Page 194 of 285

Kapela ze Wsi Warszawa

Mówi się o nich, że są jedną z najbardziej niedocenionych kapel folkowych w Polsce, natomiast za granicą święcą zasłużone tryumfy. Być może polska scena nie dorosła jeszcze po prostu do tego zespołu.
Kapela zaczynała jadnak, podobnie jak większość naszych rodzimych grup od koncertów i festiwali w Polsce. W latach 1997-2000 wystąpili na niemal wszystkich liczących się imprezach folkowych, zdobywając sporo nagród, m.in. III Miejsce i główną nagrodę organizatorów na „Mikołajkach Folkowych” `97 w Lublinie, oraz II nagrodę w Radiowym Konkursie Muzyki Folkowej „Nowa Tradycja” `98 w Warszawie.
Ich międzynarodowa kariera zaczęła się od występu na na X Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Etnicznej „Tanz&Fest” w niemieckim Rudolstadt. Od tego czasu powoli zmieniają się proporcje, jeśli chodzi o ilość koncertów w kraju i za granicą.
W 2004 roku grupę doceniają Brytyjczycy, przyznając jej główną nagrodę „BBC 3 Awards for World Music 2004” w kategorii „Newcomer”.
Kapela ze Wsi Warszawa (w wersji eksportowej Warsaw Village Band) gra autorskie aranżacje muzyki ludowej, głównie polskiej, stawiając głównie na transowe brzmienie i tradycyjne wokale, wykorzystując tzw. „białe głosy”.
Pierwsza płyta zespołu – „Hop Sasa” – ukazała się tylko w Polsce, natomiast druga – „Wiosna Ludu” – jako „People`s Spring” ma swoje reedycje w kilku krajach Europy. W planach kolejna płyta Kapeli, najprawdowpodobniej zatytułowana „Wykorzenienie”.

Skład zespołu:
Piotr Gliński – baraban z czynelem, chimta, taniec staropolski
Maya Kleszcz – basy, śpiew, basetla, grymasy
Maciej Szajkowski – bębny obręczowe, tabla, dholak, pogwizd, taniec chocholi, stage diving
Sylwia Świątkowska – fidel płocka, skrzypce, ligawki, fujary, śpiew
Wojtek Krzak – skrzypce, kozienicki głos na puszczy, lira korbowa, drumla, streety, headbanging
Magda Sobczak – cymbały, śpiew, bębny

Hrdza

Zespół HRDZA powstał latem 1999 roku, a trzy lata później wydałswój debiutancki album „Muzička”, na którym zarejestrowano 9 autorskich piosenek i 4 interpretacje utworów ludowych. Słowacki dziennikarz muzyczny, Miloš Janoušek, napisał o tej płycie, że jest to „… w pełni dojrzały debiut. Po trzech latach istnienia, jest to zespół posiadający własną tożsamość, w jednoznaczny sposób opisujący folkowe melodie, zespół w którym talent spotkał się z perfekcjonizmem…”

Brzmienie grupy HRDZA łączy w sobie tradycyjny słowacki folklor, wrażliwość liryczną i rockowy wigor z elementami muzyki celtyckiej, jazzowymi rytmami, a niekiedy z klimatycznym psychedelicznym ethno-metalem. Zespół HRDZA jest lubiany za ich charakterystyczne brzmienie, wielobarwne wokale, oraz radość jaką czerpiesz z grania.

Od 2003 roku zespołowi udało się zdobyć kilka nagród na festiwalach i w konkursach, nie tylko na Słowacji ale także w Czechach.

