Omawiana płyta zawiera materiał z dwóch pierwszych kaset Ryczących Dwudziestek (w skrócie od angielskiego Roaring Twenties – RO 20`s). Została też wydana w formie płyty przez firmę Starling (wydawce jednej z kaset), jako „Top Twenties”. W wydaniu Starkinga przemieszano utwory, zaś tu znajdują się one w kolejności takiej, w jakiej były na kasetach.
Kapela RO 20`s jest jednym z najbardziej znaczących zespołów w nurcie piosenki żeglarskiej. Zawartość tej płyty, to piosenki, które od wielu lat są obecne zarówno na scenach, jak i w domowych kolekcjach miłośników morskiego śpiewania. Ich repertuar, z czasów kiedy zarejestrowano te nagrania, zawiera w sobie polskie i angielskie wersje szant, irlandzkich piosenek folkowych i współczesnych utworów o tematyce żeglarskiej.
Tych pierwszych utworów jest tu najwięcej. Pieśni takie jak „Hiszpańskie Dziewczyny”, „Branka (Press Gang)”, „Shenandoah”, „Stormy”, „John Cherokee”, „Ciągnij go Joe”, czy „Santiana” to klasyczne już dziś utwory, należące do kanonu szanty w Polsce. Wykonania RO 20`s stały się jednymi z najbardziej znanych, zaryzykuję nawet stwierdzenie że wychowało się na nich kolejne pokolenie wykonawców dziś próbujących swych sił w piosence morskiej.
Inne tradycyjne morskie pieśni, być może nie tak znane, jak te wspomniane wyżej, ale też dość popularne, to: „Lowlands, Lowlands, Lowlands Low”, „Szklany Jasio”, „Corner Sally”, „Ranzo”, „Johnny Is Gone To Hilo”, „Johnson Girls” i „Lowlands away”. W części z nich już słychać zapowiedź późniejszych wokalnych popisów zespołu. Świetnym tego przykładem jest pieśń „Hej! Wielorybnicy” zaśpiewana przez Henryka Czekałę – „Szkota”. Również „Van Dieman`s Land” po prostu wali na kolana. Dziwnie brzmi za to eksperyment w postaci wykonania dwóch szant jednocześnie – „Billy Riley/ Sally Racket”. Ciekaw jestem jaki cel przyświecał twórcom.
Z tego pierwszego rodzaju pozostało jeszcze kilka piosenek, którym troche bliżej do folku, a są zdecydowanie morskie. „Grenlandzcy Wielorybnicy”, „Paddy West”, „Co się zdarzyło jeden raz” i „Wielorybie stada” to właśnie takie utwory. Melodie te spotkać można czasem w repertuarze sespołów folkowych, choćby takich jak The Pogues, czy Steeleye Span.
Folkową Irlandię reprezentuje tu kilka piosenek, na czele z „Molly Malone”. Myślę jednak, że wokalne wykonanie RO 20`s zaskoczyłoby niejednego Irlandczyka. Warto posłuchać takiej wersji. Ciekawostką jest też piękna ballada „Miasto”. W oryginale nosi ona tytuł „The Town I Loved So Well” i jest współczesną pioską irlandzką, napisaną przez Phila Coultera i sprawnie przetłumaczoną przez „Szkota”. Pod tytułem „Wzgórza Walii” ukrywa się irlandzka ballada „Red is the Rose”, nieco inspirowana tekstem oryginału. Ale tak to już czasem z tymi polskimi wersjami jest, że niekiedy nie mają nic, albo tylko niewiele wspólnego z oryginałem. „Wzgórza Walii” udowadniają, że i tak wersje te mogą być bardzo ładne.
Piosenkę autorską reprezentuje tu tylko utwór „Timeraire”, piękna ballada, która zapowiada w przyszłości romans zespołu z bardziej współczesnymi piosenkami.
Trudno jednoznacznie oceniać tą płytę, bo zawiera materiał, który przetrwał próbę czasu. Samo to świadczy o nim lepiej, niż jakakolwiek ocena.
Page 221 of 285
Utwór „Working Man” Rity MacNeil był jednym z pierwszych współczesnych utworów folkowych z muzyki celtyckiej, jakie poznałem. Jak się później okazało, ta górnicza piosenka była największym hitem tej folkowej śpiewaczki. I właśnie ta piosenka otwiera dość niecodzienną płytę, jaką jest „Mining the soul”.
