Mick Conneely dał się wcześniej poznać między innymi jako muzyk grupy De Dannan, grał też gościnnie z The Chieftains. Nic więc dziwnego, że na jego płycie możemy przeczytać wstęp samego Micka Molloneya i ciepłe słowa Matta Molloya i Paddy`ego Glackina.
Muzyka zawarta na płycie, to przede wszystkim tradycyjne irlandzkie tańce grane na skrzypcach. Właściwie możnaby ją uznać niemal za płytę instruktażowową dla młodych kapel.
Repertuar bardziej znany przeplata się z mniej znanymi utworami. Aranżacje są dość oszczędne, niemal surowe, ale jednocześnie nie pozbawione ducha charakterystycznego dla nieco współcześniejszego brzmienia irlandzkiej muzyki.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że album został wydany przez wydawcę propagującego na wszelkie możliwe sposoby kulturę gaelickiej Irlandii.
Page 230 of 285
Zespół Common Ground przesłał mi cały pakiet swoich wydawnictw i z czystym sercem mogę orzec, że „Wings of Silver” to ich najlepszy album. W odróżnieniu od płyt koncertowych i skladanek (nawet tych tematycznych) mamy tu do czynienia z regularnym studyjnym albumem i czuć, że zespół miał wyraźną koncepcję tego, co chce zawrzeć na płycie.
Album jest momentem przełomowym w historii zespołu, gdyż podczas jego nagrywania zmarła z grupy wokalistka Cheryl Cloud. Przypomnę że zespół zaczynał jako akompaniatorzy tej wokalistki.
Cheryl życzyła grupie jak najlepiej, bo od początku dawała do zrozumienia, że chce, by zespół dokończył album, nawet jeśli jej miałoby zabraknąć. To paradoksalne, że na płycie, na którą napisała niemal cały materiał (11 piosenek) jest bardzo niewiele jej udziału.
Jednak jak widać grupa nie poddała się i nagrała płytę ciekawą. Common Grounds grają do dziś, choć nie mając tak płodnej autorki jak Cheryl, tworzą znacznie mniej materiału. Nie dziwią więc publikacje, na których poznajemy niepublikowane nagrania z Cheryl, oraz utwory jej autorstwa zarejestrowane na koncertach.
Wróćmy na chwilę do „Wings of Silver”. Jak zwykle w przypadku Common Ground sporo tu amerykańskiego folk-rocka z odrobiną brytyjskich korzeni. Ciekawostką jest tu „Sidh Beg Sidh Mor”, znana melodia irlandzka autorstwa Thurlogha O`Carolana. Czasem trochę żałuję, że zespół nie poszedł bardziej w bardziej celtyckim kierunku, ale patrząc na to z drugiej strony – kapel celtyckich mamy przecież całe mnóstwo.
Cincinnati Pops Orchestra to orkiestra, która rzeczywiście grywała już z różnymi folkowymi sławami. Niech was jednak nie zwiedzie udział w nagraniach Jamesa Galwaya, czy grupy The Chierftains. Owszem, słyszymy tu ich muzykę, jednak są to wybory z albumów tych wykonawców, w których nagraniach uczestniczyła Orkiestra.
Poza tym Orkiestrowych wersji znanych i mniej znanych celtyckich utworów. Cincinnati Pops Orchestra pod batutą Ericha Kunzela, to niewątpliwie bardzo porządny zespół. Jednak myślę że mógł on nagrać znacznie lepszą płytę. Myślę, że gdyby zaproszeni goście zagrali specjalnie dla nich, płyta brzmiała by duże spójniej. I być może obyłoby się bez kalek z „Riverdance” i „Titanica”.
Archiwalne wydanie nagrań wrocławskiej grupy Chór Wujów. Zespół ten powstał w pewnym sensie przy Festiwalu Piosenki Żeglarskiej i Muzyki Folk „Szanty we Wrocławiu”, jego twórcą był Robert Gronowski. Pamiętam, że materiał wówczas wydany (tylko na kasecie i z nieciekawą szatą graficzną) wzbudził spory entuzjazm, jako że na rynku bardzo mało było tego typu muzyki.