Aktualny skład zespołu:
Veronika Rabadová – wokale
Slavo Gibarti – wokale, gitara klasyczna, flety
Tóno Potočňák – skrzypce, chórki
Robo Hatala – gitara, mandolina, instrumenty perkusyjne, chórki
Lukáš Maťufka – instrumenty perkusyjne, chórki
Marek Szarvaš – perkusja, instrumenty perkusyjne

Folkabbestia

Folkabbestia to jeden z najlepszych włoskich zespołów folk-rockowych. Jednak powiedzieć o ich muzyce „folk-rock”, to tak, jak nazwać „Titanica” po prostu statkiem. Będzie to prawda, ale jakże niepełna.
Na płytach grupy Folkabbestia możemy spodziewać się połączenia źródeł inspiracji, których nigdy nie spodziewalibyśmy się usłyszeć razem. Piosenki włoskich poetów sąsiaduja tu z muzyką ludową, tematami irlandzkimi, tarantellą, rytmami ska i cygańskim klimatem.
Wszystko to okraszone jest zazwyczaj dowcipnymi tekstami, oczywiście z wyjątkiem pieśni miłosnych, czy rebelianckich.
Grupa nagrała jak dotąd trzy plyty, a jej nagrania znalazły sięna licznych składankach.

Francesco Fiore – gitara basowa
Pino Porsia – flety
Nicola de Liso – perkusja
Lorenzo Mannarini – wokal, gitara
Fabio Losito – skrzypce
Michele Sansone – akordeon

Corries

The Corries tworzyli Ronnie Browne i Roy Williamson.
Grupa została założona w 1962 roku przez Roya Williamsona, Billa Smitha, Rona Cockburna i Paddiego Bella. Muzycy nazwali się „The Corrie Folk Trio and Paddie Bell”.. Później z zespołu odszedł Ron Cockburn, a przyjęto Ronniego Browne`a. Artyści grywali w całym kraju, nagrali pierwsze płyty, jednak rozdzieliły ich rodziny, powiększające się z dnia na dzień. Ronnie i Roy postanowili kontynuować pracę jako duet. Zyskali przychylność publiczności hotelu w Cortachy, gdzie grali – Roy na gitarze, a Ronnie na moothie. Panowie zaczęli poszerzać umiejętności instrumentalne i włączyli do swych utworów mandoliny, banja, flety, gwizdki, harmonijki, skrzypce i wiele innych instrumentów.
Razem obalili mit, że szkocka muzyka to tylko kilty i haggis, wprowadzając do niej nowe życie. Śpiewali pieśni o bitwach, ciemnych uczynkach, miłości, czasem na nowa melodię, używając dziwnych instrumentów, ale zawsze z humorem i wigorem.
W 1990 roku Roy zmarł na raka mózgu. Muzyka The Corries jest wciąż żywa i podoba się wielu ludziom na całym świecie. „The Flower of Scotland”, uważana za hymn narodowy, a śpiewana przez Roya, jest ich najpopularniejsza piosenka. Ronnie natomiast robi solowa karierę, co pozwala przypuszczać, że muzyka The Corries pozostanie żywa jeszcze przez wiele lat.

Ewa Wyleżuch (www.szkocja.zv.pl)

Trzy Majtki „Z prądem”

Grupa Trzy Majtki, to obecnie czworo młodych ludzi, którzy postanowili spróbować swoich sił na scenie. Rzadko się zdarza, żeby debiutująca kapela, która niecały rok jeździ ze swoimi koncertami już wydawała płytę. Wiele osób pewnie powie, że za szybko i być może będzie w tym trochę racji. Z drugiej jednak strony, skoro pojawiła się taka możliwość, to nie dziwię się, ze spróbowali.
Trzy Majtki zaczynali jak wiele szantowych cover-bandów, grając cudze piosenki. Płyta ta ma więc być swego rodzaju dokumentem – świadectwem tego jak grupa brzmiała na samym początku.
Tytuł „Z prądem” sugeruje, że grupa poddaje się nurtowi. I tak właśnie przedstawiają się te nagrania.
Nie brakuje tu starych, folkowych pieśni z morskimi tekstami („Dziki włóczęga „, „Hiszpańskie dziewczyny”, „Molly Malone”), jest trochę polskiej klasyki żeglarskiej („Tawerna pod pijaną zgrają”, „Cztery Piwka”, „Gdzie ta keja”), a nawet wycieczka na Mazury („Eine Kleine Yachtmusic” z repertuaru Zejman i Garkumpel). Tym co wyróżnia płytę są trzy autorskie kompozycje Edwarda Hańczy, który na co dzień jest gitarzystą i wokalista zespołu. Wyróżnia się wśród nich piękna folkowa ballada „Ląd Irlandii”, która mogłaby się znaleźć w repertuarze niejednej irlandzkiej kapeli.
Zespół zapowiada, że jeśli powstanie kolejny album, będą na nim już głównie autorskie kompozycje. Pozostaje więc trzymać kciuki na szybko rozwijającą się grupę.