Dlaczego piszę o taj płycie jako o „niecodziennej” ? Ze względu na udział w nagraniach górniczego chóru The Men of the Deeps. Rita MacNeil jest już dziś starszą panią, ale jej głos z wiekiem nabrał jeszcze większej mocy. Piosenki zaśpiewane z silnie brzmiącym męskim chórem i z lekko folk-rockowym podkładem wprowadziły tą wykonawczynię w nowy wiek.
Mimo iż chór pochodzi z kanadyjskiego Cape Breton (Nowa Szkocja), to tematy muzyczne, które wykonują tu z Ritą MacNeil wiodą nas przez granice w tę i spowrotem po całym północnoamerykańskim kontynencie, a niekiedy też do Starego Swiata.
Właściwie nie ma tu nowych piosenek, są tylko nowe interpretacje. Np. zagrany w rytmie ragtime „Plain Ole Miner Boy”, to nowa wersja piosenki „Plain Old Country Boy” z parodystycznym tekstem Nell Campbell.
Zwykle jednak jest bardziej poważnie, jak w przypadku ballady „Emigrant Eyes”. Nie wszystkie piosenki są tu o górnikach, ale ze względu na klimat płyty kilka takich się tu znalazło. Wśród nich również „Dark as a Dungeon” znana z repertuaru Elvisa Presleya. Tym razem jest to wersja utrzymana w klimacie negro spirituals, zaśpiewana a capella.
Do najbardziej znanych tematów folkowych z tej płyty zaliczyć trzeba utwór „Farewell to Nova Scotia”. Wersja proponowana przez Rite MacNeill jest chyba najłagodniejsza ze wszystkich jakie słyszałem.
Od pozostałych piosenek odróżnia się utwór „I Shall Not Walk Alone” Bena Harpera, który z Ritą MacNeil wykonuje Kim Dunn. Artysta ten w Polsce jest nie znany, ale wspomnę tylko że dysponuje on głosem nieco podobnym do młodego Van Morissona.
Mimo silnych wpływów muzyki country plyta może spodobać się również bardziej tradycyjnym folkowcom. Z kolei tym najbardziej ortodoksyjnym polecam starsze płyty Rity MacNeil.
Każda nowa płyta grupy Cztery Refy, to wydarzenie, które absorbuje nie tylko fanów żeglarskiego grania, ale też sympatyków muzyki celtyckiej. Grupa ta jako jedna z pierwszych w Polsce zaczęła włączać do swego repertuary tańce irlandzkie, szkockie, bretońskie, angielskie i wiele innych. Trzeba przyznać, że trzymają się tego do dziś.
Płyta „Wszyscy na deck!” różni się mocno od najstarszych nagrań zespołu. Przez lata zmienił się trochę skład, zespół tworzą teraz zarówno starsi i bardziej doświadczeni muzycy, jak i młodzi, pełni świeżych pomysłów i werwy.
Oba te pierwiastki slychać na płycie. Pewnie dlatego muzycy sięgnęli po część utworów już znanych. Melodie, które już kiedyś grali powplatali w nowe wiązanki, zaśpiewali też dwie stare piosenki. Są to „Maui” i „Gdy Św. Patryk miał swój dzień”. Słychać że zmieniły się nieco głosy, nabrały charakteru i szorstkości, co doskonale pasuje do pieśni morskich. Poza tym „Św. Patryk” jest tu śpiewany przez Maćka Łuczaka, okraszono też piosenkę sporą ilością instrumentalnych wstawek.
Grupa nagrala też jedną „pożyczkę”. Chodzi tu o holenderską piosenkę „Störtebeker”, piracką piosenkę w przekłądzie Janusza Sikorskiego. Trzeba przyznać że bardzo zgrabnie to wyszło.
Wśród premierowych utworów można wyłonić kilka piosenek, które mogą stać się w przyszłości klasykami, podobnie jak stare utwory Refów. Dobrze znanym z koncertów hitem przebojem już tytułowy utwór „Wszyscy na deck!”. Również „Szanta saletrowa” ma spore szanse szerzej zaistnieć. Ballada „Stary rybak” nie wyprze pewnie starego „Fiddler`s Green”, ale to też warta uwagi piosenka.
Ciekawostką jest tu też morska pastorałka „Święta na morzu”. Może przydałaby się płyta z takimi piosenkami ?