Obecnie możemy słuchać tych nagrań w formie płyty CD. Można łatwo stwierdzić, co na tej płycie się zestarzało, a co nie. Na pewno brzmienie nie jest zachwycające, również niektóre utwory które zostały pożyczone od innych wykonawców nie brzmią zbyt porywająco. „Stortebekar” z tekstem Janusza Sikorskiego doczekał się już lepszych wykonań, „Halabaluby” do perfekcji doprowadził współautor słów polskich, Marek Szurawski we współpracy z Ryczącymi Dwudziestkami. „Żeglarska pieśń” wciąż najlepiej wychodzi Czterem Refom, a „Sacramento” Starym Dzwonom. Są tu też dwa utwory z repertuaru Mechaników Shanty – „Paddy Lay Back” i „Maui”. Ciekawostką było, że Chór Wujów wydał na swej kasecie piosenkę „Paddy Lay Back” z tekstem Mechaników, zanim wydali ją Mechanicy, zaś „Maui” zawiera dodatkowy tekst, który zespół ten śpiewał tylko na koncertach.
Nieco lepiej jest z trzema piosenkami nagranymi na zakończenie. Są to stare polskie piosenki żeglarskie Waldemara Bocianowskiego. Mowa tu o utworach „Jonasz”, „Napijmy się rumu” i „Cztery wiatry”, nieco dziś zapomnianych, całkiem niesłusznie.
Chór Wujów Śpiewa też dwie piosenki po angielsku. Są to tradycyjne „Erie Canal” i „Eliza Lee”. W pierwszej razi nieco akcent, ale druga wykonana jest bardzo fajnie.
Wśród autorskich piosenek zespołu wyróżniają się takie utwory, jak „Piękna Lee” i „List z morza”.
Stylistycznie grupę Chór Wujów można postawić gdzieś pomiędzy Mechanikami Shanty a Czterema Refami. To podobna szantowo-folkowa stylistyka.
Pierwsze skojarzenie miałem z zespołem grającym swing. Tymczasem okazało się, że jest to grupa grająca tradycyjną angielską muzykę folkową. Czasem jednak słuchając odnosi się wrażenie że ten Swing gdzieś tu jest. Niby mamy do czynienie z celidh bandem, ale czuć, że muzykom nieobce nieco nowocześniejsze środki. Stąd np. pojawiające się dość często brzmienia saksofonów i klarnetu, grające melodie na przmian ze skrzypcami, fletem czy concetiną. Czesem nawet tego swingu więcej jest niż celidh. Nieco inaczej, niemal rockowo, brzmi tu też gitara basowa.
Jak się okazuje Kapitan Swing to autentyczna postać z historii Anglii. Działał on w Południowej Anglii i zostałaresztowany za liczne rozboje i grabieże.
Dodam jeszcze, że najciekawszym według mnie utworem jest tu wiązanka walczyków zaczynająca się od „Roger’s Waltz”. Również nieco psychodeliczne klimaty w „Sally And The Stopcock” mogą się podobac. Zwłaszcza jeśli ktoś lubi np. irlandzki Horslips.
Elementy etniczne połączone z odrobiną swingu, a nawet jazzu, to coś, co jest bardzo na czasie, a Captain Swing jest jedną z niewielu kapel, które wykorzystują do tego tradycję angielską.
Kolejne płyty szkockiego Capercaillie zawsze elektryzują na chwilę folkowy świat na Wyspach. Od czasu spektularnego sukcesu albumu „Derilium” zespół ten romansuje z różnymi rodzajami muzyki popularnej, wplatając ją w wątki folkowe. W przypadku albumu „Choice Language” trzeba dodać, że Capercaillie jeszcze nigdy nie było aż tak blisko jazzu.
Pojawiają się też znane z poprzednich albumów grupy elementy `celtic funky`, czego posłuchać możemy choćby w świetnym „The Old Crone (Port na Caillich)”, gdzie elementy etniczne mieszają się dodatkowo z brzmieniami poprzecznego fletu, nieco w stulu Jethro Tull.