Rafał Chojnacki

Tim Malloys „Drunkards, Bastards and Blackards”

Amerykańska kapela The Tim Malloys, to trio, w którego skład wchodzą panowie o imionach John, Adam i Neil. Kim więc jest tajemniczy Tim z nazwy zespołu? Jedne Bóg raczy wiedzieć.
Muzyka zespołu może zbudzić pozytywne uczucia w każdym miłośniku irlandzkich piosenek. Jest tu coś z klasyków, takich jak Dubliners („Join the British Army”), późniejszego grania rodem z The Pogues (dwa covery tej grupy „Bottle of Smoke” i „Fairytale of New York „), oraz odrobina własnej muzyki w postaci „One Night in Boston”. Wersje proponowane przez The Tim Malloys są proste, ale nie prostackie. Podejrzewam, że ich koncerty muszą być okazją do świetnej zabawy.
Jako że wszyscy trzej panowie lubią sobie pośpiewać, to na płycie nie ma miejsca na nudę. Mimo, ze mamy tu właściwie tylko gitary, mandolinę i bodhran, to czuć w tych piosenkach piętno odciśnięte przez Amerykanów.
Nawet nasi rodzimi bywalcy pubów i knajpek, w których gra się folkowe dźwięki znajdą tu coś dla siebie. Piosenki takie jak „Leaving of Liverpool”, czy „Star of the County Down” są dobrze znane również u nas, a aranżacje The Tim Malloys rozruszałyby niejedną imprezę.
Wspomniany tu już autorski utwór „One Night in Boston” to uliczna ballada w stylu nieco zbliżona do stylistyki dawnego The Dubliners. Obecnie takich utworów troszkę mi brakuje, fakt że Adam Stemple napisał o Bostonie irlandzką piosenkę nie stanowi żadnego nadużycia – bardzo łatwo przełknąć taką stylistykę.
Dużo dobrej zabawy, niekiedy z przymrużeniem oka, czasem trochę poważniej. Płyt słucha się z przyjemnością i łatwo się do niej przyzwyczaić.

Taclem

Die Schnitter „Fegefeuer”

Niemieccy folk-rockowcy z Die Schnitter to przykład kapeli, która podąża wytrwale wybraną przez siebie ścieżką. Połączenie ostrej muzyki rockowej, czy nawet punk rockowej z brzmieniem skrzypiec, dwa wokale i sporo odniesień do tradycyjnych brzmień, wszystko to daje gwarancję ciekawej zabawy. Pewnie wielu z Was zaraz przychodzą do głowy takie nazwy, jak The Levellers, czy Dropkick Murphy`s. O ile pierwszy trop jest dość słuszny, o tyle drugi raczej nie. To trochę inna poetyka.
Mimo, że takie połączenia wydają się modne, to nie wróżę grupie Die Schnitter wielkiej kariery poza Niemcami. Nie zrozumcie mnie źle – grupa gra bardzo dobrze. Ale mimo popularności folk-metalowych bandów – takich jak In Extremo, czy Corvus Corax – śpiewających po niemiecku, nie sądzę, by niemiecki punk-folk przyjął się jakoś szerzej. O ile do lekko mrocznych klimatów język ten pasuje jak ulał, o tyle Die Schnitter po angielsku brzmieliby pewnie ciekawiej. Z drugiej jednak strony nie dziwię się Niemcom, w ich piosenkach ważny jest też przekaz, są bowiem grupą związaną ze środowiskami anarcho-punkowymi. Nie dziwie się więc, że chcą, by w ich własnym kraju rozumiano ich piosenki.
Najlepsze, moim zdaniem, utwory, to „Die Gedanken sind frei”, „Schlafield” i doskonały „Aderlass”.