Osobna wzmianka należy się utworom instrumentalnym. Dominują tu melodie irlandzkie: reele, jigi, sleep jigi, tradycyjne tańce, obecne również na pokładach wielkich żaglowców i wszędzie tam, gdzie zawędrowali Irlandczycy. Dzięki tradycyjnemu instrumentarium i bardzo dobrym umiejętnościom muzyków wersje Czterech Refów w niczym nie ustępujom kapelom grającym na codzień muzykę irlandzką.
„Wypij za mnie łyk” to piosenka którą Refy ostatnimi czasy lubią kończyć koncerty. Nic więc dziwnego że kończą nią swoją płytę.
Mimo ciekawych wykonań, aranżacji i przede wszystkim dobrego repertuaru można mieć trochę zastrzeżeń do nieco archaicznego brzmienia. Ciekaw jestem czy to świadomy manewr i przyznaje że chętnie posłuchałbym tej kapeli brzmiącej nieco przestrzenniej.
Jeśli się zastanawiacie się gdzie rosną Czerwone Koniczynki, to już podpowiadam: w Szwajcarii. Kiedy dostałem ich płytę od razu postanowiłem sprawdzić czy zgodnie z tytułem ich muzyka jest „tak gorąca jak irlandzka”.
Z nielicznymi wyjątkami (np. cover W. Gurthiego) są tu tradycyjne irlandzkie (i szkockie) piosenki i melodie, łącznie ze słynną „Star of the County Down”.
Zespół nieźle radzi sobie z instrumentalną muzyką celtycką. Zaaranżowany po irlandzku song Gurthiego „Pastures of Plenty”, brzmi tak jakby mogła go zagrać naprawdę niezła irlandzka kapela.
Słychać też, że ktoś z zespołu (trudno orzec kto, bo na fletach grają tu trzy osoby na zmianę) lubi Jethro Tull. W „Soup of the Day” obok Jethro pobrzmiewa też nowocześniejsze granie spod znaku Flooka.
Wogóle wszelkie instrumentalne utwory, a tych jest większość, zdradzają fascynację ,łodymi irlandzkimi kapelami, takimi jak Lunasa, czy Kila. Szwajcarzy nie dogonili jeszcze swoich irlandzkich pobratymców, ale fajnie kombinują i może się okazać że powstanie jakieś ciekawe, własne brzmienei grupy. Są na dobrej drodze.
Ta płyta to rzeczywiście idealna muzyka na długie zimowe wieczory. Można jej słuchać zarówno jako podkładu do dobrej lektury, jak i samej w sobie po prostu wtapiając się w te dźwięki.
Australijska kapela Quintessence postawiła na tzw. „contemporary folk”, na płycie dominują więc utwory współczesne, zaaranżowane z lekko celtyckim nastawienie. Autorzy piosenek też zostali wybrani raczej nieprzypadkowo. Mamy tu utwory takich gwiazd folku, jak Jez Lowe, Nanci Griffith, Dougie MacLean, Si Khan czy Eric Bogle. Do tego mamy kilka piosenek tradycyjnych i cover Chrisa De Burgha „Carry Me (Lika a Fire in Your Heart”.
Muzycznie nikt tu nie dokonuje żadnych spektakularnych odkryć. Nie mamy przyciągających uwagę solówek, ani szczególnie trudnych utworów dających nam obraz wirtuozerii wykonawców. Zamiast tego otrzymujemy solidnie wykonaną i zaaranżowaną muzykę, która może nie powoduje dreszczy emocji, ale też bez żenady można ją polecić każdemu kto lubi delikatne folkowe brzmienia.
Dodatkowym atutem płyty jest to, że nie zawiera ona znanych przebojów. Nawet w przypadku popularnych autorów grupa sięgnęła po mniej oklepane piosenki. W natłoku przeróżnych składanek na których powtarzają się te same utwory w nieco tylko różniących się wykonaniach to duży plus.
Pod tak filozoficznym tytułem tytułem kryje się plyta jednego z najbardziej znanych szwedzkich zespołów grających irlandzką i szkocką muzykę folkową. Gdybym nie wiedział że to nie Wyspiarze, to pewnie dał bym sie nabrać śpiewającemu po angielsku Dagowi Westlingowi.
Mimo że Quilty to tylko trio, to doskonale radzą sobie z tradycyjną muzyką, jaką powinno się słyszeć w każdym pubie. Z wyjątkiem piosenki tytułowej wszystkie utwory są standardami folkowymi „I`m Here Because I`m Here” napisał Joe Holmes, a grupa Quilty poznała ten utwór dzięki wykonaniu Kevina Conneffa (z The Chieftains).