Zwolenników tego najbardziej folkowego wcielenia Capercaillie ucieszą zapewne utwory instrumentalne, jak „Homer`s Reel”, czy „Sort of Slides”.
Nie brakuje też ballady – „Little Do They Know” – niby takiej jakie już w z płyt Capercaillie znamy, jednak delikatny trip hopowy beat dość mocno zmienia brzmienie. Nietypowe rytmy panują też w gaelickim „At Dawn Of Day”.Płyta przywraca wiarę w folkową gwiazdę przyświecającą zespołowi.
Album został Płytą Miesiąca Folkowa.art.pl w miesiącu styczniu 2004 r.
Promocyjny singiel grupy Brolum to tylko trzy utwory. Dają nam one jednak sporo informacji na temat stylistyki w jakiej porusza się zespół.
Młoda szkocka kapela, jaką jest Brolum świetnie porusza się zarówno w tradycyjnych waulking songs („Bheir mi Sgiriob do Thobar Mhoire”), jak i w różnych stylistycznie i nastrojowo tańcach (wiązanki „High and Dry” i „Barney`s”). Na dodatek mamy tu też próbkę brzmienia kapeli na żywo, gdyż „Barney`s” to nagranie z festiwalu Celtic Connection 2003.
Muzykę Brolum porównać można z jednej strony do tradycyjnego Altanu, z drugiej do żywiołowego brzmienia Lunasy.
Dodatkowym atutem jest chyba najładniejsza (i bardzo dobrze grająca) skrzypaczka jaką widziałem, niejaka Eilidh Campbell.
Od bluesa do folku zdecydowanie nie jest daleko, co udowadniają nam co jakiś czas artyści bluesowi. Tym razem wzieli się za to specjaliści od bluesa w szantach. Broken Fingers Band to formacja, która powstała by wspierać kapitana Waldemara Mieczkowskiego podczas występów, kiedy sam połamawszy palce nie mógl grać na gitarze. W rezultacie powstała ciekawa grupa, składająca się z Waldka (muzyka m.in. grupy Packet) i czlonków zespołu Słodki Całus od Buby, doświadczonych w miejskim folku i bluesie, z których większość miała za sobą staż w folkowych formacjach (Smugglers, Szela, Krewni i Znajimi Królika i inne).
Podstawą repertuaru BFB stały się śpiewane przez Mieczkowskiego piosenki nieżyjacego członka legendarnych Starych Dzwonów – Janusza Sikorskiego. Płytę archiwalną z nagraniami Sikorskiego prezentowałem tu jakiś czas temu, teraz kilka słów o swoistych coverach.
„Nostalgia”, „Ballada o wszechżonie”, czy „Do Anioła Stróża”, to piosenki które większość słuchaczy kojarzy właśnie z Mieczkowskim, gdyż Janusz Sikorski dość rzadko śpiewał je na koncertach. Dzis zasilają repertuar Gdańskiej Formacji Szantowej, w której grają Waldek Mieczkowski i Krzysiek Jurkiewicz (jeden z filarów Broken Fingers).
Z nieco innych piosenek na płytę trafiły dwa stare żeglarskie przeboje – „Tawerna pod dorodną flądrą” i „Ballada o nieznanych lądach”. Obie interpretacje BFB są dziś niemal klasyczne, wokal Mieczkowskiego pasuje do nich jak ulał – nic dodać, nic ujać.
Zespół mierzy się też z piosenkami Jerzego Porębskiego – innego Starego Dzwona, autora wielu popularnych żeglarskich przebojów. „Stary dziadek” i „Sztorm przy Georgii” to właśnie jego piosenki. Znacznie lepiej wychodzi ta pierwsza, nic to dziwnego, w końcu melodię zawdzięcza ona jednemu z najbardziej folkowych bluesów w historii – „St. James Infirmary”.
Blues i folk chodzą w parze, o tym pewnie jeszcze nie raz sie przekonamy.