Taclem

Kingdom Folk Band „So Far…”

Folkowy duet rezydujący w Niemczech – Kingdom – prezentuje kolejną płytę. Poprzednia – „Restless” – przypadła mi do gustu, więc i tej wysłuchałem z uwagę.
Płyta zaczyna się ostro, od szkockiego „Ye Jacobites by Name”, zagranego w wersji jakby nieco bluesowej, przynajmniej z początku. Później jest już bardziej ortodoksyjnie.
Piosenki takie jak „Matt Hyland”, czy „Nancy Spain” należą do bardziej znanych, ale nie brak tu też utworów wygrzebanych ze znacznie ciemniejszych zakamarków folkowego świata Irlandii i Szkocji. Dzięki temu dostajemy choćby ciekawą piosenkę „The Beef Can Close”.
George Mackie – jeden z dwóch członków zespołu pidze też własne piosenki, które aranżowane na folkowo dobrze wpasowują się w repertuar grupy. Do najbardziej udanych jego utworów zaliczyłbym piosenkę „The Last To Be Remembered”.
Album zamyka „King Of The Autobahn”, czyli specjalna dedykacja dla kierowcy zespołu. Jest to melodia dość szybka, co ponoć oddaje dobrze umiejętności tego człowieka.
Mimo, że „So Far…” to płyta dobra, to niestety w porównaniu z poprzedniczką nieco słabsza, ale i tak warta uwagi.

Taclem

Common Ground „From the Cobwebs of Our Minds”

Common Ground to działająca od wielu lat amerykańska formacja folk-rockowa. Album „From the Cobwebs of Our Minds” przedstawia nagrania z lat 1979-2001, a więc rozrzut jest spory. O ile współczesne nagrania bliższe są tradycji amerykańskiego grania, o tyle starsze utwory zawierają sporo nutek celtyckich.
Właściwie można stwierdzić, że to najbardziej celtycka z płyt zespołu Common Ground. Świadczy o tym choćby obecność irlandzkiego standardu „Star of the County Down”, nagrana w 2001 roku. Mimo że wersja Amerykanów brzmi inaczej, niż zwykle się ten kawałek wykonuje, to nie ulega wątpliwości, że przy tworzeniu tego zestawu muzycy chcieli dać nam trochę próbek swoich celtyckich kawałków.
Nie znaczy to że brakuje północno-amerykańskich klimatów. Piosenki takie, jak „Down to the River to Pray”, „The Airplane Song” nawiązują do amerykańskiego folku, a nawet do tradycji gospel.
Rockowe korzenie Common Ground tkwią w amerykańskiej muzyce lat 70-tych. Dlatego też grupie tej niekiedy bliżej do brzmień takich kapel, jak Fairport Convention, Steeleye Span, czy The Band, niż do współczesnych kapel folk-rockowych.
Spora część utworów to piosenki autorstwa Cheryl Cloud, wśród nich piękna, nieco może dylanowska, ballada „Hard Choices”. To chyba największy autorski przebój zespołu.
Jako że płyta jest przekrojowa, to warto wspomnieć o tym, że stary materiał, to rzeczy dotąd nie publikowane przez kapelę, zaś nowszy, to nagrania z Pine Mountain & Blues Festival z 2001 roku.