Naprawdę świetnie spisuje sięna płycie wspomniany już Dag Westling. Facet jest urodzonym folksingerem. Piosenki takie jak „I Wish I Was in England”, czy „Tipping It Up to Nancy” to prawdziwe perwłki tej płyty.
Dobrze sposują się też instrumentaliści. Dialogi fletów ze skrzypcami potrafią rzeczywiście porwać słuchacza.
Pubside Down to szwajcarska reprezentacja w Mistrzostwach Świata w celtyckim folk-rocku. Podejrzewam, że większośc krajów na świecie mogłoby w takich Mistrzostwach wystawić swoje reprezentacje. Pubside Down byliby w Szwajcarii największymi rywalami grup Beyond The Fields i Red Shamrock.
Atutem kapeli są ich własne kompozycje, przyjrzyjmy się kilku z nich.
„I Can`t Dance When I`m Drunk” kojarzyć może się z troszke lżejszymi utworami świetnej folk-rockowej formacji z Niemiec. Mówie to o grupie Fiddler`s Green.
Piękna ballada „Why” moglaby stać się przebojem w wykonaniu Fairport Convention, ale napisał ją Stefan Marti, gitarzysta i wokalista Pubside Down.
Instrumentalne motywy, takie, jak „Rockin` Landlady” brzmią lekko ciężkawo, dzięki konkretnym, rockowym dźwiękom sekcji rytmicznej. Zespół lubi zabawę z cytatami, dlateg wplata między swoje utwory zarówno tradycyjne celtyckie tańce, jak i krótkie fragmenty utworow z muzyki popularnej. Fajnie wyłapuje się takie rzeczy w ich piosenkach.
„Toss `em Again” oparty przede wszystkim na utworze „Toss The Feathers” pokazuje jak powinno wygladac granie tego kawałka na rockow, w odróżnieniu od (i tu się narażę) np. The Corrs.
Tytuł utworu „Red Hot Irish Stew” może się kojarzyć z pewną rockową kapelą, prawda ? Trochę w tym słuszności, partie gitary z pierwszej części powstały na bazie piosenki „Friends” grupy Red Hot Chilli Peppers. Utwór w szybszej części charakteryzują połamane rytmy.
Instumentalny utwór „Unreal”, to melodia autorstwa Amy Cann, wiec w wykonaniu Pubside`ów jest coverem. Jak twierdzą nie potrafią póki co zagrać ciężej. Dla mnie to odkrycie, nu folkowy kawałek bez elektrycznych gitar. Rewelacja.
Ostatni utwór, to prosta, ale bardzo ładna melodia zatytułowana „Mary”.
Dla mnie Pubside Down są sporym zaskoczeniem. Grają co prawda nieco wedlug „szkoły niemieckiej”, ale czuć w ich muzyce sporo luzu i przede wszystkim miłość do tego co robią.
Piosenki morskie w pubowych aranżacjach. Tak najprościej można określić nową płytę Pierce`a Campbella. Artysta ten znany jest przede wszystkim jako lider formacji The Kerry Boys, grającej muzykę irlandzką. Właściwie to źródło piosenek na solowej płycie Pierce`a jest podobne, to w większości tradycyjne irlandzkie piosenki.
Jednak pomimo że na albumie „Songs of the Sea” znalazły się takie standardy, jak „The Good Ship Kangaroo”, „Home Boys Home”, czy „Fiddler`s Green”, to dominują piosenki mniej znane, niekiedy autorskie. Wykonane są z dużą dozą poczucia humoru i sporym znastwem tematu. Pomiędzy piosenki wplecione są utworki instrumentalne, gdzie możemy usłyszeć Pierce`a grającego m.in. na mandolinie i banjo. Z resztą nagrał większość partii instrumentalnych na tej plycie, tylko gdzieniegnie wspierali go zaproszeni muzycy.
Płyta przede wszystkim dla sympatyków pieśni morskich i irlandzkiego folku „do piwa”.
Czy ty szkocki Amerykanin, czy amerykański Szkot… trudno się połapać. Ważne jednak jest, że od kilku lat Carl Petersen nagrywa płyty z irlandzkimi, szkockimi i amerykańskimi piosenkami. Tym razem mamy zestaw pieśni morskich. Wydano to co prawda w serii dla hipermarketów, ale zestaw okazuje się być niezły.
Zaczyna się od najbardziej znanej morskiej pieśni – „What Shall We Do With the Drunken Sailor”. Po takim początku spodziewać można się conajmniej sztormu w połowie płyty. Nic takiego jednak nie następuje, co prawda w okolicach „Maggie May” jest dość żywiołowo, ale to raczej burza w szklance wody. Wystarczy zwrócić uwagę na takie cholera-wie -co zamiast perkusji. Płyta jak na ten gatunek jest troszkę za spokojna.
Ciekawe, że wszystkie piosenki tu wykonane są obecne również na polskim rynku szantowym w wykonaniu rodzimych zespołów. No może „I`se the B`y” jest troszkę mniej znana, bo wydano ją tylko na kasecie Czterech Refów z Kenem Stephensem.
„Ballad of Captain Kidd” znan jest z kolei u nas w wersjii szkockiej i nie-morskiej, jako „Jock Stewart”, w wykonaniu takich grup, jak The Irish Connection, czy Dudy Juliana. Przy okazji w w wersji wykonywanej przez Carla jest to najlepszy utwór na płycie.
Ciekawostką jest tu delikatna zmiana w tekście starej pieśni „Rolling Home”. Zamiast „To dear old England” w refrenie usłyszeć mozemy „To dear old Scotland”. I w ten sposób mamy już szkocką piosenkę. Z drugiej strony pewnie tak właśnie byłaby ona śpiewana na żaglowacach których załogę stanowiłaby w większości szkocka załoga.
Na zaniżenie oceny wpływa tu niestety użycie instrumentów klawiszowych i to w dość żałosny sposób. Tak więc posłuchać można, ale w znanej mi dotąd części dyskografii Carla, to zdecydowanie najsłabsza pozycja.
Pierwsza pyta Carla jaką usłyszałem, to koncertowy album „Celtic Crossover”. Różnica między tamtą płytą a „Songs of Rob Roy and the MacGregors” jest kolosalna. Tym razem mamy do czynienia ze studyjnym brzmieniem, konkretnym zespołem towarzyszącym Carlowi i znacznie większym instrumentarium. Jaki dało to efekt ? Muzycznie na pewno jest zdecydowanie ciekawiej.
Album jest hołdem złożonym klanowi MacGregor ze szkockich gór, oraz najbardziej znanemu przedstawicielowi tego klanu w historii. Robert Roy MacGregor, częściej nazywany Rob Royem został uwieczniony w powieście szkockiego romantyka – Waltera Scotta. Nie tak dawno mogliśmy oglądać na ekranach film poświęcony temu bohaterowi. Mniej więcej z tego czasu pochodzi płyta, na którą Carl Peterson wybrał piosenki związane z klanem MacGregorów.
Są wśród nich żałobne lamenty, pieśni wojenne, opowieści o przygodach Rob Roya i o regionie z którego klan się wywodził. Wśród tych ostatnich pojawiła się jedna z najpiękniejszych szkockich ballad – „Loch Lomond”.
Przy okazji takiej opowieści nie mogło zabraknąć fragmentów z wykorzystaniem dud. Na dudach szkockich gra tu Dough McConnel, zaś na irlandzkich Mark Carrol, grający również na fletach i skrzypcach. Sam Carl nagrał tu partie wokalne, gitary, bodhran i instrumenty klawiszowe. Skład uzupełnia harfistka Martha Clancy i skrzypek Dave Miller.
Album jest dość spokojny i wyciszony, jedynie wojenne songi, takie jak „MacGregor`s Gathering” i „The Rout of Glen Fruin” ożywiają nieco atmosferę.
Najciekawszy utwór, to „Gilderoy”, opowieść o Patricku, Roy MacGregorze, młodym rudowłosym bandycie z tej samej gałęzi klanu co Rob Roy.
Również gaelicki lament „Griogal Cridhe” zasługuje na uwage, choć tu nieco psuje go aranżacja wokali. Brzmią tam za to delikatne partie irlandzkich dud.
Na zakończenie mamy jeszcze starą szkocką opowieść w formie `storytellingu` z podkładem typowym dla szkockich gór.
Płyta pomimo że monotematyczna, to daje się słuchać. Wielbiciele tradycyjnych szkockich piosenek będą pewnie zauroczeni.