Bezpośrednim impulsem dla powstania tej płyty była pierwsza część ekranizacji „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena, w reżyserii Petera Jacksona. Duet Brobdingnagian Bards (Marc Gunn i Andrew McKee) przez dwa lata pisał piosenki i wreszcie na początku 2003 roku mogą poszczycić się wydawnictwem w pełni dedykowanym prozie Tolkiena.
Z twórczością tego autora grupa Brobdingnagian Bards zetknęła się w swej pracy już dużo wcześniej, na swym albumie „Songs of the Muse” z 2001 roku obok utworów renesansowych zamieścili oni nagranie „Tolkien (The Hobbit & Lord of the Rings)”. To chyba wciąż największy hit zespołu. Pojawiło się ono później również na płytach „A Celtic Renaissance Wedding” i „Gullible`s Travels”.
„Memories of Middle Earth” to zbiór utworów folkowych, ilustracyjnych motywów muzycznych i nieco satyrycznych utworów, takich jak „The Schizophrenic Gollum Blues”. Osobiście uważam że bez tych ostatnich w zupełności by się obeszło.
Najciekawiej wyszły tu utwory folkowe, tam gdzie do głosu dochodzi muzyka ilustracyjna, zbytnio zalatuje to wszystko dźwiękami new age. Za to takie melodie, jak „Hobbit`s Dance”, czy wymieniany już „Tolkien…” to rzeczywiście klasa. Z resztą płyta ogólnie trzyma niezły poziom, można ją uznać za ciekawy hołd złożony mistrzowi fantasy.
Holenderska formacja Blue Dew swoją muzykę określa jako Irish Grass. Jest to połączenie irlandzkiego folku z amerykańską muzyką bluegrass.
Okazuje się jednak, że mieszanie stylistyk nie jest tak nachalne jak mogłoby się wydawać. Kiedy grają po irlandzku, to wyraźnie słychać że po irlandzki, a jak bluegras, to proszę bardzo, brzmienie jak z Kentucky.
Nieco inaczej jest tu z piosenkami, bo nawet te irlandzkie mają lekko amerykańskie brzmienie dzięki wokalom. Czasem mamy tu charakterystyczne wyciąganie samogłosek, ale brzmi to nieźle, więc raczej jest atutem.
Ciekawie brzmią partie basowe, bo w zespole gra kontrabasista, co rzadko zdarza się w tego rodzaju kapelach folkowych a uatrakcyjnia aranżacje.
Wśród bardziej znanych utworów wymienić piękną balladę „The Reason I Left Mullingar”, która w wersji Blue Dew okazuje się nieco ascetyczna. Nie traci jednak nic ze swojego uroku, łatwiej za to skupić się na tekście. Bardzo ciekawie wyszła też inna ballada – „The Call And The Answer” – autorstwa Phila Colclougha, znanego choćby z takich przebojów folkowych jak „Song For Ireland”.
Z kolei doskonały „Foggy Mountain Breakdown” wychodzi bardzo przyzwoicie dzięki rasowo bluegrassowym brzmieniom banjo i mandoliny. Nie powstydziłyby się takiego grania kapele zza oceanu. Podobnie jest z piosenką „Sally Ann”, która z kolei oprócz banjo opiera się jeszcze na wokalu i fiddlingu, oraz pobrzmiewającym gdzieś w tle akordeonie.
Lider formacji – Marius Klein – pisuje czasem własne utwory. Na tym albumie jest tylko jeden jego autorstwa, mianowicie „Everytime”. Trzeba przyznać, że to dość udana folkowa ballada, idealnie pasująca do prezentowanego tu zestawu.
Z kolei przeróbka utworu „Nothing But The Same Old Story” napisanego przez Paula Brady`ego średnio się w tym zestawie sprawdza. Powód jest prosty – nowsze piosenki Paula odstają od irlandzkiego repertuaru folkowego, bliższe są brytyjskiej folkowej muzyce klubowej.
Dobra mieszanka, choć może nie wybuchowa. Przyznam, że przesłuchałem z ciekawością i na pewno do kilku motywów z chęcią powrócę.