Taclem

Stormalong John „Through Stormy Seas”

To najnowszy, wydany w 2000 r. album tej czołowej brytyjskiej grupy. O klasie zespołu nie trzeba pisać, wystarczy wspomnieć, że towarzyszyła ona w większości sesji nagraniowych Stana Hugilla, w tym w nagraniu jego ostatniej płyty „Sailing days”.
„Through the stormy seas” to, jak na zespół przystało, rasowo i bezbłędnie wykonana kompilacja tradycyjnych (z jednym wyjątkiem) utworów. Część z nich to standardy gatunku a część to utwory lub ich wersje mniej znane lub rzadziej wykonywane.
Na płycie znajduje się aż siedem pieśni wielorybniczych: „The whaleman`s lament” – pełna smutku i goryczy opowieść o losie wielorybników, kontrastująca z nią radosna i pełna energii „Talchuana girls”, poetycka – jak na ten gatunek – i pełna nostalgii „Farewell to Tarwathie”;
rzadko wykonywana, durowa wersja „The coast of Peru”, połączone ze sobą „23rd of March” i ” The bonny ship the Diamond” – pierwsza z nich spokojna, chwilami wręcz ponura natomiast druga zdecydowanie bardziej dynamiczna i żywiołowa, wreszcie na koniec rzadko wykonywana, durowa wersja słynnej „Off to sea once more”. Zainteresowanych polskimi wersjami wszystkich wymienionych utworów o tematyce wielorybniczej odsyłam do wydawnictw zespołu 4 REFY.
Ale pieśni wielorybnicze to tylko trzecia część materiału znajdującego się płycie.
Rozpoczyna ją zaśpiewana z werwą ballada rybacka „The smacksman”, dalej mamy pochodzącą z „bawełnianych” stanów U.S.A. szantę „Roll the cotton down”, żywiołowo i ostro zaśpiewaną, szybką szantę fałową „Ranzo Ray”, popularny kubrykowy temat „Jolly roving tar” (znany szerzej jako „Get up Jack” lub „Flash gals of the town”) oraz wiązankę trzech wywodzących się z Karaibów krótkich szant fałowych: „Lowlands low”, „Emma let me be” i „Coal black Rose”. Idąc dalej trafiamy na wykonaną z prostym akompaniamentem concertiny szantę „Heave away, boys”, kolejny kubrykowy standard opowiadajacy o Leeverpool`skim werbowniku – oszuście pt. „Paddy West”, nieco mniej znany utwór
„Bold Reilly” (wykonywany kiedyś przez grupe Tonam & Synowie), śpiewaną przy windzie kotwicznej szantę „We`re all bound to go”. Po niej następuje jedyny na płycie współcześnie napisany utwór – jest to opowiadająca o zanikającym fachu rybaków z portu Grimsby ballada autorstwa duetu John Connolly – Bill Meek. Szantę ceremonialną „Poor old horse” polscy miłośnicy morskiego folku znają z nieco bardzie progresywnego wykonania zespołu „Smugglers”. Po „przeplatance” dwóch szant „Sam`s gone away” i „Esequibo river” oraz śpiewanej przy długich pociągnięciach fałów „Haul away, John” zespół funduje nam kolejny zestaw dwóch szant, tym razem pompowych: „Bottle – o!” i jedną z rozlicznych wersji „Fire down below” (ta ostatnia, jak twierdził Stan Hugill, była ostatnią zaśpiewaną przy pracy na żaglowcu szantą a miało to miejsce w 1929 roku na pokładzie brytyjskiego żaglowca Garthpool). Ostatnie pozycje na płycie to dwuszantowy zestaw pieśni śpiewanych przy refowaniu żagli – „Paddy Doyle`s boots” i „Johny Bowker” oraz wieńcząca płytę przedstawicielka rzadkiego gatunku tzw. szant miarowego kroku pieśń „Roll the old chariott”.
Materiał, jak na grupę przystało, nagrany w oszczędnych i dzięki temu nie pozbawionych waloru autentyczności aranżacjach, większość utworów zaśpiewana bez rozbudowanych aranżacji głosowych czy wręcz unissono, czasem z towarzyszeniem anglo – concertiny – jednym słowem tak, jak się to dawniej na pokładach żaglowców śpiewało.
Pełen profesjonalizm i pozycja dla każdego miłośnika klasyki obowiązkowa.

Bartek Kubielski

Page 194 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén