaghs to już rzetelny folk, balladka „The West Coast of Clare” – naprawdę niezła. Eammon Kavanagh nie prezentuje nic ponad przeciętną. Fajnie tam sobie gra, ale zasnalbym po 15 minutach takiej muzyki. Za to posłuchałbym więcej The Campbells. Ich „My Love Has Gone” zapowiada że warto. Podobnie Cormac Breatnach w popisach na fletach zwraca na siebie uwagę. .
Druga część składanki zatytułowanej „Celtic Spirit”. Odpowiada za nią niemiecka filia Sony Music i jest to najprawdopodobniej sampler z ofertą wytwórni dotyczącą muzyki „klimatyczno – folkowej”. Album składa się z dwóch płyt, jest ładnie wydany, choć przydałoby się być może więcej informacji o utworach.
Zaczyna się od razu dużym kalibrem. Utwór „The Wild Cry” to stary dobry Clannad. Nieco relaksacyjny, folkowy klimat utworu zwiastuje bardzo dobrze to co znajduje się na obu albumach. Sally Oldfield (siostra słynnego Mike’a) w uroczym utworze „Mirrors” kontynuuje bajkowy nastrój Clannadu, choć w weselszym tonie. Utwór ten został nagrany w 1978 roku, zastanawiam się więc czy siostrze nie towarzyszy tam sam Mike.
Wracamy do bardziej współczesnych czasów z sprawą Cherish The Ladies. Szanuję tę grupę, ale fortepian nie jest moim ulubionym instrumentem folkowym. „A Place Among The Stones” to utwór, który na tej składance firmowany jest przez Davy’ego Spillane’a. W rzeczywistości ukazał się na płycie Maire Brennan (album „Misty Eyed Adventures”). Tak czy owak to piękny utwór, a brzmienie dud Spillane’a pozostawia niesamowite wrażenie. Anita Best i Pamela Morgan proponują nam piękny wokalny duet w utworze „Suil A Gra”. W sumie dla takich nagrań warto kupować składanki, bo nie sądzę bym jakoś inaczej wpadł na ten uroczy utworek. Dalej mamy Cappercaillie. W przypadku tego zespołu nie jestem obiektywny, ale ich muzyka (zwana niekiedy „celtic funky”) doskonale pasuje do tego albumu.
David Arkenstone jest raczej mniej znanym wykonawcą. Jego „Cailleach’s Whisper” to znowu piękna muzyka. W sumie dalej jest podobnie. To naprawdę jeden z najładniejszych zbiorków nagrań celtyckich.
Atmosfera ożywia się dopiero gdy dochodzimy do Sharon Shannon. Zespół Corun, to kolejne odkrycie, słuchając utworu „Glendaluogh” zacząłem się zastanawiać czemu nie ma na tej składance Loreeny McKennitt. W utworze „Mi Le M’uilinn” z płyty Dana Ar Braza ponownie słyszymy wokal Karen Mathieson z Capercaillie. Jest to według mnie jedna z najładniej śpiewających wokalistek. Warto też zwrócić uwagę na The Tannahill Weavers.
Drugi krążek składanki zaczyna sakralny utwór w wykonaniu Connie Dover, bardzo urokliwy, ale według mnie mało celtycki. Nie zawodzi za to Maire Brennan i jej „Against The Wind”. Wreszcie dochodzimy do utworu, który jest dla mnie największym hitem na tej składance. Utwór „Ready For The Storm”, autorstwa Dougie’go MacLeana w wykonaniu grupy Deanta. Choćby dla tej piosenki warto posłuchać płyty (choć jest tu wiele interesujących utworów).
Pamela Morgan w zbyt popowym utworze „The Game” nie broni się za dobrze po utworze Deanty. Nie przynosi zawodu również Davy Spillane i Joanie Madden, grająca wiązankę utworów tradycyjnych i kompozycję Johnny’ego Cunninghama (która to kompozycja przynosi delikatne ożywienie). Kolejny utwór to „She Moved Through The Fair” w wykonaniu The Kells. Połączenie kobiecego wokalu, fletu i intrygującego keyboardu daje nam efekt nieco nawiązujący do spokojniejszych nagrań Clannad z okresu płyty „Legend”. Tradycyjny utwór „Cliffs of Dooneen” w wersji proponowanej przez The New Avalon Sound Orchestra, to właściwie aranżacja w stylu new age, i nic nie wnosi do tej składanki, mimo że właściwie pasuje do niej klimatem. Jednak przy dość wysokim poziomie większości wykonawców to nie wystarcza.
Najbardziej dynamiczny utwór tej składanki „L’Hiver Sur Richelieu / Miss B’s Dreams” grupy Orealis – bardzo dobry. Również doskonała jest wersja utworu „Dulaman” wykonywana przez Altan (lepsza według mnie od wcześniejszej Clannadu i późniejszej Anuny).
Intrygujący projekt jakim jest Celtic Requiem przedstawia tu utwór „Keening of the Three Marys”. W podobnym, nostalgicznym klimacie docieramy do końca płyty. To naprawdę ładna składanka, pod warunkiem że słuchamy jej świadomie oczekując spokojnej, nastrojowej muzyki. Dla słuchacza przyzwyczajonego do skocznych tańców czy hałaśliwego folk-rocka może być zaskoczeniem.
Odyseja Celtycka – podróż do świata celtyckich baśni i przede wszystkim muzyki. Rozpoczynamy ją wraz z Northern Lights utworem „Carolan’s Ramble To Cashel” oczywiście autorstwa legendarnego Turlogha O’Carolana. Później „The Butterfly” w bardzo tradycyjnym wykonaniu grupy Orison. Jako trzeci prezentuje się Altan – z jednym z najlepszych utworów w swej dyskografii – „Donal Agus Morag/The New-Rigged Ship”. Żwawa gaelicka pieść przeplata się z ognistym tańcem. Nastrój uspokaja się nieco przy wiązance tańców wykonywanych przez Alasdair’a Fraser’a i Paul’a Machlis’a. Dalej mamy Scartaglen grające „Chuaigh Me ‚Na Rosann”. Piękna pieśń, i przenikający dźwięk ulieann pipes.
John Whelan wraz z Eileen Ivers w utworze „Trip To Skye” to piękno klimatu znanego choćby z nagrań Enyi czy Clannadu, lecz pozbawione cukierkowej oprawy. Alasdair Fraser, już solo, wygrywa na skrzypcach świetne „Are Ye Sleeping, Maggie?”. Ponad trzy minuty samych skrzypiec, świetnie prowadzących temat. Nie zawodzi również słynne Moving Hearts. Zespół Donala Lunny’ego gra jego kompozycję „Tribute To Peadar O’Donnell”. Słychać wyraźnie że to ten muzyk stał za producenckim sukcesem Capercaillie. Z resztą i ten zespół pojawia się na składance kawałek dalej, w tradycyjnej pieśni „Alasdair Mhic Cholla Ghasda”. W kilka lat po Szkotach zmierzył się z tym utworem Clannad. Jednak nie przeskoczyli tego wykonania. Między Moving Hearts a Capercaillie mamy jeszcze „Siun Ni Dhuibher” w wykonaniu Relativity.
„Puirt A Beul” w wykonaniu duetu Sileas przenosi nas w czasy tradycyjnych pieśni śpiewanych a capella. Jest to wiązanka utworów, nawiązująca do „mouth music”. Gerald Trimble daje swój popis w ” The York Reel/Dancing Feet” – wiązance tańców. Na zakończenie mamy „Morgan Meaghan” – kolejny utwór O’Carolana w wykonaniu Laurie Riley i Boba Mc Nally’ego, oraz „Strathgarry” Simon’a Wynberg’a. Wspominałem już kiedyś że składanki wytwórni Narada są godne polecenia i podtrzymuję to dalej.
Składanka jakich wiele, a nawet gorzej, bo większość z tych utworów znana jest z conajmniej kilku innych składanek (utwory Clannadu, Maire Brennan, czy choćby Celtic Spirit). Jednak kolejna taka składanka ma swój aspekt pozytywny. Poza znanymi standardami „klimatycznej muzyki celtyckiej” pojawia się tu kilku wykonawców rzadziej spotykanych, co spowodować może że słuchacze sięgną tez po ich nagrania.
Jest tak choćby z Danem Ar Brazem i Mary Black, którzy choć na zachodzie Europy są uznanymi osobowościami folkowego świata, u nas nie są aż tak bardzo znani, jak by na to zasługiwali. Pierwszego z tych wykonawców prezentuje piosenka „Language of the Gaels”, pięknie wyśpiewane przez Karen Matheson, na codzień wokalistkę szkockiej grupy Capercaillie. Z kolei Mary Black śpiewa wspaniałą piosenkę „Song For Ireland”. Wartym przypomnienia utworem jest też „Irish Boy” Marka Knopflera, pochodzi on ze ścieżki dźwiękowej do irlandzkiego filmu obyczajowego „Cal”.
Totalnym nieporozumieniem jest zamieszczenie na krążku piosenki grupy Era. Jest ona chyba równie celtycka, co słowiańska… czyli wogóle. Ale rozumiem że to celem zwiększenia sprzedawalności płyty.
Album do pierwszego spojrzenia robi dobre wrażenie. Estetyczne, kartonowe opakowanie – z ciekawie zaaranżowaną okładką, pozbawioną zbędnych ozdobników – zawiera 3 płyty CD z 42 utworami – łącznie ponad 2 godziny muzyki. Dwa pierwsze krążki oparte są na tradycyjnych, fokowych melodiach z kręgu irlandzko- szkockiego, trzecia natomiast to opracowania współczesnych kompozytorów w oparciu o tradycyjne linie melodyczne.
I w tym tkwi cały szkopuł. Jak sama nazwa wskazuje, utwory w zasadzie nie są czysto „ludowe”. Są to raczej nowoczesne aranżacje znanych melodii, gdzie tradycyjne instrumentarium zastąpione jest przez współczesną, często nieco sztucznie brzmiącą elektronikę. Daje odczuć się próby nadania nowego brzmienia większości utworów. Nieodłącznie nasuwaj się z skojarzenia z jakże modną obecnie w Polsce linią neo-folku lub tzw. etno-pol lansowaną przez Brathanki czy braci Golców, tyle ze w celtyckim wydaniu i – należy przyznać szczerze – z lepszym wyczuciem smaku. Nie da się ukryć również ze na płycie pojawią się również ewidentne nieporozumienia, jak np. umieszczenie motywu przewodniego z filmu „Tytanic” – dzięki Bogu jedynie w wersji instrumentalnej.
Na płycie również doskonałe interpretacje, zwłaszcza na 3 krążku. Utwory od 4-16, opracowane przez „The Gardyne Chamber Ensemble” zachwycają, zwłaszcza wspaniale partie wokalne nieznanej z imienia wokalistki.
Podsumowując całość, album wypada zaliczyć do dość udanych kompozycji, zwłaszcza gdy potraktujemy go jako źródło muzyki służącej do wytworzenia „tła muzycznego” , lub celów relaksacyjnych i odprężających. Zaskoczeniem też jest zadziwiająco niewielka cena albumu – 45PLN za 3 płyty to porażająco niska cena jak na warunki współczesnego rynku fonograficznego.
Pośród wielu składanek z muzyką celtycką płyty wytwórni Narada World wyróżniają się bardzo pozytywnie. Nie mamy na nich tych samych utworów co na innych, nie mamy tuzów w rodzaju Dublinersów czy The Furey. Mamy zazwyczaj dość nowoczesną muzykę celtycką. Każdy kto przesłucha kilka płytek z Nardy dowie się, że na scenie tej dzieje się wiele ciekawych rzeczy.
Album „Celtic Dance” ukazał się w serii Szmaragdowa Wysla (Emerald Isle). Całość zaczyna się od kompozycji „The Landlord’s Walk” w wykonaniu Blair Douglas, która mimo iż współczesna (i współcześnie zaaranżowana) brzmi jakby minęły wieki od jej powstania. Z kolei John Whelan raczy nas tradycyjnymi kompozycjami przeplatanymi z jego twórczością. Artysta pojawia się na płytach amerykańskiej Narady na tyle regularnie, że zastanawiam się czy nie jest związany jakoś personalnie z wytwórnią. Alasdair Fraser i Paul Machlis proponują z kolei muzykę bardzo stonowana (piękne skrzypce w „Calliope House / The Cowboy Jig”). Z kolei Old Blind Dogs, to kapela, którą osobiście bardzo lubię, była w Polsce kilka lat temu i zagrała m.in. żywiołowy koncert w radiowej Trójce. Jego echa łatwo odnaleźć w instrumentalnym secie umieszczonym na tej płycie.
Jako że album to z muzyką taneczną (jak inaczej określić ją by nie myliła się ze współczesnym „dance” ?), przez kolejne nagrania przewijają się melodie, które przywodzą na myśl pląsające dziewoje. Mamy reele, jigi i inne tańce, których nawet nie próbuję nazwać. Co najważniejsze to duże zróżnicowanie aranżacyjne. Płyta nie nuży, nawet jeśli włączymy jej repeat i przeleci w odtwarzaczu kilka razy. Artyści przedstawili materiał na tyle różnorodny, że może się spodobać praktycznie każdemu, bez popadania w klimaty popowe, co niekiedy wydaje się być modą wśród wykonawców folkowych.
Moim osobistym numerem jeden na tej płycie jest Alasdair Fraser, występujący na płycie w trzech odsłonach, dwóch z Paulem Machlisem i jednej solo. Zwłaszcza solowe wykonanie jego kompozycji „Spirit of the Gael” uważam za strzał w dziesiątkę.
W sumie płyta naprawdę dobra, a jak na składankę to już znakomita, ale żeby się zupełnie nie wzruszyć, to wymienię choć jeden gorszy utwór. Za taki uważam finałowy „Medley” w wykonaniu Into Indigo.
Mimo iż mogłoby się wydawać że do składanka różnych wykonawców, w rzeczywistości całość materiału wykonuje jeden skład muzyków. Nie podpisują się jednak żadną nazwą, prawdopodobnie powstali na potrzeby nagrania tej płyty.
Album zawiera tradycyjne melodie irlandzkie, szkockie i walijskie. W tym również instrumentalne wersje piosenek. Całość wykonana jest w sposób dość poprawny przy użyciu tradycyjnych instrumentów, takich jak skrzypce, mandolina, akordeon czy bouzouki.
Obok rzeczywiście popularnych melodii (jak „Loch Lomond”, „St. Ann’s Reel” czy „Danny Boy”) pojawiają się tez mniej ograne rzeczy (jak „If All Those Endearing Young Charms” i „The Girl I Left Behind”).
Płyty warto posłuchać choćby ze względu na Jonathana Yudkina, muzyka któryu gra na skrzypcach i mandolinie. To naprawdę ciekawa porcja tradycyjnej muzyki, choć przyznam że aranżacje nie należą do najoryginalniejszych.
Sampler wytwórni Park Records to jednocześnie swoiste „The Best of…” brytyjskiego folka. No bo jak inaczej nazwać płytę, na której sąsiadują ze sobą nagrania Steeleye Span, Pentangle, Maddy Prior i Davey’a Arthura ? Tak więc wytwórnia ta zebrała pod swoimi skrzydłami bardzo dobre kapele.
Jednak cel jest przecież inny – chodzi o coś w rodzaju prezentacji. Muszę przyznać że w tej roli płyta sprawuje się dobrze – przekonałą mnie do grupy, któej nie znałem i po którą chętnie sięgnę w przyszłości.
Mowa tu mianowicie o zespole Lindisfarne. Zwłaszcza ich utwór „Born At The Right Time” przypadł mi do gustu.
Na płycie dominuje Maddy Prior. Pojawia się dwukrotnie w wersji z płyt solowych (w tym w wyśmienitym „Sheath & Knife”), raz w duecie z mężem – Rickiem Kempem (z którym nagrywała kiedy opuściła Steeleye Span). Z The Carnival Band też wykonuje tu dwa utwory. Przyznam że ten etap kariery Maddy nie specjalnie lubie, nic więc dziwnego że akurat te piosenki zbytnio do mnie nie przemówiły. Wokalistka pojawia się też w „Golden Vanity” – jednym z dwóch utworów Steeleye Span na tej płycie. Razem sześć utworów na szesnaście na całym krązku – niezły wynik.
Oprócz Prior i wspomnianych już Lindisfarne i Steeleye Span z przyjemnością słucha się też grupy Pentangle. Co prawde dziś formacja ta (podpisująca się jako Jacqui McShee’s Pentangle) różni się znacznie od tej którą prowadził niegdyś Bert Jansh, ale przynajmniej słychać że nie stojąw miejscu. Aranżacje z odrobiną jazzowego feelingu dają dużo ciekawych smaczków tej płycie.
Warto wspomnieć też o Davey’u Arthurze, człowieku, który znalazł się na czele irlandzkich śpiewaków dzięki płytom i koncertom, któe zagrał z legendarnymi The Clancys. Niewątpliwie piosenka „Hail Mary Full of Grace” w jego wykonaniu potwierdza wysoką klasę tego wykonawcy.
Instrumentalną stronę katalogu Park Records reprezentuje Kathryn Tickell, której utwory pełne są pięknego brzmienia dud. Naprawdę ciekawe nagrania „Raincheck” i „Rothbury Hills” mogą zachęcić do zapoznania się z jej twórczością bliżej.
Do kompletu brakuje tu jeszcze dwóch podmiotów wykonawczych. O ile The Falcons niczym się według mnie nie popisali (przynajmniej porównując do reszty wykonawców, którzy reprezentują wysoki poziom), to The Guitar Orchestra wydaje się być ciekawym projektem. Można by to nazwać art-folk-rockiem, lub folk-rockiem progresywnym, gdyż takie właśnie dźwięki w ich muzyce pobrzmiewają.
Ta płyta to zaproszenie do Parku. Mam nadzieję że z większością spotkanych w nim osób jeszcze się spotkam.
Płyta koncertowa o charakterze przekrojowym. Ale to nie wszystko. Płyta zawiera też nagrania koncertowe Wedding Present z okresu „ukraińskiej” sesji u Johna Peela. Później te utwory stworzyły podwaliny pod The Ukrainians. Jako że koncert The Ukrainians był chyba najlepszym na jakim w życiu byłem, szybko postarałem się o tą płytę. I nie zawiodłem się.
Są tu zarówno znane ukrainiansowe hity („Oi Divchino”, „Cherez Richku, Cherez Hai”, „Batyar”), jak i materiał którego w wykonaniu zespołu nie zarejestrowano na płytach studyjnych. Mamy tu np. dwie wersje „Davni Chasy” (u nas znanego jako „To były piękne dni”). W drugiej słyszymy gościnnie The Oyster Band i Reva Hammera, tak więc właściwie jest to „Those Were The Days” (wokale w dwu językach).
Jakość nagrań nie jest zbyt fascynująca, sam zespół zaznacza na płycie że większość z nich dokonano niemal przypadkowo. Całość jest czymś w rodzaju oficjalnego bootlegu.
Niektóre wersje koncertowe zdają się zyskiwać jakąś dodatkową energię w porównaniu z wersjami studyjnymi. Tak jest na pewno z porywającym „Hopakiem”. Również piosenka The Smiths „Queen is Dead” (tu jako „Kroleva Ne Pomerla”) brzmi tu bardziej przekonująco. Swoją drogą połączenie folku (popylająca mandolinka) i zimnej fali daje ciekawy efekt. Do ciekawych wersji można zaliczyć też „Europe”. Niekiedy Peter mówi coś o utworze który grają… gorzej jeśli robi to po niemiecku.
Ciekawe uzupełnienie dyskografii The Ukrainians. Mam jednak nadzieje że uda im się niedługo nagrać jakiś premierowy materiał.
